Recepta na szczęście?
Moderator: moderatorzy
-
- antypsychiatra
- Posty: 67
- Rejestracja: śr paź 15, 2008 2:02 pm
- Lokalizacja: Berlin
- Kontakt:
Recepta na szczęście?
Recepta na szczęście?
,,Panujące w społeczeństwie przekonanie, że medykament, który jest oficjalnie dopuszczony do sprzedaży, nie może szkodzić, jest jednoznacznie błędne’’ - mówi prof. dr med. W-D Ludwig, przewodniczący niem. Komisji Lekarzy d/s Leków...
Jak wielki wpływ na naszą wiarę w doskonałość różnych leków i medycznych formułek ma reklama wszelkiej maści wymysłów farmakologicznych, i jak solidnie zakotwiczona jest w naszej świadomości propaganda tej gałęzi przemysłu, mówiąca o cudotwórczych walorach jej wyrobów, niech stanowi choćby fakt, że przeciętny konsument rzadko zagląda do ulotki informacyjnej, dołączonej do danego preparatu. I dopóki boli nas głowa, a połknięta pigułka zafunkcjonuje, to jeszcze pół biedy. Ale co dzieje się w przypadku, kiedy tabletka nie tylko nie pomaga, ale na dodatek może poważnie szkodzić? Jaki jest wtedy sens zażywania takiego leku? I w końcu: dlaczego stosuje się tego rodzaju ,,medykamenty’’, wmawiając opinii publicznej, że to ,,dla dobra klienta’’?
Z jednej strony mamy,,pacjenta’’, który powie, że w życiu przecież nie zaglądał do ulotki, bo nie zna się na medycynie i lekarzowi ślepo wierzy, bo, jak z dziada pradziada wiadomo, to on na rzeczy się zna, a jakby co, to i instytucje kontrolne gdzieś tam mamy, więc chyba nic złego nam się przydarzyć nie może... Czy jak? Z drugiej strony mamy lekarza, którego nauczono, że taki a taki lek działa na to, a inny na tamto i oczywiście przemysł farmakologiczny, który, jak wynika z coraz częstszych i na szczęście coraz głośniejszych afer i skandali, bardziej zainteresowany jest poszerzaniem rynku zbytu, bo to przemysł i na chłopski rozum: produkuje jak najwięcej, żeby jak najwięcej sprzedawać, bo w końcu o produkcję, zbyt i zysk się rozchodzi.
I tak cierpiący na skutek działań ubocznych pacjent (szczególnie ten z psychiatrii) będzie krzyczał: oni mnie trują, a przemysł farmakologiczny, podparty ,,fachową opinią lekarzy’’ odkrzykiwał: nie my go trujemy, to choroba postępuje... Komu i jak wierzyć, skoro nie ma już zdrowej wiary, gdyż oszukiwani jesteśmy przez masę sponsorowanych informacji, napływających do nas z reklam telewizyjnych i stron kolorowych gazet, zachęcających hasłami typu „weź pigułkę”, a które to informacje dla przeciętnego człowieka stały się już biblią?
Mniejsza z tym, gdy dotyczy to naszych szamponów, lakierów do włosów czy też cudownie samo-myśląco-myjących środków czystości. Ale co w sytuacjach, gdy chodzi o preparaty-medykamenty, które mają nie tylko czyścić nasze ciała od zarazków, ale obiecują jeszcze, że podobno i nasze dusze?
Nie wyobrażam sobie dobrej pani domu, matki, która bez przeczytania etykietki, zaczęłaby używać np. domestosu, kreta czy ace do mycia talerzy i wręcz bez płukania podawała na nich rodzinie codzienne obiady. Dlaczego więc takie zaniedbanie, jeśli chodzi o podawanie leków psychotropowych, które bez czytania ,,instrukcji obsługi’’ łykamy nie tylko sami, ale - co najgorsze - podajemy naszym dzieciom (obojętnie, w jakim wieku)? Wytłumaczenie otrzymamy zazwyczaj proste: Pan Doktor przepisał! On wie, co robi...
Owszem, może i wie... Ale czy informuje nas o tym, że w przypadku neuroleptyków (psychotropów) może dochodzić do skutków ubocznych, podobnych do tych, jakie opisane są w symptomach tzw. choroby psychicznej (np. ,,schizofrenii’’, bo jej w sumie przypisuje się wszystko), którą już zawsze będzie się ,,klienta’’ etykietować? Nie! W większości przypadków w pośpiechu i z opuszczonymi oczami wypisana zostaje recepta i pośpiesznie ustalony termin na odbiór kolejnej, bo przecież 10-ciu innych (wyprodukowanych!) ,,pacjentów’’ już czeka. Jak przemysł, to przemysł... Tylko dla jednych to biznes, a dla drugich początek cierpienia i uzależnienia, bo to jeszcze jeden ,,walor’’ tego rodzaju tabletek.
A lekarz dalej milczy, bo przecież, gdyby dostosował się do obowiązującego prawa i poinformował mniej więcej, jak taki psychotrop zadziała w rzeczywistości, to przecież nie tylko, że pacjent by uciekł, ale i gabinet by opustoszał z dnia na dzień. Bo proszę sobie wyobrazić, że wypowiada on następującą informację w trakcie wypisywania recepty: ,,no... jest taki lek... przypiszę go, bo wiadomo... pieniądz nie śmierdzi... Pewne jest, że ten lek m. in. wywoła zmęczenie, spowolni was fizycznie i psychicznie, pojawią się stany depresyjne i często zaczną się przewijać myśli samobójcze; do tego Parkinson będzie się intensywnie rozwijał, ale to nie problem, zwali się na ,chorobę’, którą wymyśliliśmy do działania tegoż lekarstwa; będzie też obniżenie potencji seksualnej, a właściwie impotencja, pojawią się uszkodzenia wątroby, nerek, tarczycy, krew będzie miała problem z wyprodukowaniem białych tkanek, oczywiście pojawią się zakłócenia w rytmie pracy serca, rozstrój hormonalny, ogólnie będą problemy ze ślinotokiem, koncentracją, temperaturą ciała i takie tam pierdoły, ale... nie traćmy czasu... lista jest jeszcze długa, a pacjenci czekają; spadajcie, bo czas, jak wiadomo, to pieniądz... Mogę tylko zaokrąglić, że i tak jakość życia się wam mocno obniży, właściwie to niewiele będziecie czuli, a życie nie tylko straci sens, ale i jego długość znacznie się skróci, a że i tak po kilku tabletkach będziecie uzależnieni, więc... tu recepta i... do zobaczenia!’’
