Kawalek mojej historii (dlugie)

Proszę pisać w części ogólnej tego działu jeśli temat nie pasuje do żadnego z poddziałów.

Moderator: moderatorzy

likaon

Kawalek mojej historii (dlugie)

Post autor: likaon »

Witam, chcialbym opowiedziec pare slow o sobie i poprosic o rade. Zetknalem sie z tym, ze osoby zdiagnozowane (a wiec znajace sie na chorobie) patrza bez sympatii na tych ktorzy doszukuja sie u siebie chorob. Ja troche jestem taka osoba doszukujaca sie, ale prosze o wyrozumialosc.

Moja historia jest taka, ze mialem kiedys zdiagnozowana nerwice. Niezbyt powazna (w okresie dojrzewania) - mialem leki, balem sie najpierw roznych chorob (tzn mialem pewne objawy fizyczne - klucie serca, slabosc itp) a pozniej juz przerazala sama perspektywa pojawienia sie leku. Psychiatra u ktorego bylem powiedzial ze to nieduza sprawa i samo powinno przejsc. Nie bylo potrzeby brania lekow. Potrwalo to troche i w koncu rzeczywiscie przeszlo.
Ale w ktoryms momencie zaczalem zastanawiac sie nad tym co mi dolegalo. Skoro okazywalo sie ze jestem zdrowy fizycznie, to wobec tamtejszych lekow (w najgorszym ich okresie, gdy bylem calkowicie rozbity, przerazalo mnie chyba wszystko - mialem tez troche agorafobie, choc moglo to byc od siedzenia w domu) musialo mi dolegac cos psychicznego - takie bylo moje wnioskowanie.
No i przekopalem sie przez mase literatury, stron www itp. Poznalem objawy schizofrenii i zaczalem uwaznie przypatrywac sie sobie czy ich nie mam. Balem sie ze to co sie dzialo w tamtych czasach (odleglych o 10 lat) to byl pierwszy, nerwicowy atak schizofrenii i teraz czeka mnie kolejny.

Przeczytalem gdzies ze omamy wzrokowe pojawiaja sie czesto w kacie oka. Przez pewien czas jak widzialem cos drobnego katem oka (caly czas tak mam troszke) to czulem sie nieco niepewnie i mialem ochote zerknac zeby sie upewnic ze to nie omam :lol:
Czasem, gdy pojawialy sie w mojej glowie zadziwienia na temat swiata (jestem scislym umyslem, pracuje naukowo) to pojawiala sie tez mysl - 'czy to nie jest przypadkiem poczatek psychozy? czy normalni ludzie tak mysla?'
Obawialem sie tez troche ze zachoruje i przestane poznawac ludzi, strace kontakt emocjonalny z bliskimi, a nawet ze zrobie komus krzywde (nie umialbym, wiec to bylo dla mnie nieprzyjemne).
Wsluchiwalem sie tez w swoje mysli przed zasnieciem i odglosy swiata, czy przypadkiem nie zaczynam slyszec 'glosow'. Zastanawialem sie tez czy nie mam 'poczucia bycia obserwowanym' (nie wiem co to znaczy tak naprawde) albo poczatkow paranoi.

Chyba zadna z tych obserwacji nie przyniosla efektu w postaci potwierdzenia jakiegokolwiek objawu. Test online Yale PRIME screening test tez niczego nie wykazal (ale on jest absurdalny, moim zdaniem). Ale samo obserwowanie sie bylo troche meczace, choc nie tak bardzo - funkcjonuje zupelnie normalnie, opisuje raczej cechy ktorych chce sie pozbyc ale mnie nie niszcza, tylko irytuja troche.

Postanowilem wiec odwiedzic gabinet. Mam teraz dwie diagnozy od dwu psychiatrow - obie mowia ze jestem zdrowy (pierwsza pani doktor nawet dorzucila ze calym swoim doswiadczeniem mi gwarantuje ze nic mi nie bedzie). Bardzo mozliwe. Dostalem tez sugestie ze powinienem postarac sie o psychoterapie - bo moja 'niepewnosc' moze wynikac z rzeczy ktore mi sie w zyciu przydarzyly. Podobno nawet nerwicy nie mozna u mnie stwierdzic (albo tak lekka ze pomijalna).

