ulubiona książka z dzieciństwa
Moderator: moderatorzy
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
Szklarski to cwaniak był. Bawił się fabułami, których teraz bym nie przełknął. (Gdyby nie popularnonaukowe przypisy, nawiązania i piękne opisy przyrodniczo-geograficzne, to by były takie sobie dziwne, egzotyczne młodzieżowe historie). "Trylogia Indiańska" - jedna wielka rozpacz, stres, rozczarowania, nienawiście, skalpowanie, umieranie, aż do ostatniej walki Dakotów i końca rdzennych mieszkańców Ameryki. Podobnie jak nie poznaję już dziwnie ulubionych kiedyś książek Karola Maya. Miałem 10 lat, to się czytało: "Upiór z Llano Estacado". Krwawy Lis robił dziurki w czole wrogom a potem wykorzystując efekt fatamorgany czy widma Brockenu, na pustyni galopował na horyzoncie do góry nogami a Żelazne Serce umierał w męczarniach postrzelony w podbrzusze przez złodziei złota czy inną swołocz. Potem fałszywy mormon wprowadzał karawanę w ślepą uliczkę na pustkowiu, żeby zginęli z pragnienia, a Old Shatterhand podpalał kaktusy, żeby skondensować parę wodną w chmurę i wywołać deszcz.
Metoryt spadał z nieba a zabobonni westmani uważali, że to diabeł leci z nieba.
Był też porwany za młodu Murzyn Bob, za którym wypłakiwała oczy matka, była niewolnica, ale w końcu dzięki tajemniczemu upiorowi odnajdują się i cieszą, że są znowu razem.
Ciekawy był za to moment z książki "Syn Łowcy Niedźwiedzi", kiedy myśliwy opowiada wszystkim jak to jego małą siostrzyczkę zaatakował niedźwiedź grizzly dostając się do ich drewnianego pionierskiego domu. Dziewczynka składa ręce jak do modlitwy, tak jakby prosiła dobrego misia, żeby jej nie zrobił krzywdy, ale niestety. I teraz chłopak, kiedy wytropi grizzly, przypomina sobie małą siostrzyczkę, wszystko w nim się gotuje, chwyta za strzelbę i ...niedźwiedź nie ma szans.
Karolowi Mayowi zarzucają często schematyzm i sentymentalizm i rzeczywiście w pewnym momencie już się nie chce odlatywać w krwawy świat Dzikiego Zachodu i patrzeć jak powoli utrąca się bohaterom głowy, kończyny czy skalpy, żeby na końcu ich całkowicie zmarnować jak w "Winnetou". Nawet jeżeli są po drodze momenty wywołujące szlachetne odruchy i wzruszenia.
"Kubuś Puchatek" był nudny, "Alicja w krainie czarów" mąciła mi jakimś niepokojem, "Dzieci z Bullerbyn" teraz uważam za jednak zbyt mało oryginalną historię, "Bracie Lwie Serce" to horror i koszmar, powinny tego zabronić, żeby nie ryć dzieciom psychiki, Juliusz Verne nudny, Andersen ponury i dołujący i to w dodatku traumę pozostawia, może trochę fajne były książki Hugha Loftinga o Doktorze Dolittle, szczególnie "Podróże Doktora Dolittle" i "Doktor Dolittle i Tajemnicze Jezioro". (Popieram zdanie pary małżeńskiej poczciwych żółwi, które dały reprymendę Noemu podczas potopu, za to, że nie wziął na pokład arki i nie uratował człowieka, którego nie było w boskim spisie zwierząt do ocalenia. Poczciwiny musiały same go ratować na swoich grzbietach, szukać dla niego pożywienia i bronić przed tygrysami. Ale w końcu uratowały mu życie i dziwnym trafem znalazła się jeszcze jedna ocalona istota ludzka - młoda dziewczyna. I już się dogadali).
Centkiewiczowie i ich opowieści z okolic biegunów czy "Fridtjof co z ciebie wyrośnie?" mogły być. Miały swój klimat i oparte były na rzeczywistych historiach.
"Chłopcy z placu broni" okropne. Klub przeżuwaczy kitu? Jeszcze może z ołowianą minią? Przecież te chłopaki od toksycznej substancji od razu by się pochorowali albo stali się upośledzeni. Chyba, że to przenośnia o jakichś zaklajstrowanych gębach. Poza tym to opowieść o stadzie i jego prawach, gdzie najsłabszy niestety giną. Żadnej interwencji i wyrównania szans. Nemeczka sobie znaleźli...
"Mały książę" - pisałem egzamin wstępny z języka polskiego do liceum na podstawie tej książki.
Coś w tym jest, ale nie powiem, żeby to było doskonałe. Czegoś mi tam brakuje. Jak się dowiem, to napiszę.
"W pustyni i w puszczy" - ponura książka. Już książki Szklarskiego czy Maya miały więcej nadziei i takiego ekscytującego pozytywnego nastroju, a to było takie przeciągle smutne. Zresztą Sienkiewicz bardzo ponuro pisał. "Krzyżacy" - okropność. Nie przeczytałem całości, bo w wielu momentach musiałem zastanowić się poważnie czy dać się wpędzić w doła i zaniepokoić bliskich, czy dziecko czasem nie odlatuje gdzieś w nieznaną chorobę czy wrócić do stołu do rodziny z uśmiechem. Dobrze, że odrywali mnie do realnego życia i bieżących spraw rzeczywistości.
"Quo vadis" też nie przeczytane w całości. Scena walki o piękną młodą chrześcijankę chrześcijanina Ursusa z bykiem czy lwami. Granie na emocjach. Tyle mi wystarczyło, nawet wtedy. Przekreśliłem przy okazji przedmiot historię, bo o takich podłych rzeczach, które wyprawiali przecież normalni, poważni i szacowni dorośli i jeszcze twierdzili, że tak być musi, to ja się uczył nie będę. A w ciągu wieków nazbierało się tego łotrostwa mnóstwo, i to nieodwracalnie. Można wyrywać się szlachetnym odruchem z pomocą pięknej dziewczynie, ale należy też rozumieć rzecz w szerszym kontekście.
Później były polowania na czarownice i stosy. I też trzeba było ratować młode niewiasty albo i nie, w zależności od tego, co twierdził naród.
Z "Pustyni w w puszczy" zapamiętałem istotę zwaną "wobo". Dlaczego?
Bo Jan Żabiński w swoich gawędach o zwierzętach dokładnie roztrząsał kwestię: "Co to jest wobo?"
Ni to gepard, ni pantera, ni lampart, bo przecież lampart to pantera, a Sienkiewicz mimo, że nie plótł bzdur zoologicznych jak większość pisarzy powieści przygodowych dla młodzieży, to jednak kwestii tej do końca nie rozstrzygnął.
Lubiłem też popularnonaukowe książki Piotra Kordy,
np. "Słonięta, małpięta uczucia i ...plusz", z których dowiedziałem się, jak istoty z innych gatunków myślą, czują i reagują i okazuje się, że niewiele o tym jeszcze wiemy.
