cezary123 pisze: ↑pt lis 15, 2019 8:04 pm
Musiałbym pójść do biblioteki i jeszcze raz sobie ją przeczytać z pozycji wyższego doświadczenia życiowego. Wtedy była dla mnie za ciężka
Nadal jest za ciężka. Jestem na to zbyt wrażliwy
Zgodnie z obietnicą odpowiadam, ale sobie samemu, żeby znowu jakaś wrażliwa dama się nie zbulwersowała.
Jest to rozdział
"Pasierbica", strona 157.
Sytuacja jest przedstawiona z różnych punktów widzenia: samej kobiety, jej ojca, macochy i otoczenia.
Kobieta ma na imię Mela, ma 20 lat i nie ma matki, tylko ojca i jego żonę. Ta babcia, ta macocha była.
Jak i dlaczego tak się sprawy z jej dzieckiem potoczyły, to najlepiej, żeby każdy przeczytał i sam sobie to zinterpretował. Tu nie ma prostych odpowiedzi. Może środowisko zniszczyło dziewuchę od początku, może nie było odpowiedniego wychowania, wsparcia pomocy. Jednym z najważniejszych środowisk i czynników patogennych bywa niestety właśnie rodzina.
Ojcem dziecka był Zygmuś - klasyfikator bydła, który wziął ją jak tirówkę pytając o drogę do Zmysłowic a ona myślała, że do Mysłowic, spił jakimś sikaczem a potem zabrał do siebie. O głupią decyzję nietrudno. Podobał jej się, był taki fajny i nucił piosenki. I tak, po pewnym czasie współżycia wypiął się na potomstwo, to było łatwe do przewidzenia w takim związku. Chciał, żeby dziecko wyskrobała, a jak się chciała, szantażowała ciążą żeby ślub jej dał, to wygonił, wołając, że od dawna ma inną narzeczoną - nauczycielkę i już w Zielone Świątki bierze z nią ślub kościelny. Cywilny już mają.
Ale on jej nie kochał. Kochał ją wcześniej hydraulik z Śląska.
Ale z dzieckiem tamtego to już nie chciał.
Pozwolę sobie tylko zacytować łagodniejsze fragmenty:
" - Od maleńkości nie wiedziałam, co znaczy miłość matki. Żyłam jakby wśród obcych. Macocha hołubiła własne dzieci, ojciec hołubił macochę. My z braciszkiem czuliśmy się niepotrzebni. O byle co ojciec nas prał, na zabicie, czym popadło. Kiedyś omal Maniusia nie zatłukł. Chodziło o jakieś drobne pieniądze, które schował. Nigdy dobrego słowa. Maniuś u sąsiadów bimber pijał, dlatego pamięci nie miał. Tabliczki mnożenia nigdy nie potrafił spamiętać. To bili go za to, że nie umie. Trzy klasy zaledwie ukończył, uciekł na Śląsk. Pracuje w tramwajach. Ja zostałam na gospodarce.
Gdy przeszłam przez siódmą klasę, marzyłam żeby zostać lekarką. A jeszcze wcześniej, bardzo wcześnie, marzyło mi się ...powiedzieć?
Nie wyśmieje mnie? Chciałam być stewardesą. Wysoko latać, za chmurami, ponad górami, w słońcu. Byłabym ładnie ubrana, w mundurek, loczki bym miała złote, jak ta pani z okładki: "Przyjaciółki", różne kraje bym zwiedzała, różne miasta. Tyle nowych ludzi, tyle nowych lądów. Boże jak ja o tym marzyłam, całymi nocami, i we dnie. Obłąkanie jakieś.
I dziś jeszcze, gdy tamto na zawsze się rozwiało, przychodzą sny czasem, sny z mojego dzieciństwa. Poszło inaczej. Tę siódmą klasę ukończyłam, ale nie zostałam lekarką. Ani stewardesą. Ojciec chciał zrobić mnie krawcową, do szkoły krawieckiej w Kielcach wysłał. Uciekłam na Śląsk.
- Czy kochałaś kiedyś Melu?
Dziewczyna zmienia nastrój, uśmiecha się nieznacznie, ledwo uchwytnie. Milczy wymownie.
- No, miałam chłopów - wyrzuca z siebie.
Wyjaśniam, że nie mam na myśli miłości fizycznej.
Pojęła. Tak, kochała się w jednym, chodzili ze sobą, spotykali się na łąkach, w zbożu. Nic więcej. Mówił, że więcej to grzech. Mówił, że do ślubu powinna być czysta, wtedy szczęście, Bóg nagradza, miłość lepiej smakuje. Taki dziwak, z dobrej rodziny, do szkół w wielkich miastach poszedł. W ubiegłym roku odwiedził wieś, gdy go zobaczyła, serce zabiło. Podszedł, ukłonił się ładnie, w rączkę pocałował, zagadał. Elegancki był. Z nim byłoby dobrze, teraz wie, że byłoby dobrze. Tamta noc ich rozdzieliła.
