unreal pisze:
A jednak Jezus nauczał o jeziorze ognia i innych nieprzyjemnych rzeczach, zupełnie jakby nie wierzył, że jego owieczki będą żyły przykładnie i cnotliwie, same z siebie dobywając te pokłady miłości.
Pisarze gatunku literackiego ewangelii. Co to za horror bez wzbudzania dreszczów lęku u odbiorców, co to za komedia bez wymuszenia choćby, chichotu, co to za ewangelia bez takich zabiegów literackich. Trzeba odróżnić książkę od tego co naprawdę działo się w życiu i umysłach ludzkich. Poza tym w przypadku Jezusa dochodzi sprawa tajemniczej Transcendencji. Nie wszystko dzieje się w przestrzeni ludzkiej. Owe przeżycia znane nam z przestrzeni naszej rzeczywistości tylko mają coś symbolizować niepoznawalnego na razie - "Tam".
unreal pisze:
A cóż my możemy wiedzieć, jak to się wszystko kończy, czy jest jakiś sąd.
Jeżeli struktura Wszechświata i całej rzeczywistości uniemożliwia ponowne odtworzenia istnień uczestniczących w czymś na sąd, czy nawet postawienie w obliczu sprawy, to jeszcze gorzej! Nikt nie będzie mógł nawet wyrazić skruchy za to co zrobił być może w afekcie, spięciu sytuacyjnym czy w okolicznościach, które go zmusiły. Człowiek marnuje siebie nieodwracalnie i skazuje na potępienie następnych pokoleń na wieki. Zamraża swoim czynem swój jakiś niechciany wizerunek i przepadło. Po życiu. Dlaczego ma przez całą nieskończoność tkwić jako ścigany przez historię i motłoch żądający linczu za chwilę złego postępowania? Sąd Ostateczny jest łaską Transcendencji

Oczywiście małe jest jego prawdopodobieństwo, więc raczej większość odpowiadających przed historią, ofiarami i sumieniami marnuje się nieodwracalnie z powodu nieodwracalności zła. Trzeba uważać.
cezary123 pisze: a po drugie tak jak mówiłem: miłość wyklucza bycie ofiarą! Nie wiem jak to sobie zrozumiesz

unreal pisze:
Wytłumaczę Ci na przykładzie, jak to rozumiem: mąż regularnie leje żonę. Wszyscy wkoło pukają się w głowę, jak ona to wytrzymuje i pytają, ile jeszcze ona to wytrzyma. A ona tak go kocha, że wcale się nie czuje jego ofiarą. Jest więc tak, jak piszesz, miłość wyklucza bycie ofiarą. Tylko dlaczego wszyscy widzą, że coś jest mocno nie tak?
To po co w tym tkwi? Niech pójdą sobie w swoje strony. Ale wtedy straci miłość swojego życia. Gdyby kłótnie i bójki były o niedoskonałość mężczyzny, o rozczarowanie, o wyrywanie z biednego chłopa ostatniej krwi, o zdrady z atrakcyjniejszym kandydatem to by zaraz sobie poszła w siną dal do innego lepszego. Może on nie chciałby jej puścić z małżeństwa? I tak ona wywalcza sobie uwolnienie od nie tego? Nic to nie da. Trzeba odejść a nie znęcać się nad kimś za to, że nie spełnił oczekiwań małżeńskich. Ktoś nie umie kochać.
Spójrz na inną sytuację: żona męża regularnie bije a on godzi się na takie traktowanie. Dlaczego? Bo on ma taką, jaką sobie wymarzył a ona niechcący takiego, jakiego chciała uniknąć
Ale Ty mówisz, że ona kocha go i dlatego godzi się na takie traktowanie.
Wiem dlaczego nie odchodzi, ale to dosyć kontrowersyjne wyjaśnienie. Po prostu jest dla niej aż tak atrakcyjny (nie ciałem, ale w ogóle, tak dogłębnie), że nie chce go stracić. Wie, że takiego drugiego nie znajdzie, boi się samotności, chce go zmienić. No cóż, trzeba wybrać, albo miłość i szczęście albo zakochanie i bicie. Z miłością romantyczną nie ma tak prosto. Może do końca życia żebrać, żeby on ją pokochał tak jak ona jego i wmawiać sobie, że pewne przesłanki wskazują, że on też jest w niej zakochany, że dobrze jej robi, pieniądze przynosi, że to ten, taki atrakcyjny, że jej serce bije a on ma to gdzieś. Kobieta mu się z miłości oddaje - bierze za darmo i zadowolony. Nie musi nic dawać w zamian.
Tak to już jest w związkach. Jedna strona ma wszystko a druga lata wokół tej pierwszej jak szalona i nie sposób ich rozdzielić. Zresztą to ich sprawy osobiste i nie nam być sędziami. Chcącemu nie dzieje się krzywda. Nie nakłonimy też niczyjego partnera, żeby się zakochał w odpowiedzi na tak tragiczną miłość drugiej strony. Jeżeli jest nieprzyjacielem własnej żony, to miłość nieprzyjaciół powinna skłonić żonę do ratowanie w pierwszej kolejności swego męża. Może go uratować od pogłębiającej się chorej sytuacji, obciążania jego sumienia i nieodwracalnego rozwoju zła. Miłość nieprzyjaciół znajduje się o wiele wyżej od miłości romantycznej, czy miłości za wzięcie i jest nieskończenie bardziej trudna. Dlatego zwykle dominuje przyciąganie, nawet toksyczne dla kogoś. Nie wiem, musiałbym sam przeżyć coś takiego.
Miłość wyklucza bojaźń, wyklucza bycie ofiarą. Możesz spróbować zrozumieć to na przykładzie tamtej męczennicy, o ile rzeczywiście stało się to, co jej przypisują.
Tak jak wykluczyła stanie się seksualną ofiarą dumną ze swojego położenia przez Karolinę Kózkównę na przykład. Nie zgodziła się z spełnić potrzeby żołnierza a mogła uratować życie i mogła tłumaczyć, że to z "miłości nieprzyjaciół". Nie o taką miłość bliźniego chodzi.