wspomnienia... ....o samotnosci, polska alchemia

Moderator: moderatorzy

BlindMasta
bywalec
Posty: 73
Rejestracja: sob lip 31, 2010 11:56 am
płeć: mężczyzna
Kontakt:

wspomnienia... ....o samotnosci, polska alchemia

Post autor: BlindMasta »

....o samotnosci, polska alchemia

Schizofrenia to choroba samotnych ludzi. Czestym objiawem tej choroby jest wycofanie. Czlowiek zamyka się w pokoju i jedynym przyjacielem w samotnej wedrowce jest choroba. Omamy, paranoje, glosy. To cos co jako jedyne towarzyszy nam caly czas. Tu rodzi się pytanie dlaczego się tak odosobniamy, z poczucia wstydu? Czujemy się winni swojej choroby, boimy się niezrozumienia. Czy może czujemy się gorsi. A może sama choroba nie pozwala nam na podjecie jakiegokolwiek kontaktu. Strach przed ludzmi, czesty objaw choroby zmusza nas do izolacji. Tak przebywamy w swoim wlasnym swiecie miesiace, czasem i lata. Sam w prawie pustym pokoju spedzilem dwa lata, nie wychodzilem do sklepu, kosciola itp. Budzilem się rano i szwedalem się po pokoju do samego wieczora, to i tak jest wyczyn bo w porownaniu z innymi, nie gapilem się w sufit kilkanascie godzin dziennie. Ale mimo to byłem samotny, krotkie rozmowy z rodzicami niczego nie rozwiazywaly. Czulem ze musze cos zmienic. I zmienilem. znalazlem sobie prace, ale i to do konca nie pomoglo. Przebywalem z ludzmi ale z nimi nie rozmawialem, krylem się za praca. Wykonywalem perfekcyjnie wydawane mi polecenia. Mimo czestych i mocnych paranoji pracowalem. Ludzie o mnie gadali, szpiegowali, knuli cos za moimi plecami (tak mi się wydawalo), ale pracowalem. Zarabialem. Tak z pustego pokoju, mieszkanie dzieki zarobionym pieniadza stalo się przytulnym kontem. Czy cos zmienilem? Nie. Dalej byłem samotny nie pomogla w tym praca. Może i przesadzam z swoja samotnoscia, ale krotkie rozmowy z wspolpracownikami nie pomogly mi w moim zyciu. Ale miałem pieniadze, uparcie probowalem zmienic cos dalej. Wiem ze najprostszym rozwiazaniem byloby zatelefonowanie do bylych znajomych, ale wstydzilem się to zrobic, balem się jak wytlumacze swoja chorobe. Zamiast tego kupilem aparat, zaczalem wychodzic z domu, pierwsze do sklepu, pozniej do roznych muzeow, az na koncu wyladowalem w pradze. Caly czas w tych podrozach towarzyszyly mi ostre objawy. Zwiedzilem troche polski, byłem w czechach, nauczylem się fotografowac, ale czy to pomoglo mi w tym zebym nie był samotny? Tez nie. nauczylem się wypelniac czas, gospodarowac go dobrze. Mimo wszystkich tych czynnosci jakie wykonywalem (praca, fotografia) czulem się nie spelniony, czegos mi brakowalo. Zaczalem biegac, dziennie wolnym tempem przebiegalem jakies 10km, ale odkrylem ze dlugodystansowiec jest najbardziej samotnym czlowiekiem jakiego znam. Nie pomaga nawet mp3. czulem się jak alchemik, przemierzalem swiat wlasnych paranoji, az w koncu nie wytrzymalem i trafilem do szpitala. Moglo by się wydawac ze jest to miejsce w którym chory nie powinien czuc się samotny, jest tu tylu ludzi z podobnymi objawami, ale wcale tak nie było. Jak wspomnialem schizofrenia jest choroba samotnych ludzi. Każdy z chorych ma podobne objawy, glosy paranoje, omamy ale sa one zrozumiale tylko dla chorego. To on wybudowal wokół siebie swiat, znany i rozumiany tylko dla niego. Wszpitalu poznalem pewna dziewczyne, ale nasza znajomosc jakos się urwala. Mimo tego uparcie probowalem sobie kogos znalezc, wypelnialem hurtowo profile na takich forach jak sympatia, edarling. Przychodzily nawet odopwiedzi, spotykalem się z dziewczynami ale niestey niczego sobie nie znalazlem. Sytuacje zmienil post na schizofrenii, napisalem ze szukam chorej kolo trzydziestki. Odpisala pierwsza osoba. Okazala się bardzo mila. Postanowilem się z nia spotkac, ale pierwsze spotkanie nie wypadlo najlepiej, prawie wogole nie rozmawialismy ze soba. Ale znajomosc kontynuowalem dalej. Codziennie przez komunikator pisalismy po 2 godziny, troche się poznalismy. Dowiedzialem się ze jest wtedy chyba najbardziej samotna osoba jaka znam. Przez chorobe w domu spedzila blisko piec lat. Pozniej były kolejne spotkania i kolejne godziny na GG. Wszystko poszlo w takim kierunku, ze teraz planujemy wspolne zamieszkanie razem. Znalazlem sobie dziewczyne. Czy przestalem być samotny? Znalazlem sobie przeciez druha w swojej chorobie, o dziwo czegos brakowalo.
Kilka dni pozniej znalalzlem stara karte od telefonu, wlozylem ja do nowego i znalazlem kilka numerow znajomych. Wiekszosc była już nieaktualna. Ale jeden numer odbieral polaczenia. Był to jeden z moich najblizszych przyjaciol sprzed lat. Umowilem się z nim na piwo. Wszystko wypadlo dobrze, duzo gadalismy, smialismy się. Pozniej umowilem się z nim jeszcze kolejny raz. Tym razem u mnie, było to tuz po moich urodzinach. Otworzylem wiec wodke, która przywiozlem z pragi. Wypilismy pol litra, było naprawde milo.
Teraz zastanawiam się czy w tej schizofrenicznej samotnosci troche nie przesadzamy, spedzamy godziny gapiac się w sufit, narzekajac, a do rozwiazania problemu wystarczy nam czaasem telefon i butelka wodki.
psychofototata
ODPOWIEDZ

Wróć do „blind_masta”