Ja gram w lotto regularnie. Właśnie chodzi o "to uczucie". Dlatego czasami grę w lotto nazywa się "podatkiem od nadziei".
Oddaję raczej mało. 1 zakład. Czasem wcale.
A zacząłem w ogóle w nieco dziwnych okolicznościach. W Poznaniu, w czasach studenckich, potrzebowałem kiedyś dwuzłotówki do szafki w bibliotece. Musiałem rozmienić pieniądze, więc udałem się do sklepu połączonego z punktem lotto po drugiej stronie ulicy. Od niechcenia oddałem jeden zakład, dostałem dwójkę do szafki i ... trafiłem czwórkę.
Od wtedy zacząłem grać i co ciekawsze po miesiącu znowu trafiłem czwórkę. Jeszcze lepiej, że jakoś po dwóch miesiącach znowu trafiłem czwórkę. Trzy czwórki w trzy miesiące! Do tego to uczucie podczas sprawdzania, że każda kolejna liczba po czwórce może być piątką, a ta po piątce szóstką! Jak tu nie grać?!
Od tamtego czasu już będzie parę lat, jak nie trafiłem czwórki...
Trójki zdarzają się w miarę często, więc wychodziłoby na to, że na ten nałóg wydaję w sumie niewiele.