Dużo czytałem książek popularnonaukowych:
"Zajmująca zoologia", "Zwierzęta i kontynenty", "Bizon z jaskini Dewy", "Galeria pierwiastków", "Dlaczego sól jest słona?", "Dlaczego niebo jest niebieskie?", "Dlaczego woda jest mokra"?
cała masa książek o elektronice, chemii, fizyce, geografii, biologii.
Rene Gościnny i jego książki o Mikołajku. Teraz zajrzałem i widzę, że te obyczajowe historyjki nie są wcale śmieszne a potwornie wredne. Kto by chciał się obżerać z takimi gówniarzami? I te realistyczne kłótnie małżeńskie rodziców i krewnych. Miałem tego dosyć na żywo w otoczeniu.
Mark Twain to też cwaniak i niezbyt mi się podobały jego powieści.
"Księga dżungli" o, to jest coś. Podoba mi się sarkastyczny humor szarych braci wychowujących Mowgliego, i ogólny smak tej historii. Małpy oczywiście to najbliżsi krewniacy naszego gatunku i najgłupsze zwierzęta, szczególnie w porównaniu do szlachetnych i inteligentnych wilków czy mądrego niedźwiedzia.
"Podróże Guliwera" - też w moim typie.
"Opowieść wigilijna" - zbyt męczące i zbyt spirytystyczne. Boże Narodzenie minie, a mnóstwo wariantów naszej przyszłości i osób, na których losy mamy wpływ, można przewidzieć bez tych nachalnych emocji, na spokojnie.
Krasicki i jego satyry. Dobre, szczególnie: "Żona modna".
Miałem kandydatki z miasta i nie było przeproś. Musiały zachowywać się jak ta bohaterka tamtej satyry, a łudziłem się, że mogły być mądrzejsze, bardziej uniwersalne i nieskażone takimi stereotypami i zachowaniami wrodzonymi czy nabytymi.
Ale trzeba było posłuchać mądrego biskupa.
Fiedler "Dywizjon 303" Przemęczyłem tę książkę, z powodów jak wyżej napisałem o "Krzyżakach". Co mnie obchodzą krwawe wojny ssaków Homo sapiens, nawet kiedy nauczyły się latać na jakich rupieciach.
Fiedlera polecam tylko powieść: "Mały Bizon". Zgrabna, mądra, dowcipna.
Dobrze, że jest "Cyberiada" Stanisława Lema jako lektura dla klas 4-6.
Może przestaną się hamować przesądnie i zainteresują możliwościami fizycznego świata.
No i jest encyklika Jana Pawła II: "Przekroczyć próg nadziei".
No i dobrze. Niech lepiej czytają to i mają kontakt z rzeczywistością aktualnego świata, niż jakieś "Opowieści z Narnii" i odlatują w fantazję.
Metoryt spadał z nieba a zabobonni westmani uważali, że to diabeł leci z nieba.
Był też porwany za młodu Murzyn Bob, za którym wypłakiwała oczy matka, była niewolnica, ale w końcu dzięki tajemniczemu upiorowi odnajdują się i cieszą, że są znowu razem.
Ciekawy był za to moment z książki "Syn Łowcy Niedźwiedzi", kiedy myśliwy opowiada wszystkim jak to jego małą siostrzyczkę zaatakował niedźwiedź grizzly dostając się do ich drewnianego pionierskiego domu. Dziewczynka składa ręce jak do modlitwy, tak jakby prosiła dobrego misia, żeby jej nie zrobił krzywdy, ale niestety. I teraz chłopak, kiedy wytropi grizzly, przypomina sobie małą siostrzyczkę, wszystko w nim się gotuje, chwyta za strzelbę i ...niedźwiedź nie ma szans.
Karolowi Mayowi zarzucają często schematyzm i sentymentalizm i rzeczywiście w pewnym momencie już się nie chce odlatywać w krwawy świat Dzikiego Zachodu i patrzeć jak powoli utrąca się bohaterom głowy, kończyny czy skalpy, żeby na końcu ich całkowicie zmarnować jak w "Winnetou". Nawet jeżeli są po drodze momenty wywołujące szlachetne odruchy i wzruszenia.
"Kubuś Puchatek" był nudny, "Alicja w krainie czarów" mąciła mi jakimś niepokojem, "Dzieci z Bullerbyn" teraz uważam za jednak zbyt mało oryginalną historię, "Bracie Lwie Serce" to horror i koszmar, powinny tego zabronić, żeby nie ryć dzieciom psychiki, Juliusz Verne nudny, Andersen ponury i dołujący i to w dodatku traumę pozostawia, może trochę fajne były książki Hugha Loftinga o Doktorze Dolittle, szczególnie "Podróże Doktora Dolittle" i "Doktor Dolittle i Tajemnicze Jezioro". (Popieram zdanie pary małżeńskiej poczciwych żółwi, które dały reprymendę Noemu podczas potopu, za to, że nie wziął na pokład arki i nie uratował człowieka, którego nie było w boskim spisie zwierząt do ocalenia. Poczciwiny musiały same go ratować na swoich grzbietach, szukać dla niego pożywienia i bronić przed tygrysami. Ale w końcu uratowały mu życie i dziwnym trafem znalazła się jeszcze jedna ocalona istota ludzka - młoda dziewczyna. I już się dogadali).
Centkiewiczowie i ich opowieści z okolic biegunów czy "Fridtjof co z ciebie wyrośnie?" mogły być. Miały swój klimat i oparte były na rzeczywistych historiach.
"Chłopcy z placu broni" okropne. Klub przeżuwaczy kitu? Jeszcze może z ołowianą minią? Przecież te chłopaki od toksycznej substancji od razu by się pochorowali albo stali się upośledzeni. Chyba, że to przenośnia o jakichś zaklajstrowanych gębach. Poza tym to opowieść o stadzie i jego prawach, gdzie najsłabszy niestety giną. Żadnej interwencji i wyrównania szans. Nemeczka sobie znaleźli...
"Mały książę" - pisałem egzamin wstępny z języka polskiego do liceum na podstawie tej książki.
Coś w tym jest, ale nie powiem, żeby to było doskonałe. Czegoś mi tam brakuje. Jak się dowiem, to napiszę.
"W pustyni i w puszczy" - ponura książka. Już książki Szklarskiego czy Maya miały więcej nadziei i takiego ekscytującego pozytywnego nastroju, a to było takie przeciągle smutne. Zresztą Sienkiewicz bardzo ponuro pisał. "Krzyżacy" - okropność. Nie przeczytałem całości, bo w wielu momentach musiałem zastanowić się poważnie czy dać się wpędzić w doła i zaniepokoić bliskich, czy dziecko czasem nie odlatuje gdzieś w nieznaną chorobę czy wrócić do stołu do rodziny z uśmiechem. Dobrze, że odrywali mnie do realnego życia i bieżących spraw rzeczywistości.
