hvp2 pisze:Jako przykład modelu / rozumowania biologicznego w psychiatrii mogę Ci podać np. ten wątek:
viewtopic.php?f=11&t=13191
(jest tam również moja ułamkowa polemika z redukcjonizmem biologicznym).
Oczywiście gdyby model biologiczny utożsamiać z rozważaniami
zinnejbeczki w tamtym wątku (sprowadzanie wszystkiego do biochemii i przekonanie/sugestia, że ludzie zapadający na schizofrenię są niedopasowani społecznie, bo mają inną biochemię mózgu niż reszta), to też myślę, że takie podejście nie dominuje wśród polskich psychiatrów (na szczęście !). Bardzo podobała mi się zresztą Twoja "ułamkowa polemika" (wprawdzie nie zgadzam się, że tylko nieszczęśliwi mają zaburzenia psychotyczne, ale zgadzam się co do sedna tego, co tam napisałeś).
Jeśli chodzi o podejście inne niż stricte biologiczne to przecież o tym pisał już Antoni Kępiński ponad 40 lat temu: "Nie można człowieka wyleczyć za jedynie za pomocą środka chemicznego" (cytuję z pamięci, więc być może niedokładnie).
Oczywiście, że poglądów Kępińskiego nie można utożsamiać z modelem biopsychiatrycznym (w tym rozumieniu, jakie przedstawiłam wcześniej). Uważam, że jego książka o schizofrenii, choć dawno wydana, jest bardzo wartościowa (cenię zwłaszcza teorię metabolizmu informacyjnego). Niestety wydaje mi się, że bardzo wielu dzisiejszym polskim psychiatrom jest bardzo daleko do podejścia Kępińskiego. Wypisują recepty i tyle, bo to jest najprostsze.
Kiedy w czasie pobytu w szpitalu rozmawiałam z moim lekarzem prowadzącym (był nim ordynator) o przyczynach mojego zachorowania i o tym, co sprawiło, że ustały u mnie objawy psychotyczne (byłam przekonana, że nie był to tylko skutek działania neuroleptyków, zwłaszcza że kiedy fatalnie czułam się na jednym z nich, znowu zaczęłam słyszeć głos, który słyszałam przez cały czas trwania psychozy. Po zmianie leku głos już nie wrócił), on wyraźnie obstawał przy tym, że główną przyczyną mojego zachorowania były zaburzenia biochemii mózgu, choć dla mnie niewątpliwa była rola przeżyć psychicznych (niestety były w znacznej części na tyle intymne i nietypowe, że nie umiałam się wtedy zdobyć na to, by komukolwiek o nich szczerze opowiedzieć).
To nie znaczy, że chcę wszystko sprowadzić do przeżyć psychicznych (wręcz przeciwnie - uważam, że w moim przypadku prawdopodobnie odegrał także rolę pewien lek, który może powodować halucynacje słuchowe), ale że (1) na gruncie własnych doświadczeń, lektur i przemyśleń nie zgadzam się z wizją zaburzeń psychotycznych minimalizującą znaczenie wszelkich czynników innych niż zaburzenia biochemii mózgu i (2) w obliczu niesłychanej różnorodności doświadczeń osób z diagnozą schizofrenii i dotychczasowego braku dowodów, że łączy te osoby jakaś biologiczna cecha, poważnie wątpię, czy taka cecha w ogóle istnieje.
Ostatnią taką znaną mi z oddali konferencją w której omawiano podejście do chorych inne niż ściśle biologiczne (być może jedynie w niektórych referatach?) była konferencja "Schizofrenia - różne konteksty, różne terapie. Trójprzymierze." (Kraków, 16-17.11.2012).
O konferencji słyszałam i poszukam na pewno informacji o treści referatów (choć może też trafię tylko na ogólnikowe opisy).
Jest dla mnie cenna Twoja informacja, że w Soterii do uspokajania psychotycznych pacjentów stosowano benzodiazepiny. Nie żebym odstawił z tego powodu ulubiony neuroleptyk, ale jednak warto wiedzieć...
Ja miałam pozytywne doświadczenie z benzodiazepinami (konkretnie z bromazepamem) w trakcie psychozy, dlatego wcale nie zdziwiło mnie to, że i ludzie z Soterii, i profesor Aderhold wolą benzodiazepiny od neuroleptyków. Niestety, na dłuższą metę benzodiazepiny mogą silnie uzależniać, ale myślę, że w trakcie psychozy są bardzo pomocne.
W moim przypadku (po jednej dawce bromazepamu) objawy psychotyczne prędko całkowicie ustały, a wtedy, kiedy jeszcze się utrzymywały, nie budziły już mojego lęku i mogłam nawet napisać długi mail po angielsku (choć głosy trochę mi w tym przeszkadzały, komentując to, co piszę ...). Byłam nad podziw spokojna, choć był to z wielu względów dość stresujący dzień (czekała mnie odprawa na lotnisku, gdzie w dodatku okazało się, że nie mam jakiejś ważnej pieczątki w paszporcie, wielogodzinne oczekiwanie na samolot, a potem wielogodzinny lot). Mimo tego wszystkiego żadne objawy psychotyczne nie wracały przez wiele godzin (
czyli nie tylko neuroleptyki na nie działają !) i rozmawiające ze mną osoby (poza tymi, które już wiedziały, co się ze mną wcześniej działo) były zupełnie nieświadome, że rozmawiają z kobietą, która miała dopiero co poważne zaburzenia psychiczne. Niestety, polscy psychiatrzy, z którymi się zetknęłam, nie mieli zamiaru przepisywać mi benzodiazepin ...