Chcę się podzielić problemami.
Moderator: moderatorzy
Chcę się podzielić problemami.
Witam.
Sam nie wiem, dlaczego dopiero po 21 latach życia znalazłem się w takim miejscu, ale chętnie się "wyżalę".
Jak już wspomniałem mam 21 lat, od maleńkości wychowuję się na przestrzeni M-3 z chorym na schizofrenie paranoidalną ojcem (ma teraz 68 lat, mama 63).
Czuję na sobie ciężar dzieciństwa i ogromny bagaż przykrych doświadczeń.
Choroba ojca ma charakter przewlekły, można ogólnie powiedzieć "od szpitala do szpitala".
Mam ogromny żal do polskiej służby zdrowia.
Moje dzieciństwo kojarzy mi się dwustanowo. Kilka miesięcy pobyt ojca w domu, kilka miesięcy pobyt w szpitalu. Pierwszy okres, częściowo normalność, częściowo gehenna. Wiecie jak nikt, że choroba członka rodziny sprawia, że "choruje" cała rodzina. Wychowałem się w strachu, niepewności. Życie na tak małej przestrzeni (dwa pokoje) sprawiało, że żyjemy z mamą pod dyktando chorego ojca. On nie śpi - my też.
Ojciec przechodzi przez wszystkie możliwe stany, od całkiem spokojnego funkcjonowania, przez lekką psychozę po najgorsze stany.
Z racji byłej służby wojskowej, czuje silne powiązania, salutuje, czasem boi się nalotów, rozstrzeliwania.... Czasem nie pozwala wchodzić mieszkańcom do bloku, każe nam żyć w ciemności. Widzi zagrożenie w komputerach. Nieraz zabraniał nam wychodzić, niestety argumentem bywała też siła.
Nie sposób opisać tego wszystkiego.
Napisałem, gdyż czuję, że po tylu latach czas problem rozwiązać.
Najgorsze jest to, ze gdyby nasza służba zdrowia działała prawidłowo, to takie osoby mogłyby całkiem przyzwoicie funkcjonować.
Ja całe "leczenie" mojego ojca mogę opisać tak; Cykl taki powtarzał się za mojego życia średnio 2-3 razy w roku.
a) Pogarszanie się stanu ojca
b) Czekanie z utęsknieniem, na szczytowe pogorszenie
c) Kiedy stan jest bardzo zły i jest szansa, że wielmożne pogotowie, często razem z policją uznają, że pacjent wymaga hospitalizacji dzwoniliśmy pod 999.
Każdorazowo była to operacja pełna stresu, wymagająca szczęśliwych zbiegów okoliczności, mianowicie, trafienia na rozsądną załogę pogotowia, bardzo agresywne nastawianie ojca (podstawy dla pogotowia), bądź przeciwnie, zgodę na przewiezienie. Kolejne ogniwo - miejscowa przychodnia/szpital/izba przyjęć. Gdzie musiał trafić się lekarz, które mu się "chciało", który nie podważył złego stanu ojca, który poza stałą formułką, że "nie mają miejsc u siebie" miał na tyle dobrej woli, żeby obdzwonić szpitale w województwie. Wreszcie - zgoda szpitala na przyjęcie
d) Zmaganie się z personelem szpitala, średnio co tydzień, aby jeszcze ojca nie wypisywali, ci zawsze mieli jakieś argumenty. Bardzo rzadko jednak starali się na tyle, by ojciec wychodził ze szpitala w dobrym stanie.
Jeśli tak się działo, to po powrocie ojca do domu, od razu przechodziło się do punktu b), a jesli miało się więcej szczęścia, to było pare miesięcy normalnego życia, aż do po punktu a).....
Całe życie uczyłem się, co trzeba nagadać pogotowiu, aby w ogóle raczyli przyjechać, co naściemniać policji, lekarzom. To była nauka, którą dawali nam sami w/w. Sztuka dopasowania się do ściśle określonych zadań tych służb, które najchętniej przyjechałyby, gdyby ojciec kogoś zadźgał nożem.
W tym kraju leczenie chorych psychicznie to kpina, a jest to w zasadzie pacjent, o którego trzeba troszczyć się szczególnie.
Całe życie był jeden zasadniczy problem.
Nie bylibyśmy w stanie się utrzymać oddając ojca do domu opieki.
Teraz gdy pracuję jest to możliwe i myślę, że trzeba wreszcie poczynić kroki.
Ojciec nie jest ubezwłasnowolniony. Przez te wszystkie lata byliśmy naprzemian opieprzani przez lekarzy. Jedni twierdzili, że to konieczne, a inni, że to w zasadzie bez różnicy, bo ojciec i tak i tak musi wyrażać zgodę na leczenie.
Ponadto boimy się "piekła" w domu, gdy ojciec dowie się o toczącej się sprawie.
Gwoździem do trumny jest długie oczekiwanie na taki dom...
Zawsze bałem się o zdrowie mamy, która jest bardzo porywcza i znerwicowana chorobą ojca. Największym paradoksem jest to, że ojciec, rzekomo "truty" całe życie bardzo silnymi lekami trzyma się jak dzwon. Do tego całe życie paląc od jednej paczki, do dwóch "trzydziestek" papierosów dziennie, co pochłaniało olbrzymie sumy pieniędzy, a my wdychaliśmy olbrzymie ilości tego, utlenionego dymu. Czasami śmieję się (czarny humor), że ojciec nas przeżyje.
Nie wiem jak się za to wszystko zabrać, boję się, sytuacji, w której rodzice się postarzeją (a nie są już najmłodsi) i sytuacja dopiero się skomplikuje. Chciałbym się od tego odciąć, zacząć żyć własnym życiem, usamodzielnić się, a nie być skazanym na opiekę nad ojcem.
Nie chcę nawet zadawać podobnych pytań jak w tym dziale "czy mogę zachorować", bo nie chce sobie nawet tym zaprzątać głowy, choć z tego co wiem ta choroba była u ojca rodzinna, chorował ojciec i siostra, a jego żyjące rodzeństwo, pomimo prowadzenia "normalnego" życia też mają swój świat....., niestety cała rodzina jest odwrócona od ojca i nigdy nikt nam w opiece nie pomagał.
Dlaczego to napisałem? Chciałem się wygadać wśród osób, które mnie świetnie zrozumieją. Nigdy nie mogłem na to liczyć, bo mój problem, jest zamknięty w czterech ścianach i tak naprawdę mało kto o tym wie, a ci co wiedzą i tak nie są w stanie zrozumieć.
Jeszcze parę słów, do ekspertów, celem wyjaśnienia przebiegu leczenia.
- Ojciec praktycznie zawsze odpierał prawdę o chorobie i konieczność leczenia(poza wczesnym stadium choroby, zanim się urodziłem)
W pewnych okresach zgadzal się chodzić na zastrzyki. jednak większość czasu nie leczył się wcale, żył od "Szpitala do szpitala".
Paradoks jest jednak taki, że szpitale też często nie były w stanie go "podciągnąć" mimo dawek uderzeniowych.
