Jak pomóc choremu, ktory nie akceptuje choroby?
Moderator: moderatorzy
Jak pomóc choremu, ktory nie akceptuje choroby?
Witam serdecznie i z góry przepraszam za długi post.
Mój brat zachorował na schizofrenię 14 lat temu,
miał wtedy 19 lat, ja miałam 13.
Na poczatku choroby bardzo ufał mamie,
dużo z nia rozmawiał, wraz z nasileniem choroby niestety pojawiła sie agresja i wrogość.
O ile przez pierwszy rok brat bez oporów chodził do lekarza,
to gdy padła diagnoza ,jego postawa zmienila sie nagle, zaczął źle wyrazac sie o lekarzach
którzy z nim rozmawali, zreszta w tym czasie strasznie wyzywał wszystkich
najbardziej nas, rodzinę i co najsmutniejsze, mamę, ktorą troszczy sie o niego najbardziej.
Koszmar
Około roku trwał koszmar w domu, brat nie chciał brać leków ani słyszeć o tym ze jest chory,
prawie nie spał, miał okropne urojenia, był strasznie agresywny
i rzeczy które mówił miały coraz mniej sensu..
W końcu trafił do szpitala, jego stan był wtedy już bardzo ciężki i dość długo trwała droga do polepszenia.
Po około 2 miesiącach wrócił do domu, ale nie chciał chodzić na oddział otwarty, psychoterapie itp.
Najgorsze jest, że brat nie potrafi zaakceptować/zrozumieć, że jest chory.
Nie pozwala o chorobie ze sobą rozmawiać, każda próba kończy się okropną agresją słowną i pogorszeniem relacji.
Przez pierwsze lata choroby rozmawiał czasem o tym z mama, teraz nie chce rozmawiać nawet z nią.
Wtedy po pierwszej hospitalizacji zaczęło być dobrze, brat znowu był sobą, żył normalnie,
można było z nim porozmawiać, był pogodny, brał przepisane leki,aż raz nie postanowił ich potajemnie odstawić.
Skończyło sie znowu psychozą, znowu niespanie, halucynacje, agresja..
Niezliczone próby przekonania do leków, prośby, próby rozmowy .
wszystko na nic, kolejne miesiące jak ze złego snu.
W koncu kolejny raz szpital a po nim znów dobry okres remisji, normalnego funkcjonowania, z leczeniem.
Aktualnie
Tak w ciągu 14 lat przewijały się lepsze okresy i bardzo złe, kiedy przestawał zażywać leki
(do dziś śnią mi się koszmary z tamtych chwil)
Ostatni rok byl dość dobry, co prawda brat nigdy nie dal namówić się na żadną aktywność w rodzaju kurs, praca, sport, nowe hobby, ale był dosyć pogodny, dzwonił do mnie czasem (mieszkam za granica teraz) cieszyl sie kiedy przyjeżdżałam i rozmawiał ze mną trochę,chociaż nigdy, przenigdy o chorobie.
Próbował wrócić do szkoły, uczył sie trochę, słuchał muzyki, czasem nawet dał się namówić na jakąś wycieczkę.
Raz na pare miesięcy zgłaszał sie do swojej lekarki po recepty.
(Nie poznałam jej, ale wydaje mi sie mało zaangażowana, skoro przez tyle lat tylko wypisuje
recepty a nie potrafi namówić brata na psychologa, psychoterapie albo chociaż porozmawiać z nim o akceptacji choroby. No ale może to nie jej rola,a też brat jest ogromnie uparty).
Ostatnio,taki stan, dosć dobry trwał okolo roku, az znów nie przestał brać leków.
Po paru dniach bez nich, znów wróciła psychoza, tym razem byl tak strasznie przerażony,
ze zaufał nam i zażył w końcu lek i zażywa normalnie juz pare miesiecy.
Niestety po tym kolejnym incydencie, jego stan nie jest tak dobry jak byl przed nim.
Odnoszę wrażenie ze jest to stan gdzieś na granicy leciutkiej psychozy.
Na szczęście śpi normalnie w nocy, ale robi trochę dziwacznych rzeczy,
takich jakby obsesyjnych, np zawsze pociera tabletkę o kurtke przed połknieciem, chodzi w kurtce po domu, nie przebiera sie do spania, izoluje się bardzo, jak przyjechalam na święta nie rozmawiał ze mna, jak wchodzilam do pokoju mowil wyjdź, wyjdź, jestem zajęty, chociaż nic nie robił, albo "zaraz, zaraz,nie teraz" kiedy tylko chciałam cos powiedziec do niego.
