forum dla osób dotkniętych schizofrenią, ich rodzin oraz zainteresowanych ''Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką, jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga.'' Antoni Kępiński
candydolls pisze:... pozbyłam się myśli ewentualnego powrotu do niego. Wiem, że nie ma to sensu, tylko bym dalej krzywdziła siebie. ... On teraz gdy mu nie wyszły wszystkie plany szuka kontaktu ze mną ....
Stawiaj warunki przyzwoitego leczenia nic nie obiecując. Możliwe, że nie wracając pomożesz mu podjąć wyzwanie i zmierzyć się poważnie z tą cholerną chorobą.
JudasHonor pisze:Choroba zmienia charakter człowieka ?
Dziwne czemu podczas choroby nie kradłem, nie zdradzałem, nie stałem się próżny, nie zmieniłem się w kłamliwą szumowinę ?
- bo nie miałem takiego charakteru
Ktoś z Was ma inaczej ?
W zupełności się zgadzam. Pomimo głosów sugerujących nieprzyzwoite zachowanie i niemiłosiernie przeklinających nie robiłam tego. Nie leżało to w moim charakterze. Wyglądałam ze zdziwienia przez balkon i dziwiłam się czy inni też to słyszą i jak reagują. Nie wierzę w przekonanie, ze z powodu schizofrenii stajemy się kłamliwi, cwani czy też nabywamy wad.
Catastrophique pisze: Neuroleptyki pomagają, bardzo. Dzięki nim po jakimś czasie, można zacząć normalnie żyć. Likwidują najbardziej uciążliwe, ograniczające, męczące objawy choroby.
Nie czuję się w żaden sposób przez nie okaleczony, wręcz przeciwnie.
Jestem wdzięczny mojej lekarce, że tak dobrze mi je dobrała.
Tak tak. Jeśli mózg nie daje sobie rady z objawami chorobowymi to pomocne są leki. Już dawno, 15 lat temu już, słabo sobie radziłam z emocjami. Przeżywałam je bardzo intensywnie, i tak jest do tej pory, taką mam konstrukcję. Wtedy słabo sobie radziłam ze stresem i jego zwiększenie kilka razy zablokowało mnie w domu, albo musiałam do domu wracać w połowie drogi. A teraz biorę lek który mnie wycisza i jakoś daję sobie radę, bez niego ani rusz. Dość szybko dzięki Bogu moja psychiatra dobrała odpowiedni lek.
Leki pomagają, ale to mało w stosunku do potrzeb. Takie leczenie jest bardzo długotrwałe, a życie chorego ucieka między palcami. Tabletki powinny być wspierane przez terapie, programy, rozmowy, pracę z chorym. Wtedy taka pomoc była by kompleksowa i chory szybciej powracał by do zdrowia.
Obecny system terapii to względne wyciszenie, zamulenie pacjenta ale "demony" w głowie nadal pozostają. Wystarczy tylko na chwile odstawić leki by znów dały o sobie znać.
Ja już sama nie wiem jak mam sobie z tym poradzić. Odezwał się do mnie, zaczęłam z nim rozmawiać. Raz uważa, że chce do mnie wrócić, że tylko ja mogę mu pomóc z chorobą, kolejnym razem, że go oczerniam wśród znajomych. Dzisiaj uważał, że zainstalowałam mu na komputerze programy szpiegowskie i kontroluję jego pulpit. Byłam w pracy, po rozmowie z nim, uznał, że może faktycznie ma omamy. Nie pracuje, mieszka sam, tonie w długach, szuka pracy zagranicą. Nie ma ubezpieczenia więc nie chce się zgłosić do lekarza. Wcześniejszą hospitalizację przerwał po 2 tygodniach i się sam wypisał, po szpitalu dali mu zolafren, który przestał brać i przerzucił się sam na abilify (miał opakowania w domu, wcześniej je przyjmował). Dzisiaj znowu zapodał sobie zolafren bo uznał, że gorzej się czuje. Ja tak dłużej nie mogę. Ten kontakt mnie niszczy, z drugiej strony boje się, że sobie coś zrobi, nie wiem.
candydolls pisze:... Ten kontakt mnie niszczy, z drugiej strony boje się, że sobie coś zrobi ...
To może mniej kontakt, a bardziej Twoje oczekiwania niszczą Cię, gdy je porównasz z rzeczywistością. Nie oczekuj żadnego fajnego związku i pomyśl tylko jak można mu pomóc, żeby jakoś stanął na nogi. Jeśli nie wyklucz omamów i choroby to już brzmi bardzo dobrze ! Samoświadomość jest kluczem, tylko przez nią można w marę przyzwoicie żyć.