Również w czasie, gdy ojciec chodził regularnie na zastrzyki zdarzało się, że jego stan się pogarszał. Od jakiegoś czasu daliśmy się przekonać do podawania leków w pożywieniu (2x dziennie) 3 x tisercin plus saszetka depakine, gdyż ojciec ma problemy ze stanami padaczkowymi, przejściowymi i nawet przez lekarzy niewyjaśnionymi. Jednak lata temu, większość cyklu "b)" kończyła się silnym atakiem padaczki.
Jednak po tych wszystkich latach mam poważne wątpliwości, czy medycyna psychiatryczna jest na wystarczającym poziomie. No chyba, że mój ojciec to specyficzny przypadek. W każdym razie zawsze twierdziłem, ze to, czy chodzi na zastrzyki, czy nie, bądź czy dostaje teraz leki w pożywieniu, czy nie, nie ma większego znaczenia. Bowiem było tyle samo przypadków wielomiesięcznego normalnego funkcjonowania bez ŻADNYCH leków, ile przypadków funkcjonowania na lekach. Aktualnie ojciec jest w złym stanie pomimo podawania mu wcześniej wspomnianych leków w pożywieniu.
Chętnie wysłucham Waszych podobnych historii, również zmagań ze służbą zdrowia. Ochoczo poczytam, jak od strony formalnej powinienem rozwiązać problem, aby było to dla wszystkich jak najbardziej bezbolesne...
Sam nie wiem, dlaczego dopiero po 21 latach życia znalazłem się w takim miejscu, ale chętnie się "wyżalę".
Jak już wspomniałem mam 21 lat, od maleńkości wychowuję się na przestrzeni M-3 z chorym na schizofrenie paranoidalną ojcem (ma teraz 68 lat, mama 63).
Czuję na sobie ciężar dzieciństwa i ogromny bagaż przykrych doświadczeń.
Choroba ojca ma charakter przewlekły, można ogólnie powiedzieć "od szpitala do szpitala".
Mam ogromny żal do polskiej służby zdrowia.
Moje dzieciństwo kojarzy mi się dwustanowo. Kilka miesięcy pobyt ojca w domu, kilka miesięcy pobyt w szpitalu. Pierwszy okres, częściowo normalność, częściowo gehenna. Wiecie jak nikt, że choroba członka rodziny sprawia, że "choruje" cała rodzina. Wychowałem się w strachu, niepewności. Życie na tak małej przestrzeni (dwa pokoje) sprawiało, że żyjemy z mamą pod dyktando chorego ojca. On nie śpi - my też.
Ojciec przechodzi przez wszystkie możliwe stany, od całkiem spokojnego funkcjonowania, przez lekką psychozę po najgorsze stany.
Z racji byłej służby wojskowej, czuje silne powiązania, salutuje, czasem boi się nalotów, rozstrzeliwania.... Czasem nie pozwala wchodzić mieszkańcom do bloku, każe nam żyć w ciemności. Widzi zagrożenie w komputerach. Nieraz zabraniał nam wychodzić, niestety argumentem bywała też siła.
Nie sposób opisać tego wszystkiego.
Napisałem, gdyż czuję, że po tylu latach czas problem rozwiązać.
Najgorsze jest to, ze gdyby nasza służba zdrowia działała prawidłowo, to takie osoby mogłyby całkiem przyzwoicie funkcjonować.
Ja całe "leczenie" mojego ojca mogę opisać tak; Cykl taki powtarzał się za mojego życia średnio 2-3 razy w roku.
a) Pogarszanie się stanu ojca
b) Czekanie z utęsknieniem, na szczytowe pogorszenie
c) Kiedy stan jest bardzo zły i jest szansa, że wielmożne pogotowie, często razem z policją uznają, że pacjent wymaga hospitalizacji dzwoniliśmy pod 999.
Każdorazowo była to operacja pełna stresu, wymagająca szczęśliwych zbiegów okoliczności, mianowicie, trafienia na rozsądną załogę pogotowia, bardzo agresywne nastawianie ojca (podstawy dla pogotowia), bądź przeciwnie, zgodę na przewiezienie. Kolejne ogniwo - miejscowa przychodnia/szpital/izba przyjęć. Gdzie musiał trafić się lekarz, które mu się "chciało", który nie podważył złego stanu ojca, który poza stałą formułką, że "nie mają miejsc u siebie" miał na tyle dobrej woli, żeby obdzwonić szpitale w województwie. Wreszcie - zgoda szpitala na przyjęcie
d) Zmaganie się z personelem szpitala, średnio co tydzień, aby jeszcze ojca nie wypisywali, ci zawsze mieli jakieś argumenty. Bardzo rzadko jednak starali się na tyle, by ojciec wychodził ze szpitala w dobrym stanie.
Jeśli tak się działo, to po powrocie ojca do domu, od razu przechodziło się do punktu b), a jesli miało się więcej szczęścia, to było pare miesięcy normalnego życia, aż do po punktu a).....
Całe życie uczyłem się, co trzeba nagadać pogotowiu, aby w ogóle raczyli przyjechać, co naściemniać policji, lekarzom. To była nauka, którą dawali nam sami w/w. Sztuka dopasowania się do ściśle określonych zadań tych służb, które najchętniej przyjechałyby, gdyby ojciec kogoś zadźgał nożem.
W tym kraju leczenie chorych psychicznie to kpina, a jest to w zasadzie pacjent, o którego trzeba troszczyć się szczególnie.
Całe życie był jeden zasadniczy problem.
Nie bylibyśmy w stanie się utrzymać oddając ojca do domu opieki.
Teraz gdy pracuję jest to możliwe i myślę, że trzeba wreszcie poczynić kroki.
Ojciec nie jest ubezwłasnowolniony. Przez te wszystkie lata byliśmy naprzemian opieprzani przez lekarzy. Jedni twierdzili, że to konieczne, a inni, że to w zasadzie bez różnicy, bo ojciec i tak i tak musi wyrażać zgodę na leczenie.
Ponadto boimy się "piekła" w domu, gdy ojciec dowie się o toczącej się sprawie.
Gwoździem do trumny jest długie oczekiwanie na taki dom...
Zawsze bałem się o zdrowie mamy, która jest bardzo porywcza i znerwicowana chorobą ojca. Największym paradoksem jest to, że ojciec, rzekomo "truty" całe życie bardzo silnymi lekami trzyma się jak dzwon. Do tego całe życie paląc od jednej paczki, do dwóch "trzydziestek" papierosów dziennie, co pochłaniało olbrzymie sumy pieniędzy, a my wdychaliśmy olbrzymie ilości tego, utlenionego dymu. Czasami śmieję się (czarny humor), że ojciec nas przeżyje.
Nie wiem jak się za to wszystko zabrać, boję się, sytuacji, w której rodzice się postarzeją (a nie są już najmłodsi) i sytuacja dopiero się skomplikuje. Chciałbym się od tego odciąć, zacząć żyć własnym życiem, usamodzielnić się, a nie być skazanym na opiekę nad ojcem.
