Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
Moderator: moderatorzy
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
.
Ostatnio zmieniony śr cze 07, 2017 1:47 pm przez Śnieżka, łącznie zmieniany 1 raz.
- Walet Pikowy
- zaufany użytkownik
- Posty: 12135
- Rejestracja: wt kwie 12, 2011 2:37 am
- płeć: mężczyzna
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
Samemu jest ciężko się obecnie utrzymać.Jak się nie dostanie od rodziny lokum,to już w ogóle jest tragicznie.Na wynajęciu można niezle się spłukać i ciągle jesteś bezdomny tak jakby:PA samemu się dorobić mieszkania,to osiągają nieliczni już.Z wynajmowaniem mieszkania,to trzeba mieć z 5 tys by tak żyć na fajnym poziomie by niczego nie brakowało na dwie osoby.Na jedną,to minimum 3 tys jak wynajmuje.Takie są realia w Polsce.
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
.
Ostatnio zmieniony śr cze 07, 2017 1:47 pm przez Śnieżka, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
A jak tam zdrowie?Śnieżka pisze:Jestem po operacji,niespełna 2 tyg.(wymiana stawu biodrowego na sztuczny).On jest u siebie w domu ja z rodzicami,muszę leżeć,trochę chodzę, ale o kulach,potrzebuje opieki przez jakiś czas,podanie posiłku,ubranie itp
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
.
Ostatnio zmieniony śr cze 07, 2017 1:47 pm przez Śnieżka, łącznie zmieniany 1 raz.
- Walet Pikowy
- zaufany użytkownik
- Posty: 12135
- Rejestracja: wt kwie 12, 2011 2:37 am
- płeć: mężczyzna
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
To masz czas na spokojne szukanie.Śnieżka pisze:Tup o czym ty rozprawiasz? O mieszkaniu co mnie ono interesuje i tak mieszkam z rodziną...Finanse to teraz ostatnia rzecz o która się martwię.
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
Śnieżko, ale pisz nam jak się trzymasz i jak sobie dajesz radę.
Jestem pełna wiary w Ciebie i Twoje powodzenie w kolejnym etapie życia. Trzymam kciuki i czekam na Twoje relacje.
Jestem pełna wiary w Ciebie i Twoje powodzenie w kolejnym etapie życia. Trzymam kciuki i czekam na Twoje relacje.
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
.
Ostatnio zmieniony śr cze 07, 2017 1:48 pm przez Śnieżka, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
.
Ostatnio zmieniony śr cze 07, 2017 1:48 pm przez Śnieżka, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
Umiesz bez Niego, to wiem na pewno. Nie mam jednak zamiaru namawiać Cię na krok w tę czy w tamtą stronę, bo to Ty podejmiesz decyzję, Ty znasz sytuację najlepiej i słyszysz swoje uczucia. Słyszysz samą siebie.
Wiedz, że Twoja historia jest mi bardzo, bardzo bliska. Nie przeżyłam tego wszystkiego co Ty, powiedziałabym raczej, że byłam/jestem (??? - widzisz... nawet sama nie wiem, w którym punkcie się znajduję... czy to już przeszłość, czy jeszcze teraźniejszość) na podobnej ścieżce. Mam podobne dylematy. I to, że aktualnie wybrałam jedną z dróg nie oznacza, że się tych dylematów pozbyłam. O, jakże byłoby bez nich lekko! Ale mam wrażenie, że z naszym sposobem myślenia i odczuwania dylematów się nie pozbędziemy.
Nie wiem, czy robię obiektywnie dobrze. Nic nie wiem.
Zauważyłam tylko, że mnie samej jest po prostu lepiej żyć i funkcjonować, gdy sobie z lekka "odpuściłam". "Odpuściłam" także człowiekowi, o którym wiem, że jest dla mnie Właśnie Tym Kimś, a ja dla Niego prawdopodobnie nie. Z resztą... tak naprawdę w pełni nie wiem, kim dla Niego jestem, bo On nie chce lub nie może się tym ze mną podzielić. Nie zmienię Jego uczuć, Jego postępowania ani sposobu myślenia. Nie ma się też co wściekać, że nie jest/nie zachowuje się w stosunku do mnie tak, jak mnie by się marzyło. Nie jest tak, jak kiedyś, daaaawno temu w przeszłości wyobrażałam sobie, że będzie, gdy będę kochała i gdy będę w związku. W ogóle teraźniejszość niewiele ma wspólnego z moimi niegdysiejszymi wyobrażeniami.