Pamietam, ze tak robil tez jak byl w tej ciezkiej psychozie, a jak jest w dobrym stanie, to zawsze chętnie rozmawia ze mną, możemy pożartowac i nie izoluje się aż tak.
Może dawka jest za niska ale podobno to bardzo wysoka dawka, przy ktorej trzeba kontrolować wyniki badań krwi, a brat nie daje sie namówić na badanie (jak byl w lepszej formie, robił normalnie)
Zresztą, myślę,że dawka to jedna sprawa, a druga może nawet wazniejsza,
to aspekt psychologiczny, czyli żeby ktoś pomogł mu zaakceptować ta chorobe i zrozumieć,
że wtedy będzie jemu i nam wszystkim łatwiej..
Psycholog?Psychoterapeuta? Jak pomóc?
Ale tu pojawia się szkopuł, bo jak ktoś nie chce rozmawiać z psychologiem, to przecież nikt go nie zmusi.
Czasem myślę, czy jest cokolwiek co mogłabym zrobić? I wyobrażam sobie wtedy, ze może gdzies jest jakis super psycholog, który ma prawdziwy talent do rozmawiania o tych sprawach i pomogłby mu ustawic pozytywniej swoje myślenie..A może takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, że ktoś obcy rozmową i argumentami potrafi tak czyjąś postawę do życia odmienić..
Wiem ze to mało możliwe, ale chciałabym spróbować zrobić cokolwiek..Wiem, ze musialby to byc ktos naprawdę charyzmatyczny, bo w życiu nie widziałam kogos tak upartego jak mój brat, a może to choroba tak potrafi człowieka znieczulić na argumenty i namowy..
Bardzo go kocham i chce tylko żeby był szczęśliwy.
Wiem ze akceptacja choroby jest potrzebna żeby życ w zgodzie ze soba,
łatwiej jest życ ludziom ktorzy potrafią mówić o swoich emocjach.
Wiem, ze to b trudna sytuacja bo jak nie chce pojsć porozmawiac z psychologiem to nie pojdzie, ale ..moze ktos z Was zna takiego psychologa który specjalizuje sie w pomocy akceptacji choroby, specjalizuje sie w schizofrenii( i jest gotowy na wizyty domowe)?
Wiem, ze często poczucie ze jest sie zdrowym jest tak silne,
ze po prostu chorzy nie sa w stanie uwierzyc, ze sa chorzy..
Nie wiem na ile ten fakt, a na ile zwykle wypieranie powoduje ze moj brat nie chce o tym słyszeć.
Moja rozmowa z nim nie przyniesie rezultatu, nie mam dla niego takiego autorytetu, a na najmniejsze próby rozmów poruszajacych wątek choroby automatycznie reaguje agresja, ktokolwiek z rodziny spróbuje - od razu jest skreślony.
Mysle, ze lepiej by porozmawiała o tym z nim osoba neutralna w sensie emocjonalnym.
Bedę bardzo wdzięczna jesli ktos poleciłby mi takiego psychologa i w ogole za każdą radę..
Wiem, ze to trudna sprawa, jeśli chory nie chce z nikim rozmawiać, ale lata mijaja,
a ja bardzo chciałabym jakoś pomóc ale nie wiem jak.
Moze ktoś z Was tutaj miałby dla mnie jakas radę?
Jesli to sie nie uda to może z wiekiem, upływem lat jakoś sam sie z tym pogodzi,
powiedzcie czy spotkaliscie sie kiedys z tym,zeby ktos tak bardzo nie akceptowal choroby (ale bierze leki)
i z czasem sam sie z tym pogodził?
Przepraszam za dłuuugi post i dzięki za wytrwałość kto dał radę doczytać do konca;)
Mój brat zachorował na schizofrenię 14 lat temu,
miał wtedy 19 lat, ja miałam 13.
Na poczatku choroby bardzo ufał mamie,
dużo z nia rozmawiał, wraz z nasileniem choroby niestety pojawiła sie agresja i wrogość.
