"Monizm? Świetnie".
"Musimy więc się zgodzić, że wielość jest pozorem. Że nasza indywidualność jest pozorem. To jest jednym z argumentów przeciw monizmowi"
No tak, ciekawe, ciekawe.
Ale indywidualność nie musi być od razu Absolutem, nawet minimalnym, jak to profesor ujął. Nie musi mieć nawet jednej cechy absolutnej, na przykład wieczności. Nie tak łatwo zaistnieć absolutnie, nawet rzeczywiście wyjątkowo raz na całą czasoprzestrzeń. I to jest takie dziwne i niepokojące.
Następnie zaczęły się wzajemne pytania.
Pojawił się przykład buddyzmu, gdzie właśnie uważa się, że indywidualność jest pozorna. ("Ja" nie istnieje).
Według mnie jednak nie tędy droga. Nie ma ani wiecznych indywidualności, części świata, ani jednej całości, z której pozornie wystają różne postacie bytu. To zbyt skomplikowane na możliwości rzeczywistości. Jedność jest poszarpana barierami nieskończonej śmierci jednostek a indywidualności z drugiej strony tak samo chwilowym stanem swojego zaistnienia. I wpadają w pustkę, gdzie znikają nie wiadomo gdzie i jak. Tak więc dyskusja w tym momencie nie dotyczy realnego świata a dwóch różnych idealnych, które niestety są tylko wyobrażone. Oczywiście i afirmacja jedności z Kosmosem, jak i afirmacja wiecznych indywidualności może dać szczęście, różne, ale tak samo mocne i absolutne. Niestety to tylko wiary.
"Pluralizm ontologiczny Arystotelesa zadziałał fatalnie na rozwój nauk, zatrzymał je na 2 000 lat".
Dualizm ontologiczny
Dualizm co do substancji, dualizm ontologiczny – obok monizmu i pluralizmu, jedno z głównych stanowisk ontologicznych co do głównych klas substancji. Wyróżnia dwie: ciało (materię, substancję fizyczną) i ducha (substancję duchową).
Dualizm zakłada, że istnieją zarówno substancje duchowe, jak i substancje cielesne. W sensie ontologicznym dualizm przeciwstawia się więc kierunkom monistycznym: materializmowi, spirytualizmowi, monizmowi właściwemu i immanentnemu. Według dualizmu ciała są podłożem zjawisk fizycznych, dusze są podłożem zjawisk znanych nam z doświadczenia wewnętrznego (myślenie, cierpienie, radość, itp.).
Rodzaje dualizmu ontologicznego
Dualizm skrajny – reprezentowany w poglądach św. Augustyna i Kartezjusza; zakłada, że dusze i ciała to byty samoistne, równorzędne – substancje, które mogą stanowić podłoże dla jakichś cech, ale same żadnego podłoża do istnienia nie potrzebujące.
Dualizm umiarkowany – reprezentowany przez Arystotelesa i św. Tomasza z Akwinu. Według Arystotelesa samoistnie istnieją tylko ciała. W każdej substancji cielesnej (ciele) wyróżnić można 2 czynniki – materię (będącą tworzywem, z którego zbudowane jest ciało; pierwiastkami chemicznymi w dzisiejszym ujęciu) i formę (coś, co stanowi o tym, że dane ciało jest tym, czym jest, a nie czymś innym; coś, co wyróżnia ciało spośród innych ciał tego samego rodzaju). Arystoteles stwierdza, że forma nie może istnieć bez materii. Człowiek, jak każdy byt, składa się z materii i formy. Formę człowieka nazywa Arystoteles duszą. Duszę zaś określa jako wszystko to, co sprawia, że nieożywione pierwiastki chemiczne stają się żywą, czującą i myślącą istotą. Istnieje ona tylko dzięki ciału. Z kolei według Tomasza z Akwinu, który dokonał recepcji poglądów Arystotelesa dla potrzeb chrześcijaństwa, to dusza jest substancją (bytem) samoistnym i może ona istnieć bez ciała.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Dualizm_ontologiczny
Materializm zatrzymuje się na paradoksie przerwy w istnieniu, spirytualizm jest zbyt niematerialny, żeby był rzeczywisty i w ogóle działał, a dualizm skupia zalety i wady jednego i drugiego

Człowiek ma duszę czy jest duszą? Zależy czy jesteśmy zwolennikami dualizmu czy monizmu.
Nic nie wiadomo i nie wiadomo jak można się dowiedzieć. Życie biologiczne i psychiczne jest do zbadania za pomocą badania materii i jej praw, a jeżeli coś umyka materializmowi, to jest to o wiele bardziej ulotne i głębokie niż się filozofom śniło. Dusza to nie jest to, co sprawia, że materia staje się świadomością, bo świadomości było i będzie całe mnóstwo, a nikt przez to ze śmierci czy braku narodzenia jeszcze nie wylazł. Dusza jest to coś takiego, co na przykład każe jednostce podobnej do całego tłumu identycznych istot urodzić się w określonym miejscu w określonym wieku, a nie gdzie indziej i kiedy indziej. Na przykład kto by znalazł w tłumie wszystkich ludzi wszechczasów pewną skromną osobę z XIX wieku, gdzieś na rozległych przestrzeniach Dzikiego Zachodu, żyjącą sobie w małej drewnianej chatce nad rzeką, będącą na przykład młodą dziewczyną, Metyską z białego ojca i matki Indianki ze zaginionego szczepu i niewiele wiedzącą o świecie, historii i innych świadomościach Wszechświata... a jednak bez niej wszyscy nie istniejemy naprawdę! Śmierć i bariera nicości. I świat może sobie być a może nie być, nikt tego nie widzi. Zupełnie jak dla nas zmarli, osoby, które jeszcze milion lat się nie narodzą albo ludzie obok nas.
