Kiedy w 2011 roku po czterech latach odeszłam ze Zgromadzenia, nie mogłam się odnaleźć. Ostatnie dni i tygodnie pobytu tam, były bardzo trudne. Cały świat mi się zawalił. Każdy dzień był koszmarem. Wracały wspomnienia z przeszłości, wszystkie grzechy i świętokradztwa. Nie mogłam sobie z tym poradzić, zamykałam się coraz bardziej w sobie, z nikim nie rozmawiałam, nie miałam odniesienia do Pana Boga, nie wierzyłam w Boże Miłosierdzie, czas spędzony w kaplicy był poświęcony rozmyślaniu o swoich grzechach i ciągłym tkwieniu w nich. W ostatnich tygodniach pobytu w zgromadzeniu miałam coraz większą świadomość, że każdą Komunię Świętą przyjmuję świętokradzko, co sprawiało mi ogromny ból, wchodziłam w coraz większy smutek, nie miałam oparcia we wspólnocie, nikt nie wiedział, co się ze mną dzieje. Musiałam odejść, chociaż bardzo chciałam zostać, ale wtedy nie było to już możliwe. Byłam wtedy w nowicjacie, a nowicjat jest to czas szczególnej łaski, szczególnego działania Pana Boga. Nie miałam szans wtedy wytrwać do końca, bo już wtedy byłam mocno zainfekowana złym. Nienawiść rosła z dnia na dzień, kiedy byłam z siostrami w kaplicy czułam do nich ogromną nienawiść, do tego stopnia, że nie byłam w stanie nic zrobić, nie byłam w stanie się modlić. Radość innych, była dla mnie wielkim cierpieniem. Nie mogłam słuchać mówienia o Bogu, bo wtedy wściekłość rosła we mnie. To był na prawdę koszmar. Sytuacji takich było bardzo dużo, ale nie o to chodzi, by o wszystkich opowiedzieć.
Autor: Maria MagdalenaW piątek 9.11.2012 znalazłam się w Kielcach wraz z koleżanką. Wieczorem były modlitwy i spowiedź generalna, miałam jakąś małą nadzieję, że może się uda. Niestety, w sobotę przyszło załamanie, straciłam nadzieję na jakikolwiek sukces, zły na każdym kroku przypominał o sobie. Przełomowym momentem była rozmowa z moją mamą i prośba, aby odwołała wszystkie złorzeczenia jakie wypowiadała pod moim adresem. Nie były to wielkie przekleństwa, ale złemu wystarcza bardzo niewiele, żeby narobić wiele szkód w życiu człowieka. Dodatkowo rozmowa z Księdzem spowiednikiem, który powiedział, że skoro już tyle wysiłku włożyłam w przyjazd, to żebym zawalczyła do końca, w połączeniu z modlitwą Księdza Piotra bardzo mi pomogła. W niedzielę było ostatnie starcie. Już nie zależało mi na niczym, chciałam być tylko wolna, błagałam Boga, aby jeśli taka jest Jego wola, dał mi ten ogromny dar. Próbowałam się modlić „bądź wola Twoja”, nie było to łatwe, bo chciałam po swojemu, ale modlitwa w połączeniu z moim ogromnym pragnieniem wolności dały pożądany efekt. Był to wielki wysiłek i trud, doświadczyłam też w trakcie modlitwy, jak ogromną moc ma modlitwa rodziców za dziecko i z dzieckiem. Mama odwołała złorzeczenia i to bardzo pomogło w uwolnieniu. Sam moment wolności był niesamowity, nie wiedziałam, co się dzieje, mogłam popatrzeć na krzyż, mogłam się modlić, uklęknąć, zrobić znak krzyża. Nie przeszkadzało mi to wszystko o czym wcześniej nawet nie mogłam myśleć. Kiedy wstałam Ksiądz Piotr uściskał mnie, pocałował w czoło i powiedział: WITAJ W DOMU.
http://profeto.pl/