I tak sami pozbawimy się zdrowego rozsądku, a łykając kilogramami pastylki, wciąż będziemy oczekiwać cudu, że życie, które sobie gotujemy, lub zgotowali nam rodzice (którym tak samo zgotował je wciąż rządzący pod innymi nazwami system), nabierze rozmachu. Na czytanie nie będziemy mieli już ani ochoty, ani siły, więc nie wyczytamy, że gdzieś tam w badaniach okazało się, że przeważająca większość lekarzy nie przepisałaby takiego preparatu żadnemu z członków własnej rodziny.
Drastycznym przykładem na taką manipulację jest tzw. choroba ADHD, wymysł psychiatrii ostatnich lat. Wystarczy, że dziecko jest energiczne, bardziej aktywne, wyjątkowo wrażliwe, przez co popada w konflikty i ogólnie nie chce się skoncentrować na tym, na co ma ochotę wychowawczyni, a już zatrwoży się ,,problemem’’ matkę, która pobiegnie z tym do lekarza. Tam, wierząc jego słowom, wyda ciężko zarobione pieniądze na ,,pastylki szczęścia’’, które będą miały zasymilować potomstwo z resztą grupy. Naszą latorośl określi się już ,,fachowo’’, jako dziecko z syndromem ADHD, lekarz nie będzie mówił, jak może uczyniłby to kilkanaście lat temu, o ewentualnej wybitności i wyjątkowej inteligencji dziecka, a przedstawi nam owe zachowanie po prostu... jako chorobę.
Dalej dowiemy się, że jeśli natychmiast nie przystąpimy do leczenia i zaniedbamy ,,ADHD’’, doprowadzimy do odległych konsekwencji społecznych i ekonomicznych. Usłyszymy, że ludzie z ADHD nie radzą sobie w dorosłym życiu, z pewnością popadną w konflikt z prawem, będą bardziej podatni na uzależnienia, uzyskają gorsze wykształcenie, spowodują wypadki drogowe, nierzadko będą bezrobotni i skazani na opiekę rodziny lub państwa. I w końcu usłyszymy, że aby uniknąć wszystkich tych negatywnych skutków społeczno-ekonomicznych ADHD, obciążających całe społeczeństwo, musimy podjąć odpowiednie środki zapobiegawcze... I tak z inteligentnej latorośli nasze dziecko stanie się już potencjalnie na całe życie osobą ,,chorą psychicznie’’, niedopasowalnym ,,czymś’’, co poskromić może tylko i wyłącznie kolejny najnowszy wymysł farmakologiczny. I tu lekarz, jak zwykle z opuszczonymi oczami, wypisze kolejną receptę na szczęście, a przepisane tabletki nie tylko, że zahamują już na dobre naturalny rozwój, rozpoczynając nienaturalne zarządzanie chemią zdrowego organizmu, ale zaczną formowanie nowego, stałego klienta psychiatrii/farmakologii, jak i nowego ,,chorego’’ ogniwa naszej społeczności, którego inności po prostu nie zrozumieliśmy. Wzbudzony w nas przez pseudonaukowców strach spowoduje w następstwie, że ofiarę tej karygodnej manipulacji odepchniemy, a dla usprawiedliwienia tego nieludzkiego postępowania zaczniemy ją wręcz wytykać palcem powtarzając z ust do ust, że to ona się nas boi, bo ma jakieś urojenia i dlatego żyje w odosobnieniu.
I tu mogę zaapelować do dzisiejszych 20-to i 30-letnich matek pytaniem: czy którejś z Was Wasze matki podawały tabletki (niby) na uspokojenie, bo kłóciłyście się w dzieciństwie z koleżanką? Bo nie mogłyście się skoncentrować nad czytanką, gdyż Grzesiu z sąsiedniej ławki ciągał za warkoczyki? I Wy, jako młode dziewczynki, też nie chciałyście być takie same, jaki reszta klasy... Hmm... A jak reagowałybyście dzisiaj, gdyby podawano wam w pracy tabletki tylko z tego powodu, że nie chcecie nosić takich samych sukienek, torebek, strojów kąpielowych czy butów, jak reszta koleżanek?
Przypomnijcie sobie więc własne dzieciństwo i wiedzę, którą próbuje Wam zasypać reklamowym fałszem nowy-stary system: nic tak dobrze nie robi dziecku, jak spokój zgodnej i szanującej się nawzajem rodziny i uwaga mu poświęcana, jak cierpliwość i miłość, za którą tak wiele z tych dzieci (i dorosłych) tęskni. I nie da się tego uzyskać podaniem tabletki. Mamy tzw. kapitalizm i ten być może pozwala nam na kolorowe ciuchy, ale również nie życzy sobie indywidualności, które i w jego wypadku są zagrożeniem dla panujących. Kapitalizm potrzebuje mas. Mas milczących, otumanionych najlepiej już od dziecka nie tylko chęcią posiadania, ale w rosnącym stopniu takimi wymysłami właśnie, jak propagowane ,,tabletki na szczęście’’. Dla przemysłu najważniejsze, że kupujemy je, jak szaleni i kasa jest napełniana... Tylko, żeby mieć kasę, trzeba ją zarabiać; żeby zarabiać, trzeba mieć czas; żeby mieć czas, nie można mieć dzieci, a jak już się je ma, to... po tableteczce i dobranoc...
Ostrożnie więc z pochopnym przyjmowaniem recept, bo pamiętajcie, że psychiatra może przypisać coś, co rzeczywiście zmieni życie, ale... w koszmar. Przypomnijcie sobie choćby historię sowieckich psychiatryków, tzw. ,,psychuszek’’. To właśnie tam tym ,,zbyt aktywnym’’ członkom społeczeństwa najpierw aplikowano diagnozę (,,schizofrenia’), a następnie neuroleptyki po to, aby bez niewygodnych i uciążliwych procesów już na długo stali się pasywną, zmęczoną, i obojętną na wydarzenia w otoczeniu masą. A taką masą nie chcemy przecież być...
