akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Moderator: moderatorzy
akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Witajcie, osoba z mojego otoczenia leczy się psychiatrycznie, lekarz powiedział rodzinie, że jest to (o ile dobrze zapamiętałam) zespół urojeniowo-paranoidalny, ta osoba akceptuje fakt, że musi się leczyć, ale twierdzi uparcie że ma depresję i wielu objawów się wypiera bądź nie uważa ich za objawy, jak tego, że bez powodu przypisuje innym wrogie nastawienie. To sie tak zakorzeniło w niej, gdy jeszcze się nie leczyła, że teraz mimo leków nie przyjdzie jej do głowy, że ktoś, kogo 10 lat temu uznala za wrogiego może wcale taki nie być. Jak miała ostry epizod, gdzie wszystkich, np. mnie oskarżała o udział w spisku, to teraz albo tego nie pamięta, albo udaje. Lekarz wychodzi z założenia, że on ma ją leczyć, a nie dyskutować z nią, na co jest chora. Jest dobrze zorientowany w rzeczywistej chorobie dzięki wywiadowi rodzinnemu, a co nieco i sam zauważył. Ja już sama nie wiem, czy należy przed chorą postawić jasno, jaką ma chorobę. Wydaje mi się, że to by jej pomogło w zrozumieniu mechanizmów, które przez lata utrudniały jej podjęcie lub kontynuowanie pracy itp., oddalały od ludzi. Ona do dzisiaj nie rozmawia z większością rodziny oprócz dwojga swoich dzieci oraz osób mieszkających na tyle daleko, że praktycznie widują się góra raz na rok. Jej dzieci też nie rozmawiają z wieloma osobami, bo przed laty matka im wpoiła, że te osoby są złe. Nie wiem, czy nadal w to wierzą, ale nie chcą pierwsze wyciągać ręki.
Z drugiej strony, myślę sobie, że mogę wcale nie mieć racji i może ta osoba powinna sama stopniowo z pomocą lekarza dochodzić do akceptacji swojej choroby. Obawiam się tylko, że zanim do tego dojdzie, przestanie brać leki, bo ciągle się odgraża. Pisałam w innym wątku o tym, że najbliższe jej osoby dofinansowują ją i pomagają moim zdaniem za wiele. Jednak nie wiem, czy próba uświadomienia jej charakteru choroby dałaby jakiś rezultat, czy ona i tak odepchnęłaby to od siebie.
Jest jeszcze jeden aspekt - myśleliśmy o tym, żeby ją namówić na psychoterapię, bo naszym zdaniem leki nie załatwią wszystkiego, nie pomogą jej naprawić kontaktów z ludźmi ani nie uświadomią, że być może trochę za dużo wymaga od najbliższych. Ale oczywiście o terapii nie ma mowy, póki nie zaakceptuje charakteru choroby.
Z drugiej strony, myślę sobie, że mogę wcale nie mieć racji i może ta osoba powinna sama stopniowo z pomocą lekarza dochodzić do akceptacji swojej choroby. Obawiam się tylko, że zanim do tego dojdzie, przestanie brać leki, bo ciągle się odgraża. Pisałam w innym wątku o tym, że najbliższe jej osoby dofinansowują ją i pomagają moim zdaniem za wiele. Jednak nie wiem, czy próba uświadomienia jej charakteru choroby dałaby jakiś rezultat, czy ona i tak odepchnęłaby to od siebie.
Jest jeszcze jeden aspekt - myśleliśmy o tym, żeby ją namówić na psychoterapię, bo naszym zdaniem leki nie załatwią wszystkiego, nie pomogą jej naprawić kontaktów z ludźmi ani nie uświadomią, że być może trochę za dużo wymaga od najbliższych. Ale oczywiście o terapii nie ma mowy, póki nie zaakceptuje charakteru choroby.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Kiedy samemu tego po prostu nie widać !!!klotylda pisze:... może ta osoba powinna sama stopniowo z pomocą lekarza dochodzić do akceptacji swojej choroby ....
A inni, którzy widzą i wściekają się z powodu jakiejś oczywistej sprzeczności stają się szybko zagrożeniem i też nic nie pomogą, jeśli nie zaszkodzą !
A lekarz, jeśli już o tym wspominasz - jemu brak będzie czasu !
Dlatego to zdobywanie świadomości trwa cale lata, albo całe życie i też bez skutku.
Moim zdaniem najlepsze co można zrobić to towarzyszyć osobie chorej akceptując, że ona to tak widzi podpowiadając jednak ciągle, jak widzi się te sprawy samemu. Żeby to się udało trzeba pozbyć się strachu przed tą chorobą. Najbzdurniejsze myśli jakkolwiek silnie do nas skierowane nie są zaraźliwe ! nie zobowiązują do tego, żeby samemu tak myśleć i dlatego nie ma co się ich obawiać.
Jeśli będziesz towarzyszyła choremu i przekazywała mu szczerze swoje uczucia polegające na przerażeniu tą chorobą to ...
on z tego i tak nic nie będzie miał ! W najlepszym przypadku przerazi się Tobą.
Jedne co warto przekazywać to fakty, fakty i fakty dotyczące istnienia takiej choroby, jej działania, fakty dotyczące działania leków, fakty o popularnych uprzedzeniach, fakty o obecnej sytuacji chorego, fakty, o tym co czują inni, etc.
