Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Moderator: moderatorzy
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
"... wiesz na pewno jakie to teraz dla mnie wazne- choc troche pomoc komus."
Właśnie to miałam na myśli, pisząc że załatwiasz SWOJE sprawy.
"Oczywiscie, ze czytalam- tak jak i cale forum. I nic o godzeniu sie na wszystko nie napisalam. Nie ladnie wciskac komus do ust slowa, ktorych nie wypowiedzial. Chpodzilo mi o forme kompromisu miedzy wlasnym prywatnym zyciem a choroba bliskiej osoby. I wiem, ze taki kompromis jest mozliwy. Nie jest nim ucieczka."
Ojoj. Twoim zdaniem ja napisałam "uciekajcie od chorych psychicznie"? Twoja projekcja.
"Pewnie najprosciej ratowac wlasne 4 litery i zwiewac. A chory niech dalej cierpi, niech umiera w samotnosci."
Nigdzie tak nie napisałam. Twoja projekcja.
"Nie zrozumialas."
To jest argument.
"Haha thx tak trzeba mi wierzyc Nie chodzi mio trwanie przy osobie agresywnej a o doprowadzenie do stanu, w ktorym agresja minie. Sa szpitale, sa leki, jest psychoterapia grupowa, rodzinna. Trzeba uswiadamiac chorego a nie zostawiac na pastwe losu bo tak latwiej dla wlasnego ego."
Zgadzam się z tym co napisałaś powyżej. Gdzies wyczytałas inaczej?
"Zadnych spraw nie zalatwiam bez przesady- bez takich oskarzen. Nigdy nikim nie manipulowalam bo nawet nie umiem, nie dla mnie taka sztuka manipulacji."
Niestety manipulujesz. Może jest tak jak mówisz i dzieje się to nieświadomie. Poczucie winy masz wypisane w prawie każdym zdaniu.
"Neofitka wrecz przeciwnie uwazam terapie jako konieczny dodatek do leczenia."
Pozwolisz, że posłuże się tutaj twoim argumentem - nie zrozumiałaś (albo udajesz?).
Nawiasem mówiąc (zupełnie nawiasem, bo nie o terapię chodziło w tym co napisałam), co sądzisz o terapii dla rodzin?
"Nie zrobilam z siebie ofiary mimo wszystkiego co mnie spotkalo."
"A jakie masz priorytety- coz po jednym zdaniu i opini mozna poznac kto jest jakim czlowiekiem."
No, tym ostatnim zdaniem to sobie wydałaś świadectwo. Naprawdę tak uważasz, czy się zagalopowałaś i przeprosisz?
"Wedlug ciebie- wnioskuje po wpisach- najprosciej zostawic chora agresywna osobe. Niech sie dzieje z nia co chce."
Poważnie? Cudownie, że lepiej niż ja wiesz co ja uważam. Co uważam, to ja napisałam, ty mi tego nie mów i łaskawie nie dorabiaj "gęby". Nie ladnie wciskac komus do ust slowa, ktorych nie wypowiedzial, nie wiedziałaś?
"Wierze, ze sa jeszcze ludzie, ktorzy mysla podobnie do mnie. "Ludzi dobrej woli jest wiecej i mocno wierze, ze ten swiat nie zginie dzieki nim"!"
Jaki wspaniały rodzaj retoryki Dodaj jeszcze, że tylko oni są prawdziwymi polakami oraz że tamci stoją tam gdzie kiedyś stało ZOMO i juz mamy komplet.
Generalnie to co piszesz, to twoja dyskusja z własną nadinterpretacją moich słów, które wykoślawiasz na własny użytek (co jest manipulacją, kumasz?). Reasumując nie wiem z kim dyskutujesz. Ze mną nie. W dodatku masz klapki (z poczucia winy) na oczach i niczego nie przyjmujesz. Jeśli chcesz ze mną dyskutować, dyskutuj z MOIMI poglądami, a nie jedź na swoich dopowiedzeniach, interpretacjach i projekcjach jak na łysej kobyle dla własnego PR - jaka jesteś dobra, alleluja!
Dlatego EOT z mojej strony.
Właśnie to miałam na myśli, pisząc że załatwiasz SWOJE sprawy.
"Oczywiscie, ze czytalam- tak jak i cale forum. I nic o godzeniu sie na wszystko nie napisalam. Nie ladnie wciskac komus do ust slowa, ktorych nie wypowiedzial. Chpodzilo mi o forme kompromisu miedzy wlasnym prywatnym zyciem a choroba bliskiej osoby. I wiem, ze taki kompromis jest mozliwy. Nie jest nim ucieczka."
Ojoj. Twoim zdaniem ja napisałam "uciekajcie od chorych psychicznie"? Twoja projekcja.
"Pewnie najprosciej ratowac wlasne 4 litery i zwiewac. A chory niech dalej cierpi, niech umiera w samotnosci."
Nigdzie tak nie napisałam. Twoja projekcja.
"Nie zrozumialas."
To jest argument.
"Haha thx tak trzeba mi wierzyc Nie chodzi mio trwanie przy osobie agresywnej a o doprowadzenie do stanu, w ktorym agresja minie. Sa szpitale, sa leki, jest psychoterapia grupowa, rodzinna. Trzeba uswiadamiac chorego a nie zostawiac na pastwe losu bo tak latwiej dla wlasnego ego."
Zgadzam się z tym co napisałaś powyżej. Gdzies wyczytałas inaczej?
"Zadnych spraw nie zalatwiam bez przesady- bez takich oskarzen. Nigdy nikim nie manipulowalam bo nawet nie umiem, nie dla mnie taka sztuka manipulacji."
Niestety manipulujesz. Może jest tak jak mówisz i dzieje się to nieświadomie. Poczucie winy masz wypisane w prawie każdym zdaniu.
"Neofitka wrecz przeciwnie uwazam terapie jako konieczny dodatek do leczenia."
Pozwolisz, że posłuże się tutaj twoim argumentem - nie zrozumiałaś (albo udajesz?).
Nawiasem mówiąc (zupełnie nawiasem, bo nie o terapię chodziło w tym co napisałam), co sądzisz o terapii dla rodzin?
"Nie zrobilam z siebie ofiary mimo wszystkiego co mnie spotkalo."
"A jakie masz priorytety- coz po jednym zdaniu i opini mozna poznac kto jest jakim czlowiekiem."
No, tym ostatnim zdaniem to sobie wydałaś świadectwo. Naprawdę tak uważasz, czy się zagalopowałaś i przeprosisz?
"Wedlug ciebie- wnioskuje po wpisach- najprosciej zostawic chora agresywna osobe. Niech sie dzieje z nia co chce."
