Powiastka rubaszna o życiu swojaka
Moderator: moderatorzy
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 6
- Rejestracja: czw sty 21, 2010 11:58 am
Powiastka rubaszna o życiu swojaka
Przygody Dobrego Samarytanina Rozkoszy w morzu okazyjnych
znajomości. cz.2
Nasz poczciwiec po wyciągnięciu ku strapionej duszyczce pomocnej ręki,
a raczej innej ale również sterczącej części ciała i uśmierzeniu bólu jej niedoli
swą tajemną mocą, ruszył dalej przed siebie szukając okazji, różnych okazji,
aby przysłużyć się światu w dziele jego poprawy – w końcu celem swego
życia uczynił nieustanne praktykowanie miłości bliźniego, w szczególności do
niepocieszonych białogłowych. Tak, tak, zuch to był co niemiara, jednakże
by cię dłużej nie zanudzać czytelniku, skieruję swe jak i twoje oczki ku traktowi
którym wędrował bohaterski skrzat i cham, choć mocarny ciałem i duchem, co
przysłużył się nie raz...
A było to tak...
Dzień miał się ku końcowi, a tu wciąż ani słychu, ani widu za jakimkolwiek
domostwem czy ludzką gębą, a chciałoby się odpocząć, wygrzewając się
w cieple ognia z kominka, mając w perspektywie ciepły posiłek i w miarę
wygodne posłanie, a tu ciągle nic...Wtem za zakrętu drogi, pędząc ile sił w
nogach, wyłoniła się jakaś postać, natychmiast pobudzając uwagę krasnala. Gdy
ta ogarnęła obcego, nasz Dobrodziej dostał ciężki orzech do zgryzienia, bowiem
zbliżający się z przeciwnej strony traktu był cudakiem, ale to pierwszej wody.
Takiego idywiduum nasz dzielny heros, cherlawego wzrostu, nie oglądał
nigdy wcześniej, stąd spojrzenie jego pilnie studiowało nieznajomego,
jak za chłopięcych lat ciało nagiej dziewczyny, tyle że beznamiętnie...i tak
przyglądał się wędrowcowi, stojąc na środku traktu, chłonąc ten dziwny
obraz. Aż obcy przybliżył się na tyle i dostrzegwszy krasnala …, ale najpierw
zarysuję ci wiecznie spragniony podniet czytaczu, fizjonomię tegoż podróżnika.
Zacznę od facjety: twarz blada, wręcz sina, oczy chłodne, ale teraz również
rozbiegane; usta okolone bródką zakończoną ostrym, choć niezbyt dużym
szpicem, zaś czupryna czarna jak smoła i krótka, przyprószona siwizną; co się
tyczy reszty nie był przesadnie chudy, wcale zaś gruby; głowa niczym nie
okryta, w odróżnieniu od reszty ciała, zakrytego podziurawioną, miejscami
załataną, szatą ni to maga bądź mnicha. Na sporych rozmiarów utrapienie
które dręczyło nieznajomego wskazywał pośpiech, widoczny również w
spojrzeniu, ale także ogólna nerwowość, choć nie dojmująca. Wróćmy
znowu na główne tory opowieści.
Dziwak ujrzawszy w końcu ciekawie przyglądającemu mu krasnoludowi,
zatrzymał się i jakby tak nie wiedząc co dalej począć:
- Eeeeeee....witam? - odezwał się pierwszy nieznajomy
Problemik? - krasnal znów wykazał się wrodzoną powściągliwością,
prostodusznością oraz nieustającą chęcią niesienia pomocy.
Eeeeee...może?
Mogę pomóc.
Naprawdę?
Patrzysz na mnie i wątpisz w to? - rzekł to chwat, lekko podkurwiony.
Obcy przyjrzał się mu chwilkę, po czym uznał że lepiej nie wywoływać wilka
z lasu, a raczej z przepastnych głębin, skąd od dawien dawna wyłażą krewniacy
i ziomkowie Dobrodzieja by, choćby jak w przypadku naszego poczciwca,
zażyć trochę rozrywki na powierzchni.
No dobra, macie panie- przy tym słowie nieznacznie się skrzywił, co nie uszło
uwadze skrzata- rację. Ale mimo waszych niewątpliwie dostrzegalnych, hmmm
zalet, mój problem nie wymaga użycia takiej jak wasza, przewag.
Przedstawcie w czym rzecz, a ja już zobaczę czy to na moje barki czy
nie, hę?
Nie chcę waszmości- tutaj ponownie nieznacznie się skrzywił- zbędnie
kłopotać, zapewne macie własne sprawy które was zajmują?- tu spojrzał ku
chwatowi tak jakoś z nadzieją.
Nieszczególnie...
Dobrze więc zejdźmy z drogi, bo nie jest to kłopot który omawiałbym z wami
na widoku. Pójdźmy wte oto krzaki- i wskazał znajdujące się nieopodal gęste
zarośla, a widząc uniesioną skroń krasnala prędko pospieszył z wyjaśnieniem-
nie, nie, ja nie jestem sodomitą! W życiu nie ….Chodzi o intymność, tzn.
prywatność problemu i tyle....Tak więc poszli, z nieznajomym który nosił
imię Gegberta, który taką sprawę wyjawił...