No i teraz moja prosba - poradzcie mi, jesli moglibyscie - co ja mam zrobic? Zawsze postrzegalem psychologie jako element nieco paranaukowy przy psychiatrii (nie chce nikogo obrazic - to moja prywatna opinia i podejrzewam ze jest zla). Przyjmowalem ze czlowiek zdrowy (nic mi nie wiadomo o nikim chorym psychicznie w rodzinie) automatycznie wraca do stanu lekkiego zadowolenia zyciem ilekroc zycie wraca do normy. Ja wracam do stanu lekkigo znerwicowania. Wydawalo mi sie ze jesli powrotu nie ma to znaczy ze winna jest chemia itp, a nie jakies 'nieodpowiednie wewnetrzne nastawienie'. Nie powiem zeby moje zycie bylo jakos zdezorganizowane - nie mam lekow, tylko taka 'niepewnosc' czy nie przydarzy sie apokalipsa.
Jak sadzicie - czy powinienem zyc jak zyje, czy takiego psychoterapeute naprawde warto odwiedzic? Waham sie, bo po ostatniej wizycie u psychiatry moje autoobserwacje odlozylem na bok, nie zajmowalem sie nimi przez jakis czas. Poczulem tez duza ulge - opowiedzialem jej o czyms co mi sie kiedys dzialo w zyciu a o czym nikomu nie mowilem. Z drugiej strony nie chce sie uzalezniac od terapeuty.

P.S. Czytajac o chorych na schizofrenie duzo sie nauczylem. Bardzo mi przykro ze stosunek spoleczenstwa (a takze czesci mediow) do chorych jest taki jaki jest. Losowo wybrana osoba ktorej przydarzyla sie choroba lub epizod, a jest juz w lepszym stanie, wydaje mi sie obdarzona o wiele wieksza empatia, zrozumieniem i otwartoscia na swiat niz statystyczny zdrowy.
gosc

Post autor: gosc »

Witam przeczytalam ten post ale nie wiem co Ci napisac gdyz nie znam sie na tym ... jedyne co moge Ci zyczyc to zdrowia i radosci z zycia Trzymaj sie
wilk_morski
zaufany użytkownik
Posty: 19
Rejestracja: pn mar 27, 2006 10:58 pm
Lokalizacja: z kambuza

Post autor: wilk_morski »

Doradzam: idz.
Nie uzaleznisz sie od terapeuty, jezeli wyraznie tego nie chcesz.
Z tego co piszesz, czyli ze wracasz do stanu znerwicowania, zamiast spokoju, wynika, ze jest cos, co cie niepokoi i co jest zbyt wazne zeby dac o sobie zapomniec. Psychoterapia pomoze temu wyplynac.
likaon

Post autor: likaon »

Dzieki za odpowiedzi. Chyba rzeczywiscie zbiore sie i pojde. Po prostu nie mam pojecia jak czuje sie przecietny czlowiek. Mam w sobie obawe ze kiedys przydarzy mi sie psychoza, balem sie tez ze nerwica ktora mialem 10 lat temu mogla byc czyms innym niz nerwica (to podobno typowe u nerwicowcow:/). Lekarka powiedziala mi, ze to byla klasyczna nerwica, i gdyby byl to poczatek ciezszej choroby (albo fazy prodromalnej) to bez lekow bylbym juz bardzo chorym czlowiekiem. I raczej nie szukalbym sam psychiatry.

Obawiam sie, ze moim problemem jest niepokoj na tle tego ze kiedys moge na cos zachorowac. Sam nie wiem... wydaje mi sie czasem ze potrafie bez pudla powiedziec ktory okres zycia zbudowal we mnie cos takiego, ale mam klopot z uwierzeniem w to. Nie chce budowac w sobie falszywego przekonania i klasc winy za sytuacje w innych (chodzi o dziecinstwo).

Przepraszam, ale sprobuje opisac co mi sie w zyciu dzialo. Mam taka potrzebe, mam nadzieje ze nikomu to nie przeszkadza.