Nie chcę nawet zadawać podobnych pytań jak w tym dziale "czy mogę zachorować", bo nie chce sobie nawet tym zaprzątać głowy, choć z tego co wiem ta choroba była u ojca rodzinna, chorował ojciec i siostra, a jego żyjące rodzeństwo, pomimo prowadzenia "normalnego" życia też mają swój świat....., niestety cała rodzina jest odwrócona od ojca i nigdy nikt nam w opiece nie pomagał.
Dlaczego to napisałem? Chciałem się wygadać wśród osób, które mnie świetnie zrozumieją. Nigdy nie mogłem na to liczyć, bo mój problem, jest zamknięty w czterech ścianach i tak naprawdę mało kto o tym wie, a ci co wiedzą i tak nie są w stanie zrozumieć.
Jeszcze parę słów, do ekspertów, celem wyjaśnienia przebiegu leczenia.
- Ojciec praktycznie zawsze odpierał prawdę o chorobie i konieczność leczenia(poza wczesnym stadium choroby, zanim się urodziłem)
W pewnych okresach zgadzal się chodzić na zastrzyki. jednak większość czasu nie leczył się wcale, żył od "Szpitala do szpitala".
Paradoks jest jednak taki, że szpitale też często nie były w stanie go "podciągnąć" mimo dawek uderzeniowych.
Również w czasie, gdy ojciec chodził regularnie na zastrzyki zdarzało się, że jego stan się pogarszał. Od jakiegoś czasu daliśmy się przekonać do podawania leków w pożywieniu (2x dziennie) 3 x tisercin plus saszetka depakine, gdyż ojciec ma problemy ze stanami padaczkowymi, przejściowymi i nawet przez lekarzy niewyjaśnionymi. Jednak lata temu, większość cyklu "b)" kończyła się silnym atakiem padaczki.
Jednak po tych wszystkich latach mam poważne wątpliwości, czy medycyna psychiatryczna jest na wystarczającym poziomie. No chyba, że mój ojciec to specyficzny przypadek. W każdym razie zawsze twierdziłem, ze to, czy chodzi na zastrzyki, czy nie, bądź czy dostaje teraz leki w pożywieniu, czy nie, nie ma większego znaczenia. Bowiem było tyle samo przypadków wielomiesięcznego normalnego funkcjonowania bez ŻADNYCH leków, ile przypadków funkcjonowania na lekach. Aktualnie ojciec jest w złym stanie pomimo podawania mu wcześniej wspomnianych leków w pożywieniu.
Chętnie wysłucham Waszych podobnych historii, również zmagań ze służbą zdrowia. Ochoczo poczytam, jak od strony formalnej powinienem rozwiązać problem, aby było to dla wszystkich jak najbardziej bezbolesne...
- moi
- moderator
- Posty: 27824
- Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
- Gadu-Gadu: 9
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
- Kontakt:
Re: Chcę się podzielić problemami.
Wiesz, to jest jednak Twój ojciec i nie da się uciec od odpowiedzialności za członka rodziny. Nie wiem (bo nie zrozumiałam z kontekstu), jaki dokładnie masz plan, ale umieszczenie ojca w domu opieki również wymaga (chyba) jego zgody, jeśli nie jest ubezwłasnowolniony.Turysta pisze:Chciałbym się od tego odciąć, zacząć żyć własnym życiem, usamodzielnić się, a nie być skazanym na opiekę nad ojcem.
Najgorsze jest to, że ojciec nie chce się regularnie leczyć i że leki- jak się wydaje- nie przynoszą poprawy. Ale skoro stosuje je sporadycznie, to raczej nie ma się czemu dziwić. Zastrzyki są dobrym rozwiązaniem. Czy teraz ojciec bierze zastrzyki?
Pozdrawiam.m.
Re: Chcę się podzielić problemami.
Wiesz co, jak widzę na przykładzie bliskiej rodziny ojca, można się odciąć i to całkowicie. Ja dość już życia poświęciłem.
Umieszczenie w domu opieki to niestety bardzo skomplikowana procedura, poprzedzona sprawą o ubezwłasnowolnienie. Czas oczekiwania na dom - około 5 lat. Biorąc pod uwagę, ile ludzie czekają na tomografię i różne pilne badania, można przyjąć, że to niedługo....![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
Odnośnie zastrzyków, pisałem, że wiele razy były mu przepisywane, ze względu na to, że leków nigdy nie chciał brać, a "zagonienie" go raz nad dwa tygodnie na zastrzyk było prostsze. Tak jak pisałem jednak, nawet to nie dawało gwarancji, że stan się nie pogorszy. Za to zdarzały się okresy (rekordowo chyba nawet roczne) dobrego samopoczucia bez jakichkolwiek leków i zastrzyków.. Jednym słowem lekarze rozkładają ręcę. Do niedawna, kiedy w miejscowej przychodzi zdrowia psychicznego pracownicy się "przetasowali", wszyscy go świetnie znali, włącznie z pielęgniarkami, a dzwoniąc na pogotowie, słyszałem to samo od dyspozytorki. Znamy, wiemy... do widzenia...
Dla osób, które mają podobne perypetie z pogotowiem jak ja, polecam prywatne pogotowia. Przyjeżdżają bez łaski, nie śpieszy im się, z punktu widzenia chorego mają niczym nie różniącą się karetkę i również takie same uniformy. Profesjonalizm również jest na wysokim poziomie. Jeśli lekarz dużurny zasłania się brakiem karetki przewozowej, również możemy skorzystać z prywatnej. Niestety to wszystko nie mało kosztuje....
Chciałbym jeszcze naświetlić uciążliwości, z jakimi zmagaliśmy się z tytułu choroby, poza wspomnianymi wcześniej
- zaciąganie kredytów na sprzęty gospodarstwa domowego w czasach kiedy byliśmy bardzo biedni..
- Niepewność o prywatne rzeczy (ojciec wertował nasze szafki, szuflady), co sie nie podobało to wyrzucał
Teraz mam pokój zamykany na zasuwę, jak w więzieniu
- Wielokrotne próby wyrzucenia komputera
- Nachodzenie sąsiadów
- Zamykanie okien w upały.... nakazywanie zasłaniania zasłon
- Zakaz oglądania telewizji
- Ciągoty do prowadzenia pojazdów, próby zakupu, przejażdżki w komisach w stanach urojeń.... Dacie wiarę, że mamy w domu dwa samochody, o których ojciec i nie wie i z oczywistych względów nie może się dowiedzieć?
i cała masa rzeczy, które przez lata są dla mnie oczywiste, a dla ludzi zzewnątrz chore ;-)
Umieszczenie w domu opieki to niestety bardzo skomplikowana procedura, poprzedzona sprawą o ubezwłasnowolnienie. Czas oczekiwania na dom - około 5 lat. Biorąc pod uwagę, ile ludzie czekają na tomografię i różne pilne badania, można przyjąć, że to niedługo....