+ odrobinę niegranej ogólnoludzkiej życzliwości.
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Muszę przyznać, że to trudne. Z powodów praktycznych - ta osoba mieszka sama i nie mamy codziennie kontaktu. Poza tym jest ode mnie starsza i uważa, że nie powinnam jej pouczać, bo ona i tak wie lepiej. Nie przeszkadza jej to zachowywać się jak dziecko w tym sensie, że oczekuje od wszystkich bezinteresownej pomocy, załatwiania jej różnych rzeczy, przywożenia, odwożenia, a nawet rady, ale tylko wtedy, gdy ona tego chce, bo gdy ktoś nieproszony próbuje coś doradzać, to jest be. W ogóle można by stworzyć taką mapę, im bliżej jej domu (ulicy, miasta, gminy), tym bardziej wszyscy są be. Im dalej i rzadszy kontakt, tym są mniej źli.
Nie ukrywam, że ta sytuacja wpływa też na moją psychikę- choć jestem osobą zdrową (a moze właśnie dlatego), to jednak trudno mi tak po prostu przyjąć, że jak ktoś jest chory, to może mnie obrażać, a za chwilę jest wszystko cacy i tego nie pamięta (albo udaje). Plus problem zawracania dupy różnymi duperelami, przywieź odwieź, pożycz (na wieczne oddanie) forsę. Mam wrażenie, że już kilka osób w rodzinie jest "współchorych" - analogia do współuzależnionych - i wszystko kręci się wokół tej jednej osoby. Przy czym dodam, że ja z tą osobą nie jestem i nigdy nie byłam związana emocjonalnie, więc tym trudniej zaakceptować mi to,że tak bardzo wkroczyła ona ze swą chorobą, upierdliwością i postawa roszczeniową w nasze życie. Bo w końcu to rodzina. Nie znaczy to, że nie chcę jej pomóc. Dla nas wszystkich byłoby lepiej, gdyby była zdrowsza.
Chętnie poznam opinię innych osób, które mają w rodzinie kogoś chorego i już sobie jakoś bardziej z tym poradziły.
Nie ukrywam, że ta sytuacja wpływa też na moją psychikę- choć jestem osobą zdrową (a moze właśnie dlatego), to jednak trudno mi tak po prostu przyjąć, że jak ktoś jest chory, to może mnie obrażać, a za chwilę jest wszystko cacy i tego nie pamięta (albo udaje). Plus problem zawracania dupy różnymi duperelami, przywieź odwieź, pożycz (na wieczne oddanie) forsę. Mam wrażenie, że już kilka osób w rodzinie jest "współchorych" - analogia do współuzależnionych - i wszystko kręci się wokół tej jednej osoby. Przy czym dodam, że ja z tą osobą nie jestem i nigdy nie byłam związana emocjonalnie, więc tym trudniej zaakceptować mi to,że tak bardzo wkroczyła ona ze swą chorobą, upierdliwością i postawa roszczeniową w nasze życie. Bo w końcu to rodzina. Nie znaczy to, że nie chcę jej pomóc. Dla nas wszystkich byłoby lepiej, gdyby była zdrowsza.
Chętnie poznam opinię innych osób, które mają w rodzinie kogoś chorego i już sobie jakoś bardziej z tym poradziły.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
O, tak nie pouczaj. Mów po prostu o sobie, o tym co wiesz, a ona mogłaby nie wiedzieć, lub nie widzieć wyraźnie. Zaciekaw ją.klotylda pisze:... uważa, że nie powinnam jej pouczać...
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Dzięki za dotychczasowe odpowiedzi, ale... właśnie się dowiedziałam, że lekarz powiedział osobie z najbliższej rodziny chorej, aby z nią nie rozmawiać o chorobie i nic jej nie tłumaczyć, tylko czekać, aż leki zadziałają. W różnych źródłach czytałam, że na to, aby naprawdę zadziałały, trzeba czekać wg jednych źródeł 2-3 tygodnie, a wg innych 4-6 tyg. Skoro minęło już 5 tygodni i jest tak jak jest, to czy sądzisz (sądzicie), że powinniśmy słuchać lekarza i dalej cierpliwie czekać (jak długo?), pozwalając chorej trwać w przeświadczeniu, że jest chora tylko na depresję? Czy też, i kiedy, powinniśmy zacząć z nią szczerze rozmawiać o chorobie? Lekarz ogólnie wydaje nam się dobry i ona też go w miarę akceptuje.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Lekarz sugerował prawdopodobnie nie wchodzenie w niepotrzebne scysje, jeśli one prowadzą do nikąd. Jednak jeśli potrafisz rozmawiać bez konfliktów i scysji taki kontakt jest zawsze dobry. To conditio humana i żaden lekarski autorytet do tego nie dosięgnie. Człowiek przeżywa nieszczęście łatwiej, jeśli inni z nim rozmawiają. Mów co czujesz i widzisz w przyjazny sposób wtedy kiedy to czujesz i niczego się nie obawiaj.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
A ja nabrałem wglądu po dziesieciu latach i trochę mi szkoda, że prawie nikt nie rozmawiał ze mną na ten temat w życzliwy sposób, lekarzom mam wręcz za złe, że nie przekazali mi podstawowych faktów.