Zadręczałam się tym przeokrutnie! Był taki czas (kurczę... to było okropne! aż się wzdragam na tamto wspomnienie...) kiedy to, co mi powiedział oraz to, co spotkało mnie ze strony człowieka, którego On bronił całym sobą dobiło mnie tak, że nie widziałam przed sobą nic poza totalną pustką. To był czas, kiedy byłam o krok od porzucenia doczesności (powiedziawszy w przenośni). Czułam się, jakby już nic nie miało być. Trwało to około tygodnia w wersji hardcore i ponad pięć miesięcy w wersji soft (czyli kiedy jako-tako żyłam, ale w sumie to tak raczej sobie a muzom, czyli żyłam żeby żyć). Stosunkowo niedawno zaczęłam wychodzić z gruzów. Nie wiem, czy to właściwy kierunek, ale jedno wiem, że: albo z tych gruzów znajdę wyjście, albo sama się pogrzebię.
Bo to, że On postępuje ze mną tak, a nie inaczej, że nie darzy mnie uczuciem wzajemnym, to nie jest ani wina moja, ani Jego. Oczywiście, mogę się zamartwiać i załamywać. Mogę być przekonana o tym, że nie pokocham nikogo innego (i właśnie jestem przekonana, póki co). Mogę przepłakiwać noce, być nieprzytomna w dzień, mogę zamrozić się na przyjaciół i znajomych (mam szczęście, że mam takich bliskich mi osób kilka), ale - CZY TO COŚ ZMIENI?
Czy zmieni to Jego uczucia? Nie. Czy ja stanę się szczęśliwsza? No chyba raczej nie bardzo. Czy to, że będę przyjaciółce smarkać w rękaw, że On mnie nie kocha, ale ja Go koniecznie tak chcę (a zrobiłam już wszystko, co na razie mogłam zrobić) i że chcę, żeby On mnie chciał, coś zmieni? NIC. Zmieni się może tylko to, że jak się tak wypłaczę, to będzie mi lżej. Ale zauważyłam, że w pewnym momencie zaczęłam powtarzać te moje smuty, i że przyjaciółka już to wszystko wie. Czyli, że nic się z Jego strony nie zmienia, a ja zdaję się być w sytuacji patowej. Więc... mając wpływ tylko na siebie i swoje myślenie i działania - krok powinnam zrobić ja. Zrobić krok w SWOJĄ stronę, tak zdrowo egoistycznie.
Pozostać dla Niego Przyjaciółką, być dla Niego w potrzebie jak i w braku potrzeby, ale być sobą, puścić wszystko wolno. Jego także puścić wolno. Przykro i trochę szkoda, ale... cóż. Trzeba chyba.
Puścić wolno, bo jeśli jest Twój, to wróci. Jeśli nie - nigdy Twoim nie był.
Mam tu na myśli powrót nie pod postacią gróźb, szantażu czy słów, ale pod postacią POZYTYWNYCH CZYNÓW. Zauważ - ważne jest nie to, co mówisz do człowieka o swoich relacjach, ale to jak z tym człowiekiem (względem niego) POSTĘPUJESZ.
Po czynach go poznacie - korzystając z Klasyki.
Pozdrawiam Cię.
Walcz o siebie.
Bez Ciebie żadne Twoje związki nie mają racji bytu!
Enehta
P.S. To moje pierwsze przemyślenia "na gorąco" po Twoim poście. Moje odczuwanie i myślenie a) ewoluuje i b) jest znacznie bardziej rozbudowane, ale to może z czasem wypłynie we wpisach...
Wiedz, że Twoja historia jest mi bardzo, bardzo bliska. Nie przeżyłam tego wszystkiego co Ty, powiedziałabym raczej, że byłam/jestem (??? - widzisz... nawet sama nie wiem, w którym punkcie się znajduję... czy to już przeszłość, czy jeszcze teraźniejszość) na podobnej ścieżce. Mam podobne dylematy. I to, że aktualnie wybrałam jedną z dróg nie oznacza, że się tych dylematów pozbyłam. O, jakże byłoby bez nich lekko! Ale mam wrażenie, że z naszym sposobem myślenia i odczuwania dylematów się nie pozbędziemy.
Nie wiem, czy robię obiektywnie dobrze. Nic nie wiem.
