Przypominam, że marzenia nie koniecznie muszą być realne.
Ja kiedyś nie wierzyłem w marzenia i byłem ateistą, osobą twardo stąpającą po ziemi, która uważała, że wszystko co w życiu ma zawdzięcza samemu sobie.
Moim pierwszym marzeniem było to, że chciałem się zakochać... tak prawdziwie... marzenie się to spełniło gdy byłem w Holandii i przeszło moje najśmielsze oczekiwania, gdyż poznałem osobę z którą mi się tak dobrze rozmawiało, że każda wymieniona informacja poprawiał mi nastrój, poprawiała, poprawiała i poprawiała do tego stopnia, że stwierdziłem, że wcześniej wogóle nie żyłem choć z reguły byłem chłopakiem uśmiechniętym... tak jakoś zacząłem dostrzegać własne piękno w odzwierciedleniu słów drugiej osoby, nie wiem jak to się stało, ale to była pierwsza kobieta, przy której nie miałem nawet ochoty na sex, zupełnie jakbym to kochał ją za duszę a nie jędrne piersi, ciasną szparkę, zgrabny tyłek i kręcone włosy. Tak bardzo mi na niej zależało, że byłem w stanie nawet wyobrazić sobie jej życie bezemnie gdyby tylko poznała bardziej wartościowego partnera. Może nie tyle, że byłbym w stanie się dla niej zabić, ale gdyby działa jej się krzywda, to dziłałbym intuicyjnie niczym odruch przypalanej dłoni na ogniu, skoczyłbym za nią do wody, pomimo iż nie jestem najlepszym pływakiem i nie miałbym bladego pojęcia w jaki sposób należy pływać aby uratować tak siebie i ją... Oczywiście nie czułem się tak odrazu... to poprostu dojrzewało we mnie, rosło tak bardzo, że stwierdziłem, że wymiar szczęścia tak naprawdę nie ma granic... na imię miała Natalia i była pierwszą kobietą jaką poznałem, która wierzyła w Boga i ceniła sobie prawdę... cóż w relacji z nią nie było mowy o kłamstwie... bardzo często mi powtarzał, że to prawda wskazuje drogę. Tak też stałem się szczery nie wiem czy bardziej dla siebie, czy dla Boga, czy też dla niej.
Umówiłem się kiedyś z nią na spotkanie, gdy siedzieliśmy na ławce i powiedziała, że w pewnej sprawie mnie okłamała, najprostszym a zarazem najepszym, jeżeli nie jedynym rozwiązanie, które przyszło mi do głowy słowa "jak mogłaś" po czym wstałem z ławki i odeszłem w milczeniu pozostawiając ją tam samą.
Gdy spełniło się pierwsze moje marzenie, to chcąc nie chcąc nabierałem wiary w to, że marzenia się spełniają. Gdy spełniło się drugie to już co do spełniających się marzeń nie miałem żadnych wątpliwości, a gdy zaczęło się spełniać trzecie to wszystko co znałem wcześniej wypadało bardzo blado na tle ówczesnych przemyśleń. Można więc powiedzieć, że na podstawie nabytych doświadczeń zacząłem opracowywać receptę na spełniające się marzenia, każdy jeden dzień przez trzy lata, bez najmniejszej przerwy zacząłem zmieniać otaczającą mnie rzeczywistość. W jaki sposób? Po prostu zmieniałem siebie. Prawda jest taka, że każdego dnia każdy z nas budzi się nowym człowiekiem, bogatszym o przeżycia z dnia wczorajszego, tylko nie każdy o tym wie, człowiek nie staje się dorosłym gdy odbiera dowód osobisty. A to kiedy przestaje się rozwijać i uznaje, że posiadł wystaraczająco wiele rozumów to już indywidualna decyzja.
Wracając do miłości to jest ona niczym ziarenko posiane w piasku, wraz w upływem czasu rośnie i staje się większe. Im bardziej rośnie tym więcej rzeczy jesteśmy w stanie zrobić dla drugiego człowiek, najpierw jesteśmy w stanie zagospodarować trochę czasu dla sympatycznej osoby, potem jesteśmy w stanie wyświadczyć jej jakąś przysługę, jeszcze później zaczynamy interesować się jaj stanem zdrowia, jeszcze później zależy nam na wspólnej przyszłości, a jeszcze później jest tak jakby liczyła się przyszłość tylko tamtej osoby, jeszcze później człowiek czuje się tak jakby z tamtą osobą chciał żyć wiecznie, jakby mógłbyć wiecznie młody, a jeszcze później dochodzi do wniosku, że zależy mu na niej tak bardzo, że stworzy dla niej nowy świat.
Prawda jest taka, że im bardziej kogoś kochamy tym więcej rzeczy, jesteśmy w stanie dla niej zrobić dlatego, że chcemy a nie dlatego, że wypada bądź też musimy...
Nie chciałbym wychodzić na fanatyka religijnego ale myślę, że coś takiego uzmysłowił ludzkości Chrystus.
Człowiek po pewnych przejściach ma tak, że zaczyna w sobie odkrywać taką moc, że zaczyna wierzyć w to, że świat zaczyna obracać się i każdego dnia kreuje się na nowo za sprawą jego słów, myśli i czynów... czy staje się Bogiem? hmm niewykluczone, że tak. Czasami sobie myślę, że pismo święte należy czytać zwłaszcza wtedy kiedy jesteśmy pełni miłości. Gdyż w lepszym nastroju lepiej i bardziej korzystnie interpretujemy słowa mówione czy też pisane innych. Z czasem dochodzimy do takiej wprawy, że cały ten świat to wydaje się być jakiś żart, mało tego sami potrafimy sobie żartować z bardzo wielu spraw. Ja tam sobie myślę, że Bóg to dopiero musi mieć poczucie humoru, a każde jego słowo zapewne powala na kolana, cóż bynajmniej ja takiego go zapamiętałem.
Poznałem go na tyle dobrze, że wiem jak bardzo potężny jest. Ludzie modlą się do niego o to by dostać pracę, by poznać interesującą osobę, o to, żeby wrócić do zdrowia podczas gdy ten skurczybyk ma w sobie tyle siły, że w przeciągu ułamka sekundy potrafi sprawić abyśmy zaczeli porozumiewać się w innym języku.
Ludzie modlą się o mieszkania, a ten ma w sobie tyle siły aby dla człowieka stworzyć zupełnie inny świat.
W zasadzie miałem pisać o czymś innym o silnej woli i sile myśli, chciałem napisać o numerkach w mini lotto, które chciałbym aby wpadły we wtorkowym losowaniu, ale wiem czy powinienem, bo może nakręciłem stwórcę na coś bardziej ambitnego, nie mniej jednak podam numerki zupełnie jakbym pisał do świętego Mikołaja i zobaczę co z tego będzie. 1,9,20,28,35