Z pewnością Lukasz ma rację, że trzeba się uzbroić w cierpliwość.
Z pewnością Lukasz ma rację, że trzeba się uzbroić w cierpliwość.
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Jak widzę, nie ma jednej uniwersalnej recepty. Tak czy inaczej miło dostać odzew, ten problem spadł na nas kilka tygodni temu dość nagle (choć istniał już wcześniej, ale nie wiedzieliśmy, że ta osoba jest chora, a teraz wystąpiła ewidentna psychoza) i to wszystko jest dla nas nowe - dowiadywanie się o chorobie, jak postępować itp. Stąd wsparcie bardzo się przydaje.
Chciałabym was zapytać o jeszcze jedną rzecz - nie zakładam nowego wątku, bo tu dość dużo napisałam o tej osobie i jej zachowaniu, a w pewnym sensie jest to kontynuacja. Otóż chodzi mi o to, w jakim stopniu (w sensie długotrwałym, a nie podczas stanów ostrej psychozy) powinniśmy tej osobie pomagać, a w jakim stopniu dać do zrozumienia, że musi sama odpowiadać za swoje postępowanie i brać odpowiedzialność. Otóż ona udaje bardzo samodzielną, jest uparta, zawsze wie swoje, a zarazem uważa za rzecz normalną, że rodzina wszystko dla niej zrobi, da forsę itp. Przykład. Dała w pracy wypowiedzenie ważne od następnego dnia, a potem poszła do lekarza i dostała zwolnienie na 2 tyg. Więc jej syn to zwolnienie zawiózł (wstając o 6, żeby zdążyć przed pracą), ale akurat nie było odpowiedniej osoby i dał komuś innemu. Ona miała tylko w poniedziałek zadzwonić i zapytać, czy to zwolnienie będzie uwzględnione i czy za ten okres jeszcze dostanie wypłatę, ewentualnie poprosić o wycofanie wypowiedzenia i złożyć je po powrocie ze zwolnienia. Ale jej się nawet nie chce zadzwonić mimo próśb. To nic, że rodzina ją będzie miała na utrzymaniu. To nic, że chłopak wstajke o szósej (po raz enty) i zapieprza na drugi koniec miasta. On się przyzwyczaił, bo matka zawsze się tak zachowywała, jak jeszcze nie było wiadomo, że jest chora, a teraz przez tę chorobę jeszcze bardziej się boi jej odmówić. I teraz tak. Znajomi psychologowie (2 osoby) nam radzą, żeby starać się ją usamodzielniać, dać takie przesłanie, że musi ponosić konsekwencje swoich czynów, i nie wyręczać jej we wszystkim nawet jeśli tego żąda. Ale to znowu wymaga rozmów, uświadamiania i być może psychoterapii, a to z kolei kłóci się z zaleceniami lekarza, żeby z nią o chorobie nie rozmawiać i pozwolić jej wierzyć w co chce, byle brała leki. Wczoraj mieliśmy naradę rodzinną i postanowiliśmy że bliska osoba pogada o tym z lekarzem, jak miną 2 miesiące brania leków i nie będzie zmiany nastawienia. Może wspólnie się wypracuje jakieś wyjście. Na razie jestem ciekawa waszych opinii - zarówno chorych, jak i osób, które mają chorych w rodzinie. Wiem, że często rodziny, które mają osobę chorę, stają się trochę dysfunkcjonalne i wydaje mi się, że tu trochę tak jest, bo życie najbliższych tej pani praktycznie kręci się teraz wokół niej, ich osobiste sprawy zeszły na dalszy plan, a pieniądze to jej dają już od zarania dziejów.
Chciałabym was zapytać o jeszcze jedną rzecz - nie zakładam nowego wątku, bo tu dość dużo napisałam o tej osobie i jej zachowaniu, a w pewnym sensie jest to kontynuacja. Otóż chodzi mi o to, w jakim stopniu (w sensie długotrwałym, a nie podczas stanów ostrej psychozy) powinniśmy tej osobie pomagać, a w jakim stopniu dać do zrozumienia, że musi sama odpowiadać za swoje postępowanie i brać odpowiedzialność. Otóż ona udaje bardzo samodzielną, jest uparta, zawsze wie swoje, a zarazem uważa za rzecz normalną, że rodzina wszystko dla niej zrobi, da forsę itp. Przykład. Dała w pracy wypowiedzenie ważne od następnego dnia, a potem poszła do lekarza i dostała zwolnienie na 2 tyg. Więc jej syn to zwolnienie zawiózł (wstając o 6, żeby zdążyć przed pracą), ale akurat nie było odpowiedniej osoby i dał komuś innemu. Ona miała tylko w poniedziałek zadzwonić i zapytać, czy to zwolnienie będzie uwzględnione i czy za ten okres jeszcze dostanie wypłatę, ewentualnie poprosić o wycofanie wypowiedzenia i złożyć je po powrocie ze zwolnienia. Ale jej się nawet nie chce zadzwonić mimo próśb. To nic, że rodzina ją będzie miała na utrzymaniu. To nic, że chłopak wstajke o szósej (po raz enty) i zapieprza na drugi koniec miasta. On się przyzwyczaił, bo matka zawsze się tak zachowywała, jak jeszcze nie było wiadomo, że jest chora, a teraz przez tę chorobę jeszcze bardziej się boi jej odmówić. I teraz tak. Znajomi psychologowie (2 osoby) nam radzą, żeby starać się ją usamodzielniać, dać takie przesłanie, że musi ponosić konsekwencje swoich czynów, i nie wyręczać jej we wszystkim nawet jeśli tego żąda. Ale to znowu wymaga rozmów, uświadamiania i być może psychoterapii, a to z kolei kłóci się z zaleceniami lekarza, żeby z nią o chorobie nie rozmawiać i pozwolić jej wierzyć w co chce, byle brała leki. Wczoraj mieliśmy naradę rodzinną i postanowiliśmy że bliska osoba pogada o tym z lekarzem, jak miną 2 miesiące brania leków i nie będzie zmiany nastawienia. Może wspólnie się wypracuje jakieś wyjście. Na razie jestem ciekawa waszych opinii - zarówno chorych, jak i osób, które mają chorych w rodzinie. Wiem, że często rodziny, które mają osobę chorę, stają się trochę dysfunkcjonalne i wydaje mi się, że tu trochę tak jest, bo życie najbliższych tej pani praktycznie kręci się teraz wokół niej, ich osobiste sprawy zeszły na dalszy plan, a pieniądze to jej dają już od zarania dziejów.