(...)
Teraz szlocha. Siedzi na tej ławie i płacze: wspomnienia z niepamięci dobywane tłumionym wybuchają żalem. Kiedy było jej najtrudniej? W noc wigilijną - bardzo źle. Zwlokła się ze stryszka, ukradkiem podeszła pod okno izby, gdzie się kiedyś urodziła, wychowała: paliły się kolorowe świeczki na choince, na samym szczycie był śnieżny anioł z otwartymi skrzydłami, jakby zrywał się do lotu w niebo. Jak zawsze, pełno było na jedlinie pajacyków z gufrowanej bibuły, pająków ze słomy, łańcuszków z barwnych wycinanek. Jarzyło się od baniek, świecidełek, cukierków okręconych w staniol. Przypomniały się Meli lata wczesnego dzieciństwa, te lepsze dni, świąteczne. Teraz nie było jej przy swoich, tam, w ciepłej izbie.
Nawet w taki dzień nie chcieli przebaczyć. Ojciec z macochą śpiewali kolędy, siostry przyrodnie wtórowały, mały Wicuś coś tam gaworzył pod stołem nakrytym białym obrusem. Stałam pod tym oknem - powie mi później Mela - stałam i nawet płakać już nie miałam siły. Pamiętam, gęsty śnieg wolno sypał, wielkimi płatami, a oni tam w cieple kolędy śpiewali/
O północy zagrzebała się w słomie stodoły, przespała święta. Potem znów zwyczajne dni, niczym paciorki różańca, do wiosny ją zbliżały. Wiosną czekał ratunek. Wiosną słoneczko przygrzewa, głód tak bardzo nie ciśnie.
(...)
Sąsiadka w rozmowie z reporterem, wspominając ów sierpniowy epizod, kąśliwie skomentowała: jak się dziewczyna uczciwa raz puści, to już wstrzymania dla niej nie ma, leci i leci w dół. Gdzieś to już słyszałem, nie pamiętam gdzie.
Czy przyszła wreszcie miłość prawdziwa? Czy kochała w swoim życiu uczuciem głębokim, rozumnym?
Mela zaprzecza - Eee, to on mnie kochał - mówi.
- Poznał mnie u ciotki, tej ze Śląska.
I potoczyła się opowieść. Przyszedł wtedy naprawiać kran. Miał fajny zawód, był hydraulikiem. Kupę forsy zarabiał na fuchach. Nic, tylko chciał się żenić. Ciotce zawsze gadał (...), że bez niej żyć nie potrafi. Że jest jego przeznaczeniem. Tak śmiesznie przewracał oczami, jak tamten, Kaziuk prześmiewca. Lubiła go, nawet całowała się z nim, ale Włodek był dla niej za stary. Miał ponad trzydziestkę. To nie jest partia dla młódki. Gdy on miałby sześćdziesiąt, ona byłaby jeszcze całkiem do rzeczy. Po kopie, po chłopie.
(...)
Gdy Wituś się narodził, macochę jakby giez w zadek ukąsił, taka mściwa się zrobiła.
Ciągle kłótnie, wyzwiska i kłótnie. (...) Uciekała z domu, potem znów wracała. Tymczasem ciotka ze Śląska pisze, że hydraulik ciągle o nią zapytuje, zapomnieć nie może. Pojechała znów do tego Będzina, do ciotki. Już wszystko było prawie dobrze. Włodek skakał z uciechy, że chce zostać jego żoną, że doczekał się przecie. Mówił: księżniczko. Meli się to podobało, zwłaszcza, że tak nazywał przy ludziach. Mówił, że w końcu spełnia się to, co sobie kiedyś umyślił. Postawił dużo jałowcówki, ale jałowcówki księżniczka nie lubiła. Skoczył więc po żytnią. Spili się wszyscy jak reksy. Wtedy ciotka po pijanemu wyjawiła, że księżniczka ma potomka.
To hydraulikowi warga zaczęła skakać, kieliszka nie mógł na stole położyć, tak bardzo ręce mu się trzęsły. Nic nie mówił, tylko wyszedł za drzwi. I tam ciotce powiedział, że z przychówkiem nie chce, stać go na własną robotę, ułomny nie jest. I już więcej się nie pokazał.
A potem było jej już obojętne wszystko. Kto chciał ten brał.
(...)