"Quo vadis" też nie przeczytane w całości. Scena walki o piękną młodą chrześcijankę chrześcijanina Ursusa z bykiem czy lwami. Granie na emocjach. Tyle mi wystarczyło, nawet wtedy. Przekreśliłem przy okazji przedmiot historię, bo o takich podłych rzeczach, które wyprawiali przecież normalni, poważni i szacowni dorośli i jeszcze twierdzili, że tak być musi, to ja się uczył nie będę. A w ciągu wieków nazbierało się tego łotrostwa mnóstwo, i to nieodwracalnie. Można wyrywać się szlachetnym odruchem z pomocą pięknej dziewczynie, ale należy też rozumieć rzecz w szerszym kontekście.
Później były polowania na czarownice i stosy. I też trzeba było ratować młode niewiasty albo i nie, w zależności od tego, co twierdził naród.
Z "Pustyni w w puszczy" zapamiętałem istotę zwaną "wobo". Dlaczego?
Bo Jan Żabiński w swoich gawędach o zwierzętach dokładnie roztrząsał kwestię: "Co to jest wobo?"
Ni to gepard, ni pantera, ni lampart, bo przecież lampart to pantera, a Sienkiewicz mimo, że nie plótł bzdur zoologicznych jak większość pisarzy powieści przygodowych dla młodzieży, to jednak kwestii tej do końca nie rozstrzygnął.
Lubiłem też popularnonaukowe książki Piotra Kordy,
np. "Słonięta, małpięta uczucia i ...plusz", z których dowiedziałem się, jak istoty z innych gatunków myślą, czują i reagują i okazuje się, że niewiele o tym jeszcze wiemy.
Dużo czytałem książek popularnonaukowych:
"Zajmująca zoologia", "Zwierzęta i kontynenty", "Bizon z jaskini Dewy", "Galeria pierwiastków", "Dlaczego sól jest słona?", "Dlaczego niebo jest niebieskie?", "Dlaczego woda jest mokra"?
cała masa książek o elektronice, chemii, fizyce, geografii, biologii.
Rene Gościnny i jego książki o Mikołajku. Teraz zajrzałem i widzę, że te obyczajowe historyjki nie są wcale śmieszne a potwornie wredne. Kto by chciał się obżerać z takimi gówniarzami? I te realistyczne kłótnie małżeńskie rodziców i krewnych. Miałem tego dosyć na żywo w otoczeniu.
Mark Twain to też cwaniak i niezbyt mi się podobały jego powieści.
"Księga dżungli" o, to jest coś. Podoba mi się sarkastyczny humor szarych braci wychowujących Mowgliego, i ogólny smak tej historii. Małpy oczywiście to najbliżsi krewniacy naszego gatunku i najgłupsze zwierzęta, szczególnie w porównaniu do szlachetnych i inteligentnych wilków czy mądrego niedźwiedzia.
"Podróże Guliwera" - też w moim typie.
"Opowieść wigilijna" - zbyt męczące i zbyt spirytystyczne. Boże Narodzenie minie, a mnóstwo wariantów naszej przyszłości i osób, na których losy mamy wpływ, można przewidzieć bez tych nachalnych emocji, na spokojnie.
Krasicki i jego satyry. Dobre, szczególnie: "Żona modna".
Miałem kandydatki z miasta i nie było przeproś. Musiały zachowywać się jak ta bohaterka tamtej satyry, a łudziłem się, że mogły być mądrzejsze, bardziej uniwersalne i nieskażone takimi stereotypami i zachowaniami wrodzonymi czy nabytymi.
Ale trzeba było posłuchać mądrego biskupa.
Fiedler "Dywizjon 303" Przemęczyłem tę książkę, z powodów jak wyżej napisałem o "Krzyżakach". Co mnie obchodzą krwawe wojny ssaków Homo sapiens, nawet kiedy nauczyły się latać na jakich rupieciach.
Fiedlera polecam tylko powieść: "Mały Bizon". Zgrabna, mądra, dowcipna.
Dobrze, że jest "Cyberiada" Stanisława Lema jako lektura dla klas 4-6.
Może przestaną się hamować przesądnie i zainteresują możliwościami fizycznego świata.
No i jest encyklika Jana Pawła II: "Przekroczyć próg nadziei".
No i dobrze. Niech lepiej czytają to i mają kontakt z rzeczywistością aktualnego świata, niż jakieś "Opowieści z Narnii" i odlatują w fantazję.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
'Pan samochodzik' oraz książki Verne'a .
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
Był jeszcze Jerzy Niemczuk "Powrót Daleków", " Bajki Pana Bałagana" "Pod strasznym tytułem" i słuchowisko radiowe o "Potworynce". To taka dziewczynka ze zniekształconą twarzą, która bardzo chciała mieć Barbie i Kena i bawić się w doskonały dom i piękne życie. Niestety zarozumiałe lalki wszystko jej zepsuły.
Wyobrażałem sobie jak ta potworynka może wyglądać i rzeczywiście, są kobiety ze strasznie zniekształconymi twarzami, a to po oparzeniach, a to po wypadkach, a to znowy z defektami genetycznymi.
Kiedy zanurzyłem się w tłumy przepływające ulicami i codziennie mijały mnie tysiące osób, pięknych i brzydkich, zdrowych i kalekich dopiero zrozumiałem
naprawdę co spotyka ludzi w istnieniu.
Wyobrażałem sobie jak ta potworynka może wyglądać i rzeczywiście, są kobiety ze strasznie zniekształconymi twarzami, a to po oparzeniach, a to po wypadkach, a to znowy z defektami genetycznymi.
Kiedy zanurzyłem się w tłumy przepływające ulicami i codziennie mijały mnie tysiące osób, pięknych i brzydkich, zdrowych i kalekich dopiero zrozumiałem
naprawdę co spotyka ludzi w istnieniu.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
I jeszcze "Korzeniacy, czyli jesień wsamrazków". Janina Wieczerska.
Nie wiem dlaczego mam do tej książki wielki sentyment. Może dlatego, że czytałem ją jedząc jednocześnie pyszna czekoladę z orzechami, taką z tych droższych
I nastąpiło warunkowanie.
Ale treść też fajna i oryginalna.
Nie wiem dlaczego mam do tej książki wielki sentyment. Może dlatego, że czytałem ją jedząc jednocześnie pyszna czekoladę z orzechami, taką z tych droższych
I nastąpiło warunkowanie.
Ale treść też fajna i oryginalna.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
Oczywiście krasnoludki to pogańskie demony, przodkowie czarodzieje tym bardziej, jakiś okultyzm, spirytyzm i magia, promionki to nie technologia a rekwizyt diabelski i w ogóle. Antychrysty.
Przecież wyraźnie same o tym mówią: "Co za dureń wymyślił bajdę, że wiejemy gdzie pieprz rośnie na dźwięk dzwonów [kościelnych]. Jeżeli od czegoś mamy uciekać, to od dźwięku pierwszej betoniarki i pierwszego spychacza w okolicy".