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Może spróbujcie załatwić szpital dzienny, jeśli ta Pani nie pracuje to miałaby czas na uczestnictwo w takich zajęciach, a miałaby tam różne terapie.
Pozdrawiam
Pozdrawiam
Kocham życie - ale czy życie kocha mnie???
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Zbyszku, Łukaszu - czy moglibyście pomóc mnie jako osobie zdrowej zrozumieć różnicę między "działaniem leków" a "nabraniem krytycyzmu do swojej choroby". Piszecie, że leki zaczęły działać po pewnym czasie, ale trwało znacznie dłużej, nim nabraliście krytycyzmu (wglądu). Chodzi mi o to, że ja nie siedzę w głowie tej osoby i nie wiem, czego ona doświadcza, a widzę tylko jej zachowanie. Tym bardziej, że ona nie akceptuje faktu, iż ma pewne objawy widoczne dla innych. Lekarz wręcz stwierdził, że gdyby nie to, czego dowiedział się od nas, to nigdy by się nie domyślił, bo ona uparcie utrzymuje że ma depresję i jak idzie do psychiatry to mówi tylko że jest przygnębiona. Nie wiemy nawet, czy naprawdę nie pamięta, że oskarżała wszystkich o udział w spisku na jej życie, czy celowo się tego wypiera bo boi się stygmatu choroby umysłowej. Tym bardziej nie wiemy, co jeszcze dzieje się w jej głowie. Wracając do meritum, chodzi mi o to, czy leki powinny spowodować, że zmieni się jej wyobrażenie o znajomych osobach, o których od lat twierdzi, że są wredne i chcą jej dokopać, uniemożliwiają dostanie pracy, chcą ją okraść itp., czy też można to osiągnąć dopiero na drodze rozmów i pracy terapeutycznej. Część rodziny sądzi, że leki wszystko rozwiążą, a mnie się jakoś nie wydaje, żeby tak w ciągu paru tygodni czy nawet miesięcy mogły jej się otworzyć oczy na to, że ktoś, kto przez 20 lat był wredny, wcale taki nie jest.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Mam wrażenie, że gdy człowiek uzyska wgląd w chorobę świadczy to o tym, że najtrudniejszy okres minął !
Moim zdaniem nie argumentuj zbyt usilnie, bo wzbudzasz obronę. Jednak postaraj się pokazać jej pewne fakty, które z początku jej nie zagrażają, a potem okaże się, że są dla niej dużym zaskoczeniem.
Wyobraź sobie, że ktoś stara się Ciebie przekonać, że jesteś chłopakiem. Uporczywe wskazywanie na świadectwa odrzuciłabyś przecież jako impertynencję.
Więc mów o zainteresowaniach samochodami - samochody są fajne ...,
a potem ...
Wyobraź sobie zażenowanie jakiego doznałabyś sama, gdyby wyszło na jaw, że jesteś chłopcem !!!
Lecz na początek niech to będą fakty dotyczące istnienia takiej choroby. Rzeczywiście coś takiego jak schizofrenia istnieje - to nie jest wcale głupota, ani hańba !!! Jeśli ta osoba zdobędzie samą książkową wiedzę już dużo wygrałaś.
Moim zdaniem nie argumentuj zbyt usilnie, bo wzbudzasz obronę. Jednak postaraj się pokazać jej pewne fakty, które z początku jej nie zagrażają, a potem okaże się, że są dla niej dużym zaskoczeniem.
Wyobraź sobie, że ktoś stara się Ciebie przekonać, że jesteś chłopakiem. Uporczywe wskazywanie na świadectwa odrzuciłabyś przecież jako impertynencję.
Więc mów o zainteresowaniach samochodami - samochody są fajne ...,
a potem ...
Wyobraź sobie zażenowanie jakiego doznałabyś sama, gdyby wyszło na jaw, że jesteś chłopcem !!!