Nasz wędrowiec parał się nekromancją zawodowo, z wielką pasją, stąd już
dwie dekady wstecz przybył na pobliski opuszczony wieki temu kurhan, by tam
przesiąknięty klimatem cierpliwego milczenia cmentarzyska, spokojnie
oddać się swej hmm, sztuce. Minęły mu tak na owych studiach, parę
lat, aż w którąś późnojesienną noc natknął się, jak wtedy przypuszczał, na
nimfę. Spotkanie zaowocowało upojną godziną, o której prędko zapomniał w
ferworze codziennych zajęć i rozmyślań. Do czasu...
Dziewięć miesięcy później znalazł pod drzwiami koszyk z niemowlakiem -
była to dziewczynka i jak się okazało wampirzyca. Tak rozpoczął się horror …
Owa dziewucha była spragniona intensywnych doznań, choć innej natury od
tej jaką na ogół preferują krwiopijcy – wolała figle w łożu z kim popadnie-
podczas których łakomie chłonęła siły witalne ofiary. Tym sposobem każdego
ożywieńca, lub zwierzę(odpowiednio duże, lub raczej z dużym) w okolicy
pozbawiła życia – a teraz ciągle nienasycona wzięła się za ojca. Podczas snu
dobrała się do hmm serca męskiej siły; obezwładnił ją szybko i uciekł; oto jego
historia.
Krasnal wcale a wcale przerażony grozą tej opowieści, ruszył wraz z
opierającym się niedoszłym trupem(he,he) ku jego pieleszom. Gdy dotarli, ona
już czekała. Była to bardzo kusząca sztuka, tyle że jej oczy jednocześnie ciskały
gromy, co pałały rządzą – czarne długie włosy, ładna twarz i zgrabna figura.
Z miejsca rzuciła się na nich.
- Lubisz na ostro, co? - przemówił chwat łapiąc ją za szyję i kibic- To zerżnę
cię raz, a dobrze- słysząc to jakby się uspokoiła, i pociągnął ją do jej sypialni,
a tam..... W każdym bądź razie słychać było jej jęki i krzyki przez godzin parę,
a ojciec wreszcie zadowolonej córki siedział na dziedzińcu, zatykając uszy...
znajomości. cz.2
Nasz poczciwiec po wyciągnięciu ku strapionej duszyczce pomocnej ręki,
a raczej innej ale również sterczącej części ciała i uśmierzeniu bólu jej niedoli
swą tajemną mocą, ruszył dalej przed siebie szukając okazji, różnych okazji,
aby przysłużyć się światu w dziele jego poprawy – w końcu celem swego
życia uczynił nieustanne praktykowanie miłości bliźniego, w szczególności do
niepocieszonych białogłowych. Tak, tak, zuch to był co niemiara, jednakże
by cię dłużej nie zanudzać czytelniku, skieruję swe jak i twoje oczki ku traktowi
którym wędrował bohaterski skrzat i cham, choć mocarny ciałem i duchem, co
przysłużył się nie raz...
A było to tak...
Dzień miał się ku końcowi, a tu wciąż ani słychu, ani widu za jakimkolwiek
domostwem czy ludzką gębą, a chciałoby się odpocząć, wygrzewając się
w cieple ognia z kominka, mając w perspektywie ciepły posiłek i w miarę
wygodne posłanie, a tu ciągle nic...Wtem za zakrętu drogi, pędząc ile sił w
nogach, wyłoniła się jakaś postać, natychmiast pobudzając uwagę krasnala. Gdy
ta ogarnęła obcego, nasz Dobrodziej dostał ciężki orzech do zgryzienia, bowiem
zbliżający się z przeciwnej strony traktu był cudakiem, ale to pierwszej wody.
Takiego idywiduum nasz dzielny heros, cherlawego wzrostu, nie oglądał
nigdy wcześniej, stąd spojrzenie jego pilnie studiowało nieznajomego,
jak za chłopięcych lat ciało nagiej dziewczyny, tyle że beznamiętnie...i tak
przyglądał się wędrowcowi, stojąc na środku traktu, chłonąc ten dziwny
obraz. Aż obcy przybliżył się na tyle i dostrzegwszy krasnala …, ale najpierw
zarysuję ci wiecznie spragniony podniet czytaczu, fizjonomię tegoż podróżnika.
Zacznę od facjety: twarz blada, wręcz sina, oczy chłodne, ale teraz również
rozbiegane; usta okolone bródką zakończoną ostrym, choć niezbyt dużym
szpicem, zaś czupryna czarna jak smoła i krótka, przyprószona siwizną; co się
tyczy reszty nie był przesadnie chudy, wcale zaś gruby; głowa niczym nie
okryta, w odróżnieniu od reszty ciała, zakrytego podziurawioną, miejscami
załataną, szatą ni to maga bądź mnicha. Na sporych rozmiarów utrapienie
które dręczyło nieznajomego wskazywał pośpiech, widoczny również w
spojrzeniu, ale także ogólna nerwowość, choć nie dojmująca. Wróćmy
znowu na główne tory opowieści.
Dziwak ujrzawszy w końcu ciekawie przyglądającemu mu krasnoludowi,
zatrzymał się i jakby tak nie wiedząc co dalej począć:
- Eeeeeee....witam? - odezwał się pierwszy nieznajomy
Problemik? - krasnal znów wykazał się wrodzoną powściągliwością,
prostodusznością oraz nieustającą chęcią niesienia pomocy.
Eeeeee...może?