No, brak ubezpieczenia jest fatalny. Trzeba iść do pomocy społecznej i dowiedzieć się, co można zrobić. Może ustawa o zdrowiu psychicznym daje jakieś możliwości. Oni to będą wiedzieli. Bo tak jak teraz nie może zostać.
Jak pisałem, zostaw na razie sprawy związku, bo tu chodzi o bardziej fundamentalne sprawy, żeby on mógł w ogóle jakoś egzystować.
Btw. Podrzuć mu jakąś książkę, zaproś na nasze forum.
Zbyszku, on nie chce dać sobie pomóc.. Sprawa z ubezpieczeniem mogłaby być dawno rozwiązana, poprzez zarejestrowanie się jako bezrobotny. Nie może tego zrobić bo ma od stycznia działalność gospodarczą.. W manii założył ją, przetrwała 4 dni, nie miał środków, kredyt zaciągnięty przepuścił w kilka dni. Działalność pozostała, nie chce jej zlikwidować ani zawiesić. Wyprowadził się z domu rodzinnego, mieszka sam, zalega z czynszem, ale o powrocie do domu nie chce słyszeć. Zresztą w styczniu jego najbliższa rodzina widziała w jakiej był psychozie i nikt nie zmusił go do wizyty u lekarza, pozwolili mu wyjechać zagranicę. On sam wrócił i zgłosił się do szpitala.. powiedział mi, że uważał, że go ktoś śledzi i zanim dotarł do Polski zamiast 1 dnia wracał 4 przez różne kraje ..
Wysłuchałam wszystkiego, starałam się oddzielać sprawy związku z pomocą. Ale on uważa, że albo wracam do niego albo nie chce kontaktu. Zmienia zdanie co chwilę. Jakiś czas temu natknęłam się na dokument Zbyszku "O Bogu, który się nie sprawdził" - podsunęłam mu, łącznie z forum. Go sprawy choroby, kontaktu z innymi chorymi nie interesują. Choroba mało co go interesuje, pomimo, że sam zgłosił się do szpitala ma bardzo mały krytycyzm chorobowy. Mało co przejmuje się windykacjami i ponagleniami z banku. Uważa, że pieniądze to nie problem. Wyszedł ze szpitala na własne życzenie mimo, że lekarze doradzali mu jeszcze co najmniej miesiąc terapii. To była jego najcięższa psychoza w jakiej był. Zaraz po wyjściu ze szpitala starał się z tą działalnością, gdy nie wyszło wyjechał do Niemiec na miesiąc praca po 12h/7dni w tygodniu. Moim zdaniem po takiej psychozie nawet nie dał szansy psychice odpocząć i to teraz wychodzi.
To nie praca, ani nawet ewentualny związek z Tobą, lecz choroba jest wyzwaniem jego życia. Decydująca jest świadomość dramatu, jaki powstaje, gdy nie można ufać własnej psychice. On musi się z tym dramatem zmierzyć, a nie go gdzieś zepchnąć na bok.
Muszę się wtrącić, ale według mnie candydoll, Ty potrzebujesz pomocy, masz poważny problem z wybawianiem innych. Poszukaj grup wsparcia osób z DDD.
Muszę Cie zmartwić candydoll, jeśli nie zaczniesz pracować nad DDD, to twoje życie prawdopodobnie będzie usłane żałosnymi ludźmi, mnóstwem problemów i cudzych spraw, a twój wysiłek będzie bezowocny i mało kto doceni na końcu, twoje poświęcenie. Nie możesz pomóc komuś, póki sama masz poważne problemy.
Jeśli chcesz pomóc temu facetowi, to pomóż sobie.
Nie zatrzymasz pociągu pedzącego ku przepaści, w tym przypadku tego faceta, ale możesz wysiąść z niego i zacząć żyć swoim życiem. Droga tego faceta nie wiedzie do krainy szczęśliwości, gromadki dzieci, kochającej rodziny, ciepła domowego ogniska, spokojnej starości we dwoje. To jest ekspres do zatracenia.
Teraz właśnie przeglądam mój wątek od początku.. sporo się zmieniło. Stawiając tutaj pierwsze kroki, miałam 22 lata, studiowałam. Teraz mam prawie 25 lat, w tamtym roku skończyłam studia, znalazłam dobrą pracę. We wrześniu straciłam tatę. 3 lata temu wydawało mi się, że jakoś to się ułoży, że dam radę. Teraz widzę, że spora część zależy od chorego, czy chce się leczyć, czy ma świadomość swojej choroby.. Mój były narzeczony w każdym ataku choroby mnie odrzucał, do tego stopnia, że nie byłam w stanie mu już pomóc. Dziwię się jego rodzinie, brak reakcji. Nawet gdy widzą zagrożenie nie reagują, wychodząc z założenia, że jest dorosły i "Co oni mogą zrobić?". Mało wiedzą o jego chorobie, nie edukują się w tym kierunku. Jeden przed drugim okłamują się. Przykładowo przed ojcem zatajają na co choruje jego syn, nie wiedział nawet, ze był w styczniu hospitalizowany. Wolą udawać, że czegoś nie ma.