Jako materiał uzupełniający polecam obejrzenie filmu, pt.: ,,Chemiczny Spokój''
c.d.n.
Pozdrawia asias2000
Kontakt:
http://www.anty-psychiatria.info
,,Panujące w społeczeństwie przekonanie, że medykament, który jest oficjalnie dopuszczony do sprzedaży, nie może szkodzić, jest jednoznacznie błędne’’ - mówi prof. dr med. W-D Ludwig, przewodniczący niem. Komisji Lekarzy d/s Leków...
Jak wielki wpływ na naszą wiarę w doskonałość różnych leków i medycznych formułek ma reklama wszelkiej maści wymysłów farmakologicznych, i jak solidnie zakotwiczona jest w naszej świadomości propaganda tej gałęzi przemysłu, mówiąca o cudotwórczych walorach jej wyrobów, niech stanowi choćby fakt, że przeciętny konsument rzadko zagląda do ulotki informacyjnej, dołączonej do danego preparatu. I dopóki boli nas głowa, a połknięta pigułka zafunkcjonuje, to jeszcze pół biedy. Ale co dzieje się w przypadku, kiedy tabletka nie tylko nie pomaga, ale na dodatek może poważnie szkodzić? Jaki jest wtedy sens zażywania takiego leku? I w końcu: dlaczego stosuje się tego rodzaju ,,medykamenty’’, wmawiając opinii publicznej, że to ,,dla dobra klienta’’?
Z jednej strony mamy,,pacjenta’’, który powie, że w życiu przecież nie zaglądał do ulotki, bo nie zna się na medycynie i lekarzowi ślepo wierzy, bo, jak z dziada pradziada wiadomo, to on na rzeczy się zna, a jakby co, to i instytucje kontrolne gdzieś tam mamy, więc chyba nic złego nam się przydarzyć nie może... Czy jak? Z drugiej strony mamy lekarza, którego nauczono, że taki a taki lek działa na to, a inny na tamto i oczywiście przemysł farmakologiczny, który, jak wynika z coraz częstszych i na szczęście coraz głośniejszych afer i skandali, bardziej zainteresowany jest poszerzaniem rynku zbytu, bo to przemysł i na chłopski rozum: produkuje jak najwięcej, żeby jak najwięcej sprzedawać, bo w końcu o produkcję, zbyt i zysk się rozchodzi.
I tak cierpiący na skutek działań ubocznych pacjent (szczególnie ten z psychiatrii) będzie krzyczał: oni mnie trują, a przemysł farmakologiczny, podparty ,,fachową opinią lekarzy’’ odkrzykiwał: nie my go trujemy, to choroba postępuje... Komu i jak wierzyć, skoro nie ma już zdrowej wiary, gdyż oszukiwani jesteśmy przez masę sponsorowanych informacji, napływających do nas z reklam telewizyjnych i stron kolorowych gazet, zachęcających hasłami typu „weź pigułkę”, a które to informacje dla przeciętnego człowieka stały się już biblią?
Mniejsza z tym, gdy dotyczy to naszych szamponów, lakierów do włosów czy też cudownie samo-myśląco-myjących środków czystości. Ale co w sytuacjach, gdy chodzi o preparaty-medykamenty, które mają nie tylko czyścić nasze ciała od zarazków, ale obiecują jeszcze, że podobno i nasze dusze?
Nie wyobrażam sobie dobrej pani domu, matki, która bez przeczytania etykietki, zaczęłaby używać np. domestosu, kreta czy ace do mycia talerzy i wręcz bez płukania podawała na nich rodzinie codzienne obiady. Dlaczego więc takie zaniedbanie, jeśli chodzi o podawanie leków psychotropowych, które bez czytania ,,instrukcji obsługi’’ łykamy nie tylko sami, ale - co najgorsze - podajemy naszym dzieciom (obojętnie, w jakim wieku)? Wytłumaczenie otrzymamy zazwyczaj proste: Pan Doktor przepisał! On wie, co robi...
Owszem, może i wie... Ale czy informuje nas o tym, że w przypadku neuroleptyków (psychotropów) może dochodzić do skutków ubocznych, podobnych do tych, jakie opisane są w symptomach tzw. choroby psychicznej (np. ,,schizofrenii’’, bo jej w sumie przypisuje się wszystko), którą już zawsze będzie się ,,klienta’’ etykietować? Nie! W większości przypadków w pośpiechu i z opuszczonymi oczami wypisana zostaje recepta i pośpiesznie ustalony termin na odbiór kolejnej, bo przecież 10-ciu innych (wyprodukowanych!) ,,pacjentów’’ już czeka. Jak przemysł, to przemysł... Tylko dla jednych to biznes, a dla drugich początek cierpienia i uzależnienia, bo to jeszcze jeden ,,walor’’ tego rodzaju tabletek.
A lekarz dalej milczy, bo przecież, gdyby dostosował się do obowiązującego prawa i poinformował mniej więcej, jak taki psychotrop zadziała w rzeczywistości, to przecież nie tylko, że pacjent by uciekł, ale i gabinet by opustoszał z dnia na dzień. Bo proszę sobie wyobrazić, że wypowiada on następującą informację w trakcie wypisywania recepty: ,,no... jest taki lek... przypiszę go, bo wiadomo... pieniądz nie śmierdzi... Pewne jest, że ten lek m. in. wywoła zmęczenie, spowolni was fizycznie i psychicznie, pojawią się stany depresyjne i często zaczną się przewijać myśli samobójcze; do tego Parkinson będzie się intensywnie rozwijał, ale to nie problem, zwali się na ,chorobę’, którą wymyśliliśmy do działania tegoż lekarstwa; będzie też obniżenie potencji seksualnej, a właściwie impotencja, pojawią się uszkodzenia wątroby, nerek, tarczycy, krew będzie miała problem z wyprodukowaniem białych tkanek, oczywiście pojawią się zakłócenia w rytmie pracy serca, rozstrój hormonalny, ogólnie będą problemy ze ślinotokiem, koncentracją, temperaturą ciała i takie tam pierdoły, ale... nie traćmy czasu... lista jest jeszcze długa, a pacjenci czekają; spadajcie, bo czas, jak wiadomo, to pieniądz... Mogę tylko zaokrąglić, że i tak jakość życia się wam mocno obniży, właściwie to niewiele będziecie czuli, a życie nie tylko straci sens, ale i jego długość znacznie się skróci, a że i tak po kilku tabletkach będziecie uzależnieni, więc... tu recepta i... do zobaczenia!’’