Lecz na początek niech to będą fakty dotyczące istnienia takiej choroby. Rzeczywiście coś takiego jak schizofrenia istnieje - to nie jest wcale głupota, ani hańba !!! Jeśli ta osoba zdobędzie samą książkową wiedzę już dużo wygrałaś.
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Wielkie dzięki Łukasz za to, że pomyślałeś także o mnie
Ja w tej chwili z chorą nie mieszkam, ale ta sytuacja dotyka rodziny i także mnie. Dużo stresu. Nie tylko związanego z chorobą, ale też z sytuacją finansową (ona teraz nie pracuje, sama się zwolniła i nie ma na razie zasiłku) itp. Jeśli chodzi o chorą, to powoli zaczynamy się jakoś oswajać z tym, że jest taki problem i że to może potrwać. Biegając po różnych forach zauważyłam, że wiele rodzin ma jeszcze gorzej - chorzy w ogóle się nie leczą, a nasza przynajmniej zaczęła brać leki i chociaż narzeka, to jednak łyka już ponad miesiąc.

Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Wiesz.. jest tak.. mówie z pozycji osoby chorej-> jeżeli chory bierze leki wszystko jest git
gorzej gdy nie bierze 
wtedy pojawiają się wszytkie te rzeczy o ktorych czytamy.. sikiery, awantury, bieganie z gołym tyłkiem po osiedlu.. zdaża się.. to choroba.. ale skoro to choroba to da się ją wyleczyć a jeżeli nawet nei wyleczyć to zaleczyć a to już dużo
życzę Twojemu bliskiemu dłuuuuuuuuuugiej remisji ( czyli zdrowia-tyle że przy braniu lekow) !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
3maj się jak byś chciala jeszcze coś wiedziec pisz bez problemu odpowiem na najtrudniejsze i najbardziej bolesne pytanie
takze nie wstydz się
mi tu kiedys ktoś też pomógl wiec ...
rude


wtedy pojawiają się wszytkie te rzeczy o ktorych czytamy.. sikiery, awantury, bieganie z gołym tyłkiem po osiedlu.. zdaża się.. to choroba.. ale skoro to choroba to da się ją wyleczyć a jeżeli nawet nei wyleczyć to zaleczyć a to już dużo

życzę Twojemu bliskiemu dłuuuuuuuuuugiej remisji ( czyli zdrowia-tyle że przy braniu lekow) !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

3maj się jak byś chciala jeszcze coś wiedziec pisz bez problemu odpowiem na najtrudniejsze i najbardziej bolesne pytanie



rude
wolę być niedoskonałą wersją samej siebie,niż najlepszą kopią kogoś innego
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Ja za bardzo obraźliwe uznałem, kiedy sanitariusz w szpitalu powiedział dobrotliwie (może lekceważąco): "Wy to wszyscy wariaci jesteście".
Na inne osoby chorujące patrzę jak na ludzi, którzy mają określone cechy charakteru, określone problemy, są osobami, które lubię bardzo
lub - przeciwnie - zdecydowanie niespecjalnie.
Słowo "schizofrenik" to skrót myślowy, którym posługują się psychiatrzy w rozmowach między sobą oraz używają np. do celów statystycznych, a nie etykietka, którą należy na siłę "aplikować" jakiejś osobie. Jest to po prostu nietaktowne i obraźliwe!
Nie ważne jak nazywa sie choroba - niechby była i "depresja z dużą podejrzliwością wobec ludzi", ale ważne jest, czy leki skutkują,
czy są zażywane, wgląd w chorobę pojawia się z czasem, który jest trudny do określenia - od miesięcy do lat - i ciągle ulega jakiejś ewolucji.
Na inne osoby chorujące patrzę jak na ludzi, którzy mają określone cechy charakteru, określone problemy, są osobami, które lubię bardzo
lub - przeciwnie - zdecydowanie niespecjalnie.
Słowo "schizofrenik" to skrót myślowy, którym posługują się psychiatrzy w rozmowach między sobą oraz używają np. do celów statystycznych, a nie etykietka, którą należy na siłę "aplikować" jakiejś osobie. Jest to po prostu nietaktowne i obraźliwe!
Nie ważne jak nazywa sie choroba - niechby była i "depresja z dużą podejrzliwością wobec ludzi", ale ważne jest, czy leki skutkują,
czy są zażywane, wgląd w chorobę pojawia się z czasem, który jest trudny do określenia - od miesięcy do lat - i ciągle ulega jakiejś ewolucji.
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
hvp2
lubię Cię czytać
cenię twoją inteligencje i mądrość życiową.
pozdr
lubię Cię czytać
cenię twoją inteligencje i mądrość życiową.