Poważnie? Cudownie, że lepiej niż ja wiesz co ja uważam. Co uważam, to ja napisałam, ty mi tego nie mów i łaskawie nie dorabiaj "gęby". Nie ladnie wciskac komus do ust slowa, ktorych nie wypowiedzial, nie wiedziałaś?
"Wierze, ze sa jeszcze ludzie, ktorzy mysla podobnie do mnie. "Ludzi dobrej woli jest wiecej i mocno wierze, ze ten swiat nie zginie dzieki nim"!"
Jaki wspaniały rodzaj retoryki Dodaj jeszcze, że tylko oni są prawdziwymi polakami oraz że tamci stoją tam gdzie kiedyś stało ZOMO i juz mamy komplet.
Generalnie to co piszesz, to twoja dyskusja z własną nadinterpretacją moich słów, które wykoślawiasz na własny użytek (co jest manipulacją, kumasz?). Reasumując nie wiem z kim dyskutujesz. Ze mną nie. W dodatku masz klapki (z poczucia winy) na oczach i niczego nie przyjmujesz. Jeśli chcesz ze mną dyskutować, dyskutuj z MOIMI poglądami, a nie jedź na swoich dopowiedzeniach, interpretacjach i projekcjach jak na łysej kobyle dla własnego PR - jaka jesteś dobra, alleluja!
Dlatego EOT z mojej strony.
Mel
Odważny, to nie ten kto się nie boi, ale ten który wie,
że istnieją rzeczy ważniejsze niż strach.
Odważny, to nie ten kto się nie boi, ale ten który wie,
że istnieją rzeczy ważniejsze niż strach.
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Przeprosze??????? wiesz przeprasza sie za cos czego si e zaluje, ja w stosunku do ciebie nie zaluje niczego bo bronie swojego zdania jak nigdy.
moze sama kiedys zobaczysz swiat "oczami chorego" i zrozumiesz wiele. Wiecej produkowac sie nie bede.
moze sama kiedys zobaczysz swiat "oczami chorego" i zrozumiesz wiele. Wiecej produkowac sie nie bede.
Bo strach to nic innego jak zdradziecka odmowa pomocy ze strony rozumowania
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
niewazne - przeczytałam cała te dyskusje i chcę tylko powiedzieć, że zgadzam się z Tobą i podpisuje pod tym, co piszesz.
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 21
- Rejestracja: pt maja 13, 2011 10:56 am
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Moja mama jest chora,więc dobrze Cie rozumiem. Tak jak Twój tata nie ma odebranych praw,więc kiedy jest bardzo źle jest duży problem z wysłaniem jej do szpitala. Nie moge pojąć czemu policja i pogotowie robi z tym takie problemy gdy wyraźnie widać,że konieczne jest leczenie.
Obecnie moja mama prawie 2 miesiące jest w psychozie i sytuacja w domu jest beznadziejna. Musiałam sie wyprowadzić, bo mama powiedziała,że nie może na mnie patrzeć,nie jestem jej córką,zostałam w szpitalu podmieniona. Nawet doszło do tego,że prawie mnie pobiła,ale postraszyłam ją policją co mnie uratowało. Mimo to kazała mi sie pakować i dosłownie wypie... z domu.
Chciałabym,żeby została teraz podleczona w szpitalu,ale nie łatwo będzie ją tam umieścić. Ostatnim razem nie obyło sie bez policji i pogotowia( sąsiedzi mieli sensacje, stwierdzili,że moja mama chciała zabić mojego brata), zrobili widowisko a i tak jej nie zabrali. Wzięli ją dopiero jak znajomy lekarz napisał oświadczenie,że zagraża domownikom.
Mam nadzieje,że uda Ci sie załatwić te formalności. Powodzenia i trzymaj sie:)
Obecnie moja mama prawie 2 miesiące jest w psychozie i sytuacja w domu jest beznadziejna. Musiałam sie wyprowadzić, bo mama powiedziała,że nie może na mnie patrzeć,nie jestem jej córką,zostałam w szpitalu podmieniona. Nawet doszło do tego,że prawie mnie pobiła,ale postraszyłam ją policją co mnie uratowało. Mimo to kazała mi sie pakować i dosłownie wypie... z domu.
Chciałabym,żeby została teraz podleczona w szpitalu,ale nie łatwo będzie ją tam umieścić. Ostatnim razem nie obyło sie bez policji i pogotowia( sąsiedzi mieli sensacje, stwierdzili,że moja mama chciała zabić mojego brata), zrobili widowisko a i tak jej nie zabrali. Wzięli ją dopiero jak znajomy lekarz napisał oświadczenie,że zagraża domownikom.
Mam nadzieje,że uda Ci sie załatwić te formalności. Powodzenia i trzymaj sie:)
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 9
- Rejestracja: pn maja 16, 2011 4:47 pm
- Lokalizacja: Podlasie:)
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Jak dobrze być na tym forum, poczytać jak inni mają taką podobną sytuacje jak ja...Takie rozmowy bardzo pomagają w tym wszystkim, robi się człowiekowi trochę lżej
Moja mama choruje na schizofrenie od 20 lat. Myślę że ta cała choroba zaczęła się od tej pory kiedy dziadkowie umarli.. Później urodziła mnie i moją siostrę. Niestety później była w ciąży trzeci raz i niestety moje siostry bliźniaczki zmarły po kilku dniach..Aniołki moje kochane
Też duży wpływ miało to na to, do tej pory nie chce o tym mówić.Mój tata również wcześniej wiele lat pił... Myślę że te wszystkie wydarzenia wpłynęły na to że moja mama jest chora:-( Mama na początku brała same leki ale oczywiście trzeba było ją do tego zmuszać i teraz od kilku lat mama dostaje zastrzyki, które robię jej co miesiąc lub częściej kiedy ma nawrót. Kiedy robię mamie zastrzyk to jest senna, śpi dużo, nie mówi takich rzeczy jak w nawrocie ... W ogóle jest innym człowiekiem, zmienia się o 180 stopni. Najgorsze jest to że gdy chce z nią o czymś rozmawiać to zbytnio nie chce, co jest odwrotne gdy ma nawrót wtedy dużo bardzo mówi i ma tyle tematów do rozmowy. Najgorsze że wtedy mówi tyle złych rzeczy.. straszy tatę rozwodem, mówi różne dziwne rzeczy, słyszy glosy, mówi że ktoś ja podsłuchuje. Bardzo jest mi taty wtedy szkoda bo tak się stara żeby było dobrze z mamą jest przy niej a ona mówi takie rzeczy ale to jest choroba niestety nic na to nie poradzę:( Ja mieszkam poza domem ale staram się przyjeżdżać do rodziców często. Zabieram mamę czasami na spacer, żeby nie siedziała sama w domu, mówię żeby się czymś zajęła np szyciem przecież tak to kiedyś lubiła robić ale niestety nie chce, mówi że nie da rady.