I tak sami pozbawimy się zdrowego rozsądku, a łykając kilogramami pastylki, wciąż będziemy oczekiwać cudu, że życie, które sobie gotujemy, lub zgotowali nam rodzice (którym tak samo zgotował je wciąż rządzący pod innymi nazwami system), nabierze rozmachu. Na czytanie nie będziemy mieli już ani ochoty, ani siły, więc nie wyczytamy, że gdzieś tam w badaniach okazało się, że przeważająca większość lekarzy nie przepisałaby takiego preparatu żadnemu z członków własnej rodziny.
Drastycznym przykładem na taką manipulację jest tzw. choroba ADHD, wymysł psychiatrii ostatnich lat. Wystarczy, że dziecko jest energiczne, bardziej aktywne, wyjątkowo wrażliwe, przez co popada w konflikty i ogólnie nie chce się skoncentrować na tym, na co ma ochotę wychowawczyni, a już zatrwoży się ,,problemem’’ matkę, która pobiegnie z tym do lekarza. Tam, wierząc jego słowom, wyda ciężko zarobione pieniądze na ,,pastylki szczęścia’’, które będą miały zasymilować potomstwo z resztą grupy. Naszą latorośl określi się już ,,fachowo’’, jako dziecko z syndromem ADHD, lekarz nie będzie mówił, jak może uczyniłby to kilkanaście lat temu, o ewentualnej wybitności i wyjątkowej inteligencji dziecka, a przedstawi nam owe zachowanie po prostu... jako chorobę.
Dalej dowiemy się, że jeśli natychmiast nie przystąpimy do leczenia i zaniedbamy ,,ADHD’’, doprowadzimy do odległych konsekwencji społecznych i ekonomicznych. Usłyszymy, że ludzie z ADHD nie radzą sobie w dorosłym życiu, z pewnością popadną w konflikt z prawem, będą bardziej podatni na uzależnienia, uzyskają gorsze wykształcenie, spowodują wypadki drogowe, nierzadko będą bezrobotni i skazani na opiekę rodziny lub państwa. I w końcu usłyszymy, że aby uniknąć wszystkich tych negatywnych skutków społeczno-ekonomicznych ADHD, obciążających całe społeczeństwo, musimy podjąć odpowiednie środki zapobiegawcze... I tak z inteligentnej latorośli nasze dziecko stanie się już potencjalnie na całe życie osobą ,,chorą psychicznie’’, niedopasowalnym ,,czymś’’, co poskromić może tylko i wyłącznie kolejny najnowszy wymysł farmakologiczny. I tu lekarz, jak zwykle z opuszczonymi oczami, wypisze kolejną receptę na szczęście, a przepisane tabletki nie tylko, że zahamują już na dobre naturalny rozwój, rozpoczynając nienaturalne zarządzanie chemią zdrowego organizmu, ale zaczną formowanie nowego, stałego klienta psychiatrii/farmakologii, jak i nowego ,,chorego’’ ogniwa naszej społeczności, którego inności po prostu nie zrozumieliśmy. Wzbudzony w nas przez pseudonaukowców strach spowoduje w następstwie, że ofiarę tej karygodnej manipulacji odepchniemy, a dla usprawiedliwienia tego nieludzkiego postępowania zaczniemy ją wręcz wytykać palcem powtarzając z ust do ust, że to ona się nas boi, bo ma jakieś urojenia i dlatego żyje w odosobnieniu.
I tu mogę zaapelować do dzisiejszych 20-to i 30-letnich matek pytaniem: czy którejś z Was Wasze matki podawały tabletki (niby) na uspokojenie, bo kłóciłyście się w dzieciństwie z koleżanką? Bo nie mogłyście się skoncentrować nad czytanką, gdyż Grzesiu z sąsiedniej ławki ciągał za warkoczyki? I Wy, jako młode dziewczynki, też nie chciałyście być takie same, jaki reszta klasy... Hmm... A jak reagowałybyście dzisiaj, gdyby podawano wam w pracy tabletki tylko z tego powodu, że nie chcecie nosić takich samych sukienek, torebek, strojów kąpielowych czy butów, jak reszta koleżanek?
Przypomnijcie sobie więc własne dzieciństwo i wiedzę, którą próbuje Wam zasypać reklamowym fałszem nowy-stary system: nic tak dobrze nie robi dziecku, jak spokój zgodnej i szanującej się nawzajem rodziny i uwaga mu poświęcana, jak cierpliwość i miłość, za którą tak wiele z tych dzieci (i dorosłych) tęskni. I nie da się tego uzyskać podaniem tabletki. Mamy tzw. kapitalizm i ten być może pozwala nam na kolorowe ciuchy, ale również nie życzy sobie indywidualności, które i w jego wypadku są zagrożeniem dla panujących. Kapitalizm potrzebuje mas. Mas milczących, otumanionych najlepiej już od dziecka nie tylko chęcią posiadania, ale w rosnącym stopniu takimi wymysłami właśnie, jak propagowane ,,tabletki na szczęście’’. Dla przemysłu najważniejsze, że kupujemy je, jak szaleni i kasa jest napełniana... Tylko, żeby mieć kasę, trzeba ją zarabiać; żeby zarabiać, trzeba mieć czas; żeby mieć czas, nie można mieć dzieci, a jak już się je ma, to... po tableteczce i dobranoc...