Mogę pomóc.
Naprawdę?
Patrzysz na mnie i wątpisz w to? - rzekł to chwat, lekko podkurwiony.
Obcy przyjrzał się mu chwilkę, po czym uznał że lepiej nie wywoływać wilka
z lasu, a raczej z przepastnych głębin, skąd od dawien dawna wyłażą krewniacy
i ziomkowie Dobrodzieja by, choćby jak w przypadku naszego poczciwca,
zażyć trochę rozrywki na powierzchni.
No dobra, macie panie- przy tym słowie nieznacznie się skrzywił, co nie uszło
uwadze skrzata- rację. Ale mimo waszych niewątpliwie dostrzegalnych, hmmm
zalet, mój problem nie wymaga użycia takiej jak wasza, przewag.
Przedstawcie w czym rzecz, a ja już zobaczę czy to na moje barki czy
nie, hę?
Nie chcę waszmości- tutaj ponownie nieznacznie się skrzywił- zbędnie
kłopotać, zapewne macie własne sprawy które was zajmują?- tu spojrzał ku
chwatowi tak jakoś z nadzieją.
Nieszczególnie...
Dobrze więc zejdźmy z drogi, bo nie jest to kłopot który omawiałbym z wami
na widoku. Pójdźmy wte oto krzaki- i wskazał znajdujące się nieopodal gęste
zarośla, a widząc uniesioną skroń krasnala prędko pospieszył z wyjaśnieniem-
nie, nie, ja nie jestem sodomitą! W życiu nie ….Chodzi o intymność, tzn.
prywatność problemu i tyle....Tak więc poszli, z nieznajomym który nosił
imię Gegberta, który taką sprawę wyjawił...
Nasz wędrowiec parał się nekromancją zawodowo, z wielką pasją, stąd już
dwie dekady wstecz przybył na pobliski opuszczony wieki temu kurhan, by tam
przesiąknięty klimatem cierpliwego milczenia cmentarzyska, spokojnie
oddać się swej hmm, sztuce. Minęły mu tak na owych studiach, parę
lat, aż w którąś późnojesienną noc natknął się, jak wtedy przypuszczał, na
nimfę. Spotkanie zaowocowało upojną godziną, o której prędko zapomniał w
ferworze codziennych zajęć i rozmyślań. Do czasu...
Dziewięć miesięcy później znalazł pod drzwiami koszyk z niemowlakiem -
była to dziewczynka i jak się okazało wampirzyca. Tak rozpoczął się horror …
Owa dziewucha była spragniona intensywnych doznań, choć innej natury od
tej jaką na ogół preferują krwiopijcy – wolała figle w łożu z kim popadnie-
podczas których łakomie chłonęła siły witalne ofiary. Tym sposobem każdego
ożywieńca, lub zwierzę(odpowiednio duże, lub raczej z dużym) w okolicy
pozbawiła życia – a teraz ciągle nienasycona wzięła się za ojca. Podczas snu
dobrała się do hmm serca męskiej siły; obezwładnił ją szybko i uciekł; oto jego
historia.
Krasnal wcale a wcale przerażony grozą tej opowieści, ruszył wraz z
opierającym się niedoszłym trupem(he,he) ku jego pieleszom. Gdy dotarli, ona
już czekała. Była to bardzo kusząca sztuka, tyle że jej oczy jednocześnie ciskały
gromy, co pałały rządzą – czarne długie włosy, ładna twarz i zgrabna figura.
Z miejsca rzuciła się na nich.
- Lubisz na ostro, co? - przemówił chwat łapiąc ją za szyję i kibic- To zerżnę
cię raz, a dobrze- słysząc to jakby się uspokoiła, i pociągnął ją do jej sypialni,
a tam..... W każdym bądź razie słychać było jej jęki i krzyki przez godzin parę,
a ojciec wreszcie zadowolonej córki siedział na dziedzińcu, zatykając uszy...
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 6
- Rejestracja: czw sty 21, 2010 11:58 am
Żywota radosnego koleje c.d
Przygody Dobrego Samarytanina Rozkoszy w morzu
okazyjnych znajomości cz.3 – POCZĄTEK
Jeśli zaciekawiła was postać naszego bohatera, zapewne jesteście
ciekawi jego korzeni – czegoś co powie wam cóż za drzewo życia
wydało takie owoce – szczególnie tak dorodne w pewnym punkcie jego ciała,
wielce miłe płci przeciwnej. Czas zatem przedstawić kuźnie co wykuła ową
machinę obfitości, łaskawie obdarowującą damy w tarapatach boskim nektarem.
A oto i ona!
Był taki czas, epoka wielkiej smuty, że Człowieka dotykało samo nieszczęście
i ogólny niedostatek; ludzie cierpieli głód niezaspokojenia, chorobę akceptacji
szpetoty, ból którego przyczyną stało się konieczność zapychania się bebeluchą,
o ile nie po prostu gównem – słowem niesmaczne i niejadalne życie. Do czasu...
Gdzieś bowiem pośród niebotycznych gór dumnie wypiętych w stronę gwiazd,
pokrytych u swych początków gęstym meszkiem zieleni, który zanikał im
wyżej piął się szczyt, zimą okryty białym kremem finalnym całorocznego
cyklu życia, a wiosną i latem ociekającym życiodajnym sokiem, który na dole
w zetknięciu z żyzną ziemią stawał się ojcem wszelkiego stworzenia – właśnie
tam przycupnął na stoku najwyższego szczytu, na sporawym płaskowyżu,
rzucając cień na pobliską dolinę, co tu dużo mówić – KLASZTOR.