Na prawdę czasami przy mamie nawrocie człowiek już czasami nie daję rady ale te siła jednak u mnie wzrasta. Z wiekiem czuje się coraz bardziej silniejsza, zdaję sobie sprawę,że to jest choroba i trzeba robić coś żeby pomóc mamie.
Mam nadzieje że w Was ta siła będzie wzrastała do działania, że będzie lepiej z Waszym samopoczuciem.
Dziękuje że mogłam napisać o przypadku mojej mamy, pierwszy raz to opisuje osobom których nie znam ale mam nadzieje że poznam:):)Pozdrawiam
Moja mama choruje na schizofrenie od 20 lat. Myślę że ta cała choroba zaczęła się od tej pory kiedy dziadkowie umarli.. Później urodziła mnie i moją siostrę. Niestety później była w ciąży trzeci raz i niestety moje siostry bliźniaczki zmarły po kilku dniach..Aniołki moje kochane
Też duży wpływ miało to na to, do tej pory nie chce o tym mówić.Mój tata również wcześniej wiele lat pił... Myślę że te wszystkie wydarzenia wpłynęły na to że moja mama jest chora:-( Mama na początku brała same leki ale oczywiście trzeba było ją do tego zmuszać i teraz od kilku lat mama dostaje zastrzyki, które robię jej co miesiąc lub częściej kiedy ma nawrót. Kiedy robię mamie zastrzyk to jest senna, śpi dużo, nie mówi takich rzeczy jak w nawrocie ... W ogóle jest innym człowiekiem, zmienia się o 180 stopni. Najgorsze jest to że gdy chce z nią o czymś rozmawiać to zbytnio nie chce, co jest odwrotne gdy ma nawrót wtedy dużo bardzo mówi i ma tyle tematów do rozmowy. Najgorsze że wtedy mówi tyle złych rzeczy.. straszy tatę rozwodem, mówi różne dziwne rzeczy, słyszy glosy, mówi że ktoś ja podsłuchuje. Bardzo jest mi taty wtedy szkoda bo tak się stara żeby było dobrze z mamą jest przy niej a ona mówi takie rzeczy ale to jest choroba niestety nic na to nie poradzę:( Ja mieszkam poza domem ale staram się przyjeżdżać do rodziców często. Zabieram mamę czasami na spacer, żeby nie siedziała sama w domu, mówię żeby się czymś zajęła np szyciem przecież tak to kiedyś lubiła robić ale niestety nie chce, mówi że nie da rady.
Na prawdę czasami przy mamie nawrocie człowiek już czasami nie daję rady ale te siła jednak u mnie wzrasta. Z wiekiem czuje się coraz bardziej silniejsza, zdaję sobie sprawę,że to jest choroba i trzeba robić coś żeby pomóc mamie.
Mam nadzieje że w Was ta siła będzie wzrastała do działania, że będzie lepiej z Waszym samopoczuciem.
Dziękuje że mogłam napisać o przypadku mojej mamy, pierwszy raz to opisuje osobom których nie znam ale mam nadzieje że poznam:):)Pozdrawiam
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Hej,
cieszy mnie, że znalazłam to forum. Mogę w skrócie opowiedzieć Wam swoją historię. Możecie wyciągnąć z niej wnioski.
Uciekłam z domu pod koniec studiów. Teraz mam 35 lat. Jestem wykształcona. Pracuję. Mam kochającego męża. Mimo to jestem inna niż tzw. "normalni ludzie".
Mam poważne kłopoty z socjalizacją (no chyba, że mam lekko maniakalny nastrój, który w jakimś zakresie potrafię wywołać prawie "na życzenie", jeśli jest to dla mnie użyteczne). Moja osobowość potrafi zmieniać się z dnia na dzień, z chwili na chwilę (jak w tych filmach o wielorakiej osobowości, z tą różnicą, że wiem i pamiętam, co robię). Dość często "zawieszam się" i pogrążam we własnych myślach i wyobrażeniach, aczkolwiek nie mam problemów, jeśli muszę wrócić do rzeczywistości. Częste poczucie braku sensu w życiu. Nastroje samobójcze, które zaczęły się, kiedy miałam kilkanaście lat. Częste kłopoty z oddychaniem, gdy czuję zagrożenie. Sporadycznie nerwica wegetatywna (bóle brzucha, kłucie w klatce piersiowej). Mam też wrażenie, że zaraz zostanę uderzona, kiedy tylko ktoś jest na mnie zły.
Przez większość czasu sprawiam raczej wrażenie wesołej i dość beztroskiej, pewnie nawet infantylnej i naiwnie wierzącej w dobroć ludzką. Jednak to maska. Maska, którą sama siebie próbuję przekonać, że wszystko jest OK, a będzie jeszcze lepiej. Na dodatek mam fatalną wprost skłonność do uwodzenia ludzi. Kiedy jestem w dobrym nastroju robię to machinalnie, nawykowo i odruchowo. Jestem atrakcyjna i interesująca, więc często budzę żywe zainteresowanie, które ustępuje miejsca niechęci i wściekłości, kiedy okazuje się, że z mojej strony była to tylko "zabawa". Zabawa, w którą często gram odruchowo. Zabawa niebezpieczna, która potrafi ranić ludzi.
Wiem, że jestem "popieprzona". Nie muszę odwiedzać psychologów, ani psychiatrów, żeby się w tym upewnić. Jednak pewnie z psychologicznego punktu widzenia jestem w miarę normalna, bo zarabiam na siebie, nie robię skrajnych głupot i nieźle funkcjonuję w społeczeństwie. Niektórzy są nawet zachwyceni moją niesamowitą osobowością, którą sama chętnie zamieniłabym na dużo bardziej standardową.
Chciałam Wam przekazać, żebyście uciekali z domów i zajęli się własnym życiem, bo nie macie wpływu na chorą rzeczywistość Waszych bliskich.
Głęboko wierzę w to, że byłabym zwyklejsza i szczęśliwsza, gdybym tylko wyprowadziła się z domu wcześniej. Miałam poczucie winy i sytuacja w domu niszczyła mnie. Nikt poza moim byłym Kochankiem (który sam ma problemy osobowościowe) nie pomógł mi. Tylko Jemu zawdzięczam to, że żyję teraz w miarę normalnie. Był jedyną osobą, która okazała mi wsparcie i której mogłam się zwierzyć, a bardzo trudno jest zwierzyć się, jeśli jest się napastowanym seksualnie przez własną matkę, która na dodatek ma zdiagnozowaną schizofrenię. Żeby zbyt łatwo mi nie było również rodzeństwo mojej Mamy ma schizofrenię. Wszyscy znajomi domu też ją mają, bo poznawali się podczas długich hospitalizacji. A mój paranoiczny i narcystyczny Tato wpadający co rusz to w skrajne nastroje był przez lata utrzymywany przez swojego Ojca.
