mój umysł

duchowość, etyka, religia

Moderator: moderatorzy

Regulamin forum
W tematach dotyczących choroby proszę pisać w odpowiednim poddziale "dyskusji ogólnej".
Awatar użytkownika
imon
zaufany użytkownik
Posty: 960
Rejestracja: sob lut 08, 2014 4:00 pm
płeć: mężczyzna

mój umysł

Post autor: imon »

Nie wiedziałem za bardzo w jakim dziale to napisać ale tak jakoś padło na ten.
W tym artykule chciałbym Wam conieco zobrazować mój umysł... który doszedł do wniosku, że o wiele łatwiej będzie mi coś o sobie powiedzieć, jeżeli rozgraniczę siebie na dwie istoty... siebie i mój umysł...

Na ale jak narazie nie będę pisał o mnie o tylko o moim umyśle.
No więc tak na dobrą sprawę do zacząłem się nim interesować i tym co sobie myśli gdy byłem w Holandii.
Pamiętam swojego pierwszego jointa jakiego spaliłem... przez kilka minut się uśmiechałem, potem zrobiło mi się potwornie ciepło i duszno. Razem z nowym znajomym zabraliśmy rowery i zaczęliśmy zmierzać w kierunku wyjnajmowałem chaty... przed nami była widna, która można się było dostać na wyższe piętro co skrócało czas drogii... w windzie miałem ochotę zwymiotować przed czym w zasadzie powstrzymywała mnie jedynie obecnośc przypadkowego Holendra... byłem coraz to słabszy i coraz to bladszy... odłożyłem rower i miałem ochotę do domu wrócić pociągniem... jednak nie było takiego strikte do mojej miejscowości. Zwymiotowywałem tam gdzie popadnie... to na schodach, kiedy to przechodzili ludzie, zresztą nawet fajne laski... Po pół godziny złapałem za rower i chciałem iść dalej... ujrzałem ścieżkę w której było sporo zieleni... wziąłem sobie cegłówka pod głowę i moją zieloną torbę... chcąc zwymiotowywać i odpocząć... Miałem milion różnych myśli na sekundę... to był naprawdę dziwny stan, który zafascynował mnie jak na osobę zainteresowaną psychologią.... mówi się, że człowiek przed śmiercią ma całe swoje życie przed oczami... to chyba prawda.... i w zasadzie jak na ateistę przystało... poprosiłem Boga o pomoc.... cóż chwilę później widzałem na sąsiednim parkingu palące gumę czarne BWM w którym jakiś murzyn przez okno wymachiwał pistoletem a cała reszta w środku była zjarana jointem... Powiedziałem do ziomka by podszedł do nich i poprosił aby zawieźli mnie do domu.... cóż tak jakoś w obliczu śmierci myśli się o wiele przyjemniej na temat różnych osób... Wymiotowałem żółcią. Poleżałem tak jeszcze parę godzin... po jakimś czasie było słychać dźwięk syren policyjnych,, co zmobilizowało mnie do wstania wsiadnięcia na rower i jazdy... ziomek mi powiedział, że jak już wsiądę tak pojadę... i zaiste tak się stało. Cóż nie chciałem zabardzo wówczas nikomu opowiadać o tym co się stało. Przed 23 byłem w domu i położyłem się spać... a rano czekał mnie drugi dzień w pracy. Jeszcze wtedy to nie wiedziałem jak długo trzyma zioło i czy aby nie powoduje trwałych zmian.
Po dwóch miesiącach zmieniłem chatę... przeniosłem się do znajomego, tam do zioło jarali dzień w dzień... czasami miałem w sobie tyle odwagi aby ściągnąć bucha albo dwa... po czym zwykle czułem się jakby wielki miś panda przyszedł do mnie z delikatnym pluszowym, bądz gumowym ogromnym toporem i uderzał mnie w głowę po czym czułem się zupełnie pozbawiony sił i szedłem spać a w ciągu jednej nocy miałem miliony najpiękniejszych snów na świecie.