A nie było zwyczajne miejsce! Co to to nie....
Ów święty przybytek zamieszkiwało magiczna ilość mmhm, rzekłbym
świątobliwych mężów; sześć mnożone przez siebie, a potem znów pomnożone
przez sześć. Szkolili się oni w arkanach Tajemnej Sztuki Ukojenia, która
wg nich miała po osiągnięciu niebiańskich wyżyn doskonałości stać się
lekarstwem na wszelki ból człowieczego rodzaju. Zawsze skorzy do zabawy,
chętnie wyciągający pomocną dłoń jak również pewną inną część ciała,
chodzili z uśmiechem od ucha do ucha. Jednakże mimo całej otwartości
nie każdy mógł wstąpić w ich szeregi, bowiem ich Mądrość równie dobrze
mogła przynieść wiele pożytku co i zła. Wiedząc to świetnie zaszyli się w tym
ustroniu, by tam czekać odpowiedniego momentu, aby się ujawnić.
Bowiem mieli oni sekret, a raczej SEKRET, który był ich największą Tajemnicą.
Jak przepowiedział założyciel ich Zakonu, miał nadejść wybawiciel ludzkości -
DOBRODZIEJ.
Po takim wstępie czas powrócić do naszego głównego bohatera.
Co z tym wszystkim ma wspólnego nasz krasnal-chwat, co przysłużył się
nie raz? Ano to że Dola jemu wyznaczyła noszenie dumnego miana
Dobrodzieja. Tak, tak, to on miał być wybawcą ludzkości. A jak do tego doszło?
Ulżyj więc swej ciekawości Czytelniku, i posłuchaj dalszego ciągu(he,he).
Nasz heros ciskany młodzieńczą pobudliwością, dosyć mając marazmu
wegetacji(tak nazywał ją najdelikatniej) na dnie świata, postanowił ruszyć
na powierzchnię. Im bliżej był wyjścia w objęcia słońca, tym więcej słyszał
fascynujących i pociągających historii o owym ŻYCIU. Fantazje skrzata
stawały się co raz bujniejsze i bardziej hmm tęczowe i tętniące rozkoszowaniem
się swoją dostatnią przyszłością. Jednakże los okrutnie obszedł się z naszym
młodzieńcem, roztaczając przed jego wzrokiem obraz nędzy i rozpaczy -
słowem pandemonium upadku.
Szedł nasz bohater od wioski do wioski, od miasta do miasta, od kraju do
kraju i ciągle nic. Przemierzył lądy od wschodu na zachód i od północy na
południe – i ciągle nic. Trunki jak szczyny, jedzenie jak kozie bobki, a kobiety,
bądź dajmy na to muzyka, albo odstręczające albo też jakieś takie mdłe.
Wszędzie obraz WIELKIEJ ZGNILIZNY. Co tu robić? Wracać? Może jednak
zostać? Świat w blasku gwiazd przestał być tak atrakcyjny jak w chwili
opuszczenia rodzinnych głębi – więcej był gorszy, bo swym dnem
rozczarowania, wpędzał w podły nastrój.
CO MAM DO CHOLERY UCZYNIĆ?!
Nagle podczas kolejnej nieudanej podróży, przypadkiem podsłuchał rozmowę
dwóch mężczyzn; o czym mówili? Ano jeden drugiemu opowiadał o pewnym
cudownym miejscu, gdzieś wysoko w górach, które podobno jest ostoją
szczęśliwości – jego brat tam wyruszył w wstąpić w ich szeregi. Krasnal, w
którym nagle odżyła nadzieja, postanowił tam wyruszyć od zaraz – i tak
nie miał nic do stracenia. Niepomny trudów, niebezpieczeństw i wyrzeczeń,
parł ciągle naprzód – przez pustynie, dżungle i bory pełne łakomie spoglądają-
-go na samotnego wędrowca drapieżców, a wreszcie przez pokryte lodem i
śniegiem i nieustannie smagane mroźnym porywistym wiatrem góry.
Aż razu pewnego stanął przed wielgósienką bramą i schwycił w swe zgrabiałe
dłonie kołatkę i zapukał...
Od tej chwili odyseja naszego chwata dobiegła końca, a rozpoczął się czas
MISYJNY.
Początki były trudne; większość mhmm zakonników spoglądała na krasnala
z góry nie tylko w sensie dosłownym; nie mogli się do niego przekonać.
Jedynie wielki mistrz tegoż zgromadzenia wierzył w niego i jak się okazało
słusznie.
Minął ponad rok od jego przybycia i nadszedł moment corocznego Święta
Wiosny, które zgodnie ze zwyczajem miało dać zaczyn pod płodny w
dobre rzeczy rok(w minionym nie dopuszczono go do uroczystości).
Oprócz wytoczenia najprzedniejszych trunków i najlepszego jadła, oraz
zaproszenia wspaniale grających kapel i trup teatralnych, punktem
kulminacyjnym obrzędów miała być wspólna orgia wszystkich mnichów z
równą im ilością Cór Koryntu. Właśnie w tej chwili ujawniło się przeznaczenie
naszego niskiego chojraka. Gdy wziął swą partnerkę w obroty, jakieś światło
spłynęło na niego z nieba, a raczej NIEBA, i jego koleżka zajaśniał
nieziemskim światłem. Takie były początki...