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
Odnośnie zastrzyków, pisałem, że wiele razy były mu przepisywane, ze względu na to, że leków nigdy nie chciał brać, a "zagonienie" go raz nad dwa tygodnie na zastrzyk było prostsze. Tak jak pisałem jednak, nawet to nie dawało gwarancji, że stan się nie pogorszy. Za to zdarzały się okresy (rekordowo chyba nawet roczne) dobrego samopoczucia bez jakichkolwiek leków i zastrzyków.. Jednym słowem lekarze rozkładają ręcę. Do niedawna, kiedy w miejscowej przychodzi zdrowia psychicznego pracownicy się "przetasowali", wszyscy go świetnie znali, włącznie z pielęgniarkami, a dzwoniąc na pogotowie, słyszałem to samo od dyspozytorki. Znamy, wiemy... do widzenia...
Dla osób, które mają podobne perypetie z pogotowiem jak ja, polecam prywatne pogotowia. Przyjeżdżają bez łaski, nie śpieszy im się, z punktu widzenia chorego mają niczym nie różniącą się karetkę i również takie same uniformy. Profesjonalizm również jest na wysokim poziomie. Jeśli lekarz dużurny zasłania się brakiem karetki przewozowej, również możemy skorzystać z prywatnej. Niestety to wszystko nie mało kosztuje....
Chciałbym jeszcze naświetlić uciążliwości, z jakimi zmagaliśmy się z tytułu choroby, poza wspomnianymi wcześniej
- zaciąganie kredytów na sprzęty gospodarstwa domowego w czasach kiedy byliśmy bardzo biedni..
- Niepewność o prywatne rzeczy (ojciec wertował nasze szafki, szuflady), co sie nie podobało to wyrzucał
Teraz mam pokój zamykany na zasuwę, jak w więzieniu
- Wielokrotne próby wyrzucenia komputera
- Nachodzenie sąsiadów
- Zamykanie okien w upały.... nakazywanie zasłaniania zasłon
- Zakaz oglądania telewizji
- Ciągoty do prowadzenia pojazdów, próby zakupu, przejażdżki w komisach w stanach urojeń.... Dacie wiarę, że mamy w domu dwa samochody, o których ojciec i nie wie i z oczywistych względów nie może się dowiedzieć?
i cała masa rzeczy, które przez lata są dla mnie oczywiste, a dla ludzi zzewnątrz chore ;-)
Re: Chcę się podzielić problemami.
Masz 21 lat. Jesteś młodym (a już doświadczonym przez los) chłopakiem, który dopiero wchodzi w dorosłe życie. Wiem, że wiele osób na tym forum jest zdania, że nie można się uwolnić od odpowiedzialności za członka rodziny. Odpowiedzialność to rzecz piękna i chwalebna, jednak niemożliwym jest dźwiganie odpowiedzialności za siebie samego i wszystkich bliskich dookoła. Przerabiałam to. Nic to nie dawało - ukochani bliscy nadal byli skoncentrowani na niszczeniu życia - swojego i mojego.
Żeby mieć siłę i móc pomagać innym powinieneś najpierw skupić się na swoich potrzebach, bo nikt inny tego za Ciebie nie zrobi. Jeśli ktoś chce być fizycznie silny - potrzebuje jedzenia. Jeśli ktoś ma być psychicznie silny - potrzebuje spokoju. Nie da się tego przeskoczyć.
Na Twoim miejscu po prostu wyprowadziłabym się z domu, wynajęła gdzieś pokój, kontynuowałabym pracę i naukę.
Pamiętaj - choroba Ojca nie była Twoim wyborem. W swoim życiu masz jeszcze wiele rzeczy do zrobienia - znaleźć kogoś kogo pokochasz, z kim zwiążesz swoje życie, z kim będziesz szczęśliwy. Być może będziesz miał również dzieci, o które również będziesz musiał się zatroszczyć.
Dlaczego miałbyś przedkładać nieszczęśliwe życie swojego Ojca ponad swoją własną szczęśliwą przyszłość oraz szczęśliwą i spokojną przyszłość swoich najbliższych?
Nie stać Ciebie przecież na prywatny dom opieki dla Tatusia (to pewnie byłoby dla wszystkich najlepsze), a on może jeszcze pożyć kilkadziesiąt lat, więc trudno liczyć na to, że problem rozwiąże się sam. Trudno również mieć nadzieje na jakieś większe zmiany w jego zachowaniu.
Tych światów niestety nie da się pogodzić. Musisz wybierać. Im prędzej, tym lepiej. Wybierz siebie i swoją przyszłość.
Kto wie - może nawet w ciągu kilku lat dorobisz się na tyle, że będzie Cię stać na ten dom opieki, a wtedy ulżyłbyś Matce i byłby to jednocześnie najbardziej odpowiedni sposób, żeby zatroszczyć się o Ojca.
Wiem - wyprowadzenie się z domu nie będzie wcale dla Ciebie łatwe. Pewnie spotkasz się z potępieniem najbliższych i mimo wszystko będziesz czuł ten potworny ciężar odpowiedzialności za Tatę, który od dzieciństwa wciskałeś sam sobie i który milcząco wciskała Ci Mama.
Pamiętaj jednak, że nie zostałeś powołany do życia na męczennika, czy opiekuna swojego Ojca. To nie jest wcale naturalny porządek rzeczy. Masz inne przeznaczenie - być silnym, szczęśliwym i żyć własnym życiem:-)
Żeby mieć siłę i móc pomagać innym powinieneś najpierw skupić się na swoich potrzebach, bo nikt inny tego za Ciebie nie zrobi. Jeśli ktoś chce być fizycznie silny - potrzebuje jedzenia. Jeśli ktoś ma być psychicznie silny - potrzebuje spokoju. Nie da się tego przeskoczyć.
Na Twoim miejscu po prostu wyprowadziłabym się z domu, wynajęła gdzieś pokój, kontynuowałabym pracę i naukę.
Pamiętaj - choroba Ojca nie była Twoim wyborem. W swoim życiu masz jeszcze wiele rzeczy do zrobienia - znaleźć kogoś kogo pokochasz, z kim zwiążesz swoje życie, z kim będziesz szczęśliwy. Być może będziesz miał również dzieci, o które również będziesz musiał się zatroszczyć.
Dlaczego miałbyś przedkładać nieszczęśliwe życie swojego Ojca ponad swoją własną szczęśliwą przyszłość oraz szczęśliwą i spokojną przyszłość swoich najbliższych?
Nie stać Ciebie przecież na prywatny dom opieki dla Tatusia (to pewnie byłoby dla wszystkich najlepsze), a on może jeszcze pożyć kilkadziesiąt lat, więc trudno liczyć na to, że problem rozwiąże się sam. Trudno również mieć nadzieje na jakieś większe zmiany w jego zachowaniu.
Tych światów niestety nie da się pogodzić. Musisz wybierać. Im prędzej, tym lepiej. Wybierz siebie i swoją przyszłość.