Ostrożnie więc z pochopnym przyjmowaniem recept, bo pamiętajcie, że psychiatra może przypisać coś, co rzeczywiście zmieni życie, ale... w koszmar. Przypomnijcie sobie choćby historię sowieckich psychiatryków, tzw. ,,psychuszek’’. To właśnie tam tym ,,zbyt aktywnym’’ członkom społeczeństwa najpierw aplikowano diagnozę (,,schizofrenia’), a następnie neuroleptyki po to, aby bez niewygodnych i uciążliwych procesów już na długo stali się pasywną, zmęczoną, i obojętną na wydarzenia w otoczeniu masą. A taką masą nie chcemy przecież być...
Jako materiał uzupełniający polecam obejrzenie filmu, pt.: ,,Chemiczny Spokój''
c.d.n.
Pozdrawia asias2000
Kontakt:
http://www.anty-psychiatria.info
"Kiedy modlisz się - mówisz do Boga. Kiedy Bóg mówi do ciebie - cierpisz na Schizofrenie" - prof. T. Szasz
Re: Recepta na szczęście?
Po pierwsze, nikt nie łyka tabletek kilogramami. W początkowym okresie leczenia rzeczywiście są końskie dawki, ale wraz z postępem leczenia, one maleją. Zdrowy rozsądek przejawia się min. w regularnym łykaniu tabletek- dzięki nim jest małe prawdopodobieństwo, że psychoza wróci.
Biorę od ponad roku leki na tą cholerną chorobę psychiczną, którą jest schizofrenia- nie jest żadnym ,,fenomenem"- i powoli wracam do normalnego życia. Na początku na nic rzeczywiście nie miałam ochoty, ale zmniejszenie dawki leku trochę mnie zaktywizowało. Z przyjemnością czytam książki, cieszę się że żyję. Wprawdzie ciosem było dla mnie zdiagnozowanie u mnie schizofrenii paranoidalnej, ale w końcu pogodziłam się z diagnozą. Miałam omamy słuchowe i urojenia- niestety nie zdawałam sobie sprawy z mojej choroby psychicznej i byłam hospitalizowana.
Niechętnie łykam leki, ale wiem że to konieczność. Inaczej się nie da. Bez leków bym oszalała, ciągle bym trwała w świecie urojeń- to byłoby straszne- i brałabym je za rzeczywiste.
Trochę żałuję, że nie wyszłam sama z psychozy- jak przy pierwszym epizodzie psychotycznym. Nie musiałabym brać żadnych leków. Prawdopodobnie od dziecka cierpię na schizofrenię (miałam też kiedyś nerwicę), pomyśleć że kiedyś żyłam z tą psychozą i normalnie funkcjonowałam- bez leków. Od których rzeczywiście jestem uzależniona- ale wolę to uzależnienie od tkwienia we własnym świecie, słuchania omamów słuchowych (zwanych ,,głosami") i ulegania psychozie.
Co do ADHD, to uważam, że ludzie- zwłaszcza w Ameryce- przesadzają.
Co do kapitalizmu- on nie zwalcza indywidualności. On jej wręcz pomaga, dzięki dostępności do różnych dóbr i usług, (np. do kolorowych ciuchów), lepiej możemy wyrazić siebie i swoją indywidualność.
Nikt nie propaguje tabletek na szczęście- psychotropy rzeczywiście pomagają. Poza tym kapitalizm sprzyja temu, że są na rynku różne substancje przeciwpsychotyczne. Pacjent nie jest skazany na łykanie tabletek, które mogą ale nie muszą wywoływać u niego różne skutki uboczne.
Wadą neuroleptyków są przeróżne skutki uboczne- ale dobry psychiatra, wybierze takie lekarstwo, które najbardziej pomoże pacjentowi. Dobry psychiatra ma przede wszystkim na względzie dobro pacjenta i jego zdrowie.
Biorę od ponad roku leki na tą cholerną chorobę psychiczną, którą jest schizofrenia- nie jest żadnym ,,fenomenem"- i powoli wracam do normalnego życia. Na początku na nic rzeczywiście nie miałam ochoty, ale zmniejszenie dawki leku trochę mnie zaktywizowało. Z przyjemnością czytam książki, cieszę się że żyję. Wprawdzie ciosem było dla mnie zdiagnozowanie u mnie schizofrenii paranoidalnej, ale w końcu pogodziłam się z diagnozą. Miałam omamy słuchowe i urojenia- niestety nie zdawałam sobie sprawy z mojej choroby psychicznej i byłam hospitalizowana.
Niechętnie łykam leki, ale wiem że to konieczność. Inaczej się nie da. Bez leków bym oszalała, ciągle bym trwała w świecie urojeń- to byłoby straszne- i brałabym je za rzeczywiste.
Trochę żałuję, że nie wyszłam sama z psychozy- jak przy pierwszym epizodzie psychotycznym. Nie musiałabym brać żadnych leków. Prawdopodobnie od dziecka cierpię na schizofrenię (miałam też kiedyś nerwicę), pomyśleć że kiedyś żyłam z tą psychozą i normalnie funkcjonowałam- bez leków. Od których rzeczywiście jestem uzależniona- ale wolę to uzależnienie od tkwienia we własnym świecie, słuchania omamów słuchowych (zwanych ,,głosami") i ulegania psychozie.
Co do ADHD, to uważam, że ludzie- zwłaszcza w Ameryce- przesadzają.
Co do kapitalizmu- on nie zwalcza indywidualności. On jej wręcz pomaga, dzięki dostępności do różnych dóbr i usług, (np. do kolorowych ciuchów), lepiej możemy wyrazić siebie i swoją indywidualność.
Nikt nie propaguje tabletek na szczęście- psychotropy rzeczywiście pomagają. Poza tym kapitalizm sprzyja temu, że są na rynku różne substancje przeciwpsychotyczne. Pacjent nie jest skazany na łykanie tabletek, które mogą ale nie muszą wywoływać u niego różne skutki uboczne.
Wadą neuroleptyków są przeróżne skutki uboczne- ale dobry psychiatra, wybierze takie lekarstwo, które najbardziej pomoże pacjentowi. Dobry psychiatra ma przede wszystkim na względzie dobro pacjenta i jego zdrowie.
To, że jakiś lek komuś służy, nie znaczy że nie zaszkodzi innej osobie.