O ile przez pierwszy rok brat bez oporów chodził do lekarza,
to gdy padła diagnoza ,jego postawa zmienila sie nagle, zaczął źle wyrazac sie o lekarzach
którzy z nim rozmawali, zreszta w tym czasie strasznie wyzywał wszystkich
najbardziej nas, rodzinę i co najsmutniejsze, mamę, ktorą troszczy sie o niego najbardziej.
Koszmar
Około roku trwał koszmar w domu, brat nie chciał brać leków ani słyszeć o tym ze jest chory,
prawie nie spał, miał okropne urojenia, był strasznie agresywny
i rzeczy które mówił miały coraz mniej sensu..
W końcu trafił do szpitala, jego stan był wtedy już bardzo ciężki i dość długo trwała droga do polepszenia.
Po około 2 miesiącach wrócił do domu, ale nie chciał chodzić na oddział otwarty, psychoterapie itp.
Najgorsze jest, że brat nie potrafi zaakceptować/zrozumieć, że jest chory.
Nie pozwala o chorobie ze sobą rozmawiać, każda próba kończy się okropną agresją słowną i pogorszeniem relacji.
Przez pierwsze lata choroby rozmawiał czasem o tym z mama, teraz nie chce rozmawiać nawet z nią.
Wtedy po pierwszej hospitalizacji zaczęło być dobrze, brat znowu był sobą, żył normalnie,
można było z nim porozmawiać, był pogodny, brał przepisane leki,aż raz nie postanowił ich potajemnie odstawić.
Skończyło sie znowu psychozą, znowu niespanie, halucynacje, agresja..
Niezliczone próby przekonania do leków, prośby, próby rozmowy .
wszystko na nic, kolejne miesiące jak ze złego snu.
W koncu kolejny raz szpital a po nim znów dobry okres remisji, normalnego funkcjonowania, z leczeniem.
Aktualnie
Tak w ciągu 14 lat przewijały się lepsze okresy i bardzo złe, kiedy przestawał zażywać leki
(do dziś śnią mi się koszmary z tamtych chwil)
Ostatni rok byl dość dobry, co prawda brat nigdy nie dal namówić się na żadną aktywność w rodzaju kurs, praca, sport, nowe hobby, ale był dosyć pogodny, dzwonił do mnie czasem (mieszkam za granica teraz) cieszyl sie kiedy przyjeżdżałam i rozmawiał ze mną trochę,chociaż nigdy, przenigdy o chorobie.
Próbował wrócić do szkoły, uczył sie trochę, słuchał muzyki, czasem nawet dał się namówić na jakąś wycieczkę.
Raz na pare miesięcy zgłaszał sie do swojej lekarki po recepty.
(Nie poznałam jej, ale wydaje mi sie mało zaangażowana, skoro przez tyle lat tylko wypisuje
recepty a nie potrafi namówić brata na psychologa, psychoterapie albo chociaż porozmawiać z nim o akceptacji choroby. No ale może to nie jej rola,a też brat jest ogromnie uparty).
Ostatnio,taki stan, dosć dobry trwał okolo roku, az znów nie przestał brać leków.
Po paru dniach bez nich, znów wróciła psychoza, tym razem byl tak strasznie przerażony,
ze zaufał nam i zażył w końcu lek i zażywa normalnie juz pare miesiecy.
Niestety po tym kolejnym incydencie, jego stan nie jest tak dobry jak byl przed nim.
Odnoszę wrażenie ze jest to stan gdzieś na granicy leciutkiej psychozy.
Na szczęście śpi normalnie w nocy, ale robi trochę dziwacznych rzeczy,
takich jakby obsesyjnych, np zawsze pociera tabletkę o kurtke przed połknieciem, chodzi w kurtce po domu, nie przebiera sie do spania, izoluje się bardzo, jak przyjechalam na święta nie rozmawiał ze mna, jak wchodzilam do pokoju mowil wyjdź, wyjdź, jestem zajęty, chociaż nic nie robił, albo "zaraz, zaraz,nie teraz" kiedy tylko chciałam cos powiedziec do niego.
Pamietam, ze tak robil tez jak byl w tej ciezkiej psychozie, a jak jest w dobrym stanie, to zawsze chętnie rozmawia ze mną, możemy pożartowac i nie izoluje się aż tak.