Takie ekologiczne istoty.
Ale wszystko kończy się happy endem, bo na innej planecie spotykają wszystkich bliskich całych i zdrowych, odmłodzonych jak w raju i nawet zaginioną dziewczynę, utraconą miłość jednego z nich.
Bajka to bajka.
Przecież wyraźnie same o tym mówią: "Co za dureń wymyślił bajdę, że wiejemy gdzie pieprz rośnie na dźwięk dzwonów [kościelnych]. Jeżeli od czegoś mamy uciekać, to od dźwięku pierwszej betoniarki i pierwszego spychacza w okolicy".
Takie ekologiczne istoty.
Ale wszystko kończy się happy endem, bo na innej planecie spotykają wszystkich bliskich całych i zdrowych, odmłodzonych jak w raju i nawet zaginioną dziewczynę, utraconą miłość jednego z nich.
Bajka to bajka.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
"Długi deszczowy tydzień". Jerzy Broszkiewicz
Bardzo przypadła mi do gustu chociaż to niby nudna powieść obyczajowa. Ale coś ma w sobie, taki specyficzny humor.
"Wielka, większa i największa" i inne książki tego autora.
Bardzo przypadła mi do gustu chociaż to niby nudna powieść obyczajowa. Ale coś ma w sobie, taki specyficzny humor.
"Wielka, większa i największa" i inne książki tego autora.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
Później była Joanna Chmielewska i: "Nawiedzony dom", "Skarby", "Zwyczajne życie", "Ślepe szczęście"
To już w siódmej klasie szkoły podstawowej i potrzebowałem trochę odprężenia, zdrowego, normalnego życia z humorem, nawet warszawskim, po tych książkach indiańskich, okrucieństwie białych wobec czerwonych i na odwrót, zadymiomym Manitou, Krainie Wiecznych Łowów i krwawych baśniach.
Kibicowałem zakochanej szesnastoletniej Teresce i uśmiechałem się do cwaniactwa młodego rodzeństwa: Pawełka i Janeczki.
To już w siódmej klasie szkoły podstawowej i potrzebowałem trochę odprężenia, zdrowego, normalnego życia z humorem, nawet warszawskim, po tych książkach indiańskich, okrucieństwie białych wobec czerwonych i na odwrót, zadymiomym Manitou, Krainie Wiecznych Łowów i krwawych baśniach.
Kibicowałem zakochanej szesnastoletniej Teresce i uśmiechałem się do cwaniactwa młodego rodzeństwa: Pawełka i Janeczki.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
Była też taka fajna książka, ale nie pamiętam tytułu. Napisał ją chyba Aleksander Minkowski.
Fabuła zaczynała się w ten sposób, że śniła się młodemu człowiekowi piękna panna blond, a nawet pszeniczny blond i raz była dobra a raz złośliwa i podła. Zdezorientowany chłopak szukał rozwiązania i uwikłał się w kosmiczny problem. Potem bardzo ciekawa intryga, niesamowite przygody, wynikające ze zdarzeń nowe jeszcze dziwniejsze zdarzenia, powiązania z przeszłością i jego otoczeniem i odkrywanie prawdy.
Chodziło o to, że dziewczyn było dwie, a wydarzeniami sterował jakiś szalony naukowiec, który w młodości był kolegą i przyjacielem ojca jednej z dziewczyn czy owego chłopaka, razem studiowali, ale potem serce się w nim odmieniło i zaczęła zżerać go zazdrość o coś, żądza władzy i pycha.
Oczywiście dobrą pannę pszeniczną trzeba było ratować, albo ona ratowała kogoś w chwili krytycznej, bardzo taki niezwykły klimat do rozwiązania akcji. Jak czasem we śnie.
Fajny pomysł, chociaż moim zdaniem można było pójść dalej i rozwinąć fantazję jeszcze bardziej. Ale jak kto chce, to sobie sam dopisze, albo w życiu przeżyje.
Jak ktoś czytał, to proszę o podpowiedź jaki to był tytuł.
Fabuła zaczynała się w ten sposób, że śniła się młodemu człowiekowi piękna panna blond, a nawet pszeniczny blond i raz była dobra a raz złośliwa i podła. Zdezorientowany chłopak szukał rozwiązania i uwikłał się w kosmiczny problem. Potem bardzo ciekawa intryga, niesamowite przygody, wynikające ze zdarzeń nowe jeszcze dziwniejsze zdarzenia, powiązania z przeszłością i jego otoczeniem i odkrywanie prawdy.
Chodziło o to, że dziewczyn było dwie, a wydarzeniami sterował jakiś szalony naukowiec, który w młodości był kolegą i przyjacielem ojca jednej z dziewczyn czy owego chłopaka, razem studiowali, ale potem serce się w nim odmieniło i zaczęła zżerać go zazdrość o coś, żądza władzy i pycha.
Oczywiście dobrą pannę pszeniczną trzeba było ratować, albo ona ratowała kogoś w chwili krytycznej, bardzo taki niezwykły klimat do rozwiązania akcji. Jak czasem we śnie.
Fajny pomysł, chociaż moim zdaniem można było pójść dalej i rozwinąć fantazję jeszcze bardziej. Ale jak kto chce, to sobie sam dopisze, albo w życiu przeżyje.
Jak ktoś czytał, to proszę o podpowiedź jaki to był tytuł.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
Nie pamietam jakie ksiazki czytalem w dziecinstwie to chyba skleroza.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
To była ta powieść:
"Filip Prokop chciałby być zwyczajnym nastolatkiem, tak jak jego przyjaciel i szkolni koledzy, jednak coś temu przeszkadza. Ojciec - naukowiec, zaangażowany w badania nad ważnym odkryciem, poświęca synowi zdecydowanie za mało uwagi, chłopiec tęskni za zmarłą matką, a od kilku tygodni nękają go nocne koszmary.
Tego lata ich spokojne życie diametralnie się zmienia - Emanuelowi Prokopowi udaje się opracować wzór na otrzymanie taniej energii. Genialnym wynalazkiem interesuje się rząd oraz przyjaciel Prokopa z czasów studenckich, obecnie szalony badacz skażenia Ziemi i odludek, który aspiruje do zawładnięcia całym światem. Kiedy chłopiec zostaje porwany, Emanuel Prokop staje przed trudnym wyborem pomiędzy dobrem ludzkości a życiem ukochanego jedynaka. Filip zostaje zakładnikiem szaleńca, a przed nim prawdziwie dojrzałe wyzwania: postanawia pomóc ojcu ochronić wynalazek, uratować ludzkość przed katastrofą i przetrwać jako więzień. W przedsięwzięciu pomaga chłopcu Dominika, ukochana córka badacza-szaleńca".
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/56964/z ... k-szalenca
Super książka.
