"Efekt potwierdzenia"

miejsce na dowolną inną dyskusję nie dotyczącą schizofrenii

Moderator: moderatorzy

Awatar użytkownika
boris
zaufany użytkownik
Posty: 2093
Rejestracja: wt cze 08, 2010 4:06 pm

"Efekt potwierdzenia"

Post autor: boris »

Okazuje sie, że bycie uczciwym nie jest łatwą sprawą :) Nawet naukowcy muszą walczyć z tzw efektem potwierdzenia i nie wszyscy wychodzą z tej walki zwycięsko :) . Ciekawy artykuł: http://stwarzanie.wordpress.com/2011/04 ... go-siebie/
http://www.youtube.com/watch?v=EdmZYu9Lths
Powiedzmy przeciwnikowi otwarcie, że nie podzielamy jego idei, ponieważ je rozumiemy, i że on nie podziela naszych, ponieważ ich nie rozumie.
Awatar użytkownika
boris
zaufany użytkownik
Posty: 2093
Rejestracja: wt cze 08, 2010 4:06 pm

Re: "Efekt potwierdzenia"

Post autor: boris »

Kolejna ofiara dążenia do potwierdzenia swojej "prawdy" http://stooq.pl/n/?f=531733
http://www.youtube.com/watch?v=EdmZYu9Lths
Powiedzmy przeciwnikowi otwarcie, że nie podzielamy jego idei, ponieważ je rozumiemy, i że on nie podziela naszych, ponieważ ich nie rozumie.
Awatar użytkownika
miś wesołek
zaufany użytkownik
Posty: 8397
Rejestracja: ndz wrz 26, 2010 10:59 am
Status: aktor pisarz poeta. ostatnio mnie wystawiali na brodwayu
płeć: mężczyzna

Re: "Efekt potwierdzenia"

Post autor: miś wesołek »

Stare, dobre wishful thinking ;)