Może dawka jest za niska ale podobno to bardzo wysoka dawka, przy ktorej trzeba kontrolować wyniki badań krwi, a brat nie daje sie namówić na badanie (jak byl w lepszej formie, robił normalnie)
Zresztą, myślę,że dawka to jedna sprawa, a druga może nawet wazniejsza,
to aspekt psychologiczny, czyli żeby ktoś pomogł mu zaakceptować ta chorobe i zrozumieć,
że wtedy będzie jemu i nam wszystkim łatwiej..
Psycholog?Psychoterapeuta? Jak pomóc?
Ale tu pojawia się szkopuł, bo jak ktoś nie chce rozmawiać z psychologiem, to przecież nikt go nie zmusi.
Czasem myślę, czy jest cokolwiek co mogłabym zrobić? I wyobrażam sobie wtedy, ze może gdzies jest jakis super psycholog, który ma prawdziwy talent do rozmawiania o tych sprawach i pomogłby mu ustawic pozytywniej swoje myślenie..A może takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, że ktoś obcy rozmową i argumentami potrafi tak czyjąś postawę do życia odmienić..
Wiem ze to mało możliwe, ale chciałabym spróbować zrobić cokolwiek..Wiem, ze musialby to byc ktos naprawdę charyzmatyczny, bo w życiu nie widziałam kogos tak upartego jak mój brat, a może to choroba tak potrafi człowieka znieczulić na argumenty i namowy..
Bardzo go kocham i chce tylko żeby był szczęśliwy.
Wiem ze akceptacja choroby jest potrzebna żeby życ w zgodzie ze soba,
łatwiej jest życ ludziom ktorzy potrafią mówić o swoich emocjach.
Wiem, ze to b trudna sytuacja bo jak nie chce pojsć porozmawiac z psychologiem to nie pojdzie, ale ..moze ktos z Was zna takiego psychologa który specjalizuje sie w pomocy akceptacji choroby, specjalizuje sie w schizofrenii( i jest gotowy na wizyty domowe)?
Wiem, ze często poczucie ze jest sie zdrowym jest tak silne,
ze po prostu chorzy nie sa w stanie uwierzyc, ze sa chorzy..
Nie wiem na ile ten fakt, a na ile zwykle wypieranie powoduje ze moj brat nie chce o tym słyszeć.
Moja rozmowa z nim nie przyniesie rezultatu, nie mam dla niego takiego autorytetu, a na najmniejsze próby rozmów poruszajacych wątek choroby automatycznie reaguje agresja, ktokolwiek z rodziny spróbuje - od razu jest skreślony.
Mysle, ze lepiej by porozmawiała o tym z nim osoba neutralna w sensie emocjonalnym.
Bedę bardzo wdzięczna jesli ktos poleciłby mi takiego psychologa i w ogole za każdą radę..
Wiem, ze to trudna sprawa, jeśli chory nie chce z nikim rozmawiać, ale lata mijaja,
a ja bardzo chciałabym jakoś pomóc ale nie wiem jak.
Moze ktoś z Was tutaj miałby dla mnie jakas radę?
Jesli to sie nie uda to może z wiekiem, upływem lat jakoś sam sie z tym pogodzi,
powiedzcie czy spotkaliscie sie kiedys z tym,zeby ktos tak bardzo nie akceptowal choroby (ale bierze leki)
i z czasem sam sie z tym pogodził?
Przepraszam za dłuuugi post i dzięki za wytrwałość kto dał radę doczytać do konca;)
Re: Jak pomóc choremu, ktory nie akceptuje choroby?
Jesli chodzi o wiek zachorowania i twoj wiek wowczas to tak jakbym widziala siebie. Bylam w tym samym wieku gdy zachorowal moj brat. Nic nie rozumialam.
To ciezki przypadek jesli twoj brat nie akceptuje schizofrenii. Jednak mowisz ze kilka razy udalo wam sie go przekonac do choroby i braal normalnie leki- to daje jakies swiatelko nadziei.
Nie ma niestety zlotego srodka aby chory zaakceptowal chorobe. Nikt go do tego nie przekona... Klucz lezy w jego psychice, w jego mysleniu a tam nie mamy dostepu
Mysle, ze wizyty domowe mogly by byc dobre ale dopiero wtedy, gdy brat sie na nie zgodzi. W przeciwnym wypadku - gdy np psycholog niezapowiedziany przyjdzie do niego - moze go to zrazic jeszcze bardziej, moze zobaczyc w was wrogow, poniewaz chcecie go do czegos zmuszac.