To smutne, bo mam wrażenie że on nie tylko z chorobą musi się zmagać, ale i z akceptacją własnej osoby przez najbliższych. Usilnie chce dać sobie sam radę i udowodnić ze jest coś wart, niestety nie idzie po jego myśli. A tu jego choroba stanowi największy problem.
candydolls pisze:... Nawet gdy widzą zagrożenie nie reagują ...
Najprawdopodobniej z niewiedzy co począć. Mówiąc lapidarnie po prostu opadają im ręce. Tak reaguje wiele osób. A rozwiązaniem jest szukanie wiedzy, szukanie takich forów, książek, informacji od lekarzy, etc.
Lekarze nie są wszechwiedzący sami mają wątpliwości...Kilka dni temu rozmawiałam z lekarzem prowadzącym mojego chłopaka i mówił o zaburzeniach schizotypowych a dzisiaj inny , że jeśli zostanie wypisany to z diagnozą schizofrenia.On chce koniecznie wyjść ze szpitala na żądanie pytałam lekarza czy mogą się na to zgodzić powiedział ,że tak choć są powody aby go zatrzymać bo kilka dni temu próbował podciąć sobie żyły plastikowym noże. W domu są metalowe i ostre...No i co ja mogę zrobić?
Skoro probowal, to trzeba go pilnowac. W psychozie i depresji popsychotycznej, mysli samobojcze moga byc bardzo silne. Najgorsze jest to, ze w takich chwilach, nawet swiadomosc, ze ktos Cie kocha, malo pomaga.
Kochajcie tych, których chcecie kochać, żyjcie tak, jak chcecie żyć i nigdy nie pozwólcie by ktokolwiek przeszkodził wam w zmienianiu waszych marzeń w rzeczywistość.
Jared Leto, 13.04.2014.
Ja po prostu nie wiem co robić...Kiedyś powiedział,że u mnie "tego" nie zrobi teraz chciał wypisać się i jechać do siebie do domu( po to aby to zrobić ? nie wiem ) . Ostatecznie jego stan się na tyle pogorszył, że nie da się z nim rozmawiać więc go nie wypiszą...Dzisiaj powiedział że mam sobie z nim dać spokój bo z nim to już koniec...To trwa już trzeci miesiąc chwilę był w domu i znowu szpital, czy to oznacza że ma schizofrenię lekooporną ? Nie potrafię z nim teraz rozmawiać inna sprawa,że widzimy się przez kraty w oknie na chwilę,
nie wiem co jest dla niego najlepsze ja namawiam go aby kontynuował leczenie szpitalne do czasu aż złapie jakąś równowagę, jego matka chciała aby się wypisał i do niej przyjechał...
Dzięki, po dłuższej rozmowie chyba dość wyraźnie przedstawiłam stan mojego chłopaka i jego matka trochę się wystraszyła i już nie miesza ,hmm...Jak by nie było dość poważnych problemów...pobyt w szpitalu wydaje mi się w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem (choć mogę się mylić) puki co trochę odciągnęłam jego wyjście do momentu kiedy będę miała możliwość stale z nim być bo panicznie się boję że jego chwilowe załamanie-niepoczytalniść -urojenia -psychoza skończą się samobójstwem ,o którym mówił tyle w ostatnim czasie...
Gamma pisze:...pobyt w szpitalu wydaje mi się w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem ...
Gdyby było inaczej żaden szpital nie chciałby zatrzymywać go i zezwalać, żeby zajmował łóżko bez takiej konieczności.
Masz rację, że zapowiedzi samobójstwa należy brać bardzo poważnie. W końcu co dziesiąty z nas tak kończy życie ! - serio 10 % !!! Leki, leki, psychoterapia i leki, samoświadomość choroby i wsparcie medykamentami - to moim zdaniem jedyna droga.
Tak też sądzę ,że tylko takie działanie może mieć dobre efekty,choć martwi mnie ,że leki nie do końca wydają się skuteczne a lekarze nie wiedzą co więcej można zrobić.Jeśli wcześniej ktoś miał za sobą próby to jak tu nie brać takiego zagrożenia na poważnie są działanie których skutków nie można cofnąć niestety...To może się zdarzyć pod wpływem chwili i wierzę że można wiele takich tragedii uniknąć.No nic pewnie w poniedziałek mój chłopak i tak na żądanie się wypisze ale przynajmniej będę wtedy w domu przez następne dwa tygodnie.