Lot nocą, byle dalej od śmierci

forumowiczów dzieła własne

Moderator: moderatorzy

SSerafmann
zarejestrowany użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: czw sty 21, 2010 11:58 am

Lot nocą, byle dalej od śmierci

Post autor: SSerafmann »

FIGLARNIA

Woń urągowiska, placu rzeczy precz!-odrzuconych,
niesiona tchnieniem przestworza, pchnięta dalej,
owa dłoń co w godzinę ciemną, zwykła cicho a
natarczywie wzruszać okiennymi wierzejami....dotarła

Coś szarpnęło szczelnie zwartymi wrotami, Świt którymi
zwykł wścibsko i drażliwie zmuszać obie soczewki by przejrzały....
Tłumok, kłąb zwirzchniętej kipieli, NIE! Bestia-robal z ośmioma kończynami,
obojętna nowemu doznaniu, nieprzerwanie skowyczała jakby lamentami....

Zegarek na komódce wybił kolejną sekundę,
a ono szturchało następnymi, głucho zamkniętymi suwami....
A tam Władczyni, odziana w połyskującą, pierś jej dumnie
obnażającą, barwy nocy, ni to suknię, ni to zbroję,
wygięła usta, ukazując bielusieńkie zęby, i jęła smagać
szpicem, podobnym tym z wojskowego drylu, sługę swego....

Zegarek ponownie przesunął wskazówkę o następną chwilkę,
a zapach, podobny naturalnym perfumom ciała wiekami bez mydła i wody,
uskrzydlony żywiołem nieba, poruszył trzecimi już okiennicami....
Stał tam wielgaśny Odyniec, cały błyszczący w wydzielinach swej profanii,
a przed nim, tuż u jego pasa, klęczała urodziwa, świeżutka panna....

Nagle zatrzęsły się, pod dotykiem ulotnej dłoni, szklane przeźrocza,
a Ów głowę ku nim skierował i.... Uniosły się buszowe linie nad (ponoć)
Głębi przestworzami....poniosło się od muru do muru cichy sapiący wizg,
i zaraz kolos runął ku bezpowrotnej toni, zakrywając dziewce świata widoki...

Dźwięk panicznego popłochu przeszył okolicę, gnębiąc zdało się godzinę,
mózgownice tych co go posłyszeli......
Tak harmider, rejwach, objęły w panowanie ustronie przerwanej przyjemności...
Wszystkie troje bram puściło, nie broniąc odorowi przystępu do ludzi....
Wnet radosne towarzystwo rozpierzchło się na okół..... DUCHY

Dzień przeminął, i gdy go zabrakło, żaden ślad się nie ostał.
Teraz pora mroku nadeszła, a wraz z nią Duchy byś posłyszał.
To Ich czas, Ich królestwo, chwil grozy moment nastał.
Wybiła północ, a w oddali smętnej pieśni dźwięk rozbrzmiał...

Cały puszczański ludek struchlał, wieśniacy zamknęli się na głucho.
Przybywają władcy strachu, aby kolejne istnienie przemienić w truchło.
Przemykają cisi i milczący, psy szaleją, dopóki Oni nie są blisko.
Padło na Zosie, nie czmychnęła o czasie ku bezpiecznej chacie...

Najpierw krzyk o pomoc, potem lamet pod zamkniętymi drzwiami.
Później już tylko cichy krzyk i pisk, przerwany warkotami...
Nie bój się płochy człeczyno, sam dobrze wiesz iż to zwie się natury prawami.
Zresztą już za godzin parę, słońce znów zapanuje nad lasami i polami!

Co mówisz? Że to przerażająco długo?
Nie bój się i tylko śpij...
Niech przyśnią ci się czasy własnej chwały....
Ciiii....to tylko One skończyły...odchodzą już.....

Śpij.... WOLNOLOTLIWOŚĆ

Poprzez korytarz jasny, ciągle dalej i wyżej,
pędził on wciąż drogą ową, byle bliżej.
Cel był tuż, tuż....i nagle w chwili ulotnej...
ujrzał świat cały!....Czuł dotyk swobody błogiej......

Teraz pędził, przecinając przestworza, co raz prędzej,
obsesyjnie sycąc oczy, a przez nią duszę, powabem tej,
co zwą ALMA MATER i MACIERZĄ materii ludzkiej....
Był, dotarł, jest w miejscu, gdzie DOM...

Wolny, polatywał nad znanymi przyczółkami,
o które pamięć zahacza wspomnień ścięgnami,
radując się ich nowymi, spectrum czystości, postrzeżeniami...
Latawiec wolnolotliwy, przykuty do nich duszy więzami....

Coś szyło spomiędzy ruchliwej scenerii, do niego,
nienawistnie kłując oczy, serce imadłem ściskającego.....
Mógł się przejrzeć jak w lustrze! Toż mój strój doczesnego!
Jakże to, tom już przynależny do rodzaju CIAŁU niepodległego!

HA, HA! Całym jest uniesiony wonią nieba błękitnego!

Czy jednak to już pora pełną piersią ETERU chłaniania?

Światło tworzy i różne MROCZNE sprawki.....

Bezchmurne niebo zakryły cienie, mykając szybko,
kupą znaków w długich rzędach, by je zapisano...
Boże ratuj! Com mam począć!Czy tak mi pisano?
Nadzieja promiennym uśmiechem wskazała NIEBO!

Podążył strumykiem ratunku, zesłanego skądś z góry...
Ścigano go zapiekle, ciemności chowały inne kolory,
ale on uparcie dźwigał się ze studni, gdzie skrzydeł byłby odarty...

Cóż za cudowne Słońce! Ten błękit jakże piękny....
KOCHAM BYĆ WOLNYM!
ODPOWIEDZ

Wróć do „wrażliwość, twórczość”