Pytanie o rodzinę i dzieci
Moderator: moderatorzy
Pytanie o rodzinę i dzieci
Chciałabym zadać to drażliwe pytanie(jeśłi można)- jak dużo jest tu osób, które założyły rodzinę, mają dzieci, pracują i jakoś dają radę w miarę "normalnie" funkcjonować bez leków?Możliwe,że jestem szczęściarą, ale mnie się to udaje nieprzerwanie już od czterech lat (od pierwszego ataku właśnie mija osiem lat ,w sumie miałam w tym czasie dwa -zdiagnozowane- ostre napady psychotyczne i jeden niezdiagnozowany, "przecierpiany" w domu). Mam nadzieję,że mój mózg juz nigdy mnie nie zdradzi, choć...wiadomo, ryzyko istnieje zawsze. Niestety.Jedynym problemem, który mnie w tej chwili prześladuje, to to, że nie mogę z moim mężem normalnie o tym pogadać, właściwie on niewiele wie, ale też niespecjalnie chce wiedzieć. Raczej boi się wiedzieć więcej. Rozmawiamy więc "o tym", jakby to była jakaś depresja,może nawet i ciężka, ale tylko depresja... to tak ładnie brzmi, nie to co psychoza, czy inne jakieś świństwa...Trochę cierpię z tego powodu,ale z drugiej strony, prawie uwierzyłam dzieki jego zachowaniu, ze właściwie to wszystko jest ze mną ok. Tylko wspomnienia czasami mnie prześladują, jak oglądam stary indeks z wpisami o kolejnych, przedłużających się dziekankach...To tak jakby żyć tym drugim, lepszym życiem, nie do końca moim, jakimś skradzionym chyba... W "Zbrodniach i tajemnicach"Neila Geimana był własnie taki wątek.Rozumiecie, o co mi chodzi?Myślę,że nie jestem jakimś wyjątkiem, zarówno jeśli chodzi o "wyleczenie"(?), próbę ułożenia sobie życia "po ludzku" (czy miałam do tego prawo?), jak i pozostałe wątpliwości (dlaczego nie można normalnie powiedzieć , nawet najbliższym,że sie coś takiego przeszło, czy to zbrodnia, przecież tego nie chciałam?), itd...
Re: Pytanie o rodzinę i dzieci
Ja mam to co wytłuściłem i pracuję normalnie. Żona wie o mojej chorobie ale NIGDY o tym nie rozmawiamy, zyjemy kompletnie normalnie, jak zdrowi ludzie.moi pisze:Chciałabym zadać to drażliwe pytanie(jeśłi można)- jak dużo jest tu osób, które założyły rodzinę, mają dzieci, pracują i jakoś dają radę w miarę "normalnie" funkcjonować bez leków?....
(dlaczego nie można normalnie powiedzieć , nawet najbliższym,że sie coś takiego przeszło, czy to zbrodnia, przecież tego nie chciałam?), itd...
Dlaczego bez leków - Twój lekarz tak zadecydował ?
Bo ja biorę śladową ilośc leku i chyba będę to robił do końca życia - w czym to przeszkadza ?
A biorę to z najprostszego powodu, w ostra schizo wejść łatwo a wyjść bardzo trudno ....
Słuchaj lekarza - tak będzie najlepiej.
Cóż...
...jesteś mężczyzną, może trochę łatwiej funkcjonowac ci z prochami w życiu rodzinnym (w przypadku kobiet zawsze pojawia sie pytanie, jak to wpłynie na dziecko, odpada karmienie naturalne, czyli to "człowieczeństwo" i "normalność" strasznie się zubaża)...mialam to nieszczęście(szcęście?),że nie miałam dobrych lekarzy (raptem trzech), chociaz nie kwestoinuję ich wiedzy medycznej. BYć może gdybym od razu zdecydowła sie na leczenie prywatne, ale ,jak wiadomo, to też nie jest żadnym gwarantem i znalezienie dobrego lekarza zawsze graniczy z cudem...wolę wierzyć,że dam sobie z tym sama radę. DO tej pory jakoś dawałam, więc ...rokowania nie są chyba złę;
Ja chodzę do lekarza prywatnie raz na ok. 3-4 miesiace, rozmawiamy jak dwaj bardzo dobrzy koledzy nie o chorobie, ale o życiu ....