Trudno mi cokolwiek doradzic, domyslam sie jaki stres przezywalas z powodu choroby brata - mowisz o koszmarach, tez je mialam. Ale nalezy pamietac, ze jakkolwiek rodzina chorego ma ciezko - chory ma najgorzej bo wszystko "siedzi" w jego glowie, on meczy sie na codzien z glosami, omamami itd...
To ciezki przypadek jesli twoj brat nie akceptuje schizofrenii. Jednak mowisz ze kilka razy udalo wam sie go przekonac do choroby i braal normalnie leki- to daje jakies swiatelko nadziei.
Nie ma niestety zlotego srodka aby chory zaakceptowal chorobe. Nikt go do tego nie przekona... Klucz lezy w jego psychice, w jego mysleniu a tam nie mamy dostepu
Mysle, ze wizyty domowe mogly by byc dobre ale dopiero wtedy, gdy brat sie na nie zgodzi. W przeciwnym wypadku - gdy np psycholog niezapowiedziany przyjdzie do niego - moze go to zrazic jeszcze bardziej, moze zobaczyc w was wrogow, poniewaz chcecie go do czegos zmuszac.
Trudno mi cokolwiek doradzic, domyslam sie jaki stres przezywalas z powodu choroby brata - mowisz o koszmarach, tez je mialam. Ale nalezy pamietac, ze jakkolwiek rodzina chorego ma ciezko - chory ma najgorzej bo wszystko "siedzi" w jego glowie, on meczy sie na codzien z glosami, omamami itd...
Bo strach to nic innego jak zdradziecka odmowa pomocy ze strony rozumowania
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Jak pomóc choremu, ktory nie akceptuje choroby?
Reniu, nie mam dobrej rady. Według mnie choremu należy tak przybliżać fakt jego choroby, żeby kiedyś przekonała go jego własna logika. To oznacza, że należy nie obawiać się w podawaniu faktów wskazujących na chorobę, nie ukrywać ich ani nie "darowywać" puszczając w niepamięć. Oczywiście nie należy także robić wyrzutów, lecz jedynie stwierdzać fakty choroby.
Re: Jak pomóc choremu, ktory nie akceptuje choroby?
Reniu domyślam się że twój brat to inteligentny chłopak a wy go wysyłacie na oddział dzienny powiem ci co tam się robi :
lepi kwiatki
rozwiązuje infantylne krzyżówki
pani psycholog czyta bajki dla dzieci i inne takie tam głupie głupoty spotkałem się na takim oddziale z nauczycielką nauczania początkowego powiedziała że takie zajęcia to ona robi dzieciakom w szkole pomyśl ile te dzieci mają lat chcesz bratu pomuc to zafunduj mu psychoanalityka z prawdziwego zdarzenia to kosztuje ale czasem się opłaci
p.s mnie taka terapia obraża domyślam się że twojego brata też
lepi kwiatki
rozwiązuje infantylne krzyżówki
pani psycholog czyta bajki dla dzieci i inne takie tam głupie głupoty spotkałem się na takim oddziale z nauczycielką nauczania początkowego powiedziała że takie zajęcia to ona robi dzieciakom w szkole pomyśl ile te dzieci mają lat chcesz bratu pomuc to zafunduj mu psychoanalityka z prawdziwego zdarzenia to kosztuje ale czasem się opłaci
p.s mnie taka terapia obraża domyślam się że twojego brata też
Re: Jak pomóc choremu, ktory nie akceptuje choroby?
Oddział dzienny oferuje choremu:no przeca to ja hahaha pisze:wysyłacie na oddział dzienny powiem ci co tam się robi :
lepi kwiatki
rozwiązuje infantylne krzyżówki
pani psycholog czyta bajki dla dzieci i inne takie tam głupie głupoty spotkałem się na takim oddziale z nauczycielką nauczania początkowego powiedziała że takie zajęcia to ona robi dzieciakom w szkole pomyśl ile te dzieci mają lat chcesz bratu pomuc to zafunduj mu psychoanalityka z prawdziwego zdarzenia to kosztuje ale czasem się opłaci
1. rytm dobowy
2. kontakty społeczne
3. czas na dojrzenie we własnym zakresie do wniosku, że jednak bez sensu tam chodzić i lepiej w życiu próbować robić coś sensowniejszego/poważniejszego!!