Zauważyłam tylko, że mnie samej jest po prostu lepiej żyć i funkcjonować, gdy sobie z lekka "odpuściłam". "Odpuściłam" także człowiekowi, o którym wiem, że jest dla mnie Właśnie Tym Kimś, a ja dla Niego prawdopodobnie nie. Z resztą... tak naprawdę w pełni nie wiem, kim dla Niego jestem, bo On nie chce lub nie może się tym ze mną podzielić. Nie zmienię Jego uczuć, Jego postępowania ani sposobu myślenia. Nie ma się też co wściekać, że nie jest/nie zachowuje się w stosunku do mnie tak, jak mnie by się marzyło. Nie jest tak, jak kiedyś, daaaawno temu w przeszłości wyobrażałam sobie, że będzie, gdy będę kochała i gdy będę w związku. W ogóle teraźniejszość niewiele ma wspólnego z moimi niegdysiejszymi wyobrażeniami.
Zadręczałam się tym przeokrutnie! Był taki czas (kurczę... to było okropne! aż się wzdragam na tamto wspomnienie...) kiedy to, co mi powiedział oraz to, co spotkało mnie ze strony człowieka, którego On bronił całym sobą dobiło mnie tak, że nie widziałam przed sobą nic poza totalną pustką. To był czas, kiedy byłam o krok od porzucenia doczesności (powiedziawszy w przenośni). Czułam się, jakby już nic nie miało być. Trwało to około tygodnia w wersji hardcore i ponad pięć miesięcy w wersji soft (czyli kiedy jako-tako żyłam, ale w sumie to tak raczej sobie a muzom, czyli żyłam żeby żyć). Stosunkowo niedawno zaczęłam wychodzić z gruzów. Nie wiem, czy to właściwy kierunek, ale jedno wiem, że: albo z tych gruzów znajdę wyjście, albo sama się pogrzebię.
Bo to, że On postępuje ze mną tak, a nie inaczej, że nie darzy mnie uczuciem wzajemnym, to nie jest ani wina moja, ani Jego. Oczywiście, mogę się zamartwiać i załamywać. Mogę być przekonana o tym, że nie pokocham nikogo innego (i właśnie jestem przekonana, póki co). Mogę przepłakiwać noce, być nieprzytomna w dzień, mogę zamrozić się na przyjaciół i znajomych (mam szczęście, że mam takich bliskich mi osób kilka), ale - CZY TO COŚ ZMIENI?
Czy zmieni to Jego uczucia? Nie. Czy ja stanę się szczęśliwsza? No chyba raczej nie bardzo. Czy to, że będę przyjaciółce smarkać w rękaw, że On mnie nie kocha, ale ja Go koniecznie tak chcę (a zrobiłam już wszystko, co na razie mogłam zrobić) i że chcę, żeby On mnie chciał, coś zmieni? NIC. Zmieni się może tylko to, że jak się tak wypłaczę, to będzie mi lżej. Ale zauważyłam, że w pewnym momencie zaczęłam powtarzać te moje smuty, i że przyjaciółka już to wszystko wie. Czyli, że nic się z Jego strony nie zmienia, a ja zdaję się być w sytuacji patowej. Więc... mając wpływ tylko na siebie i swoje myślenie i działania - krok powinnam zrobić ja. Zrobić krok w SWOJĄ stronę, tak zdrowo egoistycznie.
Pozostać dla Niego Przyjaciółką, być dla Niego w potrzebie jak i w braku potrzeby, ale być sobą, puścić wszystko wolno. Jego także puścić wolno. Przykro i trochę szkoda, ale... cóż. Trzeba chyba.
Puścić wolno, bo jeśli jest Twój, to wróci. Jeśli nie - nigdy Twoim nie był.
Mam tu na myśli powrót nie pod postacią gróźb, szantażu czy słów, ale pod postacią POZYTYWNYCH CZYNÓW. Zauważ - ważne jest nie to, co mówisz do człowieka o swoich relacjach, ale to jak z tym człowiekiem (względem niego) POSTĘPUJESZ.
Po czynach go poznacie - korzystając z Klasyki.
Pozdrawiam Cię.
Walcz o siebie.
Bez Ciebie żadne Twoje związki nie mają racji bytu!
Enehta
P.S. To moje pierwsze przemyślenia "na gorąco" po Twoim poście. Moje odczuwanie i myślenie a) ewoluuje i b) jest znacznie bardziej rozbudowane, ale to może z czasem wypłynie we wpisach...
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
.
Ostatnio zmieniony śr cze 07, 2017 1:49 pm przez Śnieżka, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
Tak, dziewczyna zawsze będzie myślała o tym pierwszym. Nie musi przebierać i mieć "tylu chłopaków".Śnieżka pisze:Nie bez powodu do mnie wrócił, myślę,że intuicja podpowiada mu,że tylko ze mną czuję się szczęśliwy w końcu miał tyle dziewczyn.
A jak jeszcze on wybrał ją z tłumu swoich, to będzie wniebowzięta. Wszystkich najatrakcyjniejszych dziewczyn świata na pewno nie miał... Ani Ty najatrakcyjniejszych mężczyzn.