Kto wie - może nawet w ciągu kilku lat dorobisz się na tyle, że będzie Cię stać na ten dom opieki, a wtedy ulżyłbyś Matce i byłby to jednocześnie najbardziej odpowiedni sposób, żeby zatroszczyć się o Ojca.
Wiem - wyprowadzenie się z domu nie będzie wcale dla Ciebie łatwe. Pewnie spotkasz się z potępieniem najbliższych i mimo wszystko będziesz czuł ten potworny ciężar odpowiedzialności za Tatę, który od dzieciństwa wciskałeś sam sobie i który milcząco wciskała Ci Mama.
Pamiętaj jednak, że nie zostałeś powołany do życia na męczennika, czy opiekuna swojego Ojca. To nie jest wcale naturalny porządek rzeczy. Masz inne przeznaczenie - być silnym, szczęśliwym i żyć własnym życiem:-)
Re: Chcę się podzielić problemami.
Rozumiem iż 21 lat opieki nad dzieckiem to pikuś.Rozumiem iż dbanie o już choćby najbliższych to pikuś.Rozumiem że generalnie rodzina to pikuś.Rozumiem że choroba ( przynajmniej jeżeli mnie nie złapie) to pikuś.Nie rozumiem jednak u Turysty braku jakichkolwiek wyższych uczuć no ale ja też jestem tylko chory, dzięki Bogu, mogę liczyć na wszelką pomoc od moich bliskich w chwilach dla mnie trudnych.Dieg mam nadzieję że jesteś silny,szczęśliwy i żyjesz własnym życiem , życzę Ci jednak serdecznie aby Twoje własne dzieci ( jeżeli będziesz je miał, bo dzieci to przecież kłopot na całe życie ) , potraktowały Cię tak samo ( jak nie lepiej ) , biorąc pod uwagę twoje dzisiejsze przemyślenia, w chwilach dla Ciebie trudnych.
Na koniec myślę że ojciec Turysty da sobie doskonale radę , licząc li tylko i wyłącznie na pomoc z tego co się domyślam szczerze go kochającej żony. Mam tylko nadzieję iż Turysta w przypływach swojej "miłości" nie będzie w tym przeszkadzał.
Ps. Turysta nie oczekuj ode mnie wsparcia , jestem pełen niesmaku , pogardy i gniewu , przepraszam.
Na koniec myślę że ojciec Turysty da sobie doskonale radę , licząc li tylko i wyłącznie na pomoc z tego co się domyślam szczerze go kochającej żony. Mam tylko nadzieję iż Turysta w przypływach swojej "miłości" nie będzie w tym przeszkadzał.
Ps. Turysta nie oczekuj ode mnie wsparcia , jestem pełen niesmaku , pogardy i gniewu , przepraszam.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Chcę się podzielić problemami.
Bobo, chyba nieprawidłowo rozumiesz ! Przecież troska o rodziców, jaką opisuje Turysta nie jest ani łatwa ani nie jest drobnostką. Turysta stara się, żeby jego ojciec miał prawidłową opiekę lekarską i jak opisuje jest to w Polsce bardzo trudne zadanie. Nie mam pojęcia skąd wziąłeś ten pomysł, że to "pikuś", czyli drobnostka. Podobnie nie wiem dlaczego zarzucasz Turyście brak wyższych uczuć. Przecież jego posty cechuje troska o jego ojca. Chyba dostrzegłeś jakiś element i on urósł u ciebie ponad zdrowy rozsądek.bobo pisze:... Rozumiem iż dbanie o już choćby najbliższych to pikuś. ...
Turysto, witaj na naszym forum. Pisz w tym wątku i zadawaj pytania. Moim zdaniem masz rację, że opieka nad osobą chorą jest w polskich warunkach niezmiernie trudna. Brak jest odpowiednich procedur prawnych.
Jeśli wołasz karetkę proś koniecznie o taką która przyjedzie z lekarzem, najlepiej takim, który ma pojęcie o chorobach psychicznych. Mów od razu, że sami sanitariusze niewiele tu pomogą. Po przyjeździe karetki słowem kluczem jest termin "zagrożenie dla siebie i innych". Choć to śmieszne jeśli go nie użyjesz obsługa karetki nie będzie miała podstaw prawnych do przewiezienia Twojego taty do szpitala, jeśli on sam nie wyrazi zgody. Dlatego musisz mówić cały czas o zagrożeniu przez ojca dla siebie i innych. Osoby dotknięte schizofrenią popełniają w 10 % samobójstwo, dlatego sam fakt choroby psychicznej stanowi zagrożenie. Nie musisz wiedzieć, ani przewidywać dokładniej, czy i na ile to zagrożenie dotyczy twojego ojca. Po prostu mów o nim, bo w oni w karetce inaczej nie rozumieją.
Choć istnieje rejonizacja proś od razu karetkę o przewiezienie ojca do takiego szpitala, "w którym będzie mógł otrzymać pomoc". Inaczej oni tego sami nie zrozumieją i może im się wydawać, że chodzi o sam transport wszystko jedno dokąd. To karetka ma zadzwonić do szpitala i sprawdzić, czy tam są wolne miejsca ! Jeśli ich nie ma niech wiozą do innego szpitala.
Podczas pobytu w szpitalu staraj się pomoc nie tylko psychiatryczną, ale także psychologiczną, która pomogłaby przełamać w ojcu niechęć do leczenia. Rób to razem z matką i dbaj o to, żeby ona także miała dobrą znajomość tej choroby.
Po szpitalu staraj się o oddział dzienny. Zastrzyki są zamiast takbletek po to, żeby lek mógł działać dwa tygodnie, jeśli pacjent sam odmówiłby brania tabletek. O te zastrzyki i regularne wizyty lekarskie trzeba koniecznie dbać. Najlepiej jeśli mama nauczy się dawać zastrzyk.
Jeśli to wszystko nie wystarcza staraj się moim zdaniem o ubezwłasnowolnienie. To pojęcie prawne nie odpowiada niestety temu czego potrzebujesz i musisz sobie z tej rozbieżności zdawać dokładnie sprawę ! Prawnicy sami tego nie rozumieją, jeśli się im tego cały czas nie tłumaczy. Potrzebujesz decyzji sądu o nakazie leczenia ojca, a nie jakiegoś stwierdzenia, że ojciec nie ma własnej woli np. w stosunku do swoich pieniędzy. To są zupełnie różne rzeczy i oni tego nie rozumieją. "Tak mają" - no, bo co tu powiedzieć !
Poza odpowiedzialnością za ojca ponosisz moim zdaniem nie mniejszą odpowiedzialność za własne życie. To z tego powodu poszukanie własnego mieszkania może okazać się prawidłową decyzją. To zależy od tego, jak układasz sobie swoje własne sprawy obecnie. Jeśli w domu u rodziców nie możesz kontynuować kształcenia, lub nie możesz dojrzewać emocjonalnie układająć kontakty z płcią przeciwną to może się okazać, że u siebie więcej tracisz niż u ojca pomagasz. Wtedy szukanie własnego mieszkanie to nakaz rozsądku. Dieg może mieć sporo racji.