...a czasami oferuje nawet więcej, ale to już zależy od konkretnego oddziału.
Natomiast "terapia psychoanalityczna" jest w przypadku chorób psychicznych przeciwskazana i bezskuteczna! Podobno w przypadku innych osób również! (o czym można poczytać w literaturze przedmiotu)
Re: Jak pomóc choremu, ktory nie akceptuje choroby?
ja tam się terapi nie boje nawet tej poważnej
Re: Jak pomóc choremu, ktory nie akceptuje choroby?
hvp 2 a czytałeś o niebezpieczeństwie łykania prochów tylko mi nie mów że pod kontrolo lekarza to w stu procentach bezpieczne
- przegłosowany
- zaufany użytkownik
- Posty: 8255
- Rejestracja: ndz wrz 26, 2010 10:59 am
- Status: aktor pisarz poeta. ostatnio mnie wystawiali na brodwayu
- płeć: mężczyzna
Re: Jak pomóc choremu, ktory nie akceptuje choroby?
Ja właśnie też nie, znaczy tak, bo nie wiem jak ma ona wyglądać. Gdybym wiedział jak ma wyglądać, to bym się jej nie bał.
gówno w proszku na kijoszku
Re: Jak pomóc choremu, ktory nie akceptuje choroby?
Działania uboczne leków nie podlegają dyskusji - są oczywiste. W moim przypadku staram się je minimalizować wszelkimi dostępnymi sposobami (leki osłonowe, mała dawka głównego leku, abstynencja alkoholowa).no przeca to ja hahaha pisze:hvp 2 a czytałeś o niebezpieczeństwie łykania prochów tylko mi nie mów że pod kontrolo lekarza to w stu procentach bezpieczne
Natomiast terapie psychologiczne też nie są bezpieczne! Nawet te o skuteczności działania lepiej udokumentowanej niż psychoanaliza! Takim niebezpieczeństwem jest np. uzależnienie się psychologiczne od terapeuty, a przecież terapeuta może np. zmienić miejsce pracy, wyjechać do innego kraju lub np. mogą się skończyć środki finansowe, które można przeznaczać na terapię.
Ja biorę udział w tzw. terapii podtrzymującej, ale mam do niej nastawienie ambiwalentne!
Ogólnie człowiek ze schi. na ogół gdzieś leczyć się musi!
Re: Jak pomóc choremu, ktory nie akceptuje choroby?
Dziekuje wam wszystkim za odpowiedzi,
Wiem, ze trudno w tej sytuacji o jakies rozwiazanie,
chyba po prostu chcialam podzielic sie z kims swoja bezradnoscia,
w zasadzie jesli ten wątek pasuje bardziej do dziale o rodzenstwie,
mozna go przeniesc.
Narazie ciesze sie ze bierze przynajmniej teraz lekarstwa,
moze jak dluzszy czas znowu minie, jego stan polepszy sie znowu.
Chcialabym, zeby znowu byl w stanie ze mna rozmawiac,
chocby te pare slow, w ostatnich latach nie byly tylko wielkie rozmowy,
ale przy lepszej formie zawsze pogawedzilismy sobie, pozartowalismy, brakuje mi tego,
po wielu miesiacach w psychozie, bez zamiany slowa albo usmiechu,
kiedy w koncu nastepowala poprawa to najmniejsze rzeczy naprawde cieszyły.
To bylo jak stracic kogoś,a potem odzyskać go znowu, wielka radość z małych rzeczy.
Mam nadzieje ze za jakis czas znow bedzie lepiej,
marzę o tym, ze kiedy przyjade na swięta do domu, to bedzie z nim lepiej.
Ale staram sie tez cieszyc tym co jest, bo bywalo gorzej.
Brakuje mi tez bardzo tego, ze przez te cale 12 lat nigdy
nie rozmawialam z nim o tej calej sytuacji, o uczuciach z tym zwiazanych, jego czy moich.
Najpierw uwazal mnie za dziecko, a pozniej juz duma nie pozwolila mu rozmawiac o chorobie
z nikim oprocz lekarza i mamy.
Mysle, ze brat zdaje sobie sprawe z tego ze jest chory, ale bardzo nie godzi sie na to.
Im gorszy jego stan tym agresywniej zaprzecza.