A da się tak kiedyś w życiu, kiedy będą jakieś wspólne sprawy wymagające współpracy i miłości 24 godziny na dobę? Po prostu masz na myśli tzw. ciche dni. Powszechne zjawisko. Dobrze z psychologicznego punktu widzenia jest zignorować i odczekać, kiedy ktoś jest rozdrażniony i nie jest sobą, ale tu wchodzi też w grę jakaś jego tajemnicza choroba psychiczna. Trudna sprawa.Śnieżka pisze:Myślałam już nad tym i uważam,że najlepszym sposobem jest izolacja bez kontaktu,przede wszystkim wyłączenie telefonu i uniemożliwienie mu pisania do mnie cokolwiek,aż do czasu kiedy się uspokoi...w ten sposób nie będzie mnie ranił(prowokował)i sam przestanie się nakręcać...To chyba niezły pomysł?
Ty po prostu szukasz potwierdzenia tego, że on Cię kocha i tylko z Tobą będzie szczęśliwy a przez to i Ty będziesz spełniona. Zazdroszczę Wam, naprawdę. Jednak w jakiś sposób jesteście dla siebie tak atrakcyjni w jakimś sensie, że możecie się kłócić, obrażać, a potem i tak Was ciągnie do siebie. Są ludzie, którzy jak najbardziej kulturalnie by chcieli a nic pomiędzy nie iskrzy.
Nie musisz nic przesądzać na zawsze. Po prostu rozwijaj związek i patrz czy daje Ci szczęście.
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
.
Ostatnio zmieniony śr cze 07, 2017 1:49 pm przez Śnieżka, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
Zastanów się nad konsekwencjami nieleczenia. Dla Niego i dla Ciebie.Śnieżka pisze: Realnym jest byśmy byli razem,kochamy się tylko jego choroba burzy między nami, on sie nie będzie leczył,ale ja mogę nabrać pewnych nawyków,postąpień które ułatwią mi i jemu przebrnąć w tych ciężkich momentach. Myślałam już nad tym i uważam,że najlepszym sposobem jest izolacja bez kontaktu,przede wszystkim wyłączenie telefonu i uniemożliwienie mu pisania do mnie cokolwiek,aż do czasu kiedy się uspokoi...w ten sposób nie będzie mnie ranił(prowokował)i sam przestanie się nakręcać...
Czy naprawdę chcesz związku opartego na izolacji?
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
@Śnieżka.
Między Wami nie ma miłości. Ty go "kochasz" tak, jak narkoman "kocha" heroinę. Uzależniłaś się od smrodu adrenaliny i czekasz jak żebrak na dobre dni.
On też Cię nie kocha, bo gdyby Cię kochał, to by się zaczął leczyć. Wie, że Cię rani, bo przeprasza, czyli nie ma amnezji. A on leków nie, terapii nie, ale wyżywać się na Tobie jak najbardziej tak. Tłumaczenie, że jakiś lek źle działał jest po prostu głupie, bo metodą prób i błędów da się dobrać.
Nie myśl, że Wasza relacja jest jakaś nadzwyczajna, bo miał wiele dziewczyn, a wrócił do Ciebie. Żadna inna nie pozwoliła sobie na takie traktowanie, jak Ty mu pozwalasz. "Każdy głupi ma swój rozum".
Na co Ty właściwie liczysz?
Na cudowne ozdrowienie? Na to, że wypracujesz jakieś żałosne "strategie", żeby jego zachowanie Cię nie bolało?
Nie łudź się, będzie bolało, kiedyś coś pęknie w Tobie, tyle że Ty będziesz wtedy wrakiem na psychotropach.
Nie masz odrobiny instynktu samozachowawczego, jaj, ani poczucia własnej wartości. Świadczy o tym też Twój wpis, że nie umiesz żyć bez faceta. Przydałaby Ci się psychoterapia, bo znowu wejdziesz w jakąś toksyczną relację.
Musisz nauczyć się stawiać warunki i granice.
To, że jesteś z nim, to nie jest żadne Wasze przeznaczenie, tylko Twój wybór. Głupi wybór, ale to Twoje życie.
Między Wami nie ma miłości. Ty go "kochasz" tak, jak narkoman "kocha" heroinę. Uzależniłaś się od smrodu adrenaliny i czekasz jak żebrak na dobre dni.
On też Cię nie kocha, bo gdyby Cię kochał, to by się zaczął leczyć. Wie, że Cię rani, bo przeprasza, czyli nie ma amnezji. A on leków nie, terapii nie, ale wyżywać się na Tobie jak najbardziej tak. Tłumaczenie, że jakiś lek źle działał jest po prostu głupie, bo metodą prób i błędów da się dobrać.