Jedna z przyczyn mojego stanu wydaja mi sie byc moi rodzice (bardzo pozytywne osoby, ale jak kazdy popelnili w zyciu kilka bledow). Przezylem pare lat (mniej wiecej od 7 do 10 r. zycia) w ciaglym strachu ze sie rozwioda, bo pogrywali mna podpytujac z kim chce mieszkac jak sie rozwioda (byli wtedy bardzo mlodzi). Pozniej wykryto u mnie szmery w sercu a ojciec potraktowal to powaznie - tzn rozpoczela sie odyseja po roznych lekarzach, docieraly do mnie wtedy tylko urywki rozmow. W momencie gdy zapytalem czy na pewno nie bede miec operacji na sercu (albo przeszczepu) ojcie odparl 'nie wiem'. To bylo dranstwo, bo szansa czegos takiego wynosila mniej niz 0.0001 - pozniej okazalo sie ze serce mam zdrowe - ale ojciec nie ma zwyczaju uznawac niczego za pewne jesli tej pewnosci nie ma... slusznie, jak sadze, ale zle jest utrzymywac kilkulatka w stanie przerazenia. Generalnie ojciec mial tez paskudny zwyczaj mowienia ze jestem palniety, jestem wariatem, swirkiem ilekroc sie klocilismy, tak jak inni mowia 'glupi jestes i nie masz racji'. Czasem mam poczucie ze z jego sugestii ze ze mna jest cos nie tak powstala moja nerwica, bo jej przebieg wygladal wlasnie tak - lek przed zawalem - lek przed innymi chorobami fizycznymi - lek przed byciem chorym psychicznie.
W duzym stopniu wychowywala mnie babcia, ktora uznala ze nic nie buduje empatii lepiej niz czytanie lzawych historyjek w ktorych na koncu ginie ojciec, matka, albo dzielny chlopiec - czyli Amicis, Amicis, Amicis, jesli ktos kojarzy. Poza tym probowala ze mnie zrobic katolika uczac ze cierpienie jest sensem zycia a niewierzacy po smierci smaza sie w piekle. Ojciec byl niewierzacy a babcia go nie znosila, wiec mozecie sobie wyobrazic jak sie czulem patrzac na mojego skazanego na meczarnie po smierci tate:/
Jeszcze pozniej przeprowadzilismy sie do duzego miasta, gdzie wszystko zupelnie sie zalamalo. Rodzice nadal sie klocili, ojciec raz na miesiac wracal do domu zupelnie nietrzezwy i to ja musialem czekac na niego, otwierac mu drzwi i jakos nim kierowac zeby poszedl spac. W szkole podst. (zle trafilem) zostalem cholernym popychadlem dla wszystkich, bo bylem 'wiesniakiem' a poza tym nie mialem ochoty bic sie tak jak powinienem - tzn dla mnie bijatyka na podworku konczyla sie rozlozeniem przeciwnika na lopatki a tutaj istotne bylo walniecie piescia w zeby, gardlo, oko, kopniecie w krok; ja nie mialem takich odruchow. Praktycznie codziennie byly jakies komentarze, kopniak od ktoregos z grupki ssynow ktorzy bawili sie moim kosztem. Szkoly nie moglem zmienic, bo musialbym powiedziec o wszystkim rodzicom, a w zadnym razie nie chcialem zeby ojciec sie o czyms takim dowiedzial. Poza tym okazalo sie ze spacery po miescie, gdy wyglada sie tak niepewnie jak ja i jest sie tak 'niewielkomiastowo' ubranym sa niebezpieczne - skrojono mnie chyba z 15 razy, albo wiecej. Tak ze balem sie pojawic w glownej czesci miasta, a kazda grupka budzila we mnie lek (czasem slusznie, bo nieraz od takich obrywalem co najmniej slowem). To trwalo prawie 4 lata...
Pozniej skonczylem podstawowke, poszedlem do liceum, pozbieralem sie troche i w momencie gdy wszystko wydawalo sie isc w dobrym kierunku, dopadly mnie leki przed choroba... tzn nie bylem *przekonany* ze cos mi dolega tylko balem sie ze cos mi bedzie. Pojawily sie klucia w sercu (efekt dorastania podobno) i cala historia z sercem z okresu dziecinstwa spadla na mnie ponownie, tym razem jako wspomnienie.

Uff... no to wypisalem krotko ekstrakt niedobrych rzeczy z mojego zycia... tylko tych niedobrych bo byly i pozytywne, ale nie wszystkich niedobrych. Jesli ktos dobrnal az tutaj to dziekuje bardzo i przepraszam za dlugiego posta.

Zawsze myslalem ze wszystko to powyzej to mniej wiecej takie zycie jak ma kazdy, tylko inni sobie lepiej radza. Lekarka stwierdzila ze to chyba jednak nie jest prawda i to moze byc przyczyna moich (niewielkich w sumie) problemow. Jak sadzicie, rzeczywiscie tak duzo sie tych niedobrych wydarzen zebralo? Chcialem powiedziec tez ze moi bliscy sa naprawde dobrymi osobami, jesli zrobili cos niedobrego to ja to juz dawno zostawilem za soba... tzn nie mam zalu, bo jeszcze to we mnie siedzi jak widac.

Pozdrawiam wszystkich
ergo
zarejestrowany użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: wt maja 02, 2006 1:08 pm
Lokalizacja: Gdańsk

Re: Kawalek mojej historii (dlugie)

Post autor: ergo »

likaon pisze: Test online Yale PRIME screening test tez niczego nie wykazal (ale on jest absurdalny, moim zdaniem).
Co to za test?
wilk_morski
zaufany użytkownik
Posty: 19
Rejestracja: pn mar 27, 2006 10:58 pm
Lokalizacja: z kambuza

Re: Kawalek mojej historii (dlugie)

Post autor: wilk_morski »

ergo pisze:Co to za test?
yale prime to test ktory pozwoli ci stwierdzic czy jestes Namaszczony:
http://www.schizophrenia.com/sztest/
ODPOWIEDZ

Wróć do „dyskusja ogólna”