Bierze leki ale mowi mamie" Nie zapomne Ci ze mnie faszerujesz"
zreszta to jedne z mniej okropnych rzeczy jakie mowi,
ale kto zna ten rodzaj agresji,ten pewnie wie o czym mowie.
Po prostu przeciw niej kieruje złosc i niezgodę na chorobe.
Mama mowi do niego zawsze łagodnie i mądrze,
ale nie zawsze zauwaza ze czasami najtrafniejsze argumenty nie maja co konkurowac
z jego zloscia, wtedy kazde, nawet najdelikatniejsze slowo wiecej
tylko podkreca zlosc..nawet zwykłe, codzienne tematy.
Zreszta najwspanialsze mamy mają czesto tą zdolność dzialania nam na nerwy
swoim typowo maminym gadaniem
Cóż, narazie chyba pozostaje mi miec nadzieje na poprawe,
i tez cieszyc sie ze nie jest tak najgorzej znowu.
Co do dyskusji o oddziele otwartym,
rozumiem, ze inteligentni ludzie moga czuć ze to zajęcia poniżej ich poziomu,
ale cokolwiek najprostszego by tam sie nie robiło, mysle, że
to ważny etap pomiedzy szpitalem a zyciem po nim i jakby nie byl nudny warto go zaliczyc,
żeby móc ruszyc dalej ze swoim życiem po trudnych przejsciach.
Raz jescze dzięki za odpowiedzi, pierwszy raz (a minelo 14 lat) napisałam komuś o tym,
i jakos mniej samotnie, że są ludzie, którzy rozumieją co to za ból.
Mysle sobie czasem,ze tak na wieksza skalę, warto by zmieniać podejscie ludzi do chorób psychicznych,
programy edukacyjne itd..Może wtedy mniej chorych nie obawiało by sie tak bardzo krzywdzącej "łatki"
(zresztą często obawiają sie niepotrzebnie, na wyrost, bo wiekszosc ludzi reaguje bardzo dobrze
na szczere mówienie chorego o chorobie, bardziej obawiają się tego czego nie znają i nie rozumieją..)
Byłam naprawde pozytywnie zaskoczona, kiedy poznalam ludzi chorych na schizofrenie,
ktorzy otwarcie mówią o swojej chorobie, mimo wszystkich trudnosci i wzlotow i upadkow naprawde zdają sie szczęśliwsi
niż Ci ktorzy tak bardzo nie chcą sie z chorobą pogodzić.
To b przykra choroba, ale mózg, mimo ze jest najwazniejszym organem to jest tylko organem i jesli zaczyna działać niewlasciwie,
to po prosty sie go leczy, tak jak ktoś inny chore serce, wątrobę, tarczycę, cokolwiek.
Choroba nigdy nie jest powodem do wstydu, a kto stawia jej czoła, lecząc sie może być tylko z siebie dumny.
Wiem, ze trudno w tej sytuacji o jakies rozwiazanie,
chyba po prostu chcialam podzielic sie z kims swoja bezradnoscia,
w zasadzie jesli ten wątek pasuje bardziej do dziale o rodzenstwie,
mozna go przeniesc.
Narazie ciesze sie ze bierze przynajmniej teraz lekarstwa,
moze jak dluzszy czas znowu minie, jego stan polepszy sie znowu.
Chcialabym, zeby znowu byl w stanie ze mna rozmawiac,
chocby te pare slow, w ostatnich latach nie byly tylko wielkie rozmowy,
ale przy lepszej formie zawsze pogawedzilismy sobie, pozartowalismy, brakuje mi tego,
po wielu miesiacach w psychozie, bez zamiany slowa albo usmiechu,
kiedy w koncu nastepowala poprawa to najmniejsze rzeczy naprawde cieszyły.
To bylo jak stracic kogoś,a potem odzyskać go znowu, wielka radość z małych rzeczy.
Mam nadzieje ze za jakis czas znow bedzie lepiej,
marzę o tym, ze kiedy przyjade na swięta do domu, to bedzie z nim lepiej.
Ale staram sie tez cieszyc tym co jest, bo bywalo gorzej.
Brakuje mi tez bardzo tego, ze przez te cale 12 lat nigdy
nie rozmawialam z nim o tej calej sytuacji, o uczuciach z tym zwiazanych, jego czy moich.
Najpierw uwazal mnie za dziecko, a pozniej juz duma nie pozwolila mu rozmawiac o chorobie
z nikim oprocz lekarza i mamy.
