Ja się nie zgadzam z tezą, jakoby schizofrenia była jakimś odrębnym bytem w psychice, na podobnej zasadzie jak np. wrzód trawienny jest "odrębnym bytem" w żołądku, a gruźlica "odrębnym bytem" (prątki Kocha??) w płucach.
Schizofrenia to jest nazwa psychiatryczna na bardzo specyficzny ludzki los i na zespół rozmaitych objawów (zachowań, myśli), które się pojawiają u tych ludzi, którzy mają w życiu dużo większego pecha niż przeciętni ludzie, tzw. normalni.
Normalni ludzie umieją jakoś łatwiej zdobywać partnerów seksualnych, dbać o przyjaźnie, olewać lub przynajmniej traktować z dystansem zagadnienia religijne czy etyczne, wyrzucać z siebie emocje na zewnątrz, czasem zwyczajnie bić się o swoje sprawy (bić się dosłownie lub w przenośni).
Kiedy taki człowiek, który ma (miał) w życiu większego pecha niż jego tzw. zdrowi rówieśnicy, dostaje objawów, które spowodują jego hospitalizację psychiatryczną, to
w rezultacie sytuacja takiej osoby nie ulega polepszeniu, ale pogorszeniu. Ulega pogorszeniu, bo dostaje stygmatyzującą diagnozę i przestaje być przez psychologów traktowany jako człowiek, a staje się jedynie właścicielem chorego mózgu, który to mózg należy uważnie obserwować. W miejsce problemów psychicznych pojawia się biochemia i jej zaburzenia.
Dalej taki człowiek styka się z działaniem leków neuroleptycznych, czyli zaczyna mu nagle szwankować sfera seksualna oraz pojawiają się tzw. objawy negatywne schizofrenii, takie jak anhedonia, apatia i awolicja, a to przecież nie są objawy jakiejś obiektywne istniejącej choroby, ale objawy nienormalnie niskiego poziomu dopaminy w mózgu, objawy wywołane przez neuroleptyki.
Innymi słowy interwencja psychiatryczna pogarsza sytuację osoby doznającej określonych objawów i trudności. Ceną za wytłumienie stanu psychotycznego (szczególnie w warunkach szpitalnych) jest etykietka osoby chorej psychicznie, uszkodzenie sfery seksualnej i pozbawienie wszystkich wyższych funkcji psychicznych, szczególnie emocji i zainteresowań. Mamy wtedy stan popsychotyczny i to od wysiłków, rozmaitych wysiłków osoby tak doświadczonej, zależy co z tym dalej się stanie, co dalej się stanie z życiem takiego człowieka.
Równocześnie czlowieka po pierwszym w życiu kryzysie psychotycznym zwyczajnie na takie wysiłki nie stać, bywa że nagle jest w świecie w sytuacji "pijanego dziecka we mgle" (bez przenośni!!!) i dlatego takiej osobie potrzebna jest pomoc z zewnątrz,pomoc dalekowykraczająca poza podawanie leków neuroleptycznych i monitorowanie tego, czy one odpowiednio działają. Dobra psychiatria środowiskowa jest potrzebna, plus pomoc dobrego psychologa (klinicznego), a ponadto potrzebny jest czas, dużo czasu, czasu mierzonego raczej latami niż miesiącami, aby człowiek całkowicie pozbierał się po kryzysie psychotycznym i zaczął normalnie, aktywnie żyć.
Uważam że obowiązujący podobno w psychiatrii światowej dogmat o utrzymywaniu dożywotniego leczenia podtrzymującego za pomocą neuroleptyków, jak również niechęć części psychiatrów do reagowania zmianą leczenia na skargi pacjentów dotyczące objawów negatywnych, jest czynnikiem utrudniającym powrót do zdrowia oraz do normalnego, w pełni satysfakcjonującego życia