- wowo
- zaufany użytkownik
- Posty: 5316
- Rejestracja: wt maja 28, 2019 9:30 pm
- płeć: mężczyzna
- Gadu-Gadu: 9697465
Re: Recepta na szczęście?
dzieki regularnemu braniu leków i ciagłej pracy nad samym soba , normalnie funkcjonuje w spoleczenstwie , mieszkam i pracuje za granica , ciesze sie zyciem bez żadnych objawow choroby , po 5 latach brania leków nie odczuwam zadnych skutkow ubocznych , czuje sie w pelni zdrowy . wiec nie zgodze sie z tym co napisal/a asias2000 . zdrowie zawdzieczam lekarzom i lekom ktore wyprowadzily mnie z choroby i pozwolily zyc tam gdzie chce i jak chce . dbam o swoja dusze umysl i cialo , przyjmuje leki , po to zeby nigdy to sie nie powtorzylo . da sie z tego wyjsc i normalnie zyc , czego wszystkim Wam zycze.
Re: Recepta na szczęście?
Wszystko robic zeby byc zadowolonym i nie poddawac sie swojemu losowi. Szczesciu trzeba pomoc bo samo nie przyjdzie, i cieszyc sie z kazdej dobrej chwili. Nie czekaj na duze szczescie bo ono nie istnieje. Szczescie sklada sie z wielu milych momentow w zyciu i to jest moim zdaniem recepta na szczescie.
Re: Recepta na szczęście?
Asia swietnie to ujela, mam podobny swiatopoglad heh
Re: Recepta na szczęście?
Antypsychiatria to jest recepta na szczescie. Nie leczcie sie lekami, tylko "miloscia". To jest pigolka na wszystkie wasze choroby. Ona uzdrawia ludzi i ich problemy rowniez. Myslec tez nie musicie, zrobimy to za was chetnie. Asia i >Bonus wasi zbawiciele. :twisted:
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Recepta na szczęście?
Kuni, nie drwij z innych. Nie znamy przecież nawet w pełni motywów postawy Asias.
- moi
- moderator
- Posty: 27824
- Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
- Gadu-Gadu: 9
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
- Kontakt:
Re: Recepta na szczęście?
Myślę, że Kuni nie drwi, ale jest bardzo zdenerwowana tym, co pisze Asias i Bonus ( nawiasem mówiąc nie wiem, czy to nie ta sama osoba?).zbyszek pisze:Kuni, nie drwij z innych. Nie znamy przecież nawet w pełni motywów postawy Asias.
Postawę Asias natomiast, dobrze już znamy: Asias jest zniechęcony do współczesnej psychiatrii i namawia do zaniechania leczenia na rzecz "pracy z głosami". Postawa bardzo ryzykowna i niebezpieczna dla innych.
Pozdrawiam.m.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Recepta na szczęście?
Zniechęcony ?
Właśnie o to chodzi, że nie wiemy dlaczego Asias tak usilnie propaguje rezygnację z medycyny. Taka postawa jest co prawda popularna wśród pacjentów, lecz Asias nie jest chory. W związku z drugim człowiekiem dotkniętym chorobą dość łatwo zorientować się, że miłość nie jest lekarstwem na wszystko w sensie medycznym, a jednak to jest to, jak zrozumiałem, co Asias postuluje.
Właśnie o to chodzi, że nie wiemy dlaczego Asias tak usilnie propaguje rezygnację z medycyny. Taka postawa jest co prawda popularna wśród pacjentów, lecz Asias nie jest chory. W związku z drugim człowiekiem dotkniętym chorobą dość łatwo zorientować się, że miłość nie jest lekarstwem na wszystko w sensie medycznym, a jednak to jest to, jak zrozumiałem, co Asias postuluje.
- moi
- moderator
- Posty: 27824
- Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
- Gadu-Gadu: 9
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
- Kontakt:
Re: Recepta na szczęście?
zbyszek pisze: Właśnie o to chodzi, że nie wiemy dlaczego Asias tak usilnie propaguje rezygnację z medycyny. Taka postawa jest co prawda popularna wśród pacjentów, lecz Asias nie jest chory.
Ale Asias nam wytłumaczył swoją postawę już dawno: według niego leczenie farmakologiczne nie przyniosło rezultatów, dlatego postanowili z żoną spróbować innych form leczenia i stał się zagorzałym orędownikiem "pracy z głosami", która to terapie tłumaczy jako "dogadywanie się z głosami". Problem w tym, że "praca z głosami" , która jest zwykle "dodatkiem" do leczenie farmakologicznego jest przez Asias traktowana jako samodzielna i samowystarczalna forma leczenia. Żaden z autorytetów, na które powołuje się Asias, nie przedstawiło 'pracy z głosami:" jako alternatywy do leczenia farmakologicznego - to już dodaje Asias od siebie i robi z tego propagandę, dlatego uważam, że jest niebezpieczny dla innych.
Dodatkowo wszystko utrudnia fakt, że Asias nie jest chory- choruje jego żona, więc jego wyobrażenia na temat choroby są jakby "z drugiej ręki". Wszystko, co wie na temat choroby, to jego fantazje na temat tego, co chory czuje, jak działają leki, itd.
Pozdrawiam.m.
Re: Recepta na szczęście?
Asias nie masz racji . Po co schizofrenik ma czytać ulotkę leku jak lekarz i tak każe mu go brać obojętne co w tej ulotce napisali. Jak ktoś nie bierze leków i nie wraca mu psychoza albo ma same głosy to jest mądry ludzie biorący leki są przegrani na każdym kroku i czytanie ulotek i informacji o ciemnej stronie leków nic im nie da.asias2000 pisze: ↑czw lip 02, 2009 6:57 pm Recepta na szczęście?
,,Panujące w społeczeństwie przekonanie, że medykament, który jest oficjalnie dopuszczony do sprzedaży, nie może szkodzić, jest jednoznacznie błędne’’ - mówi prof. dr med. W-D Ludwig, przewodniczący niem. Komisji Lekarzy d/s Leków...