Jeszcze ta wydaje się dosyć mądra:
"Kilkunastoletni Marcel przybywa do Krainy Światła, gdzie w pobliżu buddyjskiego klasztoru znajduje się dziecięce sanatorium. Marcel poznaje wielu przyjaciół i stara się rozwiązać zagadkę Białego Lamy unoszącego się nad ruinami... Stara się również wierzyć w szlachetność i uczciwość swojego ojca, choć wszystko zdaje się temu przeczyć".
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/55821/dolina-swiatla
A co, przeczytam ją sobie. Może z innej perspektywy niż dziecko, ale też i więcej zrozumiem. Dorośli nie czytają bajek. Ale je piszą.
- amigo
- zaufany użytkownik
- Posty: 6903
- Rejestracja: śr lut 06, 2013 6:20 pm
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Hiszpania
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
''Chłopcy z Placu Broni''.
Jak mialem po 11-12 lat to byla jedna lektura szkolna ktora czytalem z przyjemnoscia i sie utozsamialem z bohaterami.Przeczytana ''jednym rzutem''.
Jak mialem po 11-12 lat to byla jedna lektura szkolna ktora czytalem z przyjemnoscia i sie utozsamialem z bohaterami.Przeczytana ''jednym rzutem''.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
"Chłopcy z Placu Broni" w miarę fajna książka, ale zawsze myliła mi się z książką: "Timur i jego drużyna". Nawet kiedyś na teście z polskiego w szkole pomyliłem Ferenca Molnara z Arkadijem Gajdarem i zorientowałem się dopiero w domu.
Czytało się tak dużo w dzieciństwie, w wieku 10-15 lat, że nic dziwnego.
"Timur i jego drużyna" wydawała mi się ciekawsza i mniej dramatyczna, nikt nie ginął, nie umierał. Dziewucha zakochana w chłopaku, on ją ratuje itd., przyjemniejsza sprawa.
Powiem szczerze, że teraz bym nie przeczytał "Chłopców z Placu Broni". Scena z życia stada młodych samców ustalających między sobą hierarchię i walczących z drugim stadem.
Nigdy nie byłem zwierzęciem stadnym, nie podporządkowywałem się innym, przełożonym, nie zrozumiem tego.
Film przyrodniczy z afrykańskiej sawanny uświadomi to lepiej, w co się gra.
Czytało się tak dużo w dzieciństwie, w wieku 10-15 lat, że nic dziwnego.
"Timur i jego drużyna" wydawała mi się ciekawsza i mniej dramatyczna, nikt nie ginął, nie umierał. Dziewucha zakochana w chłopaku, on ją ratuje itd., przyjemniejsza sprawa.
Powiem szczerze, że teraz bym nie przeczytał "Chłopców z Placu Broni". Scena z życia stada młodych samców ustalających między sobą hierarchię i walczących z drugim stadem.
Nigdy nie byłem zwierzęciem stadnym, nie podporządkowywałem się innym, przełożonym, nie zrozumiem tego.
Film przyrodniczy z afrykańskiej sawanny uświadomi to lepiej, w co się gra.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
Była też książka, którą dosyć dobrze zapamiętałem ze względu na dosyć dramatyczną scenę końcową. Czytałem ją pod koniec 3 klasy szkoły podstawowej, czyli mniej więcej w wieku 9-10 lat.
"Wesołe przygody Robin Hooda" Howar Pyle
"Swojej kuzynce Robin wyświadczył niegdyś wielkie przysługi; gdyby nie względy, jakimi się cieszył u króla Ryszarda, nie zostałaby przeoryszą. Ale niczego się tak łatwo nie zapomina jak długu wdzięczności; kiedy więc przeorysza usłyszała, że Robin porzucił zaszczyty i tytuł Lorda Huntingdonu i wrócił do Sherwoodu, zirytowała się okropnie i strach ją ogarnął, że pokrewieństwo z Robinem ściągnie i na nią gniew królewski. Dlatego to, kiedy Roojn przybył do niej z prośbą o pomoc lekarską, zaczęła knuć przeciwko niemu spisek mniemając, że przez wyrządzenie mu krzywdy zaskarbi sobie względy jego wrogów. Ale nie dała niczego poznać po sobie i powitała Robina z pozorną uprzejmością. Zaprowadziła go krętymi kamiennymi schodkami do komnaty mieszczącej się tuż pod dachem wysokiej, okrągłej wieży.
Małego Johna nie wpuściła jednak do środka, biedak poszedł więc precz od wrót klasztoru { zostawił swego wodza na łasce przeoryszy. Ale nie oddalił się, tylko znalazł niewielką polankę, skąd mógł mieć na oku cały klasztor, i położył się tam jak ogromny wierny pies przepędzony od drzwi, za którymi przebywał jego pan.
Kiedy mniszki umieściły Robin Hooda w komnacie pod dachem, wieży, przeorysza odesłała je wszystkie na dół, a sama kawałkiem sznura przywiązała mocno ramię Robina, jak gdyby zabierała się do puszczenia mu krwi. I tak też uczyniła, ale zamiast otworzyć jedną z żył siniejących pod samą skórą, zapuściła ostrze głębiej i otworzyła tętnicę, którą jasna, pulsująca krew płynie prosto z serca. Robin nie poznał się na tym, gdyż krew sączyła się dość wolno, nie budząc w nim żadnego podejrzenia.
Po dokonaniu tego nikczemnego postępku przeorysza odeszła, zostawiając Robina samego, i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Przez cały ten długi dzień krew z Robina uciekała i nie mógł jej zatamować, choć starał się na wszelkie sposoby. Raz za razem wołał O pomoc, ale nikt się nie zjawiał, gdyż kuzynka zdradziła go, a Mały John znajdował się za daleko, by usłyszeć jego głos. Wtedy Robin podniósł się, słaniając.się i wspierając rękami o ścianę, sięgnął wreszcie po swój róg. Zatrąbił po trzykroć, ale słabo i wątle, gdyż dostał zadyszki wskutek choroby i utraty sił. A jednak Mały John dosłyszał go na polanie i z sercem ściśniętym trwogą pomknął wielkimi susami w stronę klasztoru(...)
Kiedy wychodząc pojawili się we wrotach klasztoru, na tonącej w mrokach przedświtu polanie podniósł się wielki, głośny lament, jak gdyby liczni ludzie, ukryci w pomroce, zajęczeli z rozpaczy.
Tak umarł Robin Hood w klasztorze Kirklees, w pięknym hrabstwie Yorku, z przebaczeniem w sercu dla swoich krzywdzicieli, albowiem przez całe życie okazywał miłosierdzie błądzącym i współczucie słabym.".
"Wesołe przygody Robin Hooda" Howar Pyle
Zapamiętałem to sobie doskonale, jako ów dziesięciolatek, nawet jeżeli to było wtedy dla takiego dziecka szokujące.
Być może to było pierwsze ostrzeżenie przed zdradliwymi kobietami.