Jak znajomy wrócił do Polski to ja w ostatni dzień na tej chacie razem z ziomkiem i koleżanką z pracy... pojechaliśmy do kofa kupiliśmy parę jointów i poszliśmy na plażę... ja już po połowie miałem tyle myśli, że nie zdążałem ich zapamiętać a o wypowiadaniu nie było nawet mowy... smarkul zaczął mi lecieć z nosa i trochę traciłem kontakt z rzeczywistością... a ziomek do mnie mówi... mów to co myślisz....
Wróciłem na tą pierwszą chatę... i tam też tak się złożyło, że dostaliśmy na domek kolesia co lubiał popalać a do tego miał kryminalną przeszłość... cóż na swój sposób mi imponował... słuchaliśmy modern talking i tańczyliśmy wokół popielniczki. Jeden z nich miał na imię Arek... więc zespół nazwaliśmy Arka Przymierza... Miliśmy grubo miedzy 22-30 lat a potrafiliśmy się bawić tak zupełnie beztrosko niczym małe dzieci. Wdaliśmy się w wymianę poglądów.
W pracy zapytałem się jednego kolesia czy wierzy w Boga? Ten mi na to, że tak... ale, że dla niego... jest to taki wir energii... dziwne to było dla mnie gdyż pierwszy raz spotkałem się z człowiekiem, który miał jakieś inne spojrzenie na te sprawy. I jak tak jakoś w pracy zacząłem się zastanawiać nad sensem życia... myślałem o tym czym tak naprawdę jest pismo święte... czy to poradnik na temat tego jak żyć czy też może księga o tym jak stać się Bogiem. Najzabawniejsze jest to, że myślenie o tym było tak szalenie przyjemne. I tak jakoś naszła mnie myśl jak to ten Chrystus robił, że chodził sobie po wodzie... i tak jakoś od tamtej pory w mojej głowie godziły się swego rodzju przemyślenia i regułki, które bardzo chętnie wypowiadałem... Czułem jakbym stawał się mądrzejszy... bywały dni kiedy miałem w sobie tyle natchnienia, że czułem się naprawdę świetnie... zupełnie jakbym dopiero w wieku 23 lat poznawał czym tak naprawdę jest życie. W głowie zaczęły mi się formułować zwroty które chiałbym przekazać innym... a im częściej je wypowiadałem tym moje myśli stawały się coraz to bardziej wyraźniejsze, przejrzyste i bardziej intuicyjne... a ja czułem się tak jakbym poznawał samego siebie i miał coraz to więcej powodów do tego aby lubić samego siebie.
Gdy paliliśmy zioło pewnego dnia pomyślałem, że chcę zrobić prezent swojej mamy i z puli zarobionych pieniędzy a było ich kilkanaście tysięcy... to najpierw chciałem podarować jej 1500 zł... potem 2000 zł.... potem 3000 zł a ostatecznie zdecydowałem się wydać wszystkie zarobione pieniądze na remont jej mieszkania, gdzie nie było ciepłej wody a okna były stare... gdzie nie było kaloryferów.... myśl ta dodawała mi ogromny pokłady szczęścia i pozytywnej energii... tak też zrobiłem i czułem się wówczas bardzo wartościową osobą.
Podczas prac remontowych odnowiłem znajomość z pewną kobietą... pierwszy chyba raz rozmawiałem a dziewczyną w taki sposób, że nie chciałem jej się przypodobać a radość sprawiały mi wiadomości, w których byłem po prostu sobą.