pozdr
wolę być niedoskonałą wersją samej siebie,niż najlepszą kopią kogoś innego
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Nie o nazewnictwo mi chodzi, tylko o akceptację objawów. O akceptację tego, że pewne rzeczy, które uważa za rzeczywiste, jak np. to że wszyscy wokół niej tylko patrzą, jak by tu jej dokopać, mogą nie być rzeczywistością, lecz skutkiem choroby. Ona ma bardzo mało przyjaciół, jest skłócona w większością rodziny. To dodatkowy problem dla tych nielicznych osób, z którymi utrzymuje stosunki. Nie mówiąc o znalezieniu pracy - trudno ją znaleźć w małym mieście mając ponad 50 lat, a jeśli dodamy do tego, że osoba jest skłócona w większością osób, które tam zna, a jak kogoś nie zna, to z góry zakłada negatywny stosunek - np. proszą ją o przyjście na spotkanie, a ona stwierdza, że "powiedzieli to takim tonem, że w ogóle nie ma po co iść" - to już w ogóle kaplica. Myślę, że to są rzeczy z pogranicza choroby i charakteru. Z tego co wiem, ta osoba nie ma schizofrenii, tylko chyba f22 - uporczywe zaburzenia urojeniowe o charakterze prześladowczym. Z tego co czytałam o tej chorobie, same leki rzadko są w pełni skuteczne, ważne są rozmowy i psychoterapia. Leki jak na razie osiągnęły tylko to, że nie wracają stany psychotyczne i osoba ma względnie dobre samopoczucie, ale nadal ani cienia refleksji nad swoim stosunkiem do ludzi, nad tym, że może kogoś skrzywdziła, że ma zbyt roszczeniową postawę, że być może jej problemy w środowisku są zawinione przez nią, a nie przez wsyzstkich dookoła. Tego moim zdaniem leki nie załatwią. A żeby pójść na terapię, trzeba mieć przynajmniej trochę świadomości swoich problemów.
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 2
- Rejestracja: wt sty 20, 2009 7:21 pm
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Witaj Klotyldo.
Z twojej wypowiedzi wywnioskowałam, że sama masz ogromne problemy emocjonalne. Dlaczego tak bardzo przeszkadza Ci choroba bliskiej osoby? To przecież nie jest wina samej pokrzywdzonej czyli Jej. Zanim zaczniesz oceniać jej zachowanie w trakcie choroby pomyśl i zastanów się bardzo dokładnie czy chciałabyś aby gdybyś to ty była tak bardzo chora i nieszczęśliwa (tak Ci ludzie są nieszczęśliwi! trochę empatii), żeby ktoś mówił lub pisał o tobie jak o kolosalnym problemie który Twoim zdaniem najlepiej byłoby usunąć?! To też człowiek tyle, że bardziej wrażliwy i wyczulony na sytuacje które spotykają go w życiu codziennym. Musisz zrozumieć (zanim zaczniesz oceniać), że ta osoba leczy się na chorobę dotyczącą psychiki, dlatego nie rozumiem jak możesz mówić w tym wypadku o udawaniu iż zapomniała o czymś co zrobiła dzień wcześniej (radzę najpierw zapoznać się z rozpoznaniem choroby i jej objawami), a także o "wykorzystywaniu" przez nią. Przypomnę jeszcze raz: Z RACJI CHOROBY OSOBA TA NIE FUNKCJONUJE NORMALNIE!. Między depresją a "f22 - uporczywym zaburzeniem urojeniowym o charakterze prześladowczym." nie ma diametralnej różnicy. W obu tych przypadłościach objawy są do siebie bardzo zbliżone. Odmian depresji jest bardzo wiele zaś w bardzo ciężkiej jej odmianie objawy urojeniowe są praktycznie codziennością. To samo dotyczy obsesji paranoidalnej, która w sanie depresyjnym jest Normą i występuje u większości leczonych. W leczeniu zaburzen umysłowych
bardzo ważna jest także terapia ( w tym przypadku wydaje mi się także że również rodzinna), więc radziłabym jak najszybciej udać się do psychologa.
Z twojej wypowiedzi wywnioskowałam, że sama masz ogromne problemy emocjonalne. Dlaczego tak bardzo przeszkadza Ci choroba bliskiej osoby? To przecież nie jest wina samej pokrzywdzonej czyli Jej. Zanim zaczniesz oceniać jej zachowanie w trakcie choroby pomyśl i zastanów się bardzo dokładnie czy chciałabyś aby gdybyś to ty była tak bardzo chora i nieszczęśliwa (tak Ci ludzie są nieszczęśliwi! trochę empatii), żeby ktoś mówił lub pisał o tobie jak o kolosalnym problemie który Twoim zdaniem najlepiej byłoby usunąć?! To też człowiek tyle, że bardziej wrażliwy i wyczulony na sytuacje które spotykają go w życiu codziennym. Musisz zrozumieć (zanim zaczniesz oceniać), że ta osoba leczy się na chorobę dotyczącą psychiki, dlatego nie rozumiem jak możesz mówić w tym wypadku o udawaniu iż zapomniała o czymś co zrobiła dzień wcześniej (radzę najpierw zapoznać się z rozpoznaniem choroby i jej objawami), a także o "wykorzystywaniu" przez nią. Przypomnę jeszcze raz: Z RACJI CHOROBY OSOBA TA NIE FUNKCJONUJE NORMALNIE!. Między depresją a "f22 - uporczywym zaburzeniem urojeniowym o charakterze prześladowczym." nie ma diametralnej różnicy. W obu tych przypadłościach objawy są do siebie bardzo zbliżone. Odmian depresji jest bardzo wiele zaś w bardzo ciężkiej jej odmianie objawy urojeniowe są praktycznie codziennością. To samo dotyczy obsesji paranoidalnej, która w sanie depresyjnym jest Normą i występuje u większości leczonych. W leczeniu zaburzen umysłowych
bardzo ważna jest także terapia ( w tym przypadku wydaje mi się także że również rodzinna), więc radziłabym jak najszybciej udać się do psychologa.