"Wesołe przygody Robin Hooda" Howar Pyle
"Swojej kuzynce Robin wyświadczył niegdyś wielkie przysługi; gdyby nie względy, jakimi się cieszył u króla Ryszarda, nie zostałaby przeoryszą. Ale niczego się tak łatwo nie zapomina jak długu wdzięczności; kiedy więc przeorysza usłyszała, że Robin porzucił zaszczyty i tytuł Lorda Huntingdonu i wrócił do Sherwoodu, zirytowała się okropnie i strach ją ogarnął, że pokrewieństwo z Robinem ściągnie i na nią gniew królewski. Dlatego to, kiedy Roojn przybył do niej z prośbą o pomoc lekarską, zaczęła knuć przeciwko niemu spisek mniemając, że przez wyrządzenie mu krzywdy zaskarbi sobie względy jego wrogów. Ale nie dała niczego poznać po sobie i powitała Robina z pozorną uprzejmością. Zaprowadziła go krętymi kamiennymi schodkami do komnaty mieszczącej się tuż pod dachem wysokiej, okrągłej wieży.
Małego Johna nie wpuściła jednak do środka, biedak poszedł więc precz od wrót klasztoru { zostawił swego wodza na łasce przeoryszy. Ale nie oddalił się, tylko znalazł niewielką polankę, skąd mógł mieć na oku cały klasztor, i położył się tam jak ogromny wierny pies przepędzony od drzwi, za którymi przebywał jego pan.
Kiedy mniszki umieściły Robin Hooda w komnacie pod dachem, wieży, przeorysza odesłała je wszystkie na dół, a sama kawałkiem sznura przywiązała mocno ramię Robina, jak gdyby zabierała się do puszczenia mu krwi. I tak też uczyniła, ale zamiast otworzyć jedną z żył siniejących pod samą skórą, zapuściła ostrze głębiej i otworzyła tętnicę, którą jasna, pulsująca krew płynie prosto z serca. Robin nie poznał się na tym, gdyż krew sączyła się dość wolno, nie budząc w nim żadnego podejrzenia.
Po dokonaniu tego nikczemnego postępku przeorysza odeszła, zostawiając Robina samego, i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Przez cały ten długi dzień krew z Robina uciekała i nie mógł jej zatamować, choć starał się na wszelkie sposoby. Raz za razem wołał O pomoc, ale nikt się nie zjawiał, gdyż kuzynka zdradziła go, a Mały John znajdował się za daleko, by usłyszeć jego głos. Wtedy Robin podniósł się, słaniając.się i wspierając rękami o ścianę, sięgnął wreszcie po swój róg. Zatrąbił po trzykroć, ale słabo i wątle, gdyż dostał zadyszki wskutek choroby i utraty sił. A jednak Mały John dosłyszał go na polanie i z sercem ściśniętym trwogą pomknął wielkimi susami w stronę klasztoru(...)
Kiedy wychodząc pojawili się we wrotach klasztoru, na tonącej w mrokach przedświtu polanie podniósł się wielki, głośny lament, jak gdyby liczni ludzie, ukryci w pomroce, zajęczeli z rozpaczy.
Tak umarł Robin Hood w klasztorze Kirklees, w pięknym hrabstwie Yorku, z przebaczeniem w sercu dla swoich krzywdzicieli, albowiem przez całe życie okazywał miłosierdzie błądzącym i współczucie słabym.".
"Wesołe przygody Robin Hooda" Howar Pyle
Zapamiętałem to sobie doskonale, jako ów dziesięciolatek, nawet jeżeli to było wtedy dla takiego dziecka szokujące.
Być może to było pierwsze ostrzeżenie przed zdradliwymi kobietami.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
Później w 4 klasie były już książki Karola Maya. Zaczęło się od bardzo wciągającej powieści "Upiór z Llano Estacado" i później był "Ród Rodrigandów". Zaraz później "Karawana niewolników" i "Przez dziki Kurdystan
"Winnetou" w 24 zeszytach wydane przez NK przeczytałem w całości w wakacje pomiędzy 4 a 5 klasą.
To są dosyć brutalne, krwawe, pełne niepokoju powieści i pedagodzy od dawna je odradzali, ale taki na przykład Szczepański w przedmowie do "Winnetou" normalnie roztapia się z zachwytu nad tą literaturą, bo podobno dała mu siłę i odwagę i cuda niewidy. Z nieśmiałego chłopaczka stał się bohaterem, przed którym cały świat stoi otworem. No tak, chłopaczek potrzebował autorytetów, wzorów postępowania, motywacji starszych samców, ojców.
Podobno to wpływ wychowawczy postaci silnych, mądrych, sprawnych, szlachetnych i idealnych mężczyzn z powieści Maya: szczególnie Old Shatterhand i Winnetou tak ponoć oddziałują na młodego czytelnika.
W powieści "Upiór z Llano Estacado" był też taki szlachetny mściwy młodzieniec Bloody Fox, który każdemu wrogowi rychło zostawiał dziurkę w czole od kuli, ale też i ratował naiwne karawany podążające przez pustynię przed fałszywymi oszustami i złodziejami i mordercami a nawet pomógł odnaleźć się dwojgu byłych czarnych niewolników matce i synowi, rozdzielonych okrutnie przez los.
Nie jest tajemnicą, że May pisał swoje książki w więzieniu i stamtąd od różnych typów i ich historii mógł czerpać inspirację do tworzenia swoich postaci literackich. W więzieniu poznaje się życie: albo przetrwasz albo zginiesz.
Za to Murzyn Bob był przedstawiony jako prawie upośledzony, zabawny prosty człowiek, który brał oposa za niedźwiedzia i uciekał przed nim na drzewo, czasem naiwnie dał się opryskać skunksowi, panikujący, nierozgarnięty, ale też i solidny i pomocny w prostych sprawach.
Czasy niewolnictwa, rasizmu. Podobno Hitler lubił te powieści.
Sądzę, że teraz te książki niezbyt by mi się podobały, ale zajrzę do nich niedługo. Te koncepty z tajemnicami, podróżami przez ciekawe przyrodniczo dzikie krainy, kryminalne zagadki, ciekawe drogi do ukrytych skarbów czy odnalezienia bliskich, odzyskania utraconych więzi przez zwyciężenie nad podstępnymi przestępcami knującymi zgubne intrygi itd., są najciekawsze jeszcze.
Śmierci, krwi, okaleczeń, podstępów, pojedynków, wojen, fałszywych mormonów, łowców niewolników, bratobójców, szatanów i judaszów i tak jest za dużo w realnym świecie, w Wiadomościach, a ja chcę się już od tego uwolnić do lepszego świata. Uważam, że zasługuję na lepszy świat. Po co się katować.
"Winnetou" w 24 zeszytach wydane przez NK przeczytałem w całości w wakacje pomiędzy 4 a 5 klasą.