Wróciłem do Holandii... bardzo często siedziałem do 4 rano przed komputerem i miałem poprostu taką ochotę i potrzebę wymieniać z nią wiadomości a każda jedna budziła we mnie nowy wcześniej nie znany wymiar szczęścia... cóż nie obawiałem się jej stracić gdyż wówczas wiedziałem, że jestem całkiem interesującym mężczyzną... kiedyś mi powiedziała, że prawda wskazuje drogę i czym dla niej jest miłość... mówiła, że słowo kocham... używa się tylko wtedy kiedy jest się gotowym spędzić z drugą osobą resztę życia... I powiem, nie wiem czy tak naprawdę jest... ale brzmiało to interesującą i dałem się wciągnąć w tą miłosną zabawę.... Swoją drogą jak nigdy wcześniej byłem wrażliwy i pobudki mojej intuicji i często zbierałem w sobie odwagę aby zabierać głos w sprawach w których wcześniej przywykłem do tego aby milczeń... coraz wyraźniej słyszałem swoje myśli... 26 lutego 2010 roku napisałem jej, że ją kocham.... 27 lutego... po pracy.. czułem się tak jakbym miał się jeszcze lepiej poczuć gdybym tak nabrał w sobie tyle odwagii aby otwarcie mówić o swojej przeszłości. Cóż liczyło się dla mnie tylko szczęście... Kupiłem tego dnia notebook 10 calowego Samsunga i pojechałem z ziomkami do cofiishopa... i gdy tak popalaliśmy to dostałem od niej smsa zapytała się mnie dlaczego jej napisałem, że ją kocham... wyjaśniłem, że napisałem tak bo chciałem aby poczuła się lepiej. Po kofie wsiadam na rower i jade... hehe i tak myślałem o tym czy aby dobrze zrobiłem pisząc jej tak... no i gdy tak sobie myslałem to odpłynąłem oczy poszyły do góry... a ja mam zajawkę "widzę anioła z gry heros of might & magic 3 zbudowanego z pikseli na czarnym tle.... w tym momencie moja wyobraźnia wzieła górę nie widziałem już, że jadę na rowerze rzezywistość znikła....
Anioł był coraz bliżej powiększał się... w prawej ręce miał miecz... jego oczy zrobiły się czerwone a język ognisty... po tem był kolejny obraz a potem usłyszałem głos... mówił coś takiego co niekoniecznie mi się podobało jednak w głębi siebie czułem, że miał rację... myślałem wówczas, że zwariowałem i będę jednym z tych typków, którzy siedzą w wariatkowie i nigdy nie przestają się śmiać... Jednak im zacząłem się bardziej wsłuchiwać w to co mówi twarz anioła przybierała coraz to przyjemniejszą minę... widziałem masę scen... prawdobodobnie biblijnych... a tak szczerze mówiąc to nie znałem dobrze pisma świętego. Po chwili odezwał się Jan ten od apokalipsy... i zaczął mi coś mówić o różnych wyspach... ja miałem wrażenie, że nie istnieją a potem o tym, że mam zanieść wiadomość do 7 kościołów.... tylko, że to jakby było takie wiecie trochę nie na czasie mało adekwatne do XXI wieku... Były postacie stojące w wodzie i one wszystkie coś mówiły a ja nie pamiętam wszystkiego co mówiły. Potem Pojawił się Jezus Chrystus... który przedstawił się jak ten, który po trzech dniach zmartchwystał... gdyby tak te wszystkie głosy zebrać do kupy to trawły by jakieś 30 minut. widziałem miasto w którym wszystko było budowane wyobraźnią w którym ściany były kwadratowe albo prostokątne. Potem powiedział, że wszystko stało się jasne.... a ja spowrotem byłem na rowerze.... a co na to mój umysł...
cdn
Awatar użytkownika
fuKs
bywalec
Posty: 1894
Rejestracja: sob maja 12, 2012 3:44 am
płeć: mężczyzna

Re: mój umysł

Post autor: fuKs »

bad tripy to byłby dobry zwiastun schizofrenii
i w zasadzie jak na ateistę przystało... poprosiłem Boga o pomoc...
:lol:

Dlaczego stawiasz tyle wielokropków?
Jedni są głusi, inni słyszą głosy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „filozofia”