Weź jednak także pod uwagę, że masz dopiero 21 lat i branie współodpowiedzialności za rodzica to może być zbyt duży ciężar. Jeszcze nie jesteś w pełni dojrzały ! Tutaj pomoże ci psycholog. Udaj się do niego po poradę w swojej własnej sprawie ! Obgadaj z nim kwestię, jak ty sam radzisz sobie z sytuacją. Całkiem prawdopodobne, że rozsądne mogą okazać się regularne wizyty, lub psychoterapia dla Ciebie. Mniej wykształcone osoby często nie rozumieją takiej potrzeby, ale zwróć na to uwagę, że to często bywa klucz do rozwiązania.
Na koniec sprawa, na ile sam możesz zachorować. - Tak, możesz. Szansa wynosi kilka procent. Zwracaj uwagę na to, czy twoje własne uczucie nie rozkołysują się nadmiernie, czy nie "przesadzasz" z nimi i dostrzegasz "rzeczy, których nie ma". Powinieneś unikać strasu, a szczególnie takiego, który długo trwa, a nie da się go rozwiązać.
To wszystko wydaje się niemożliwe do spełnienia. Ale tak nie jest ! Przy prawidłowej organizacji życia i prawidłowym podejściu do spraw można spokojnie i pomyślnie żyć. Właśnie na tym polega m.i. dojrzałość. W dojrzałym podejściu do spraw pomoże ci psycholog i to forum. Pytaj tutaj, pisz o swoich wątpliwościach. Czasami samo prawidłowe nazwanie problemu pomoga.
pozdrawiam, zbyszek
Re: Chcę się podzielić problemami.
Oprócz rozumu mam jeszcze coś takiego jak serce , sam jestem ojcem i dziadkiem niestety nie zauważyłem tego na co starasz się zwrócić mi uwagę w poście Turysty, ale to nieważne przeca nie potrzeba przykładów z czyjejś wypowiedzi wystarczy rozumieć, rozumiem i nie zaśmiecam tematu, na który śmiem wątpić iż nikt nie zwróciłby uwagi.
Re: Chcę się podzielić problemami.
Wchodząc na to forum nie byłem do końca pewny, po co to robię, miałem jednak nadzieję, że w takim miejscu, jak nigdzie indziej można porozmawiać o problemach, których "teoretycy" nie rozumieją.
Zastanawiałem się chwilę, czy warto cokolwiek niektórym z Was tłumaczyć, doszedłem jednak do wniosku, że nie.
Jak widać nigdy nie byliście w takiej sytuacji, a już na pewno nie znacie problematyki choroby mojego ojca, która de facto wymyka się poza podręcznikowe teorie, poza wiedzę i chęci lekarzy.
Reszcie dziękuję za odpowiedzi, są dla mnie bardzo cenne.
To wszystko prawda i ja to już wszystko wiem, już za gówniarza uczyłem się jak wpasować się w polski system, mama często była tak wykończona, że postanawiałem sam przerwać to piekło. Z czasem nauczyłem się, że trzeba mówić iż ojciec jest agresywny (to akurat zazwyczaj było prawdą), jednak jeśli powie się, że jest agresywny, natychmiast pada pytanie "Czy pobił kogoś?" Bo jeśli nie, to przecież wszystko jest w porządku. Także trzeba być do takiej rozmowy przygotowanym i mieć ułożone w głowie co chce się powiedzieć. Najlepiej jest przedstawić im zagrożenie i dodać iż ze względu na ryzyko dużej agresji, wzywam też policję.
Jak już pisałem, w mieście jest poradnia zdrowia psychicznego, z oddziałem dziennym, oddziałem zamkniętym.
Można o tej placówce napisać wiele złego, choćby to, że lekarze w czasie nocnego dyżuru, gdy ktoś raczył ich wybudzić zachowywali się tak, jakby sami potrzebowali konsultacji we własnej placówce.
Niestety dla dużej części psychiatrów, szpitali psychiatrycznych i przychodni pacjent chory psychicznie, dokładnie tak, jak każdy inny pacjent, jest złem koniecznym, a nawet NIEKONIECZNYM. W końcu wystarczy pacjenta nie przyjąć, albo powiedzieć, że "jest zdrowy" i puścić go do domu i temat jest zamknięty.
Ileż to wielotygodniowych niepotrzebnych zmagań można zaoszczędzić, a ile to pieniędzy zostanie w budżecie na ten rok.
Nigdy nie spotkałem się z tym, o czym piszesz, że pogotowie w jakikolwiek sposób, stara się o los pacjenta. Jedyna "przysługa" na jaką można liczyć (choć rzadko), to na chwilowe przejęcie się problemem i próba za wszelką cenę zabrania pacjenta z domu (a nie tylko na podsunięcia papierka o wyrażeniu zgody) i szybkiego przewiezienia go do wspomnianej wyższej przychodni, odstawienie go za drzwi, skąd nie ucieknie i fajrant.
Na szczęście zdarzali się lekarze pogotowia, którym się "chciało". Potrafili się wpasować w myślenie pacjenta i w jego urojenia, znaleźć argumenty, dlaczego ma z nimi pojechać.
Nigdy jeszcze żadna załoga (a w pewnym okresie znałem chyba wszystkie) nie przewiozła ojca nigdzie dalej.
W pewnym sensie (choć w niewielkim) arogancje, ignorancję i chamstwo lekarzy w izbach przyjęć można tłumaczyć własnie tym, że karetki, policja przywożą pacjentów, nie pytając się o miejsca na oddziałach. Także to spada na lekarza, znalezienie w województwie szpitala, który łaskawie raczy przyjąć pacjenta.
Potem z kolei trzeba zorganizować karetkę przewozową, na którą zazwyczaj czeka się kilka godzin.
Jeszcze jedna sprawa.
Rodzina mojego ojca jak i on sam, zataili przed ślubem jego chorobę.
Mama mimo to jest z ojcem do dzisiaj, mimo, że choroba szybko się ujawniła, mimo, że poświęciła swoją karierę, zdrowie, mimo, że rodzina ma ojca głęboko w poważaniu, a kiedy raz na pół roku się odezwą śmią jeszcze dawać "dobre rady".
Chciałbym zapytać, czy w swojej "wyższej sferze uczuciowości" stać byłoby Was na tak wielkie poświęcenie. Nie oczekuję odpowiedzi, bo to tylko puste deklaracje. Ja nie miałem wyboru, ojca nie wybierałem, mama jednak wybór miała.
Zastanawiałem się chwilę, czy warto cokolwiek niektórym z Was tłumaczyć, doszedłem jednak do wniosku, że nie.
Jak widać nigdy nie byliście w takiej sytuacji, a już na pewno nie znacie problematyki choroby mojego ojca, która de facto wymyka się poza podręcznikowe teorie, poza wiedzę i chęci lekarzy.
Reszcie dziękuję za odpowiedzi, są dla mnie bardzo cenne.