Jak wielki wpływ na naszą wiarę w doskonałość różnych leków i medycznych formułek ma reklama wszelkiej maści wymysłów farmakologicznych, i jak solidnie zakotwiczona jest w naszej świadomości propaganda tej gałęzi przemysłu, mówiąca o cudotwórczych walorach jej wyrobów, niech stanowi choćby fakt, że przeciętny konsument rzadko zagląda do ulotki informacyjnej, dołączonej do danego preparatu. I dopóki boli nas głowa, a połknięta pigułka zafunkcjonuje, to jeszcze pół biedy. Ale co dzieje się w przypadku, kiedy tabletka nie tylko nie pomaga, ale na dodatek może poważnie szkodzić? Jaki jest wtedy sens zażywania takiego leku? I w końcu: dlaczego stosuje się tego rodzaju ,,medykamenty’’, wmawiając opinii publicznej, że to ,,dla dobra klienta’’?
Z jednej strony mamy,,pacjenta’’, który powie, że w życiu przecież nie zaglądał do ulotki, bo nie zna się na medycynie i lekarzowi ślepo wierzy, bo, jak z dziada pradziada wiadomo, to on na rzeczy się zna, a jakby co, to i instytucje kontrolne gdzieś tam mamy, więc chyba nic złego nam się przydarzyć nie może... Czy jak? Z drugiej strony mamy lekarza, którego nauczono, że taki a taki lek działa na to, a inny na tamto i oczywiście przemysł farmakologiczny, który, jak wynika z coraz częstszych i na szczęście coraz głośniejszych afer i skandali, bardziej zainteresowany jest poszerzaniem rynku zbytu, bo to przemysł i na chłopski rozum: produkuje jak najwięcej, żeby jak najwięcej sprzedawać, bo w końcu o produkcję, zbyt i zysk się rozchodzi.
I tak cierpiący na skutek działań ubocznych pacjent (szczególnie ten z psychiatrii) będzie krzyczał: oni mnie trują, a przemysł farmakologiczny, podparty ,,fachową opinią lekarzy’’ odkrzykiwał: nie my go trujemy, to choroba postępuje... Komu i jak wierzyć, skoro nie ma już zdrowej wiary, gdyż oszukiwani jesteśmy przez masę sponsorowanych informacji, napływających do nas z reklam telewizyjnych i stron kolorowych gazet, zachęcających hasłami typu „weź pigułkę”, a które to informacje dla przeciętnego człowieka stały się już biblią?
Mniejsza z tym, gdy dotyczy to naszych szamponów, lakierów do włosów czy też cudownie samo-myśląco-myjących środków czystości. Ale co w sytuacjach, gdy chodzi o preparaty-medykamenty, które mają nie tylko czyścić nasze ciała od zarazków, ale obiecują jeszcze, że podobno i nasze dusze?
Nie wyobrażam sobie dobrej pani domu, matki, która bez przeczytania etykietki, zaczęłaby używać np. domestosu, kreta czy ace do mycia talerzy i wręcz bez płukania podawała na nich rodzinie codzienne obiady. Dlaczego więc takie zaniedbanie, jeśli chodzi o podawanie leków psychotropowych, które bez czytania ,,instrukcji obsługi’’ łykamy nie tylko sami, ale - co najgorsze - podajemy naszym dzieciom (obojętnie, w jakim wieku)? Wytłumaczenie otrzymamy zazwyczaj proste: Pan Doktor przepisał! On wie, co robi...
Owszem, może i wie... Ale czy informuje nas o tym, że w przypadku neuroleptyków (psychotropów) może dochodzić do skutków ubocznych, podobnych do tych, jakie opisane są w symptomach tzw. choroby psychicznej (np. ,,schizofrenii’’, bo jej w sumie przypisuje się wszystko), którą już zawsze będzie się ,,klienta’’ etykietować? Nie! W większości przypadków w pośpiechu i z opuszczonymi oczami wypisana zostaje recepta i pośpiesznie ustalony termin na odbiór kolejnej, bo przecież 10-ciu innych (wyprodukowanych!) ,,pacjentów’’ już czeka. Jak przemysł, to przemysł... Tylko dla jednych to biznes, a dla drugich początek cierpienia i uzależnienia, bo to jeszcze jeden ,,walor’’ tego rodzaju tabletek.
A lekarz dalej milczy, bo przecież, gdyby dostosował się do obowiązującego prawa i poinformował mniej więcej, jak taki psychotrop zadziała w rzeczywistości, to przecież nie tylko, że pacjent by uciekł, ale i gabinet by opustoszał z dnia na dzień. Bo proszę sobie wyobrazić, że wypowiada on następującą informację w trakcie wypisywania recepty: ,,no... jest taki lek... przypiszę go, bo wiadomo... pieniądz nie śmierdzi... Pewne jest, że ten lek m. in. wywoła zmęczenie, spowolni was fizycznie i psychicznie, pojawią się stany depresyjne i często zaczną się przewijać myśli samobójcze; do tego Parkinson będzie się intensywnie rozwijał, ale to nie problem, zwali się na ,chorobę’, którą wymyśliliśmy do działania tegoż lekarstwa; będzie też obniżenie potencji seksualnej, a właściwie impotencja, pojawią się uszkodzenia wątroby, nerek, tarczycy, krew będzie miała problem z wyprodukowaniem białych tkanek, oczywiście pojawią się zakłócenia w rytmie pracy serca, rozstrój hormonalny, ogólnie będą problemy ze ślinotokiem, koncentracją, temperaturą ciała i takie tam pierdoły, ale... nie traćmy czasu... lista jest jeszcze długa, a pacjenci czekają; spadajcie, bo czas, jak wiadomo, to pieniądz... Mogę tylko zaokrąglić, że i tak jakość życia się wam mocno obniży, właściwie to niewiele będziecie czuli, a życie nie tylko straci sens, ale i jego długość znacznie się skróci, a że i tak po kilku tabletkach będziecie uzależnieni, więc... tu recepta i... do zobaczenia!’’