To są dosyć brutalne, krwawe, pełne niepokoju powieści i pedagodzy od dawna je odradzali, ale taki na przykład Szczepański w przedmowie do "Winnetou" normalnie roztapia się z zachwytu nad tą literaturą, bo podobno dała mu siłę i odwagę i cuda niewidy. Z nieśmiałego chłopaczka stał się bohaterem, przed którym cały świat stoi otworem. No tak, chłopaczek potrzebował autorytetów, wzorów postępowania, motywacji starszych samców, ojców.
Podobno to wpływ wychowawczy postaci silnych, mądrych, sprawnych, szlachetnych i idealnych mężczyzn z powieści Maya: szczególnie Old Shatterhand i Winnetou tak ponoć oddziałują na młodego czytelnika.
W powieści "Upiór z Llano Estacado" był też taki szlachetny mściwy młodzieniec Bloody Fox, który każdemu wrogowi rychło zostawiał dziurkę w czole od kuli, ale też i ratował naiwne karawany podążające przez pustynię przed fałszywymi oszustami i złodziejami i mordercami a nawet pomógł odnaleźć się dwojgu byłych czarnych niewolników matce i synowi, rozdzielonych okrutnie przez los.
Nie jest tajemnicą, że May pisał swoje książki w więzieniu i stamtąd od różnych typów i ich historii mógł czerpać inspirację do tworzenia swoich postaci literackich. W więzieniu poznaje się życie: albo przetrwasz albo zginiesz.
Za to Murzyn Bob był przedstawiony jako prawie upośledzony, zabawny prosty człowiek, który brał oposa za niedźwiedzia i uciekał przed nim na drzewo, czasem naiwnie dał się opryskać skunksowi, panikujący, nierozgarnięty, ale też i solidny i pomocny w prostych sprawach.
Czasy niewolnictwa, rasizmu. Podobno Hitler lubił te powieści.
Sądzę, że teraz te książki niezbyt by mi się podobały, ale zajrzę do nich niedługo. Te koncepty z tajemnicami, podróżami przez ciekawe przyrodniczo dzikie krainy, kryminalne zagadki, ciekawe drogi do ukrytych skarbów czy odnalezienia bliskich, odzyskania utraconych więzi przez zwyciężenie nad podstępnymi przestępcami knującymi zgubne intrygi itd., są najciekawsze jeszcze.
Śmierci, krwi, okaleczeń, podstępów, pojedynków, wojen, fałszywych mormonów, łowców niewolników, bratobójców, szatanów i judaszów i tak jest za dużo w realnym świecie, w Wiadomościach, a ja chcę się już od tego uwolnić do lepszego świata. Uważam, że zasługuję na lepszy świat. Po co się katować.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
"Toczyła się przygoda za przygodą, w oszałamiającym tempie, bez zbędnych
opisów i dodatków, jedna śmielsza i zuchwalsza od drugiej, przygody coraz ciekawsze, coraz
bardziej zachwycające. Ach, wejść w trop niedościgłego Shatterhanda, stać się podobnym
takiemu nieustraszonemu obrońcy uciśnionych, przyjacielowi Indian, być jak on wielkim
łowcą zdarzeń i przygód na szerokim świecie, jak on wędrować po nieznanych krainach,
wdzierać się na nieznane góry!
Po „Winnetou” przyszła kolej na inne powieści Maya, wydane w Polsce przed 1914 r. Nie
przyniosły rozczarowania. Wszystkie głosiły obronę pokrzywdzonych, chwałę nieulękłego
podróżnika nad podróżnikami. Wszystkie wielbiły Przygodę. Tej przygody nie znajdowałem
blisko siebie na harcerskich wycieczkach. Po tę przygodę sięgnąłem więc na dalszych drogach, a drogowskazem był – May. I oto w miarę przybywania lat Przygoda zaczęła się pojawiać w Tatrach, w kręgu coraz trudniej dostępnych skał, urwisk i prawdziwych przeżyć. W
miarę jak rosły lata i rekordy, przygasać poczęła podróżnicza sława Karola Maya, rozsądek i
doświadczenie podważały zaufanie do jego prawdomówności. Ale wdzięczność dla pisarza,
który pierwszy otwierał mi oczy na urok świata – pozostała nienaruszona.
To Karol May dopomógł mi najbardziej do przeobrażenia się z „korniszona” w sportowca
– koledzy długo nie chcieli uwierzyć, że ów taternik, o którego wyprawach dowiadywali się z
prasy, to ten sam niedorajda, z którego się śmieli w szkole. To wraz z Karolem Mayem zdobywałem przepaście Tatr i Alp i marzyłem o wędrówkach w głąb krain, które on tak sugestywnie opisywał. I jeżeli znalazłem się później w górach plemion berberskich, i w górach
amerykańskich Kordylierów, jeżeli poznałem na własne oczy Arabów, Indian, Metysów, jeżeli wtargnąłem na ziemie, będące podówczas białymi plamami na mapach – to Karol May
był tym, który otwarł mą drogę do alpinizmu, uczył wytrwałości i łamania przeszkód, pierwszy kierował na szczyty, nie tknięte ludzką stopą. Dlatego zaprzysięgłem na kalumet, czyli na
fajkę pokoju, że będę bronił Maya przed wrogami, których mu nie brak, że będę głosił chwałę
Maya jako podróżniczego pisarza i patrona młodzieńczych tęsknot do Przygody. Howgh!"
"Winnetou" Karol May
Z przedmowy J.A.Szczepańskiego
Nie do końca się zgadzam, ale rozumiem. W wieku 12 lat myślałbym podobnie.
opisów i dodatków, jedna śmielsza i zuchwalsza od drugiej, przygody coraz ciekawsze, coraz
bardziej zachwycające. Ach, wejść w trop niedościgłego Shatterhanda, stać się podobnym
takiemu nieustraszonemu obrońcy uciśnionych, przyjacielowi Indian, być jak on wielkim
łowcą zdarzeń i przygód na szerokim świecie, jak on wędrować po nieznanych krainach,
wdzierać się na nieznane góry!
Po „Winnetou” przyszła kolej na inne powieści Maya, wydane w Polsce przed 1914 r. Nie
przyniosły rozczarowania. Wszystkie głosiły obronę pokrzywdzonych, chwałę nieulękłego
podróżnika nad podróżnikami. Wszystkie wielbiły Przygodę. Tej przygody nie znajdowałem
blisko siebie na harcerskich wycieczkach. Po tę przygodę sięgnąłem więc na dalszych drogach, a drogowskazem był – May. I oto w miarę przybywania lat Przygoda zaczęła się pojawiać w Tatrach, w kręgu coraz trudniej dostępnych skał, urwisk i prawdziwych przeżyć. W
miarę jak rosły lata i rekordy, przygasać poczęła podróżnicza sława Karola Maya, rozsądek i
doświadczenie podważały zaufanie do jego prawdomówności. Ale wdzięczność dla pisarza,
który pierwszy otwierał mi oczy na urok świata – pozostała nienaruszona.