Podobny, choć nieco inny proces ilustruje Aronson:
Kiedy zaczynamy nienawidzić tych, których skrzywdziliśmy.
Sporo lat temu, w czasie trwania wojny w Wietnamie, jeden z nas — Elliot Aronson — wynajął
młodego mężczyznę, aby mu pomógł malować dom. Oto jak. wspomina to Elliot:
Malarz był łagodną i z natury przemiłą osobą. Ukończył szkołę średnią, zaciągnął się
do wojska i walczył w Wietnamie. Po opuszczeniu wojska zajął się malowaniem
domów i był dobrym i solidnym rzemieślnikiem oraz uczciwym biznesmenem. Lubiłem
z nim pracować. Pewnego dnia, w czasie przerwy na kawę, zaczęliśmy rozmawiać o
wojnie i ostrej opozycji przeciwko niej, szczególnie na lokalnym uniwersytecie. Wkrótce okazało się, że
mieliśmy zupełnie odmienne zdania na ten temat. On sądził, że interwencja
amerykańska była uzasadniona, sprawiedliwa i „uratowała na świecie demokrację".
Ja argumentowałem, że była straszliwie brudną wojną, że zabijaliśmy, okaleczaliśmy
i zrzucaliśmy napalm na tysiące niewinnych ludzi: starców, kobiety, dzieci — ludzi,
którzy nie byli zainteresowani wojną ani polityką. Patrzył na mnie przez długi czas,
potem się uśmiechnął i powiedział: „Psiakrew! Doktorze, oni nie są ludźmi, oni są
Wietnamczykami! Oni są żółtkami". Powiedział to, jakby to były fakty, bez złośliwości
czy gwałtowności. Byłem zaskoczony i przygnębiony jego reakcją. Zastanawiałem się,
jak to możliwe, żeby ten młody mężczyzna o miłym usposobieniu, łagodny i rozsądny
mógł reprezentować taką postawę. Jak mógł odmówić człowieczeństwa całej grupie
narodowej?
Przez następnych kilka dni, podczas naszych rozmów, dowiedziałem się o nim więcej.
Okazało się, że w czasie wojny uczestniczył on w działaniach, w których mordowano
wietnamską ludność cywilną. Stopniowo stało się jasne, że początkowo gnębiło go
poczucie winy — i zdałem sobie sprawę z tego, że mógł on ukształtować taką postawę
wobec Wietnamczyków, aby uśmierzyć swój niepokój. Znaczy to, że gdyby udało mu
się przekonać samego siebie, iż Wietnamczycy nie są do końca ludźmi, to mógłby
zbagatelizować fakt ich prześladowania i zredukować w ten sposób dysonans
zachodzący między jego działaniami i jego pojęciem Ja jako osoby przyzwoitej.
Jest sprawą oczywistą, że spekulacje na temat tego, co mogło być przyczyną takiej
postawy owego człowieka, są daleko nierozstrzygające. Chociaż można sobie
tłumaczyć, że poniżał on Wietnamczyków po to, aby zredukować swój dysonans, to
jednak sytuacja jest bardziej złożona; na przykład mógł mieć zawsze negatywną i
pełną uprzedzeń opinię o Wietnamczykach i dlatego łatwiej mu było zachowywać się
brutalnie wobec nich. Chcąc mieć pewność, że uzasadnienie okrucieństwa może
pojawić się w takich sytuacjach, psychologowie społeczni powinni odstąpić na chwilę
od zamętu prawdziwego świata i weryfikować tę hipotezę w bardziej kontrolowanych
warunkach laboratorium eksperymentalnego.
Jeśli chcemy zbadać zmianę postawy, traktowaną jako wynik sprzecznych elementów
poznawczych, to powinniśmy wiedzieć, jaka ona była, zanim jeszcze pojawiło się
zachowanie wzbudzające dysonans. Taka sytuacja była badana we wczesnym
eksperymencie przeprowadzonym przez Keitha Davisa i Edwarda E. Jonesa (1960).
Każdy uczestnik obserwował młodego mężczyznę, z którym przeprowadzano
wywiad, potem na podstawie tej obserwacji sporządzano analizę jego wad.
Uczestnikom polecono, aby powiedzieli młodemu mężczyźnie (współpracownikowi),
że uznają go za płytkiego, niegodnego zaufania i nudnego człowieka. Zdołali oni —
po dokonanej manipulacji eksperymentalnej — przekonać samych siebie, że nie lubią
ofiary swojego okrucieństwa. Mówiąc krótko, po wypowiedzeniu opinii, o których
wiedzieli, że z pewnością go poniżą, przekonali samych siebie, że na to zasłużył.
Powróćmy do naszego przykładu z malarzem domów. Załóżmy na chwilę, że
wszyscy ludzie, których on zabił lub okaleczył w Wietnamie, byli w pełni
uzbrojonymi żołnierzami wrogiej armii. Czy sądzisz, że doświadczałby wówczas aż
takiego dysonansu? Sądzimy, że to nie jest prawdopodobne. Gdy ktoś walczy z
przeciwnikiem na wojnie, to jest to sytuacja „ty albo ja"; gdyby ów mężczyzna nie
