Ja doskonale wiem jaka jest sytuacja w naszej Sluzbie Zdrowia,mnie w tym momecie wystarczyloby zwykle-A co sie dzieje?,min zainteresowania.Tymbardziej,ze wie, iz pokazuje sie w poradni bardzo rzadko i tylko w wyjatkowych sytuacjach.No ale to juz przeszlosc,postanowilam ze czas zmienic lekarza.
Natomiast wszystkie moje wizyty z mama w poradni konczyly sie wrecz groteskowo-zawsze tak samo.
Mama jest juz mistrzynia w ukrywaniu swojej choroby wobec obcych a nawet wobec lekarza.Wobec rodziny,wiadomo nie da sie,ale tez probuje.Absolutnie nie akceptuje faktu,ze jest chora.
U lekarza zaprzecza wszystkiemu.Neguje,ze ma omamy,ze slyszy glosy,ze rozmawia w 3-osobach,ze czesto krzyczy,kloci sie z tymi glosami(delikatnie mowiac) w dzien i w nocy.Nie musze tu pisac do jakiego stanu takie glosy moga doprowadzic chorego,bo to wszyscy wiemy.A fakt,ze ja slysze i widze to jak ona sie zachowuje,swiadzy wg niej o tym,ze to ja mam powazne problemy z psychika i moze cos z tym powinnam robic,bo absolutnie ona tak sie nie zachowuje i nie slyszy zadnych glosow.
Mam spore poczucie humoru i tutaj mamie dalabym zloty medal,za to jak po mistrzosku przekreca fakty i do jakiej sytuacji potrafi doprowadzic.Gdybym byla lekarzem,moze zastanawilabym sie przez
chwile, kto tak naprawde ma tutaj problemy?Ale mama ma za soba pobyt w szpitalu z rozpoznaniem schizofrenia paranoidalna.Po wyjciu brala Rispolept,ktory zrobil z niej warzywo.Po jakims czasie zaczela miec klopoty z chodzeniem,mowieniem.Byla otepiona,a kiedy zauwazylam wyciekajaca sline z ust powiedzialam dosyc,bo nie moglam na to patrzec.
Teraz jest na Pernazinum.Niestety leczenie przerwala jakis czas temu oklamujac mnie,ze bierze nadal.
Moim problemem nie jest zycie ze schizofrenikiem,wrecz odwrotnie!!
Tak mi sie zycie poukladalo,ze od lat mieszkam i pracuje zawodowo za granica.Mame kilka razy zabieralam do siebie(ma tylko mnie),wracalam z nia,bralam urlopy bezplatne aby byc przy niej.Teraz jestem na kolejnym bezplatnym urlopie nie wiem do kiedy,mamy razem biale noce w dzien jest troche spokojniejsza.Czekam kiedy zaczna dzialac lekarstwa.
Najbardziej mnie boli,ze kiedy wyciagam reke zawsze napotykam na mur.
Nie pozwala sobie pomoc!,nie chce ze mna wyjechac nawet na miesiac.Chce byc sama a przeciez nie moze!,wiem czym to sie skonczy:przestanie brac lekarstwa,nie bedzie wychodzic z domu,odbierac tel bedzie zyla w swoim swiecie.Ale ja nie moge byc ciagle na bezplatnych urlopach.
Z jednej strony rozumiem ja troche.Doszkolilam sie dosyc dobrze,przeczytalam chyba"wszystko "co bylo do przeczytania o tej chorobie ale z drugiej strony chcialabym aby choc troche i ona mi pomogla bo czasami czuje ze sie wypalam....a jezeli naprawde sie wypale?co wtedy?
Mysle,ze ma tez komfortowa sytuacje w moje rodzinie.Nikomu nie dokucza fakt,ze jest chora.Jestesmy przyzwyczajeni (nie wiem czy to odp slowo)do jej zachowan nikogo one nie denerwuja ,nie irytuja.Nikt sobie nigdy nie pozwolil na zadne jakies niestosowne komentarze wobec niej.Podejscie mamy mysle bardzo zdrowe:najwazniejsze aby sie leczyla a jakimi drogami bedzie do tego dochodzila mysle o zachowaniu nie ma wiekszego znaczenia dla nas-najwazniejsze aby sie polepszylo.
Wyjezdzajac bez niej ryzykuje,ze przyjedzie policja i wylamie drzwi,bo sasiedzi zaczynaja bac sie krzykow.No i przede wszystkim stan sie pogorszy.
Nie wiem kiedy zakceptuje fakt,ze jest chora i musi sie leczyc dobrowolnie,ze musi sama chciec wyzdrowiec.Amoze czas na zmiane leku?Lekarz prowadzcy(?) nie chcial nigdy tego zrobic zwiekszal tylko dawki Pernazinum.