Uciekajcie z domu. To najlepsze, co możecie zrobić dla siebie samych. Bliskość tej choroby wyrządza straszliwe szkody w Was samych. Nawet sobie tego jeszcze nie uświadamiacie. Przede wszystkim musicie zatroszczyć się o sobie. Inaczej będziecie zawsze w jakimś sensie dziwadłami pośród zwykłych ludzi, a to i tak jest pewnie najlepsze, co może Was spotkać, jeśli zostaniecie.
PS. Wątpię, by terapia mogła mi pomóc. Czytam sporo książek psychologicznych i pracuję nad sobą, jednak wątpię, by jakiś terapeuta, który nie przeszedł tego co ja mógł mi w ogóle uwierzyć (wyczerpałam chyba limit doświadczeń na kilka zaburzonych życiorysów)/wskazać mi drogę/pomóc mi się ustandaryzować.
cieszy mnie, że znalazłam to forum. Mogę w skrócie opowiedzieć Wam swoją historię. Możecie wyciągnąć z niej wnioski.
Uciekłam z domu pod koniec studiów. Teraz mam 35 lat. Jestem wykształcona. Pracuję. Mam kochającego męża. Mimo to jestem inna niż tzw. "normalni ludzie".
Mam poważne kłopoty z socjalizacją (no chyba, że mam lekko maniakalny nastrój, który w jakimś zakresie potrafię wywołać prawie "na życzenie", jeśli jest to dla mnie użyteczne). Moja osobowość potrafi zmieniać się z dnia na dzień, z chwili na chwilę (jak w tych filmach o wielorakiej osobowości, z tą różnicą, że wiem i pamiętam, co robię). Dość często "zawieszam się" i pogrążam we własnych myślach i wyobrażeniach, aczkolwiek nie mam problemów, jeśli muszę wrócić do rzeczywistości. Częste poczucie braku sensu w życiu. Nastroje samobójcze, które zaczęły się, kiedy miałam kilkanaście lat. Częste kłopoty z oddychaniem, gdy czuję zagrożenie. Sporadycznie nerwica wegetatywna (bóle brzucha, kłucie w klatce piersiowej). Mam też wrażenie, że zaraz zostanę uderzona, kiedy tylko ktoś jest na mnie zły.
Przez większość czasu sprawiam raczej wrażenie wesołej i dość beztroskiej, pewnie nawet infantylnej i naiwnie wierzącej w dobroć ludzką. Jednak to maska. Maska, którą sama siebie próbuję przekonać, że wszystko jest OK, a będzie jeszcze lepiej. Na dodatek mam fatalną wprost skłonność do uwodzenia ludzi. Kiedy jestem w dobrym nastroju robię to machinalnie, nawykowo i odruchowo. Jestem atrakcyjna i interesująca, więc często budzę żywe zainteresowanie, które ustępuje miejsca niechęci i wściekłości, kiedy okazuje się, że z mojej strony była to tylko "zabawa". Zabawa, w którą często gram odruchowo. Zabawa niebezpieczna, która potrafi ranić ludzi.
Wiem, że jestem "popieprzona". Nie muszę odwiedzać psychologów, ani psychiatrów, żeby się w tym upewnić. Jednak pewnie z psychologicznego punktu widzenia jestem w miarę normalna, bo zarabiam na siebie, nie robię skrajnych głupot i nieźle funkcjonuję w społeczeństwie. Niektórzy są nawet zachwyceni moją niesamowitą osobowością, którą sama chętnie zamieniłabym na dużo bardziej standardową.
Chciałam Wam przekazać, żebyście uciekali z domów i zajęli się własnym życiem, bo nie macie wpływu na chorą rzeczywistość Waszych bliskich.
Głęboko wierzę w to, że byłabym zwyklejsza i szczęśliwsza, gdybym tylko wyprowadziła się z domu wcześniej. Miałam poczucie winy i sytuacja w domu niszczyła mnie. Nikt poza moim byłym Kochankiem (który sam ma problemy osobowościowe) nie pomógł mi. Tylko Jemu zawdzięczam to, że żyję teraz w miarę normalnie. Był jedyną osobą, która okazała mi wsparcie i której mogłam się zwierzyć, a bardzo trudno jest zwierzyć się, jeśli jest się napastowanym seksualnie przez własną matkę, która na dodatek ma zdiagnozowaną schizofrenię. Żeby zbyt łatwo mi nie było również rodzeństwo mojej Mamy ma schizofrenię. Wszyscy znajomi domu też ją mają, bo poznawali się podczas długich hospitalizacji. A mój paranoiczny i narcystyczny Tato wpadający co rusz to w skrajne nastroje był przez lata utrzymywany przez swojego Ojca.
Uciekajcie z domu. To najlepsze, co możecie zrobić dla siebie samych. Bliskość tej choroby wyrządza straszliwe szkody w Was samych. Nawet sobie tego jeszcze nie uświadamiacie. Przede wszystkim musicie zatroszczyć się o sobie. Inaczej będziecie zawsze w jakimś sensie dziwadłami pośród zwykłych ludzi, a to i tak jest pewnie najlepsze, co może Was spotkać, jeśli zostaniecie.
PS. Wątpię, by terapia mogła mi pomóc. Czytam sporo książek psychologicznych i pracuję nad sobą, jednak wątpię, by jakiś terapeuta, który nie przeszedł tego co ja mógł mi w ogóle uwierzyć (wyczerpałam chyba limit doświadczeń na kilka zaburzonych życiorysów)/wskazać mi drogę/pomóc mi się ustandaryzować.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Jak piszesz wyprowadziłaś się pod koniec studiów. W wielu krajach (Niemcy, USA) to standard, że podczas studiów mieszka się w domu studenckim, lub mieszkaniu wynajętym na wspólnotę mieszaniową. Prawie nikt nie pozostaje u rodziców i nie ma w tym fakcie niczego z ucieczki.dieg pisze:Uciekajcie z domu... wątpię, by jakiś terapeuta, który nie przeszedł tego co ja mógł mi w ogóle uwierzyć ... wskazać mi drogę/pomóc ...
Nie wątpij w terapeutów, bo czym innym są własne przeżycia, a czym innym wiedza i zrozumienie mechanizmów, które do nich prowadzą. Terapeuci potrzebują tylko tego drugiego. Będą Cie lepiej rozumieć, niż ty sama siebie.
Witamy Cię na naszym forum.
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Dzięki Zbyszek,
szczerze mówiąc spodziewałam się raczej potępienia za nawoływanie do ucieczek z domu;-) Co do terapii - nie jestem chyba gotowa, żeby się wywnetrzać, tym bardziej, że w moim przypadku pewnie i tak żałośnie skończyłoby się na uwodzeniu terapeuty (płeć dowolna;-)
Pomysł ze spokojnym wyprowadzeniem się z domu jest świetny, jednak niestety (przynajmniej na początku) trzeba do tego pieniędzy i przynajmniej odrobinę zrównoważonych rodziców.