Nie myśl, że Wasza relacja jest jakaś nadzwyczajna, bo miał wiele dziewczyn, a wrócił do Ciebie. Żadna inna nie pozwoliła sobie na takie traktowanie, jak Ty mu pozwalasz. "Każdy głupi ma swój rozum".
Na co Ty właściwie liczysz?
Na cudowne ozdrowienie? Na to, że wypracujesz jakieś żałosne "strategie", żeby jego zachowanie Cię nie bolało?
Nie łudź się, będzie bolało, kiedyś coś pęknie w Tobie, tyle że Ty będziesz wtedy wrakiem na psychotropach.
Nie masz odrobiny instynktu samozachowawczego, jaj, ani poczucia własnej wartości. Świadczy o tym też Twój wpis, że nie umiesz żyć bez faceta. Przydałaby Ci się psychoterapia, bo znowu wejdziesz w jakąś toksyczną relację.
Musisz nauczyć się stawiać warunki i granice.
To, że jesteś z nim, to nie jest żadne Wasze przeznaczenie, tylko Twój wybór. Głupi wybór, ale to Twoje życie.
LaDopamina
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
Napisałaś to wszystko co sama myślałam, lepiej tego ująć nie można, przykre ale prawdziwe.unreal pisze:@Śnieżka.
Między Wami nie ma miłości. Ty go "kochasz" tak, jak narkoman "kocha" heroinę. Uzależniłaś się od smrodu adrenaliny i czekasz jak żebrak na dobre dni.
On też Cię nie kocha.......................................................
To, że jesteś z nim, to nie jest żadne Wasze przeznaczenie, tylko Twój wybór. Głupi wybór, ale to Twoje życie.
Dogmatyczne wyrocznie lekarskie nie robią już na mnie żadnego wrażenia.
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
.
Ostatnio zmieniony śr cze 07, 2017 9:24 pm przez Śnieżka, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
Śnieżka idź do psychologa, opowiedz mu wszystko.
Przedstawiłaś to tak że inaczej myśleć się nie da.
Ty i tak zrobisz co chcesz, to twoje życie.
A co chcesz usłyszeć że będziesz żyć długo i szczęśliwie ....fajnie by było, ale ......jest tak jak piszesz...mało fajnie.
Przedstawiłaś to tak że inaczej myśleć się nie da.
Ty i tak zrobisz co chcesz, to twoje życie.
A co chcesz usłyszeć że będziesz żyć długo i szczęśliwie ....fajnie by było, ale ......jest tak jak piszesz...mało fajnie.
Dogmatyczne wyrocznie lekarskie nie robią już na mnie żadnego wrażenia.
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
Prawda boli, co?Śnieżka pisze:To powiem,że do bani te porady !
A kto ma zacząć myśleć o Tobie, jak nie Ty?Śnieżka pisze: To co mam o nim zapomnieć,zostawić i zacząć myśleć o sobie?
Jeszcze do Ciebie nie dotarło, że Twoje "serduszko" ma w dupie Ciebie, Twoje uczucia i Twoje potrzeby?
Owinął sobie Ciebie wokół palca, jak chciał, bo jest zręcznym manipulantem ( cytuję: On zawsze ma wyjaśnienia, no ma i potrafi Tobą manipulować), ogarniasz mu życie, zaspokajasz jego potrzeby, a sama nic od niego nie chcesz. To jak wypuścić z ręki taką naiwną dziewczynę? Gdzie on taką drugą znajdzie? Więc nawet Twoją "zdradę" przełknął, bo tak naprawdę niewiele go to obeszło.
Boisz się o cokolwiek go poprosić.
Tak Cię "kocha"? To poproś go o jedną rzecz, którą miałby zrobić dla Ciebie. Niech idzie do lekarza.
Wtedy przekonasz się, gdzie Cię ma.
LaDopamina
- Dobro
- zaufany użytkownik
- Posty: 18395
- Rejestracja: pt lut 17, 2023 4:23 pm
- Status: करुणा
- płeć: mężczyzna
- Gadu-Gadu: bla bla
- Lokalizacja: Brak
Re: Potrzebuje siły by zostać...albo odejść !
w nocy dzień też jestŚnieżka pisze:Dla was to wszystko albo czarne albo białe nic innego nie ma???
życie to ciągła strataŚnieżka pisze:To powiem,że do bani te porady !
Lepiej być samemu niż żyć z iluzją posiadania przyjaciół.