Planowałem wyuczyć ją na krawcową. Zły to zawód? Spokojny, w cieple izby, ludzie sami się pchają z pieniędzmi, siedzi się przy maszynie i robi. Nic z tego. Chłopaczyska jej w głowie. Rozpytywały o nią. milicjanty, tajne jakieś sprawki miała. Czym pragniesz zostać w końcu, pytam ją kiedyś, a łzy mi same ciekną wielkie jak groch. Ano sekretarką, dyrektorom herbatkę szykować. Niech będzie herbatka, posłałem ją na kurs pisania maszyną. Nawet dobre wybicie w palcach miała. Dyrektor powiada mi: dobra jest w palcach, tylko straszny leń. Uciekła na zachód, tydzień ją szukałem. Odnalazłem wreszcie, zapaćkaną w gospodzie. Marynarz jakiś z chudziakiem po pyskach się prali, o nią poszło, ona szczuła do bitki. Klaskała z uciechy, jak to głupia. Rozgoniłem toto. Melę zabrałem do chałupy, do wsi.
(...)
Gdzie jej tam robota w głowie! Leżała sobie tylko pod jabłonką, opalał sobie plecy i o czymś zawsze dumała. O czym? Albo to ja wiem? Wreszcie przyłożyłem kijaszkiem, bo wytrzymać nie szło. To ona w krzyk, że dorosła już, a dorosłych bić nie wolno. I że takie czasy nastały, co nawet drobnych dzieci ojcu bić nie wolno, bo prokurator zaraz. Myślę sobie: takaś uczona? I nuże ją tym kijaszkiem. To zleciała w stronę szosy, zatrzymała jakiś samochód i uciekła w świat.
(...)
Sprałem ją krzynę przy tym młynku. Uciekła do miasta. Z kierowcami po rowach przydrożnych się łachała. (...)
Na całe pół roku przepadła. No i dobrze.
Wróciła już gruba.
(...)
Brudny Wicuś łazi po ciemnej izdebce, przerobionej z obórki. Z satysfakcją dusi młodego kota. Zwierzak drze się wniebogłosy, na nikim nie robi to wrażenia. Przywykli chyba. Na okrągłym obliczu macochy rozlewa się coś, niby słodkie przypomnienie. - Zaraz redaktor się uśmieje - mówi mrugając do mnie. - Uśmieje się do syta. Potem zwraca się do dziecka.
- Powiedz, kim jesteś? Najduch?
- ...duch - przytakuje Wicuś, z trudem skracając sobie nieklarowny epitet.
- Powiedz: mama jest locha!
- Locha - przyznaje tym razem gładko wnuczuś, wypuszczając z rączek uradowanego nieszczęśnika.
- Powiedz: mama się floga!
- Mamasie...mamasie...- Wicusiowi sprawia pewien kłopot dłuższa sentencja na temat prowadzania się maci.
Panuję nad sobą, zachowuję resztką woli dystans biernego obserwatora. Uśmiecham się nawet, silę na spokój w głosie.
- A paciorek umiesz Wicuś? - zapytuje reporter-ateista, wczuwając się w sytuację.
- Umie, trochę umie - chwali się kobieta - Wicuś, zmów..
- Bystry wnuczuś - ironizuję w głębi ducha - Teraz wszystko zależy od charakteru. Może wyrośnie z niego biskup, a może zbój, dziadzia brzytwą ciachnie, babcię motyką dobije...
- Matko Boska, co tys pon...
"
"Czarna godzina" Stanisław Rams
Co to ma wspólnego z tym wątkiem? Dużo i to na różnych płaszczyznach.
Przede wszystkim to, do czego doprowadza niemoralność płciowa, zło i głupota. Wszystkie istoty powiązane z tymi zjawiskami wykolejają się i mają losy zupełnie inne niż mogłyby mieć. Następne pokolenie też jest siłą rzeczy wychowywane na psychopatów, cudzołożników i dziwne, biedne kobiety.
Są cnotliwe dziewice, modlące się pod figurą do najświętszej Panienki, które 10 lat później rozbijają małżeństwa zaradnym, sprawdzonym przez inne kobiety mężczyznom, dają się zapłodnić, wciągają ich w swój kołowrót rodzinny i zadowolone. I nie wiadomo czy kochają.
A żonaty, któremu umarła żona, to nie jest częsty obiekt pożądania singielek? Wiedzą, że chłop bez baby długo nie wytrzyma, nawet gdyby modlił się co roku na grobie swojej dawnej ukochanej.
Wlezą na majątek, na gotową, gorącą jeszcze sytuację rodzinną, naiwnego chłopa zagonią do płodzenia im dzieci, do roboty na nie, a pasierbów i pasierbice traktują po macoszemu. Wypychają wcześniejsze szczęście z gniazda jak kukułki.
Taka przyroda.
Zresztą kojarzy mi się od razu film "Dzika droga" z 2014, z tą różnicą, że bohaterka miała od początku do dyspozycji pigułki antykoncepcyjne i mogła pokonać samodzielnie swoją drogę przez przestrzeń wolności. A może to zupełnie inna dusza i inne miała rozterki i problemy...
Nie wiem, widocznie jeszcze mało życie znam.