Rozumiem młodych ludzi, których nie stać na samodzielność. Mnie samej, jeszcze za czasów kiedy mieszkałam w domu, nie było stać na wszystkie podręczniki i dobre buty (moje zimowe przeciekały, więc ciągle chodziłam zaziębiona). Korepetycjami zarabiałam na jedzenie, które kupowałam do domu, a gdy Mama miała amok zajmowałam się nią i nienawidziłam jej do głębi (psychiatrzy dość często wypuszczali ją ze szpitala szybciej niżby należało).
Dobijało mnie też, że przez Mamę miałyśmy długi i chodziłabym głodna, gdyby nie pieniądze z korepetycji.
Do tego jestem jedynaczką. Cała rodzina do bani. Gdybym powiedziała, że się wyprowadzam moja rodzina nie dałaby mi spokoju, a Mama z pewnością przyjeżdżałaby mi urządzać mecyje do wynajętego pokoju. Poza tym i tak cała rodzina mnie potępiła. Zgodnie. Za mój skrajny egoizm.
Jedynym wyjściem dla mnie była ucieczka z domu i sporadyczne telefony do Rodziców, żeby im powiedzieć, że żyję, zanim zaczną mnie niszczyć (oboje twierdzili wyjątkowo zgodnie, że jestem chora psychicznie, nigdy żadnych studiów nie skończę i nie nadaję się do niczego).
Co ciekawe, z całej tej chorej zgrai, spośród tych dzieci rodzinnych i znajomych schizofreników, wydaje mi się że mam teraz najlepiej w życiu. Bo uciekłam. Uważam, że to jest często jedyne i najlepsze wyjście. Jednak nie byłabym do tego zdolna i nie poradziłabym sobie, gdyby nie zaburzony i dużo starszy facet, który akurat zechciał mi pomóc.
Życie jest dziwne. Naprawdę. Czasami choroba leczy chorobę.
szczerze mówiąc spodziewałam się raczej potępienia za nawoływanie do ucieczek z domu;-) Co do terapii - nie jestem chyba gotowa, żeby się wywnetrzać, tym bardziej, że w moim przypadku pewnie i tak żałośnie skończyłoby się na uwodzeniu terapeuty (płeć dowolna;-)
Pomysł ze spokojnym wyprowadzeniem się z domu jest świetny, jednak niestety (przynajmniej na początku) trzeba do tego pieniędzy i przynajmniej odrobinę zrównoważonych rodziców.
Rozumiem młodych ludzi, których nie stać na samodzielność. Mnie samej, jeszcze za czasów kiedy mieszkałam w domu, nie było stać na wszystkie podręczniki i dobre buty (moje zimowe przeciekały, więc ciągle chodziłam zaziębiona). Korepetycjami zarabiałam na jedzenie, które kupowałam do domu, a gdy Mama miała amok zajmowałam się nią i nienawidziłam jej do głębi (psychiatrzy dość często wypuszczali ją ze szpitala szybciej niżby należało).
Dobijało mnie też, że przez Mamę miałyśmy długi i chodziłabym głodna, gdyby nie pieniądze z korepetycji.
Do tego jestem jedynaczką. Cała rodzina do bani. Gdybym powiedziała, że się wyprowadzam moja rodzina nie dałaby mi spokoju, a Mama z pewnością przyjeżdżałaby mi urządzać mecyje do wynajętego pokoju. Poza tym i tak cała rodzina mnie potępiła. Zgodnie. Za mój skrajny egoizm.
Jedynym wyjściem dla mnie była ucieczka z domu i sporadyczne telefony do Rodziców, żeby im powiedzieć, że żyję, zanim zaczną mnie niszczyć (oboje twierdzili wyjątkowo zgodnie, że jestem chora psychicznie, nigdy żadnych studiów nie skończę i nie nadaję się do niczego).
Co ciekawe, z całej tej chorej zgrai, spośród tych dzieci rodzinnych i znajomych schizofreników, wydaje mi się że mam teraz najlepiej w życiu. Bo uciekłam. Uważam, że to jest często jedyne i najlepsze wyjście. Jednak nie byłabym do tego zdolna i nie poradziłabym sobie, gdyby nie zaburzony i dużo starszy facet, który akurat zechciał mi pomóc.
Życie jest dziwne. Naprawdę. Czasami choroba leczy chorobę.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Ja także myślę, że chęć oderwania się od ogranych rodzinnych układów i zbudowania własnego życia to bardzo zdrowy motyw. Gratuluję Ci stanowczości.
Co możemy zrobić dla Ciebie na tym forum ? Na to, że poderwiesz psychoterapeutę nie licz.
Co możemy zrobić dla Ciebie na tym forum ? Na to, że poderwiesz psychoterapeutę nie licz.
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Zbyszku wspominałeś, że terapeuci wiedzą, jak działają mechanizmy, które prowadzą do określonych przeżyć. Wspominałeś również, że z tego powodu terapeuci będą mnie lepiej rozumieć niż ja samą siebie. Rozumiem, że nie mylę się zbytnio sądząc, że jesteś terapeutą (wybacz jestem nowa na forum i nie znam się).
Jeżeli jesteś terapeutą, Zbyszku, to proszę nie rób mi tego więcej - nie pisz mi proszę, żebym nie liczyła na to, że poderwę terapeutę. Przecież znasz moje mechanizmy i wiesz, że działa to na mnie jak płachta na byka.
Jeśli jednak zachęcasz mnie do wyrażenia swoich oczekiwań oto one - chciałabym potrafić wchodzić w bliską, przyjacielską relację z innym człowiekiem (na początek od kobiet zaczynając, wątpię czy kiedykolwiek uda mi się ta sztuka z facetem) w taki sposób, żeby nie było to podszyte erotyzmem. Po prostu chciałabym mieć przyjaciółki. Wiem, że powinnam to "trenować" na jakiejś kobiecie. Na chwilę obecną mam przyjazną mi Matkę Chrzestną (lat pięćdziesiąt kilka, mieszka kilkaset kilometrów ode mnie i rozmawiamy telefonicznie raz na kilka miesięcy - DDA potępia mój egoizm i skłonność do uwodzenia), starą Ciotkę (lat siedemdziesiąt kilka - Parkinson, nieznośna, zakochana w sobie, stara kokietka) i jedną jedyną koleżankę w moim wieku (DDA, leci na mnie, a ja z pewnością leciałabym na nią, gdyby tylko była facetem, bo bardzo podoba mi się jej sposób myślenia).