Minęło dziesięć lat i już jako Dobrodziej, opuścił mury świętego miejsca,
ruszając na ratunek zgnębionemu szarością światu.
Zaraz pierwszego dnia, w osadzie w dolinie, natknął się na kobiety kąpiące
się w rzece, i wiecie co? Postanowił im umilić sobą ich czas...
okazyjnych znajomości cz.3 – POCZĄTEK
Jeśli zaciekawiła was postać naszego bohatera, zapewne jesteście
ciekawi jego korzeni – czegoś co powie wam cóż za drzewo życia
wydało takie owoce – szczególnie tak dorodne w pewnym punkcie jego ciała,
wielce miłe płci przeciwnej. Czas zatem przedstawić kuźnie co wykuła ową
machinę obfitości, łaskawie obdarowującą damy w tarapatach boskim nektarem.
A oto i ona!
Był taki czas, epoka wielkiej smuty, że Człowieka dotykało samo nieszczęście
i ogólny niedostatek; ludzie cierpieli głód niezaspokojenia, chorobę akceptacji
szpetoty, ból którego przyczyną stało się konieczność zapychania się bebeluchą,
o ile nie po prostu gównem – słowem niesmaczne i niejadalne życie. Do czasu...
Gdzieś bowiem pośród niebotycznych gór dumnie wypiętych w stronę gwiazd,
pokrytych u swych początków gęstym meszkiem zieleni, który zanikał im
wyżej piął się szczyt, zimą okryty białym kremem finalnym całorocznego
cyklu życia, a wiosną i latem ociekającym życiodajnym sokiem, który na dole
w zetknięciu z żyzną ziemią stawał się ojcem wszelkiego stworzenia – właśnie
tam przycupnął na stoku najwyższego szczytu, na sporawym płaskowyżu,
rzucając cień na pobliską dolinę, co tu dużo mówić – KLASZTOR.
A nie było zwyczajne miejsce! Co to to nie....
Ów święty przybytek zamieszkiwało magiczna ilość mmhm, rzekłbym
świątobliwych mężów; sześć mnożone przez siebie, a potem znów pomnożone
przez sześć. Szkolili się oni w arkanach Tajemnej Sztuki Ukojenia, która
wg nich miała po osiągnięciu niebiańskich wyżyn doskonałości stać się
lekarstwem na wszelki ból człowieczego rodzaju. Zawsze skorzy do zabawy,
chętnie wyciągający pomocną dłoń jak również pewną inną część ciała,
chodzili z uśmiechem od ucha do ucha. Jednakże mimo całej otwartości
nie każdy mógł wstąpić w ich szeregi, bowiem ich Mądrość równie dobrze
mogła przynieść wiele pożytku co i zła. Wiedząc to świetnie zaszyli się w tym
ustroniu, by tam czekać odpowiedniego momentu, aby się ujawnić.
Bowiem mieli oni sekret, a raczej SEKRET, który był ich największą Tajemnicą.
Jak przepowiedział założyciel ich Zakonu, miał nadejść wybawiciel ludzkości -
DOBRODZIEJ.
Po takim wstępie czas powrócić do naszego głównego bohatera.
Co z tym wszystkim ma wspólnego nasz krasnal-chwat, co przysłużył się
nie raz? Ano to że Dola jemu wyznaczyła noszenie dumnego miana
Dobrodzieja. Tak, tak, to on miał być wybawcą ludzkości. A jak do tego doszło?
Ulżyj więc swej ciekawości Czytelniku, i posłuchaj dalszego ciągu(he,he).
Nasz heros ciskany młodzieńczą pobudliwością, dosyć mając marazmu
wegetacji(tak nazywał ją najdelikatniej) na dnie świata, postanowił ruszyć
na powierzchnię. Im bliżej był wyjścia w objęcia słońca, tym więcej słyszał
fascynujących i pociągających historii o owym ŻYCIU. Fantazje skrzata
stawały się co raz bujniejsze i bardziej hmm tęczowe i tętniące rozkoszowaniem
się swoją dostatnią przyszłością. Jednakże los okrutnie obszedł się z naszym
młodzieńcem, roztaczając przed jego wzrokiem obraz nędzy i rozpaczy -
słowem pandemonium upadku.
Szedł nasz bohater od wioski do wioski, od miasta do miasta, od kraju do
kraju i ciągle nic. Przemierzył lądy od wschodu na zachód i od północy na
południe – i ciągle nic. Trunki jak szczyny, jedzenie jak kozie bobki, a kobiety,
bądź dajmy na to muzyka, albo odstręczające albo też jakieś takie mdłe.
Wszędzie obraz WIELKIEJ ZGNILIZNY. Co tu robić? Wracać? Może jednak
zostać? Świat w blasku gwiazd przestał być tak atrakcyjny jak w chwili
opuszczenia rodzinnych głębi – więcej był gorszy, bo swym dnem
rozczarowania, wpędzał w podły nastrój.
CO MAM DO CHOLERY UCZYNIĆ?!