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Cóż - co do moich problemów emocjonalnych pewnie masz rację. Czy są ogromne, nie mnie oceniać, ale z pewnością istnieją. Przecież pisanie tu jest właśnie próbą poradzenia sobie z własnymi emocjami. Był wreszcie porządek, spokój, a tu zrobiło się zamieszanie. Zauważ jednak, że dział forum, w którym piszę, nosi nazwę "rodzina i otoczenie". Rodziny chorych też mają swoje uczucia, nie tylko sami chorzy.
Co do niezrozumienia tego, jak funkcjonuje umysł osoby chorej. Od czasu, gdy się o tej chorobie dowiedzieliśmy, sporo czytam i próbuję zrozumieć, o co chodzi z tą chorobą, ale czy jestem w stanie zrozumieć, jak naprawdę myśli chora osoba, nie wiem. Jednak wiem, że przez jej zachowanie bliskie mi osoby już od dawna cierpiały.
Nie napisałam tu o wszystkim, zresztą nie wszystko, co się z tą sprawą wiąże, umiem ująć w słowa. W każdym razie moje dążenie do tego, by chora zaczęła lepiej funkcjonować i uniezależniła się od nas, wiąże się z tym, że chcę, abyśmy wszyscy mogli normalnie żyć, a na razie stworzyło się takie błędne koło ludzi uwikłanych w chorobę jednej osoby, takie trochę toksyczne uwikłanie. Nie obwiniam za to chorej. Ale zakładam, że winna jest jej choroba, dlatego chciałabym, aby wyzdrowiała dla dobra nas wszystkich.
Proponuję zamknąć ten temat. Dzięki za wszystkie rady. Pozdrawiam.
Co do niezrozumienia tego, jak funkcjonuje umysł osoby chorej. Od czasu, gdy się o tej chorobie dowiedzieliśmy, sporo czytam i próbuję zrozumieć, o co chodzi z tą chorobą, ale czy jestem w stanie zrozumieć, jak naprawdę myśli chora osoba, nie wiem. Jednak wiem, że przez jej zachowanie bliskie mi osoby już od dawna cierpiały.
Nie napisałam tu o wszystkim, zresztą nie wszystko, co się z tą sprawą wiąże, umiem ująć w słowa. W każdym razie moje dążenie do tego, by chora zaczęła lepiej funkcjonować i uniezależniła się od nas, wiąże się z tym, że chcę, abyśmy wszyscy mogli normalnie żyć, a na razie stworzyło się takie błędne koło ludzi uwikłanych w chorobę jednej osoby, takie trochę toksyczne uwikłanie. Nie obwiniam za to chorej. Ale zakładam, że winna jest jej choroba, dlatego chciałabym, aby wyzdrowiała dla dobra nas wszystkich.
Proponuję zamknąć ten temat. Dzięki za wszystkie rady. Pozdrawiam.
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 2
- Rejestracja: wt sty 20, 2009 7:21 pm
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Cóż wybacz jeśli odebrałaś to jako atak z mojej strony, nie taki był cel mojej wypowiedzi.
"Cóż - co do moich problemów emocjonalnych pewnie masz rację. Czy są ogromne, nie mnie oceniać, ale z pewnością istnieją. Przecież pisanie tu jest właśnie próbą poradzenia sobie z własnymi emocjami. Był wreszcie porządek, spokój, a tu zrobiło się zamieszanie. Zauważ jednak, że dział forum, w którym piszę, nosi nazwę "rodzina i otoczenie". Rodziny chorych też mają swoje uczucia, nie tylko sami chorzy."
I nie potępiam tego jestem w stanie zrozumieć uczucia i przeciwności, które tobą targają. Ale jeśli nie poradzisz sobie ze swoim "problemem" nie próbuj zaczynać pomagać osobie chorej. Doskonale wiem iż nie tylko oni mają uczucia. Myślę nawet, że jeszcze większą troską należy otoczyć właśnie rodzinę cierpiącego na zaburzenia psychiczne, ponieważ często występuje u tych osób zjawisko zwane (współ)chorobą, a jeszcze częściej: depresja. Rozumiem doskonale sytuację w której się znalazłaś i naprawdę godne podziwu jest to, że starasz się pomóc, że chcesz się z tym zmierzyć. Ja nie miałam wyboru. Moja mama przed moim urodzeniem zachorowała na chorobę afektywną dwubiegunową. Jako małe dziecko nie rozumiałam, dlaczego kobieta, która powinna być dlamnie oparciem i która już dawno powinna być samodzielna nadal żyje na utrzymaniu rodziców, z wiekiem coraz bardziej zaczęło razić mnie to w oczy i przeszkadzać. Później i na mnie spadł ten ciężar, to ja musiałam o wszystkim pomyśleć, wszystko załatwić. To była cena jaką płaciłam za jej błędy młodości i nadal płacę, nie jest mi z tym łatwo, ale nie wieżę aby ta kobieta(którą zresztą z całego serca nienawidziłam) potrafiła zmienić swoje zachowanie. Dlatego też jeśli twoja bliska zachorowała niedawno i jeśli czujecie, ze macie wystarczająco dużo siły aby zmierzyć się z tym trudnym zadaniem nie czekajcie, bo później może nie być już tak dużego prawdopodobieństwa, że uda wam się jej wpoić pewne normy, których mimo swojej przypadłości musi przestrzegać. życzę powodzenia!