Bo to ona miała jedno życie i
tę duszę, która pozwalała jej być w ogóle. Dwóch dusz i dwóch żyć nikt jeszcze nie ma. I nie ma takiej hybrydy.
Kto nie wierzy, że tak naprawdę jest, niech zastanowi się, dlaczego nigdy w tłumie ludzi na zewnątrz nie zobaczy samego siebie. Wszyscy są, żyją, a gdzie ta jedna istota? I dlaczego ta? A co gdyby nagle zniknęła albo przeniosła się w inne miejsce i czas? Postać by została i została dodana żywa do tłumu, rachunek się zgadza ale coś nie gra.
Szkoda, że dusza nie ma cech absolutnych. Przynajmniej wieczność i trwałość by się przydała, jeżeli nie wszechobecność, idealna postać, reakcja z idealnym światem i inne.
Wzbudza to podejrzenie, że to coś w relacji do materii występuje mniej więcej tak, jak drogocenny klejnot na wysypisku śmieci. Nie ma odpowiedniego świata a zabłyśnie na chwilę jak iskra i musi zniknąć. Tak jakby to były okruchy świata doskonałego, które jakoś przedostają się do ruin świata rzeczywistego i mają straszliwy, dziwny los. Bóg jako Absolut maksymalny nie może o pojawieniu się w całości nawet pomarzyć. Absolut minimalny zaś mógłby w ogóle nie istnieć i nikt by nic nie zauważył. To znaczy te resztki, które wymknęły się do istnienia pomimo nieobecności Stwórcy, mogłyby tak samo niespodziewanie zniknąć, rozsypać się w nicość albo w ogóle nie pojawić. Pojawiło się cokolwiek przypadkowo i stąd takie krwawe i automatyczne dzieje świata, stąd bezpowrotne utraty, bezsensowne przerwania losów, włażenie jednych istot do drugich, trawienie, ledwie zipiące posklejanie materii, żeby sobie ożyła na chwilę i zobaczyła co się dzieje...
Taka jest moja intuicja
A może igraszka filozoficzna.
Wracamy do nagrania:
"-skrajny empiryzm: istnieją tylko przedmioty dane zwykłemu doświadczeniu. Bóg nie jest takim przedmiotem".
Za to człowiek jest i tu jest cały problem. Co z nim zrobić.
"-scjentyzm: istnieją tylko przedmioty postulowane przez naukę".
"-naturalizm: istnieją tylko przedmioty, które są ciałami lub istotnie związane z ciałami. Są przyrodą".
"Na gruncie tych koncepcji filozoficznych nie da się postawić problemu Boga. I kropka".
"I teraz jak obalić te trzy koncepcje". Minuta 1:38:00
"Matematyka nie jest nauką empiryczną".
"Scjentyzm - błędne koło. Nauka ma najlepsze sukcesy techniczne, eksplanacyjne, ale nie mówi o wszystkim co istnieje. Przykład - historia sztuki, miłość, intencjonalność".
"I jednocześnie załatwilibyśmy naturalizm".
Profesor Wojtysiak zadaje jedno, tylko jedno pytanie:
"Co by pan powiedział, gdyby był teistą? Jak by bronił teizmu i jakie argumenty zastosował?"
Chodzi o chwilowe odwrócenie ról. Ciekawe. Sam wielokrotnie przymierzałem się do różnych sprzecznych światopoglądów i wcielałem się na chwilę w gorliwego katolika, ateistę, Świadka Jehowy, buddystę i zastanawiałem się jak bym się w tym czuł, co rozumiał i czy mógłbym być prawdziwy. Wtedy powstaje w umyśle dyskusja z samym sobą, krzyżują się poglądy, argumenty za i przeciw i do czegoś to zawsze prowadzi.
Okazuje się, że Karol Fjałkowski był przez pewien okres czasu wierzący, traktował Chrystusa jako Zbawiciela, przewodnika, oddał mu swoje życie itd.
Teraz wspomina to jako "nieszczęsną przygodę z chrześcijaństwem". Bronił spraw wiary w taki sposób: "Jeżeli nie wiesz co jest, czy jest, to dlaczego twierdzisz, że tego nie ma?"
Oczywiście, wiara pozwala na takie rzeczy, ale w zasadzie na świecie trzeba udowadniać, że coś jest, natomiast nie udowadnia się braku czegokolwiek. Nie udowodniono, że jest - znaczy, że jeszcze nie ma.
"Raz pana zawiało do wiary a później odwiało. Gdzie jest ten czynnik decydujący?"
Nie wie. Jakieś procesy niedostępne. Ale nie ufa im ani intuicji.
Dlaczego w ogóle tacy sami ludzie, o podobnym wieku, doświadczeniu, umysłach, dzielą się na tych, którzy wierzą w Boga i takich, którzy nie wierzą? Przecież to tacy sami ludzie.
"Tylko filozofia polega na tym, że chcemy wziąć to we własne ręce. Na tym polega filozofia" - usłyszał od profesora.
W końcu udało się wydusić, że to doświadczenia zmieniały światopogląd.
Tak to jest z miłością. Raz zachwyt a zaraz potem pretensje i żale