Nagle podczas kolejnej nieudanej podróży, przypadkiem podsłuchał rozmowę
dwóch mężczyzn; o czym mówili? Ano jeden drugiemu opowiadał o pewnym
cudownym miejscu, gdzieś wysoko w górach, które podobno jest ostoją
szczęśliwości – jego brat tam wyruszył w wstąpić w ich szeregi. Krasnal, w
którym nagle odżyła nadzieja, postanowił tam wyruszyć od zaraz – i tak
nie miał nic do stracenia. Niepomny trudów, niebezpieczeństw i wyrzeczeń,
parł ciągle naprzód – przez pustynie, dżungle i bory pełne łakomie spoglądają-
-go na samotnego wędrowca drapieżców, a wreszcie przez pokryte lodem i
śniegiem i nieustannie smagane mroźnym porywistym wiatrem góry.
Aż razu pewnego stanął przed wielgósienką bramą i schwycił w swe zgrabiałe
dłonie kołatkę i zapukał...
Od tej chwili odyseja naszego chwata dobiegła końca, a rozpoczął się czas
MISYJNY.
Początki były trudne; większość mhmm zakonników spoglądała na krasnala
z góry nie tylko w sensie dosłownym; nie mogli się do niego przekonać.
Jedynie wielki mistrz tegoż zgromadzenia wierzył w niego i jak się okazało
słusznie.
Minął ponad rok od jego przybycia i nadszedł moment corocznego Święta
Wiosny, które zgodnie ze zwyczajem miało dać zaczyn pod płodny w
dobre rzeczy rok(w minionym nie dopuszczono go do uroczystości).
Oprócz wytoczenia najprzedniejszych trunków i najlepszego jadła, oraz
zaproszenia wspaniale grających kapel i trup teatralnych, punktem
kulminacyjnym obrzędów miała być wspólna orgia wszystkich mnichów z
równą im ilością Cór Koryntu. Właśnie w tej chwili ujawniło się przeznaczenie
naszego niskiego chojraka. Gdy wziął swą partnerkę w obroty, jakieś światło
spłynęło na niego z nieba, a raczej NIEBA, i jego koleżka zajaśniał
nieziemskim światłem. Takie były początki...
Minęło dziesięć lat i już jako Dobrodziej, opuścił mury świętego miejsca,
ruszając na ratunek zgnębionemu szarością światu.
Zaraz pierwszego dnia, w osadzie w dolinie, natknął się na kobiety kąpiące
się w rzece, i wiecie co? Postanowił im umilić sobą ich czas...
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 6
- Rejestracja: czw sty 21, 2010 11:58 am
Następna opowieść pełna uciechy
Przygody Dobrego Samarytanina Rozkoszy pośród morza
okazyjnych znajomości c.d cz.4
Skoro ostatnim razem spragniony ekstatycznych doznań Czytelniku
zapoznałeś się z zaraniem jego dziejów, ponownie powróćmy do bieżących
wydarzeń z życia Dobrodzieja.
Zasiedział się nasz heros w willi Gegberta, przybytku makabrycznego
spaczenia, jednak dzięki niemu obróconemu w całkiem znośne miejsce -
przynajmniej dla pani na tych śmieciach, której regularne sycące dupczenie,
wyraźnie poprawiło optykę świata(z korzyścią dla otoczenia).
Minęły na tym z dwa tygodnie i gdy nasz bohater przymierzał się do
opuszczenia(trzeba to przyznać) całkiem rozkosznych pieleszy, wywiązała się
awantura. Dziewczyna za żadne skarby świata nie chciała wypuścić takiego
daru od losu z ładniutkich rączek – zresztą również w znaczeniu dosłownym.
Co począć? Ojciec udając rozżalonego, po kryjomu niemalże starł dłonie do
nagiej tkanki, przez ich ciągłe pocieranie, połączone z drapieżnym uśmieszkiem
na twarzy – tak bardzo cierpiał nad ulżeniem barką tzn. utratą ukochanej
jedynaczki.
Rad, nierad Dobrodziej ruszył dalej mając tym razem towarzyszkę-nimfomankę,
rzecz chciałem przecudnej urody nimfę...
Początki bywają najtrudniejsze, jak przekonał się krasnolud; Wampielka,
jak sama się nazywała puszczając przy tym oczko, częściej niż co godzinę
domagała się postojów, jak twierdziła ze zmęczenia. Dobrodziej jednakowoż
miał za sobą doświadczenie którym mógłby obdarzyć setkę innych, więc
rejestrując słowa dostrzegał też, hmm czyny.
Ato opadające ramionczka sukni podczas nachylania się ku niemu, albo wypięta
dupcia w jego stronę, gdy on przysiadł na skraju drogi, albo wreszcie powrót
z lasu zupełnie nagiej, podobno z przestrachu przed wielką wiewiórką(mimo
że do niedawna to nawet niedźwiedź wiał przed nią prędzej niż ta wiewiórka
hyca po drzewie).
Wkurzony wziął ją na kolana i zlał jej słodką, jędrną....aah....w każdym
bądź razie dupcie. O dziwo to też nie pomogło – po wszystkim podeszła
skruszona, spuszczając oczęta i pytając cichutko czy można więcej.
To tyle jeśli idzie o użycie twardej reki.
Na tych utarczkach minął zgoła tydzień, ślimaczenia się, zgoła jednak tak
zajmujący, że gładko przeminął.
Dnia ósmego, koło południa nasz bohater posłyszał z lasu jakiś straszliwy
krzyk. W tym miejscu rozpoczniemy nową przygodę skrzaciego zucha.