Dodam, że z tych kilku osobowości, które jakoś "obsługuję" tylko jedna - uwodzicielska - jest w stanie wchodzić naprawdę w bliskie, otwarte relacje ludźmi, nie bojąc się ich ani nie oceniając krytycznie. Jestem wtedy miła, rozluźniona, pełna zrozumienia, akceptacji i przyjacielska. Nie inicjuję żadnego kontaktu dotykowego i cofam się przed nim, jednak ludzie odbierają moje zachowanie erotycznie. Moja poprzednia zwierzchniczka w pracy (myślę, że lesbijka) zarzuciła mi, że gram z nią w swoje chore gry i zrobiła się agresywna wobec mnie, choć pracowałam bardzo dobrze (z resztą taką ocenę sama mi pod koniec naszej współpracy wystawiła). Zmieniłam pracę. Kilka miesięcy temu w nowej pracy koleżanka nagle nie wytrzymała i zachowała się wobec mnie jawnie erotycznie. W zasadzie czułam, że ona może taka być, ale nie potrafiłam zachowywać się wobec niej inaczej. Udałam i udaję, że nie zauważyłam i nie rozumiem, o co chodzi. Ciągle ze sobą współpracujemy i dziewczyna przechodziła bardzo różne, zmienne stany emocjonalne, których pewnie w jakimś stopniu byłam przyczyną. Miedzy wierszami powtarzam jej, że homoseksualizm jest OK, tylko ja akurat taka nie jestem (no dobra - nie mam seksualnych marzeń związanych kobietami i kobiecy zapach wywołuje we mnie wstręt, jeśli chciałbyś wiedzieć). Teraz jest już w pracy w miarę OK, ale wiem, że znowu będę zmieniać pracę i nie chcę, żeby historia się powtórzyła.
Namiętnie czytam książki o terapii racjonalno-behawioralnej i ogólnie odpowiada mi przedstawiony w nich schemat zmieniania własnego sposobu myślenia. Jednak nadal nie wiem, jak przyjaźnić się nie wchodząc w grząskie bagno erotyzmu. Potrafię być krytyczna, potrafię być ironiczna, potrafię być formalna, ale nie potrafię wchodzić w czyjś świat otwarcie i akceptująco, ale bez erotycznych konotacji. Póki co próbuję skracać czas utrzymywania kontaktu wzrokowego, ale kiedy zaczynam liczyć w myślach te sekundy spojrzeń to wybijam się z rytmu i czasami tracę wątek rozmowy.
Jeśli mógłbyś mi coś podpowiedzieć, albo polecić jakąś pozycję książkową to będę wdzięczna. W tej chwili nie wiem, co z tym problemem zrobić. Powinnam pewnie "trenować przyjacielstwo", ale nie bardzo chyba mam na kim.
Jeżeli jesteś terapeutą, Zbyszku, to proszę nie rób mi tego więcej - nie pisz mi proszę, żebym nie liczyła na to, że poderwę terapeutę. Przecież znasz moje mechanizmy i wiesz, że działa to na mnie jak płachta na byka.
Jeśli jednak zachęcasz mnie do wyrażenia swoich oczekiwań oto one - chciałabym potrafić wchodzić w bliską, przyjacielską relację z innym człowiekiem (na początek od kobiet zaczynając, wątpię czy kiedykolwiek uda mi się ta sztuka z facetem) w taki sposób, żeby nie było to podszyte erotyzmem. Po prostu chciałabym mieć przyjaciółki. Wiem, że powinnam to "trenować" na jakiejś kobiecie. Na chwilę obecną mam przyjazną mi Matkę Chrzestną (lat pięćdziesiąt kilka, mieszka kilkaset kilometrów ode mnie i rozmawiamy telefonicznie raz na kilka miesięcy - DDA potępia mój egoizm i skłonność do uwodzenia), starą Ciotkę (lat siedemdziesiąt kilka - Parkinson, nieznośna, zakochana w sobie, stara kokietka) i jedną jedyną koleżankę w moim wieku (DDA, leci na mnie, a ja z pewnością leciałabym na nią, gdyby tylko była facetem, bo bardzo podoba mi się jej sposób myślenia).
Dodam, że z tych kilku osobowości, które jakoś "obsługuję" tylko jedna - uwodzicielska - jest w stanie wchodzić naprawdę w bliskie, otwarte relacje ludźmi, nie bojąc się ich ani nie oceniając krytycznie. Jestem wtedy miła, rozluźniona, pełna zrozumienia, akceptacji i przyjacielska. Nie inicjuję żadnego kontaktu dotykowego i cofam się przed nim, jednak ludzie odbierają moje zachowanie erotycznie. Moja poprzednia zwierzchniczka w pracy (myślę, że lesbijka) zarzuciła mi, że gram z nią w swoje chore gry i zrobiła się agresywna wobec mnie, choć pracowałam bardzo dobrze (z resztą taką ocenę sama mi pod koniec naszej współpracy wystawiła). Zmieniłam pracę. Kilka miesięcy temu w nowej pracy koleżanka nagle nie wytrzymała i zachowała się wobec mnie jawnie erotycznie. W zasadzie czułam, że ona może taka być, ale nie potrafiłam zachowywać się wobec niej inaczej. Udałam i udaję, że nie zauważyłam i nie rozumiem, o co chodzi. Ciągle ze sobą współpracujemy i dziewczyna przechodziła bardzo różne, zmienne stany emocjonalne, których pewnie w jakimś stopniu byłam przyczyną. Miedzy wierszami powtarzam jej, że homoseksualizm jest OK, tylko ja akurat taka nie jestem (no dobra - nie mam seksualnych marzeń związanych kobietami i kobiecy zapach wywołuje we mnie wstręt, jeśli chciałbyś wiedzieć). Teraz jest już w pracy w miarę OK, ale wiem, że znowu będę zmieniać pracę i nie chcę, żeby historia się powtórzyła.
Namiętnie czytam książki o terapii racjonalno-behawioralnej i ogólnie odpowiada mi przedstawiony w nich schemat zmieniania własnego sposobu myślenia. Jednak nadal nie wiem, jak przyjaźnić się nie wchodząc w grząskie bagno erotyzmu. Potrafię być krytyczna, potrafię być ironiczna, potrafię być formalna, ale nie potrafię wchodzić w czyjś świat otwarcie i akceptująco, ale bez erotycznych konotacji. Póki co próbuję skracać czas utrzymywania kontaktu wzrokowego, ale kiedy zaczynam liczyć w myślach te sekundy spojrzeń to wybijam się z rytmu i czasami tracę wątek rozmowy.