Mądre słowa, dziękidieg pisze:Na Twoim miejscu po prostu wyprowadziłabym się z domu, wynajęła gdzieś pokój, kontynuowałabym pracę i naukę.
Pamiętaj - choroba Ojca nie była Twoim wyborem. W swoim życiu masz jeszcze wiele rzeczy do zrobienia - znaleźć kogoś kogo pokochasz, z kim zwiążesz swoje życie, z kim będziesz szczęśliwy. Być może będziesz miał również dzieci, o które również będziesz musiał się zatroszczyć.
Dlaczego miałbyś przedkładać nieszczęśliwe życie swojego Ojca ponad swoją własną szczęśliwą przyszłość oraz szczęśliwą i spokojną przyszłość swoich najbliższych?
Nie stać Ciebie przecież na prywatny dom opieki dla Tatusia (to pewnie byłoby dla wszystkich najlepsze), a on może jeszcze pożyć kilkadziesiąt lat, więc trudno liczyć na to, że problem rozwiąże się sam. Trudno również mieć nadzieje na jakieś większe zmiany w jego zachowaniu.
Tych światów niestety nie da się pogodzić. Musisz wybierać. Im prędzej, tym lepiej. Wybierz siebie i swoją przyszłość.
Kto wie - może nawet w ciągu kilku lat dorobisz się na tyle, że będzie Cię stać na ten dom opieki, a wtedy ulżyłbyś Matce i byłby to jednocześnie najbardziej odpowiedni sposób, żeby zatroszczyć się o Ojca.
Wiem - wyprowadzenie się z domu nie będzie wcale dla Ciebie łatwe. Pewnie spotkasz się z potępieniem najbliższych i mimo wszystko będziesz czuł ten potworny ciężar odpowiedzialności za Tatę, który od dzieciństwa wciskałeś sam sobie i który milcząco wciskała Ci Mama.
Pamiętaj jednak, że nie zostałeś powołany do życia na męczennika, czy opiekuna swojego Ojca. To nie jest wcale naturalny porządek rzeczy. Masz inne przeznaczenie - być silnym, szczęśliwym i żyć własnym życiem:-)
Bez komentarza.bobo pisze:Na koniec myślę że ojciec Turysty da sobie doskonale radę , licząc li tylko i wyłącznie na pomoc z tego co się domyślam szczerze go kochającej żony. Mam tylko nadzieję iż Turysta w przypływach swojej "miłości" nie będzie w tym przeszkadzał.
zbyszek pisze:Jeśli wołasz karetkę proś (...)
To wszystko prawda i ja to już wszystko wiem, już za gówniarza uczyłem się jak wpasować się w polski system, mama często była tak wykończona, że postanawiałem sam przerwać to piekło. Z czasem nauczyłem się, że trzeba mówić iż ojciec jest agresywny (to akurat zazwyczaj było prawdą), jednak jeśli powie się, że jest agresywny, natychmiast pada pytanie "Czy pobił kogoś?" Bo jeśli nie, to przecież wszystko jest w porządku. Także trzeba być do takiej rozmowy przygotowanym i mieć ułożone w głowie co chce się powiedzieć. Najlepiej jest przedstawić im zagrożenie i dodać iż ze względu na ryzyko dużej agresji, wzywam też policję.
Niestety Twoje doświadczenia w zderzeniu z moją lokalną rzeczywistością wcale się nie pokrywają.zbyszek pisze:Choć istnieje rejonizacja proś od razu karetkę o przewiezienie ojca do takiego szpitala, "w którym będzie mógł otrzymać pomoc". Inaczej oni tego sami nie zrozumieją i może im się wydawać, że chodzi o sam transport wszystko jedno dokąd. To karetka ma zadzwonić do szpitala i sprawdzić, czy tam są wolne miejsca ! Jeśli ich nie ma niech wiozą do innego szpitala.
Jak już pisałem, w mieście jest poradnia zdrowia psychicznego, z oddziałem dziennym, oddziałem zamkniętym.
Można o tej placówce napisać wiele złego, choćby to, że lekarze w czasie nocnego dyżuru, gdy ktoś raczył ich wybudzić zachowywali się tak, jakby sami potrzebowali konsultacji we własnej placówce.
Niestety dla dużej części psychiatrów, szpitali psychiatrycznych i przychodni pacjent chory psychicznie, dokładnie tak, jak każdy inny pacjent, jest złem koniecznym, a nawet NIEKONIECZNYM. W końcu wystarczy pacjenta nie przyjąć, albo powiedzieć, że "jest zdrowy" i puścić go do domu i temat jest zamknięty.
Ileż to wielotygodniowych niepotrzebnych zmagań można zaoszczędzić, a ile to pieniędzy zostanie w budżecie na ten rok.
Nigdy nie spotkałem się z tym, o czym piszesz, że pogotowie w jakikolwiek sposób, stara się o los pacjenta. Jedyna "przysługa" na jaką można liczyć (choć rzadko), to na chwilowe przejęcie się problemem i próba za wszelką cenę zabrania pacjenta z domu (a nie tylko na podsunięcia papierka o wyrażeniu zgody) i szybkiego przewiezienia go do wspomnianej wyższej przychodni, odstawienie go za drzwi, skąd nie ucieknie i fajrant.
Na szczęście zdarzali się lekarze pogotowia, którym się "chciało". Potrafili się wpasować w myślenie pacjenta i w jego urojenia, znaleźć argumenty, dlaczego ma z nimi pojechać.
Nigdy jeszcze żadna załoga (a w pewnym okresie znałem chyba wszystkie) nie przewiozła ojca nigdzie dalej.
W pewnym sensie (choć w niewielkim) arogancje, ignorancję i chamstwo lekarzy w izbach przyjęć można tłumaczyć własnie tym, że karetki, policja przywożą pacjentów, nie pytając się o miejsca na oddziałach. Także to spada na lekarza, znalezienie w województwie szpitala, który łaskawie raczy przyjąć pacjenta.
Potem z kolei trzeba zorganizować karetkę przewozową, na którą zazwyczaj czeka się kilka godzin.
Jeszcze jedna sprawa.
Rodzina mojego ojca jak i on sam, zataili przed ślubem jego chorobę.
Mama mimo to jest z ojcem do dzisiaj, mimo, że choroba szybko się ujawniła, mimo, że poświęciła swoją karierę, zdrowie, mimo, że rodzina ma ojca głęboko w poważaniu, a kiedy raz na pół roku się odezwą śmią jeszcze dawać "dobre rady".
Chciałbym zapytać, czy w swojej "wyższej sferze uczuciowości" stać byłoby Was na tak wielkie poświęcenie. Nie oczekuję odpowiedzi, bo to tylko puste deklaracje. Ja nie miałem wyboru, ojca nie wybierałem, mama jednak wybór miała.
- moi
- moderator
- Posty: 27824
- Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
- Gadu-Gadu: 9
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
- Kontakt:
Re: Chcę się podzielić problemami.