Dobrodziej zrazu się zatrzymał, skupiając się na nowym doznaniu; gdy tylko
był w stanie stwierdzić skąd ów dźwięk dochodził, ruszył w jego kierunku,
a Wampielka za nim.
Aby dotrzeć do źródła owego krzyku, zmuszeni byli zejść z drogi i zacząć
przedzierać się przez gęsty, mieszany las.
Brnęli tak przez morze splątanej zieleni, nietkniętej ludzką ręką, dłuższy czas,
aż dało się obaczyć sporawą polankę, luźno porośniętą drzewami.
Po tym jak już wyszli z gęstwiny, mogli lepiej się przyjrzeć nowej okolicy.
Robiła przyjemne wrażenie na gościach(no może na gościu, bo Wampielka
sprawiała wrażenie bardziej zaaferowanej wygładzaniem sukni); dobrze
zagospodarowana z dróżkami biegnącymi przez grządki warzyw i krzaków
owocowych, oraz otaczającymi poletko ze zbożem. Centralną pozycję na
polanie zajmował czworokątny dom, otoczony przez zabudowania gospodarcze.
Od niego rozchodziły się w cztery strony świata, szersze alejki, wzdłuż
których ciągnęły się szpalery wierzb, w kierunku kniei(i może dalej).
Za domostwem ujrzeć można było sad i łąki, które od budynków oddzielał
wąziutki strumyczek. Słowem sielanka.
Ty hmm, droga Wampielko – na te słowa jakby rozpromieniła się –
pójdziesz w stronę chatki, a ja rozejrzę się po okolicy...co? - skrzat zagadnął
z mocno sponiewieraną grzecznością – czego?
Tak sobie pomyślałam – wierciła swą zgrabną nóżką, dziurę w ziemi,
a przy tym rzucała ukradkowe spojrzenia i niewinnie się uśmiechała - ...a może
sprawdzimy czy ziemia na polu odpowiednio spulchniona? - wykazując się
troską i znajomością Natury, zrobiła wielkie oczy i anielsko się uśmiechnęła
Że *słowo niedozwolone* co? - krasnolud po raz kolejny powiązał treściwość
informacyjną z wrodzoną sobie kulturą osobistą, łącząc je w prosty jak.....
khe, khe troszeczkę odpuścimy sobie te porównania
Nie, to nie – i poszła
Teraz rozumiem dlaczego naszych Siedmiu Ojców Założycieli
zwiało do kopalni – mruknął krasnolud, po czym spojrzał w niebo i rzekł -
rozumiem teraz ojcze czemuś wolał brodate......
khmm, Tzn. spojrzał pod siebie.............
Łaził już po tej okolicy ładną godzinkę, i nikogo nie wypatrzył, tyle że od
jakiejś jej połowy, dało się posłyszeć powtarzające się jęki i krzyki, tylko
cichawe............Co to może być? A może? Nieee.......no bo z kim ?
A może jednak ….Wampielka do cholery jeśli robisz to.....
Tutaj oczom krasnala ukazał się(choć dla nie jednego byłoby to jak objawienie)
iż jego zawalidroga(no może taka straszna nie jest, nie?) w najlepsze sprawdza
prawdziwość teorii grawitacji( nie, zdecydowanie nie jest możliwe pogodzić
rojeń z tym....CZY TO W OGÓLE JEST.....?!), a pospołu z dostojną antyczną
naukę geometrii(takich rzeczy nie uczą w szkole...a szkoda, bo chyba fajnie
jest wiedzieć że i takie FIGURY się ujrzy....a tak to szok....MATULEŃKO,
JAK!?....!?)z nieznanymi kobietami( całkiem, całkiem....i edukowane …..
i jakie pomysłowe....A zresztą czuje do nich masę braterskiej miłości, tzn.
jakie tam przygodne)........Czas by włożyć do tego męską rękę........
Perturbacją i przeróżnym penetracją nie było końca aż po ranek..........
okazyjnych znajomości c.d cz.4
Skoro ostatnim razem spragniony ekstatycznych doznań Czytelniku
zapoznałeś się z zaraniem jego dziejów, ponownie powróćmy do bieżących
wydarzeń z życia Dobrodzieja.
Zasiedział się nasz heros w willi Gegberta, przybytku makabrycznego
spaczenia, jednak dzięki niemu obróconemu w całkiem znośne miejsce -
przynajmniej dla pani na tych śmieciach, której regularne sycące dupczenie,
wyraźnie poprawiło optykę świata(z korzyścią dla otoczenia).
Minęły na tym z dwa tygodnie i gdy nasz bohater przymierzał się do
opuszczenia(trzeba to przyznać) całkiem rozkosznych pieleszy, wywiązała się
awantura. Dziewczyna za żadne skarby świata nie chciała wypuścić takiego
daru od losu z ładniutkich rączek – zresztą również w znaczeniu dosłownym.
Co począć? Ojciec udając rozżalonego, po kryjomu niemalże starł dłonie do
nagiej tkanki, przez ich ciągłe pocieranie, połączone z drapieżnym uśmieszkiem
na twarzy – tak bardzo cierpiał nad ulżeniem barką tzn. utratą ukochanej
jedynaczki.
Rad, nierad Dobrodziej ruszył dalej mając tym razem towarzyszkę-nimfomankę,
rzecz chciałem przecudnej urody nimfę...