"(...)Jednak wiem, że przez jej zachowanie bliskie mi osoby już od dawna cierpiały.(...)"
Dlatego naprawdę im szybciej udacie się do psychologa,który powinien poradzić wam jak macie odbierać chorą oraz jak radzić sobie z jej chorobą, tym mniej strat poniesiecie. Wiem z obdukcji iż naprawdę nie łatwo poradzić sobie z tak ogromnym obciążeniem jakim jest ta choroba. Sama leczyłam się przez rok na depresję ponieważ przytłaczało mnie zbyt wiele rzeczy z którymi musiałam sobie poradzić i dopadły mnie wspomnienia z dzieciństwa z których wiele zrozumiałam. Chociaż zapewne jesteś osobą ode mnie sporo starszą i z większym bagażem doświadczeń to myślę, że każdemu kogo spotyka coś takiego należy się wsparcie i pomoc specjalisty nim przerodzi się to w coś bardzo nieprzyjemnego.
Pozdrawiam.
"Cóż - co do moich problemów emocjonalnych pewnie masz rację. Czy są ogromne, nie mnie oceniać, ale z pewnością istnieją. Przecież pisanie tu jest właśnie próbą poradzenia sobie z własnymi emocjami. Był wreszcie porządek, spokój, a tu zrobiło się zamieszanie. Zauważ jednak, że dział forum, w którym piszę, nosi nazwę "rodzina i otoczenie". Rodziny chorych też mają swoje uczucia, nie tylko sami chorzy."
I nie potępiam tego jestem w stanie zrozumieć uczucia i przeciwności, które tobą targają. Ale jeśli nie poradzisz sobie ze swoim "problemem" nie próbuj zaczynać pomagać osobie chorej. Doskonale wiem iż nie tylko oni mają uczucia. Myślę nawet, że jeszcze większą troską należy otoczyć właśnie rodzinę cierpiącego na zaburzenia psychiczne, ponieważ często występuje u tych osób zjawisko zwane (współ)chorobą, a jeszcze częściej: depresja. Rozumiem doskonale sytuację w której się znalazłaś i naprawdę godne podziwu jest to, że starasz się pomóc, że chcesz się z tym zmierzyć. Ja nie miałam wyboru. Moja mama przed moim urodzeniem zachorowała na chorobę afektywną dwubiegunową. Jako małe dziecko nie rozumiałam, dlaczego kobieta, która powinna być dlamnie oparciem i która już dawno powinna być samodzielna nadal żyje na utrzymaniu rodziców, z wiekiem coraz bardziej zaczęło razić mnie to w oczy i przeszkadzać. Później i na mnie spadł ten ciężar, to ja musiałam o wszystkim pomyśleć, wszystko załatwić. To była cena jaką płaciłam za jej błędy młodości i nadal płacę, nie jest mi z tym łatwo, ale nie wieżę aby ta kobieta(którą zresztą z całego serca nienawidziłam) potrafiła zmienić swoje zachowanie. Dlatego też jeśli twoja bliska zachorowała niedawno i jeśli czujecie, ze macie wystarczająco dużo siły aby zmierzyć się z tym trudnym zadaniem nie czekajcie, bo później może nie być już tak dużego prawdopodobieństwa, że uda wam się jej wpoić pewne normy, których mimo swojej przypadłości musi przestrzegać. życzę powodzenia!
"(...)Jednak wiem, że przez jej zachowanie bliskie mi osoby już od dawna cierpiały.(...)"
Dlatego naprawdę im szybciej udacie się do psychologa,który powinien poradzić wam jak macie odbierać chorą oraz jak radzić sobie z jej chorobą, tym mniej strat poniesiecie. Wiem z obdukcji iż naprawdę nie łatwo poradzić sobie z tak ogromnym obciążeniem jakim jest ta choroba. Sama leczyłam się przez rok na depresję ponieważ przytłaczało mnie zbyt wiele rzeczy z którymi musiałam sobie poradzić i dopadły mnie wspomnienia z dzieciństwa z których wiele zrozumiałam. Chociaż zapewne jesteś osobą ode mnie sporo starszą i z większym bagażem doświadczeń to myślę, że każdemu kogo spotyka coś takiego należy się wsparcie i pomoc specjalisty nim przerodzi się to w coś bardzo nieprzyjemnego.
Pozdrawiam.
Re: akceptacja choroby - czy postawić sprawę jasno?
Wcale nie odebrałam Twojej wypowiedzi jako ataku. Przeciwnie. Pisanie na tym forum było próbą poradzenia sobie z sytuacją i ciszę się, że otrzymałam kilka rad od różnych osób i nikt nie zmieszał mnie z błotem, bo i to mi się w innym miejscu zdarzyło. Pewnie tu jeszcze kiedyś wrócę.
Dzięki za wszystkie rady, pozdrawiam i życzę dużo szczęścia
Dzięki za wszystkie rady, pozdrawiam i życzę dużo szczęścia