Jeśli mógłbyś mi coś podpowiedzieć, albo polecić jakąś pozycję książkową to będę wdzięczna. W tej chwili nie wiem, co z tym problemem zrobić. Powinnam pewnie "trenować przyjacielstwo", ale nie bardzo chyba mam na kim.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Nie, jestem tylko informatykiem, który dba o to forum. Nie mam żadnego wykształcenia w kierunku psychologii.dieg pisze:Jeżeli jesteś terapeutą,
Oj, chyba się zagalopowałem. Napisałem to trochę z przymróżeniem oka nie mając nikogo konkretnego na myśli. Przepraszam.dieg pisze: Przecież znasz moje mechanizmy i wiesz, że działa to na mnie jak płachta na byka.
No, fajnie, ale to jest forum poświęcone schizofrenii dlatego będzie nas interesować przede wszystkim Twoja relacja z matką, która jak piszesz ma zdiagnozowaną schizofrenię, czy tak ?.dieg pisze:.. chciałabym potrafić wchodzić w bliską, przyjacielską relację z innym człowiekiem
W sprawie xsiążek spójrz tu: viewforum.php?f=95 . Życie to nie trening ! Zabawa jest fajna, także ta z uwodzeniem, ale ona przeplata się z rzeczywistością. W przyjaźni chodzi także o współodpowiedzialność, bez niej byłoby płytko i nieciekawie.dieg pisze:.. polecić jakąś pozycję książkową.. Powinnam pewnie "trenować przyjacielstwo", ale nie bardzo chyba mam na kim.
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Dzięki za linka Zbyszku, będę mogła zastanowić się nad kolejną listą książek do przeczytania (pewnie znowu wydam sporo pieniędzy;-).
Co do poprawy relacji z Mamą ze zdiagnozowaną schizofrenią i co do relacji z paranoicznym Tatą - wątpię, by moje wysiłki mogły mieć sens. Nie będę się tym zajmować na tym forum. Chciałam tylko zachęcić młodych ludzi, żeby się wyzwolili z chorego bagna rodzinnej schizofrenii. Nie wierzę bym mogła odczarować chorobę w mojej rodzinie. Pogodziłam się z tym, że nie jestem w stanie nic zmienić. Mogę za to pomóc samej sobie, pracować nad sobą, bo tylko na siebie samą mam jakikolwiek wpływ. To jest moje motto i przesłanie dla innych ze schizofrenicznymi rodzinami - ratujcie samych siebie, bo nikogo innego nie jesteście w stanie uratować.
Minęło kilka lat zanim okrzepłam emocjonalnie po tym wszystkim, a i tak do końca "normalna" pewnie nigdy nie będę. Dlatego uważam, że inne osoby w sytuacji podobnej do tej, w której ja byłam, powinny wiedzieć, że egoizm w takich okolicznościach jest sensowny i uzasadniony. Lepiej iść do przodu, a nie bohatersko cierpieć poświęcając swoje życie, swoje zdrowie psychiczne i swoją przyszłość dla ludzi, których i tak nasze poświęcenie w żadnym stopniu nie zmieni i którym nie pomoże. Wiem, że trudno postąpić tak jak postąpiłam, dlatego uważam, że trzeba mieć oparcie przynajmniej w jednej osobie.
Co do trenowania przyjaźni, współodpowiedzialności i zabawy - myślę, że w ogóle nie uchwyciłeś sensu tego, o czym pisałam. W zasadzie to dobrze dla Ciebie, że nie rozumiesz mojej sytuacji i nie potrafisz wczuć się we mnie emocjonalnie na tyle, żeby wiedzieć, o co mi chodzi i o jakich uwarunkowaniach emocjonalnych pisałam. Wiele ludzi na pewno jest Ci wdzięcznych za prowadzenie tego forum i Twoje opinie. Nie musisz znać się na wszystkich mechanizmach emocjonalnych, ani nie musisz być terapeutą. Dobrze, że jesteś. Nawet jeśli czasem się zagalopujesz, albo zobaczysz coś bardziej złożonego w kategoriach czarno-białych. Dziękuję:-)
Co do poprawy relacji z Mamą ze zdiagnozowaną schizofrenią i co do relacji z paranoicznym Tatą - wątpię, by moje wysiłki mogły mieć sens. Nie będę się tym zajmować na tym forum. Chciałam tylko zachęcić młodych ludzi, żeby się wyzwolili z chorego bagna rodzinnej schizofrenii. Nie wierzę bym mogła odczarować chorobę w mojej rodzinie. Pogodziłam się z tym, że nie jestem w stanie nic zmienić. Mogę za to pomóc samej sobie, pracować nad sobą, bo tylko na siebie samą mam jakikolwiek wpływ. To jest moje motto i przesłanie dla innych ze schizofrenicznymi rodzinami - ratujcie samych siebie, bo nikogo innego nie jesteście w stanie uratować.
Minęło kilka lat zanim okrzepłam emocjonalnie po tym wszystkim, a i tak do końca "normalna" pewnie nigdy nie będę. Dlatego uważam, że inne osoby w sytuacji podobnej do tej, w której ja byłam, powinny wiedzieć, że egoizm w takich okolicznościach jest sensowny i uzasadniony. Lepiej iść do przodu, a nie bohatersko cierpieć poświęcając swoje życie, swoje zdrowie psychiczne i swoją przyszłość dla ludzi, których i tak nasze poświęcenie w żadnym stopniu nie zmieni i którym nie pomoże. Wiem, że trudno postąpić tak jak postąpiłam, dlatego uważam, że trzeba mieć oparcie przynajmniej w jednej osobie.
Co do trenowania przyjaźni, współodpowiedzialności i zabawy - myślę, że w ogóle nie uchwyciłeś sensu tego, o czym pisałam. W zasadzie to dobrze dla Ciebie, że nie rozumiesz mojej sytuacji i nie potrafisz wczuć się we mnie emocjonalnie na tyle, żeby wiedzieć, o co mi chodzi i o jakich uwarunkowaniach emocjonalnych pisałam. Wiele ludzi na pewno jest Ci wdzięcznych za prowadzenie tego forum i Twoje opinie. Nie musisz znać się na wszystkich mechanizmach emocjonalnych, ani nie musisz być terapeutą. Dobrze, że jesteś. Nawet jeśli czasem się zagalopujesz, albo zobaczysz coś bardziej złożonego w kategoriach czarno-białych. Dziękuję:-)
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
W moim przypadku jest to trochę bardziej skomplikowane. Mama mojego chłopaka ma schizofrenię, o ile bierze leki jakoś jest w stanie funkcjonować, chociaż myślę, że nadal żyje w dużym stresie i lęku.
Niestety, często przestaje przyjmować leki i wtedy zaczyna się "jazda bez trzymanki" jak to mawia mój chłopak. Wtedy wszystkich sprawdza, mówi jakieś pozbawione sensu rzeczy (np. ostatnio stwierdziła, że w podróż trzeba ubrać się w rzeczy polskiej produkcji, to szybciej się dotrze na miejsce), czasem wydaje jej się, że ktoś chodził nocą w jej ubraniach... ale bywają sytuacje, że jest naprawdę ostro.