Początki bywają najtrudniejsze, jak przekonał się krasnolud; Wampielka,
jak sama się nazywała puszczając przy tym oczko, częściej niż co godzinę
domagała się postojów, jak twierdziła ze zmęczenia. Dobrodziej jednakowoż
miał za sobą doświadczenie którym mógłby obdarzyć setkę innych, więc
rejestrując słowa dostrzegał też, hmm czyny.
Ato opadające ramionczka sukni podczas nachylania się ku niemu, albo wypięta
dupcia w jego stronę, gdy on przysiadł na skraju drogi, albo wreszcie powrót
z lasu zupełnie nagiej, podobno z przestrachu przed wielką wiewiórką(mimo
że do niedawna to nawet niedźwiedź wiał przed nią prędzej niż ta wiewiórka
hyca po drzewie).
Wkurzony wziął ją na kolana i zlał jej słodką, jędrną....aah....w każdym
bądź razie dupcie. O dziwo to też nie pomogło – po wszystkim podeszła
skruszona, spuszczając oczęta i pytając cichutko czy można więcej.
To tyle jeśli idzie o użycie twardej reki.
Na tych utarczkach minął zgoła tydzień, ślimaczenia się, zgoła jednak tak
zajmujący, że gładko przeminął.
Dnia ósmego, koło południa nasz bohater posłyszał z lasu jakiś straszliwy
krzyk. W tym miejscu rozpoczniemy nową przygodę skrzaciego zucha.
Dobrodziej zrazu się zatrzymał, skupiając się na nowym doznaniu; gdy tylko
był w stanie stwierdzić skąd ów dźwięk dochodził, ruszył w jego kierunku,
a Wampielka za nim.
Aby dotrzeć do źródła owego krzyku, zmuszeni byli zejść z drogi i zacząć
przedzierać się przez gęsty, mieszany las.
Brnęli tak przez morze splątanej zieleni, nietkniętej ludzką ręką, dłuższy czas,
aż dało się obaczyć sporawą polankę, luźno porośniętą drzewami.
Po tym jak już wyszli z gęstwiny, mogli lepiej się przyjrzeć nowej okolicy.
Robiła przyjemne wrażenie na gościach(no może na gościu, bo Wampielka
sprawiała wrażenie bardziej zaaferowanej wygładzaniem sukni); dobrze
zagospodarowana z dróżkami biegnącymi przez grządki warzyw i krzaków
owocowych, oraz otaczającymi poletko ze zbożem. Centralną pozycję na
polanie zajmował czworokątny dom, otoczony przez zabudowania gospodarcze.
Od niego rozchodziły się w cztery strony świata, szersze alejki, wzdłuż
których ciągnęły się szpalery wierzb, w kierunku kniei(i może dalej).
Za domostwem ujrzeć można było sad i łąki, które od budynków oddzielał
wąziutki strumyczek. Słowem sielanka.
Ty hmm, droga Wampielko – na te słowa jakby rozpromieniła się –
pójdziesz w stronę chatki, a ja rozejrzę się po okolicy...co? - skrzat zagadnął
z mocno sponiewieraną grzecznością – czego?
Tak sobie pomyślałam – wierciła swą zgrabną nóżką, dziurę w ziemi,
a przy tym rzucała ukradkowe spojrzenia i niewinnie się uśmiechała - ...a może
sprawdzimy czy ziemia na polu odpowiednio spulchniona? - wykazując się
troską i znajomością Natury, zrobiła wielkie oczy i anielsko się uśmiechnęła
Że *słowo niedozwolone* co? - krasnolud po raz kolejny powiązał treściwość
informacyjną z wrodzoną sobie kulturą osobistą, łącząc je w prosty jak.....
khe, khe troszeczkę odpuścimy sobie te porównania
Nie, to nie – i poszła
Teraz rozumiem dlaczego naszych Siedmiu Ojców Założycieli
zwiało do kopalni – mruknął krasnolud, po czym spojrzał w niebo i rzekł -
rozumiem teraz ojcze czemuś wolał brodate......
khmm, Tzn. spojrzał pod siebie.............
Łaził już po tej okolicy ładną godzinkę, i nikogo nie wypatrzył, tyle że od
jakiejś jej połowy, dało się posłyszeć powtarzające się jęki i krzyki, tylko
cichawe............Co to może być? A może? Nieee.......no bo z kim ?
A może jednak ….Wampielka do cholery jeśli robisz to.....
Tutaj oczom krasnala ukazał się(choć dla nie jednego byłoby to jak objawienie)
iż jego zawalidroga(no może taka straszna nie jest, nie?) w najlepsze sprawdza
prawdziwość teorii grawitacji( nie, zdecydowanie nie jest możliwe pogodzić
rojeń z tym....CZY TO W OGÓLE JEST.....?!), a pospołu z dostojną antyczną
naukę geometrii(takich rzeczy nie uczą w szkole...a szkoda, bo chyba fajnie
jest wiedzieć że i takie FIGURY się ujrzy....a tak to szok....MATULEŃKO,
JAK!?....!?)z nieznanymi kobietami( całkiem, całkiem....i edukowane …..
i jakie pomysłowe....A zresztą czuje do nich masę braterskiej miłości, tzn.
jakie tam przygodne)........Czas by włożyć do tego męską rękę........
Perturbacją i przeróżnym penetracją nie było końca aż po ranek..........