Mysle, ze brat zdaje sobie sprawe z tego ze jest chory, ale bardzo nie godzi sie na to.
Im gorszy jego stan tym agresywniej zaprzecza.
Bierze leki ale mowi mamie" Nie zapomne Ci ze mnie faszerujesz"
zreszta to jedne z mniej okropnych rzeczy jakie mowi,
ale kto zna ten rodzaj agresji,ten pewnie wie o czym mowie.
Po prostu przeciw niej kieruje złosc i niezgodę na chorobe.
Mama mowi do niego zawsze łagodnie i mądrze,
ale nie zawsze zauwaza ze czasami najtrafniejsze argumenty nie maja co konkurowac
z jego zloscia, wtedy kazde, nawet najdelikatniejsze slowo wiecej
tylko podkreca zlosc..nawet zwykłe, codzienne tematy.
Zreszta najwspanialsze mamy mają czesto tą zdolność dzialania nam na nerwy
swoim typowo maminym gadaniem
Cóż, narazie chyba pozostaje mi miec nadzieje na poprawe,
i tez cieszyc sie ze nie jest tak najgorzej znowu.
Co do dyskusji o oddziele otwartym,
rozumiem, ze inteligentni ludzie moga czuć ze to zajęcia poniżej ich poziomu,
ale cokolwiek najprostszego by tam sie nie robiło, mysle, że
to ważny etap pomiedzy szpitalem a zyciem po nim i jakby nie byl nudny warto go zaliczyc,
żeby móc ruszyc dalej ze swoim życiem po trudnych przejsciach.
Raz jescze dzięki za odpowiedzi, pierwszy raz (a minelo 14 lat) napisałam komuś o tym,
i jakos mniej samotnie, że są ludzie, którzy rozumieją co to za ból.
Mysle sobie czasem,ze tak na wieksza skalę, warto by zmieniać podejscie ludzi do chorób psychicznych,
programy edukacyjne itd..Może wtedy mniej chorych nie obawiało by sie tak bardzo krzywdzącej "łatki"
(zresztą często obawiają sie niepotrzebnie, na wyrost, bo wiekszosc ludzi reaguje bardzo dobrze
na szczere mówienie chorego o chorobie, bardziej obawiają się tego czego nie znają i nie rozumieją..)
Byłam naprawde pozytywnie zaskoczona, kiedy poznalam ludzi chorych na schizofrenie,
ktorzy otwarcie mówią o swojej chorobie, mimo wszystkich trudnosci i wzlotow i upadkow naprawde zdają sie szczęśliwsi
niż Ci ktorzy tak bardzo nie chcą sie z chorobą pogodzić.
To b przykra choroba, ale mózg, mimo ze jest najwazniejszym organem to jest tylko organem i jesli zaczyna działać niewlasciwie,
to po prosty sie go leczy, tak jak ktoś inny chore serce, wątrobę, tarczycę, cokolwiek.
Choroba nigdy nie jest powodem do wstydu, a kto stawia jej czoła, lecząc sie może być tylko z siebie dumny.
Re: Jak pomóc choremu, ktory nie akceptuje choroby?
Niestety... kto nie przeszedl tego - raczej nie zrozumie Ale tak jak ty - czasem myślę, że trzeba ludzi uświadamiać, choćby zmienić program w szkole, np na biologii wprowadzić szersze zagadnienie chorób psychicznych. Ale tylko nieliczni w wieku szkolnym pojmą o co chodzi. Klucz chyba tkwi w wychowaniu dziecka - ja np zawsze miałam opory przed znęcaniem sie nad słabszymi - tak mnie rodzice nauczyli. Inni wyniesli z domu inne "wartości" typu nasmiewanie sie z 'inności" i tępienie slabszych..... Niestety.Renia pisze: Mysle sobie czasem,ze tak na wieksza skalę, warto by zmieniać podejscie ludzi do chorób psychicznych,
programy edukacyjne itd..Może wtedy mniej chorych nie obawiało by sie tak bardzo krzywdzącej "łatki"
(zresztą często obawiają sie niepotrzebnie, na wyrost, bo wiekszosc ludzi reaguje bardzo dobrze
na szczere mówienie chorego o chorobie, bardziej obawiają się tego czego nie znają i nie rozumieją..)
Bo strach to nic innego jak zdradziecka odmowa pomocy ze strony rozumowania