To Karol May dopomógł mi najbardziej do przeobrażenia się z „korniszona” w sportowca
– koledzy długo nie chcieli uwierzyć, że ów taternik, o którego wyprawach dowiadywali się z
prasy, to ten sam niedorajda, z którego się śmieli w szkole. To wraz z Karolem Mayem zdobywałem przepaście Tatr i Alp i marzyłem o wędrówkach w głąb krain, które on tak sugestywnie opisywał. I jeżeli znalazłem się później w górach plemion berberskich, i w górach
amerykańskich Kordylierów, jeżeli poznałem na własne oczy Arabów, Indian, Metysów, jeżeli wtargnąłem na ziemie, będące podówczas białymi plamami na mapach – to Karol May
był tym, który otwarł mą drogę do alpinizmu, uczył wytrwałości i łamania przeszkód, pierwszy kierował na szczyty, nie tknięte ludzką stopą. Dlatego zaprzysięgłem na kalumet, czyli na
fajkę pokoju, że będę bronił Maya przed wrogami, których mu nie brak, że będę głosił chwałę
Maya jako podróżniczego pisarza i patrona młodzieńczych tęsknot do Przygody. Howgh!"
"Winnetou" Karol May
Z przedmowy J.A.Szczepańskiego
Nie do końca się zgadzam, ale rozumiem. W wieku 12 lat myślałbym podobnie.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
Tylko dlaczego Old Shatterhand nie był w stanie uratować wtedy dziewczyny indiańskiej Nszo-czi, siostry Winnetou, która była w nim zakochana oraz ich ojca - starego wodza Inczu-czuny, kiedy zastrzelił ich Santer?
Dlaczego wpakował ich w tę kabałę, i ironię losu, kiedy szlachetnie odmówił złota a Indianie i tak chcieli go nim uraczyć i wybrali się do kryjówki po skarb?
Fatalny zbieg okoliczności?
Dlaczego odrzucił miłość Nszo-czi, która była gotowa nawet wyruszyć do miast białych ludzi na Wschodzie, żeby nabyć manier i wykształcenia i z dzikiej Indianki stać się damą godną uwagi dla białego zdobywcy górującego nad dzikusami?
Pielęgnowała go, kiedy umierał i leżał nieprzytomny tygodniami po walce u Indian, zakochała się a on nie.
Dlaczego mógł tylko wrzeszczeć nad jej ciałem, kiedy dramatycznie i malowniczo umierała?
A później miał tylko gonić całe życie za zemstą na Santerze, który sprawnie mu umykał i dosięgła go kara dopiero po śmierci Winnetou, tak jakby Indianin dopiero zza grobu zastawił na niego pułapkę.
Coś mi tu ironią losu, fatalnym i złym przeznaczeniem zalatuje. Karol May później lubił bawić się w spirytyzm, zgodnie z modą ówczesną w tamtych latach w pewnych sferach. Ponura sprawa...
Autorytet, ideał i absolut prysł.
Dlaczego wpakował ich w tę kabałę, i ironię losu, kiedy szlachetnie odmówił złota a Indianie i tak chcieli go nim uraczyć i wybrali się do kryjówki po skarb?
Fatalny zbieg okoliczności?
Dlaczego odrzucił miłość Nszo-czi, która była gotowa nawet wyruszyć do miast białych ludzi na Wschodzie, żeby nabyć manier i wykształcenia i z dzikiej Indianki stać się damą godną uwagi dla białego zdobywcy górującego nad dzikusami?
Pielęgnowała go, kiedy umierał i leżał nieprzytomny tygodniami po walce u Indian, zakochała się a on nie.
Dlaczego mógł tylko wrzeszczeć nad jej ciałem, kiedy dramatycznie i malowniczo umierała?
A później miał tylko gonić całe życie za zemstą na Santerze, który sprawnie mu umykał i dosięgła go kara dopiero po śmierci Winnetou, tak jakby Indianin dopiero zza grobu zastawił na niego pułapkę.
Coś mi tu ironią losu, fatalnym i złym przeznaczeniem zalatuje. Karol May później lubił bawić się w spirytyzm, zgodnie z modą ówczesną w tamtych latach w pewnych sferach. Ponura sprawa...
Autorytet, ideał i absolut prysł.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
Niestety nie znalazłem idealnej książki opisującej metodę, która prowadzi do życia w raju na Ziemi, więc muszę zadowolić się twórczością, która jest na świecie, albo napisać sobie coś samemu, jak to Sam Hawkens poradził Shatterhandowi, kiedy ten tłumaczył mu sens pisania i wydawania książek na rynku czytelniczym.
"Kto chce sobie czytać książki, niech je sobie sam pisze"
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
Czytałam ostatnio ponownie książki z młodości oraz nowe biografie pisarek i widzę zmianę jaka zaszła we mnie po psychoterapii inaczej patrzę na świat.
Może teraz inaczej pisane są biografie?
Teraz widzę różnice między mną a bohaterkami, ich cechy indywidualne a kiedyś utożsamiałam się bez reszty.
Może teraz inaczej pisane są biografie?
Teraz widzę różnice między mną a bohaterkami, ich cechy indywidualne a kiedyś utożsamiałam się bez reszty.
Re: ulubiona książka z dzieciństwa
Tymczasem Niemcy wycofują już książki i filmy o Winnetou.
"powielanie szkodliwych stereotypów", "romantyzację dzikiego Zachodu" i "zawłaszczanie kulturowe w przedstawianiu cech rdzennych mieszkańców".
https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103086,288 ... dzace.html
https://www.dw.com/pl/awantura-o-winnet ... a-62903482
Nie bawimy się już w Indian i Murzynka Bambo bo to rasizm!
Szkoda trochę, bo takie dosyć energetyzujące są te powieści Karola Maya, i mają czasem takie ciekawe, tajemnicze intrygi, detektywistyczne zagadki, sensowną akcję, czasem taką wznoszącą, wzniosłą narrację, pewnych siebie bohaterów itd.
Moim zdaniem lepiej, żeby dzieci czytały Winnetou, niż od razu "Krótką relację o wyniszczeniu Indian" Bartolomé de las Casas, bo będą w szoku.
"powielanie szkodliwych stereotypów", "romantyzację dzikiego Zachodu" i "zawłaszczanie kulturowe w przedstawianiu cech rdzennych mieszkańców".
https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103086,288 ... dzace.html
https://www.dw.com/pl/awantura-o-winnet ... a-62903482
Nie bawimy się już w Indian i Murzynka Bambo bo to rasizm!
Szkoda trochę, bo takie dosyć energetyzujące są te powieści Karola Maya, i mają czasem takie ciekawe, tajemnicze intrygi, detektywistyczne zagadki, sensowną akcję, czasem taką wznoszącą, wzniosłą narrację, pewnych siebie bohaterów itd.
Moim zdaniem lepiej, żeby dzieci czytały Winnetou, niż od razu "Krótką relację o wyniszczeniu Indian" Bartolomé de las Casas, bo będą w szoku.