Ojciec mojego chłopaka popadł w alkoholizm, chciał popełnić samobójstwo, ale póki co wybiera życie i alkohol. Oprócz mojego chłopaka, który walczy z tą sytuacją i wciąż ma poczucie winy i bezsilności, jest jeszcze jego 6-letni brat. Mój ukochany jest bardzo zamknięty w sobie, nieśmiały i milczący do tego bardzo wrażliwy oraz nerwowy. Wszystkie problemy swojej rodziny bierze na swoje barki i wymaga od siebie więcej, niż jego rodzice mają zamiar z siebie wykrzesać. Dziś spał ledwie 3 godziny, bo pomimo upału jego mama paliła w piecu do 03:30 nad ranem. Starał się jej wytłumaczyć, żeby brała leki, prosił, groził... nawet się o to z nią pokłócił. Bez rezultatu.
Ja widzę tylko jak z każdym dniem coraz bardziej się zamyka, staje się posępny i w zasadzie przestaje się odzywać.
Staram się go wspierać, ale czasami ogrom problemu mnie przeraża. Zbieram materiały o schizofrenii i alkoholizmie, szukam możliwości, pomocy. W zasadzie już nie dla rodziny mojego chłopaka, ale dla niego samego. Mieszkam kilkaset kilometrów od niego i usiłuję ściągnąć go do siebie, żeby chociaż przez jakiś czas poczuł, że jest odpowiedzialny przede wszystkim za siebie i że musi się wyrwać z kręgu urojeń i alkoholu. Tylko tak będzie mógł pomóc bratu.
Czuję się bezradna, każdy telefon to powolne wyciąganie z niego złości, żalu i goryczy.
Moi rodzice jeszcze nie wiedzą o chorobie jego mamy, choć o tym, że ojciec pije ich poinformowałam. Choroba jego mamy wydała mi się znacznie bardziej delikatną. Ponadto on nie chce o tym w ogóle wspominać. Wiem, że przyjdzie dzień, w którym trzeba będzie trzeba przestać "ściemniać" moim rodzicom po kolejnym dziwnym telefonie od jego mamy.
Mam wrażenie, że jestem sama z tym wszystkim, bo nie chcę go dodatkowo obarczać. Boję się zaproponować mu wizytę u terapeuty, bo chyba ma żal do psychologów i psychiatrów, że nie są w stanie sprawić, żeby jego mama brała leki. Do siebie też. Patrzę na ten najeżony kłębuszek nerwów i obawiam się, że coś w nim wkrótce pęknie...
Co robić...?
Niestety, często przestaje przyjmować leki i wtedy zaczyna się "jazda bez trzymanki" jak to mawia mój chłopak. Wtedy wszystkich sprawdza, mówi jakieś pozbawione sensu rzeczy (np. ostatnio stwierdziła, że w podróż trzeba ubrać się w rzeczy polskiej produkcji, to szybciej się dotrze na miejsce), czasem wydaje jej się, że ktoś chodził nocą w jej ubraniach... ale bywają sytuacje, że jest naprawdę ostro.
Ojciec mojego chłopaka popadł w alkoholizm, chciał popełnić samobójstwo, ale póki co wybiera życie i alkohol. Oprócz mojego chłopaka, który walczy z tą sytuacją i wciąż ma poczucie winy i bezsilności, jest jeszcze jego 6-letni brat. Mój ukochany jest bardzo zamknięty w sobie, nieśmiały i milczący do tego bardzo wrażliwy oraz nerwowy. Wszystkie problemy swojej rodziny bierze na swoje barki i wymaga od siebie więcej, niż jego rodzice mają zamiar z siebie wykrzesać. Dziś spał ledwie 3 godziny, bo pomimo upału jego mama paliła w piecu do 03:30 nad ranem. Starał się jej wytłumaczyć, żeby brała leki, prosił, groził... nawet się o to z nią pokłócił. Bez rezultatu.
Ja widzę tylko jak z każdym dniem coraz bardziej się zamyka, staje się posępny i w zasadzie przestaje się odzywać.
Staram się go wspierać, ale czasami ogrom problemu mnie przeraża. Zbieram materiały o schizofrenii i alkoholizmie, szukam możliwości, pomocy. W zasadzie już nie dla rodziny mojego chłopaka, ale dla niego samego. Mieszkam kilkaset kilometrów od niego i usiłuję ściągnąć go do siebie, żeby chociaż przez jakiś czas poczuł, że jest odpowiedzialny przede wszystkim za siebie i że musi się wyrwać z kręgu urojeń i alkoholu. Tylko tak będzie mógł pomóc bratu.
Czuję się bezradna, każdy telefon to powolne wyciąganie z niego złości, żalu i goryczy.
Moi rodzice jeszcze nie wiedzą o chorobie jego mamy, choć o tym, że ojciec pije ich poinformowałam. Choroba jego mamy wydała mi się znacznie bardziej delikatną. Ponadto on nie chce o tym w ogóle wspominać. Wiem, że przyjdzie dzień, w którym trzeba będzie trzeba przestać "ściemniać" moim rodzicom po kolejnym dziwnym telefonie od jego mamy.
Mam wrażenie, że jestem sama z tym wszystkim, bo nie chcę go dodatkowo obarczać. Boję się zaproponować mu wizytę u terapeuty, bo chyba ma żal do psychologów i psychiatrów, że nie są w stanie sprawić, żeby jego mama brała leki. Do siebie też. Patrzę na ten najeżony kłębuszek nerwów i obawiam się, że coś w nim wkrótce pęknie...
Co robić...?
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Jeśli ktoś z rodziców pije wizyta u psychologa zawsze się przyda. Wybierz tylko dobre słowa i nie ma się czego obawiać.Mag pisze:... Boję się zaproponować mu wizytę u terapeuty ... obawiam się, że coś w nim wkrótce pęknie...
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 1
- Rejestracja: pt sie 05, 2011 3:00 pm
Re: Tylko dla rodzin i opiekunów-reaktywacja
Jestem córką schizofreniczki, chętnie powymieniam maile z kimś, w kogo rodzinie również "zawitało" to przykre schorzenie. Na co dzień nie dzielę się z nikim odczuciami związanymi z tym "defektem", dlatego też potrzebuję kontaktu z kimś zdolnym je zrozumieć - oraz możliwości zrozumienia czyichś.
trocheczegos@gmail.com
Byłoby mi niezmiernie miło, gdyby ktoś zdecydował się podzielić się swoimi doświadczeniami
Pozdrawiam, A.
trocheczegos@gmail.com
Byłoby mi niezmiernie miło, gdyby ktoś zdecydował się podzielić się swoimi doświadczeniami
Pozdrawiam, A.