I tak sami pozbawimy się zdrowego rozsądku, a łykając kilogramami pastylki, wciąż będziemy oczekiwać cudu, że życie, które sobie gotujemy, lub zgotowali nam rodzice (którym tak samo zgotował je wciąż rządzący pod innymi nazwami system), nabierze rozmachu. Na czytanie nie będziemy mieli już ani ochoty, ani siły, więc nie wyczytamy, że gdzieś tam w badaniach okazało się, że przeważająca większość lekarzy nie przepisałaby takiego preparatu żadnemu z członków własnej rodziny.
Drastycznym przykładem na taką manipulację jest tzw. choroba ADHD, wymysł psychiatrii ostatnich lat. Wystarczy, że dziecko jest energiczne, bardziej aktywne, wyjątkowo wrażliwe, przez co popada w konflikty i ogólnie nie chce się skoncentrować na tym, na co ma ochotę wychowawczyni, a już zatrwoży się ,,problemem’’ matkę, która pobiegnie z tym do lekarza. Tam, wierząc jego słowom, wyda ciężko zarobione pieniądze na ,,pastylki szczęścia’’, które będą miały zasymilować potomstwo z resztą grupy. Naszą latorośl określi się już ,,fachowo’’, jako dziecko z syndromem ADHD, lekarz nie będzie mówił, jak może uczyniłby to kilkanaście lat temu, o ewentualnej wybitności i wyjątkowej inteligencji dziecka, a przedstawi nam owe zachowanie po prostu... jako chorobę.
Dalej dowiemy się, że jeśli natychmiast nie przystąpimy do leczenia i zaniedbamy ,,ADHD’’, doprowadzimy do odległych konsekwencji społecznych i ekonomicznych. Usłyszymy, że ludzie z ADHD nie radzą sobie w dorosłym życiu, z pewnością popadną w konflikt z prawem, będą bardziej podatni na uzależnienia, uzyskają gorsze wykształcenie, spowodują wypadki drogowe, nierzadko będą bezrobotni i skazani na opiekę rodziny lub państwa. I w końcu usłyszymy, że aby uniknąć wszystkich tych negatywnych skutków społeczno-ekonomicznych ADHD, obciążających całe społeczeństwo, musimy podjąć odpowiednie środki zapobiegawcze... I tak z inteligentnej latorośli nasze dziecko stanie się już potencjalnie na całe życie osobą ,,chorą psychicznie’’, niedopasowalnym ,,czymś’’, co poskromić może tylko i wyłącznie kolejny najnowszy wymysł farmakologiczny. I tu lekarz, jak zwykle z opuszczonymi oczami, wypisze kolejną receptę na szczęście, a przepisane tabletki nie tylko, że zahamują już na dobre naturalny rozwój, rozpoczynając nienaturalne zarządzanie chemią zdrowego organizmu, ale zaczną formowanie nowego, stałego klienta psychiatrii/farmakologii, jak i nowego ,,chorego’’ ogniwa naszej społeczności, którego inności po prostu nie zrozumieliśmy. Wzbudzony w nas przez pseudonaukowców strach spowoduje w następstwie, że ofiarę tej karygodnej manipulacji odepchniemy, a dla usprawiedliwienia tego nieludzkiego postępowania zaczniemy ją wręcz wytykać palcem powtarzając z ust do ust, że to ona się nas boi, bo ma jakieś urojenia i dlatego żyje w odosobnieniu.
I tu mogę zaapelować do dzisiejszych 20-to i 30-letnich matek pytaniem: czy którejś z Was Wasze matki podawały tabletki (niby) na uspokojenie, bo kłóciłyście się w dzieciństwie z koleżanką? Bo nie mogłyście się skoncentrować nad czytanką, gdyż Grzesiu z sąsiedniej ławki ciągał za warkoczyki? I Wy, jako młode dziewczynki, też nie chciałyście być takie same, jaki reszta klasy... Hmm... A jak reagowałybyście dzisiaj, gdyby podawano wam w pracy tabletki tylko z tego powodu, że nie chcecie nosić takich samych sukienek, torebek, strojów kąpielowych czy butów, jak reszta koleżanek?
Przypomnijcie sobie więc własne dzieciństwo i wiedzę, którą próbuje Wam zasypać reklamowym fałszem nowy-stary system: nic tak dobrze nie robi dziecku, jak spokój zgodnej i szanującej się nawzajem rodziny i uwaga mu poświęcana, jak cierpliwość i miłość, za którą tak wiele z tych dzieci (i dorosłych) tęskni. I nie da się tego uzyskać podaniem tabletki. Mamy tzw. kapitalizm i ten być może pozwala nam na kolorowe ciuchy, ale również nie życzy sobie indywidualności, które i w jego wypadku są zagrożeniem dla panujących. Kapitalizm potrzebuje mas. Mas milczących, otumanionych najlepiej już od dziecka nie tylko chęcią posiadania, ale w rosnącym stopniu takimi wymysłami właśnie, jak propagowane ,,tabletki na szczęście’’. Dla przemysłu najważniejsze, że kupujemy je, jak szaleni i kasa jest napełniana... Tylko, żeby mieć kasę, trzeba ją zarabiać; żeby zarabiać, trzeba mieć czas; żeby mieć czas, nie można mieć dzieci, a jak już się je ma, to... po tableteczce i dobranoc...
Ostrożnie więc z pochopnym przyjmowaniem recept, bo pamiętajcie, że psychiatra może przypisać coś, co rzeczywiście zmieni życie, ale... w koszmar. Przypomnijcie sobie choćby historię sowieckich psychiatryków, tzw. ,,psychuszek’’. To właśnie tam tym ,,zbyt aktywnym’’ członkom społeczeństwa najpierw aplikowano diagnozę (,,schizofrenia’), a następnie neuroleptyki po to, aby bez niewygodnych i uciążliwych procesów już na długo stali się pasywną, zmęczoną, i obojętną na wydarzenia w otoczeniu masą. A taką masą nie chcemy przecież być...
Jako materiał uzupełniający polecam obejrzenie filmu, pt.: ,,Chemiczny Spokój''
c.d.n.
Pozdrawia asias2000
Kontakt:
http://www.anty-psychiatria.info
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Recepta na szczęście?
Witaj, skąd pochodzi ten cytat Asiasa ? Chyba nie z naszego forum. To które podałeś - albo nie ma tam takiej strony, abo mam tam zakaz wstępu.