Dowodem na przeistoczenie ma być "cud" w Sokółce, gdzie w hostii znaleziono mięśnie sercowe.
Natomiast twierdzenie, że opłatek i wino są jedynie symbolem i pamiątką Ostatniej wieczerzy uznawane jest przez katolicką sektę jako herezja.
Artykuł Turnaua z GW.
http://janturnau.blox.pl/2008/04/Miedzy ... izmem.html
Dalszy ciąg zapowiedzi Eucharystii. Przetłumaczyliśmy to tak: „Amen, amen, mówię wam: jeślibyście nie spożywali ciała Syna Człowieczego i nie pili jego krwi, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto je ciało moje i pije krew moją, ma życie wieczne, a ja go wskrzeszę w Dniu Ostatnim. Albowiem ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem."
Już wtedy - czytamy w Ewangelii - takie słowa budziły opory, nawet swoiste zgorszenie: „Okrutne jest to słowo. Któż może go słuchać" (Tysiąclatka ma: „Trudna jest ta mowa”). Odpowiedź Jezusa: „To was gorszy? A jeśli ujrzycie Syna Człowieczego wstępującego tam, gdzie był poprzednio?"
My jednak nie oglądaliśmy Wniebowstąpienia i Eucharystia jest dla nas zaprawdę swoistym okrucieństwem dla intelektu. Powiedzenie, że jest to tajemnica, nie wystarczy, nawet gdy się grecki termin przetłumaczy znacznie lepiej jako „misterium". Myśl chrześcijańska nie ustaje w próbach złagodzenia owej męczarni. Chodzi o to, żeby znaleźć jakiś złoty środek między wyobrażeniami wręcz niemal kanibalistycznymi a taką racjonalizacją tej wiary, że zanika jej istota.
Reformacja poszła w tej kwestii za daleko w wysiłkach racjonalizacyjnych. Ale czy aż tak daleko, że niemożliwe jest ekumeniczne dogadanie się w tej sprawie fundamentalnej, aby wspólnie głosić światu wiarę chrześcijańską. Protestanci mają zresztą różne formuły . Luteranie wierzą w obecność rzeczywistą, tyle że wyrażają ją innym słowem: zamiast katolickiego terminu „transsubstancja" mówią o „konsubstancjacji": o obecności Ciała i Krwi, ale też jednak chleba i wina. Ewangelicy reformowani idą za Kalwinem wierząc w obecność, owszem, rzeczywistą, ale duchową, albo za Zwinglim, który zracjonalizował (czy raczej uempirycznił), spłaszczył kwestię, używając słowa „symbol". Ten symbolizm wyznają raczej pozostałe Kościoły ewangelickie.
Otóż wydaje mi się, ufam, że możliwy jest jakiś ekumeniczny konsensus. Jaskółką wróżącą wiosnę jest tutaj porozumienie europejskich luteran, reformowanych i metodystów, wyznające wiarę w obecność rzeczywistą. Czy nie wystarczy kiedyś taka wspólna formuła także dla katolików? Jeżeli jest to tajemnica, to czy mają sens słowne uściślenia? Czy nie można powiedzieć, że ta obecność jest niewysłowiona, czyli że żadne słowa tu nie wystarczą? Albo też może, że dopiero w sumie przybliżają nas do Prawdy?