zabił swojego przeciwnika, to tamten mógłby zabić jego. Tak więc chociaż
okaleczenie lub zabicie drugiej osoby prawdopodobnie nigdy nie jest łatwe, to jednak
nie jest wcale tak ciężkim brzemieniem, jeśli ofiara nie jest nie uzbrojonym cywilem
— dzieckiem, kobietą czy starcem.
Spekulacje te znajdują potwierdzenie w wynikach badania przeprowadzonego przez
Ellen Berscheid i jej współpracowników (Berscheid, Boye, Walster, 1968). Studenci
dobrowolnie brali udział w eksperymencie, w którym każdy z nich aplikował
(rzekomo) bolesne impulsy elektryczne innemu studentowi. Oczywiste jest, że
studenci ci poniżali swoją ofiarę aplikowaniem jej prądu. Jednakże połowie
studentów powiedziano, że nastąpi zmiana — ten, któremu aplikowali impulsy
elektryczne, będzie miał później możliwość odwzajemnić się tym samym. Ci, którzy
byli przekonani, że ich ofiara będzie się mogła później odegrać, nie poniżali jej.
Mówiąc krótko, ponieważ ofiara mogła wyrównać rachunki, dlatego dysonans był
bardzo mały i dlatego krzywdziciele nie mieli potrzeby poniżenia swojej ofiary, aby
przekonać siebie, że ona na to zasłużyła.
W czasie wojny, szczególnie gdy bezbronna ludność cywilna — starcy, kobiety i dzieci
— jest celem wojskowej przemocy, żołnierze zaangażowani w takie działania będą
mieli skłonności do poniżania i dehumanizowania swoich ofiar — po dokonanym
czynie — aby zredukować swój dysonans.
Wyniki eksperymentów laboratoryjnych pozwalają wierzyć w nasze spekulacje
odnoszące się do zachowania malarza domów; sugerują one, że w czasie wojny
żołnierze mają większą potrzebę poniżania cywilnych ofiar (ponieważ one nie mogą
się odwzajemnić tym samym) niż ofiar wśród wojskowych. Co więcej, kilka lat po
tym, gdy Elliot spotkał owego malarza, podobne zachowania były oceniane w czasie
rozprawy przed sądem wojskowym, podczas której porucznik William Calley był
sądzony za swój udział w masowym mordzie niewinnych ludzi w My Lai w
Wietnamie. W długim i szczegółowym zeznaniu psychiatra porucznika Calleya
stwierdził całkiem jasno, że oskarżony traktuje Wietnamczyków jako podludzi.
Jak widać, systematyczne badania w tej dziedzinie dowodzą, że ludzie, którzy
dopuszczają się aktów okrucieństwa, wychodzą z tego psychicznie okaleczeni.
Możemy nigdy nie dowiedzieć się na pewno, jak to się stało, że malarz domów,
porucznik Calley i tysiące innych amerykańskich żołnierzy zaczęli traktować
Wietnamczyków jako podludzi, ale wydaje się uzasadnione przyjęcie hipotezy, że
kiedy ludzie biorą udział w wojnie, gdzie zostaje zabitych wiele niewinnych osób,
wtedy mogą oni się starać poniżyć ofiary, aby uzasadnić swój współudział w zbrodni,
mogą z nich żartować, nazywać ich „żółtkami" i odczłowieczać. Ironia polega na tym,
że skuteczne odczłowieczenie ofiary w rzeczywistości zapewnia kontynuację, a nawet
nasilenie okrucieństwa. Okaleczanie i zabijanie podludzi staje się łatwiejsze niż
okaleczanie i zabijanie ludzi. Tak więc, ten sposób redukowania dysonansu ma
bardzo poważne konsekwencje: zwiększa on prawdopodobieństwo, że ludzie będą
popełniać okrucieństwa, które staną się coraz większe w toku nieskończonego
łańcucha przemocy, po której nastąpi usprawiedliwianie siebie (poprzez
odczłowieczanie ofiary), a potem jeszcze większa przemoc i bardziej intensywne
odczłowieczanie. W ten sposób mogą zaistnieć niewiarygodne akty ludzkiego
okrucieństwa, takie jak nazistowskie „ostateczne rozwiązanie", które doprowadziło
do wymordowania sześciu milionów europejskich Żydów. Nie trzeba zaznaczać, że
okrucieństwa nie są przeszłością, ale są tak aktualne jak dzisiejsze gazety.
Nie ma nic takiego, czego ludzie nie potrafiliby pochwalić lub potępić i nie znaleźć
dla tego uzasadnienia.
— Molier, Mizantrop
Dehumanizowanie ofiar dostarcza agresorowi uzasadnienia jego brutalnych działań.
Uzasadnienie to stanowi pożywkę dla przerażającego, nie kończącego się łańcucha
narastającej przemocy wobec własnych ofiar.
Wstyd mi było, kiedy zdałem sobie sprawę, że życie to bal kostiumowy, a ja przyszedłem z prawdziwą twarzą.
ODPOWIEDZ

Wróć do „inne”