Jeśli opuścisz ojca w tak trudnej dla niego sytuacji, to myślę, że po jego śmierci będziesz miał wyrzuty sumienia, że nic nie zrobiłeś. Postaraj się o umieszczenie taty w jakimś ośrodku, jeśli sami nie dajecie sobie z nim rady. Nie zostawiajcie go jednak na pastwę losu. Ty też możesz znaleźć się w takiej sytuacji i potrzebować pomocy. Choroba nie wybiera.
Pozdrawiam.m.
Pozdrawiam.m.
- małomówiąca
- zaufany użytkownik
- Posty: 745
- Rejestracja: wt lut 15, 2011 12:59 pm
Re: Chcę się podzielić problemami.
Turysto, myślę, że dobrze by było, gdybyś się wyprowadził. Twoje zdrowie psychiczne też jest ważne, jeśli nawet nie najważniejsze w sytuacji, kiedy próbujesz komuś pomóc. Człowiek przemęczony psychicznie nie na wiele komukolwiek się zda, a poza tym się zwyczajnie wypala, a stąd już prosta droga do własnych psychicznych problemów, na czele z depresją. Szkoda, że tak niewielu ludzi bierze pod uwagę, że osoby opiekujące się mocno chorymi członkami rodziny też bardzo cierpią i też wymagają wsparcia i pomocy. Miłość i szacunek do ojca to jedno, a całe życie poświęceń TAKIEGO kalibru to drugie. Wiem co mówię. Może nie mam doświadczeń z chorymi aż tak ciężkich jak Ty [chylę czoła, że tak długo, w tak młodym wieku poświęcasz całego siebie dla dobra rodziny], ale naprawdę jestem w stanie zrozumieć Twoje uczucia. Wyprowadzenie się dałoby Ci psychiczny azyl od ciągłych problemów, odrobinę spokoju. Nikt nie mówi, że trzeba się ojca wypierać i go porzucać, ale naprawdę można pomagać nie będąc non stop w jednym domu z chorą osobą. Miej własne życie, myśl też o sobie, planuj przyszłość i realizuj te plany, bo życie jest tylko jedno. Równowaga to ważna sprawa, żeby nie wysiąść psychicznie. Pomysł z ośrodkiem opieki jest moim zdaniem bardzo dobry. Nie znam procedur, ale z całego serca życzę Tobie i Twojej mamie, żeby się Wam udało. Całkiem możliwe, że gdyby udało się zacząć naprawdę leczyć Twojego tatę, jego i Wasze życie stałoby się zupełnie normalne.
Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam wszystkiego dobrego. Mam nadzieję, że się poukłada. Dbaj o siebie!
Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam wszystkiego dobrego. Mam nadzieję, że się poukłada. Dbaj o siebie!
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Chcę się podzielić problemami.
Turysto, szkoda że nie we wszystkim możemy zaoferować Ci dobrą radę. Sorry że ośmieliłem się wspomnieć o dojrzewaniu, choć przecież mało Cię znam i nie mogę oceniać Twojej dojrzałości. Jednak wiem, że porada psychologa lub psychoterapia zwykle wiele pomaga, jakkolwiek nie wiem, czy w miejscu, w którym mieszkasz wchodzi ona w rachubę.
Co do ojca wydaje mi się, że należałoby rzetelnie ocenić możliwość jego leczenia. Jeśli w obecnej sytuacji leczenie jest praktycznie wątpliwe to "ubezwłasnowolnienie" wydaje się logiczną koniecznością. Wsparciem powinna być tu pomoc społeczna. Nie wiem jak ona działa w Twojej okolicy. Należy oczywiście zawsze starać się rozmawiać z ojcem. On powinien znać Twoje zamiary i ich motywy, choć pewno ich nigdy nie zaakceptuje. Mów jasno, że chcesz, żeby się leczył i o to tylko i nic innego prosisz sąd.
Bardzo ciężko jest przeforsować cokolwiek w stosunku do własnych rodziców jako dwudziestolatek. Czy Twoja matka popiera Twoje oceny i Twoje podejście ? Czy naradzacie się współnie nad sytuacją ?
Co do ojca wydaje mi się, że należałoby rzetelnie ocenić możliwość jego leczenia. Jeśli w obecnej sytuacji leczenie jest praktycznie wątpliwe to "ubezwłasnowolnienie" wydaje się logiczną koniecznością. Wsparciem powinna być tu pomoc społeczna. Nie wiem jak ona działa w Twojej okolicy. Należy oczywiście zawsze starać się rozmawiać z ojcem. On powinien znać Twoje zamiary i ich motywy, choć pewno ich nigdy nie zaakceptuje. Mów jasno, że chcesz, żeby się leczył i o to tylko i nic innego prosisz sąd.
Bardzo ciężko jest przeforsować cokolwiek w stosunku do własnych rodziców jako dwudziestolatek. Czy Twoja matka popiera Twoje oceny i Twoje podejście ? Czy naradzacie się współnie nad sytuacją ?
Re: Chcę się podzielić problemami.
Hm...tak sobie przeczytałam post Zbyszka. Hm...jestem mu w jakiś sposób wdzięczna, bo nawet bronił mnie na forum przed niejakim Bobo...jednak myślę sobie, że Zbyszek pewnie nigdy nie został skonfrontowany z nacierającym na niego, rozwścieczonym schizofrenikiem z mordem w oczach i nożem w dłoni.zbyszek pisze: Należy oczywiście zawsze starać się rozmawiać z ojcem. On powinien znać Twoje zamiary i ich motywy, choć pewno ich nigdy nie zaakceptuje. Mów jasno, że chcesz, żeby się leczył i o to tylko i nic innego prosisz sąd.
Zbyszku - nie wiem, jak tam Turysta. Liczę na to, że ma więcej szczęścia niż ja i nic mu nie grozi (choć w zasadzie z jego postów wynika coś przeciwnego).
Co do mnie - zdarzyło się (i to wielokrotnie), że byłam bita, kiedy spokojnie powiedziałam, co myślę (a nie było to nic obraźliwego czy nadzwyczajnego) . Zdarzyło się też, że byłam przedmiotem szarży z nożem, bo spokojnie powiedziałam co myślę.
Po prostu wątpię by spokojne rozmawianie ze schizofrenikiem na temat jego choroby a także na jakiekolwiek inne tematy, co do których mamy akurat inne poglądy niż schizofrenik, było bezpieczne.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Chcę się podzielić problemami.
No tak, może pisałem zbytnio z perspektywy postawnego mężczyzny ... ale nie tylko. To ja sam byłem kiedyś tą osobą, która nie chciała słyszeć niczego na temat własnej choroby. A dziś zadaję sobie pytanie jak powinni byli postępować ze mną wtedy inni, moja rodzina. I dochodzę do oceny, że jakkolwiek się przed tym broniłem należało mi o tym mówić. - Nie z przerażeniem, nie ze złością lub zniecierpliwieniem, lecz ze spokojem osoby przekonanej do swojej percepcji.
Oczywiście, że jeśli ktoś grozi Ci nożem należy wzywać policję.
Oczywiście, że jeśli ktoś grozi Ci nożem należy wzywać policję.