
Od 16 lat mieszkam z matką chora na schizofrenię, która dodatkowo nadużywa alkoholu. Tak na prawdę jestem z tym wszystkim sama, bo nie znam mojego ojca, a babcia z którą mieszkamy nie jest dla mnie wsparciem. W sumie to przyzwyczaiłam sie już do życia innego niż moi równieśnicy. Mimo to zawsze czułam, że coś jest ze mną nie tak...Ignorowałam wszelkie objawy, które mogłyby świadczyć o tym, że przejęłam chorobę po mamie. Teraz nie mogę już tego ignorować. Może przesadzam, ale postanowiłam opisac to co się ze mną dzieje, bo już sama nie wiem czy to normalne..
Jakieś 4 lata temu coś zaczęło sie we mnie zmieniać. Nie wiem jak to dokładnie nazwać...po prostu zaczęłam popadać w depresję. Później zaczęły się problemy w nauce, mimo że wcześniej zawsze miałam średnią powyżej 5. To spowodowało, że jeszcze gorzej się czułam. Zaczęłam sie samookaleczać, czego teraz starsznie się wstydzę.. Kiedy skończyłam 15 lat zaczęłam pić, żeby zapomnieć o problemach w domu i tych, które miałam ze samą sobą. Gdy nie mogłam już przestać zapisano mnie na terapię do Monaru, która nie wiele mi pomaga, bo wszyscy lekceważą to co do nich mówię. Ostatnio byłam tam na konsultacjach u psychiatry. Lekarka zamiast skupiac się na psychice, zwracała uwagę na zewnętrzność. Po wizycie byłam rozczarowana, bo nie poszłam tam rozmawiać o tym jak wyglądam i kim mogę zostać w przyszłości.. Kiedy mówiłam jej, że mam problemy z nawiązywaniem znajomości i po prostu panicznie boję sie ludzi przez co prawie nie wychodzę z domu ona powiedziała: " Taka ładna dziewczyna na pewno ma mnóstwo przyjaciół". Wkurzyła mnie, więc juz nawet nie chciało mi sie nic więcej mówić..
Ostatnio zaczęło dziac sie ze mną na prawde cos dziwnego.. Mówiąc krótko...słyszę głosy. Pewnego dnia leżałam w łóżku i nagle ktoś mi głośno krzyknął do ucha, a nikogo nie było w pokoju. Przeraziłam się, bo nigdy wcześniej nic podobnego mi się nie zdarzyło. Nie powiedziałam o tym nikomu, bo nie wzięłam tego na poważnie. Niestety z czasem robi sie gorzej. Teraz często budzę sie w nocy, a tak na prawdę coś mnie budzi. Słyszę głosy, które szeptają mi coś nad głową, jakby nademną stało mnóstwo ludzi. Jestem przerażona, więc chcę krzyczeć, ale nie mogę.. Nie moge sie także ruszyć. Leże wtedy jak warzywo i czekam aż to wszysko minie.. Powiedziałam o tym mamie, która wyznała mi, że zanim zeczęła zażywać leki miała to samo.. Czy to oznacza, że zaczyna sie u mnie choroba? Nie mówiłam o tym nikomu poza mamą.. Wiem, że musze powiedzieć co sie dzieje mojemu terapeucie, ale boje się, że zignoruje to.. Na którejś z poprzednich wizyt stwierdził, że jestem zupełnie normalną nastolatką, która ma niewielki problem z depresją. Psychiatra tez powiedziała, że wszystko ze mną ok. Już sama nie wiem jak jest.. Ja i mama jesteśmy jak dwie krople wody, mamy wiele wspólnych cech charakteru, czy łączy nas również choroba?