Ja wiem, że w schizo ciężko uwierzyć że ten lekarz jest dobry ... kiedy w ostrej schizo trafiłem pierwszy raz do szpitala, moja pierwsza lekarka z 30 letnim doświadczeniem wydawała mi się naczelnikiem jakiegoś piekła (dosłownie !!! ) - stara, kuśtykająca, niedbale ubrana, ciągle z papierosem w ustach, można było ją pomylić z pacjentem - to nie może być lekarz, tak dosłownie myślałem !!!
Dopiero po 6 latach jak mnie z tego wyprowadziła pomyślałem sobie: chyba miałem szczęście, że na nią trafiłem - juz nie żyje.
Myślę, że jeśli zapomnisz ( to najważniejsze) i będziesz żyć rodziną normalnie to może będzie dobrze ... choc na twoim miejscu słuchałbym lekarza.
... i nie rozmawiaj z mężem NIGDY o swojej chorobie, żyj normalnie,
Ja wiem, że w schizo ciężko uwierzyć że ten lekarz jest dobry ... kiedy w ostrej schizo trafiłem pierwszy raz do szpitala, moja pierwsza lekarka z 30 letnim doświadczeniem wydawała mi się naczelnikiem jakiegoś piekła (dosłownie !!! ) - stara, kuśtykająca, niedbale ubrana, ciągle z papierosem w ustach, można było ją pomylić z pacjentem - to nie może być lekarz, tak dosłownie myślałem !!!
Dopiero po 6 latach jak mnie z tego wyprowadziła pomyślałem sobie: chyba miałem szczęście, że na nią trafiłem - juz nie żyje.
Myślę, że jeśli zapomnisz ( to najważniejsze) i będziesz żyć rodziną normalnie to może będzie dobrze ... choc na twoim miejscu słuchałbym lekarza.
... i nie rozmawiaj z mężem NIGDY o swojej chorobie, żyj normalnie,
- moi
- moderator
- Posty: 27824
- Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
- Gadu-Gadu: 9
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
- Kontakt:
Tylko jedna osoba...
...razem ze mną to dwie...skromniutko. Jakoś trudno mi uwierzyć, ze nie udało się nikomu innemu na tym forum założyć rodziny, podjąć pracy, starać się żyć w miarę "normalnie" mimo choroby, itd?WYbaczcie to, co teraz napiszę, ale gyd czytam niektóre posty,mam wrazenie, że, większości po prostu się nie chce zmierzyć z chorobą, powalczyć o siebie, myślą (tak wynika z lektury postów), że równowaga, dobre samopoczucie, to tylko kwestia dobrania odpowiedniego leku...Bardzo boleję, ze tak strasznie się oszukują, a moze włąśnie tego potrzebuje większość ludzi - użyć choroby, jako pretekstu, zwalić całą winę za wszystkie własne życiowe porażki na nią i...po sprawie.Wiem,że w Polsce fatalnie działa system pomocy ludziom długo hospitalizowanym i tym, którzy nie wiedzą, jak sobie po szpitalu poradzić z najprostszymi sprawami (czy mogą wrócić do pracy, czy mogą wykonywac zawód nauczyciela, itd), ale po to przecież jest to forum...Naprawdę tylko jedna osoba, oprócz mnie, zalożyła rodzinę, pracuje, itd????
- moi
- moderator
- Posty: 27824
- Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
- Gadu-Gadu: 9
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
- Kontakt:
Dobrze, ze o tym nie wiedziałam
...bo nigdy bym nie próbowała walczyć o swoje życie. Pewnie ciągle bym uważała,że to jeszcze nie jest stan głębokiej remisji choroby, ze trzeba poczekać i będzie lepiej...nie wiem, może mi się po prostu udało, miałam farta, ale, wiesz...w szpitalu byłam jedyną osobą, która poprosiła pielęgniarki o wyciągnięcie ze składziku, zagrzebanych tam dawno paletek do badmingtona, które, jka wyczytałam, w jakimś regulaminie na ścianie, miały być do dyspozycji pacjentów...I tylko ja i jeden koleś, którego udało mi się namówić z całego oddziału graliśmy w tego badmingtona całymi dniami, zamiast,jak reszta snuć się po korytarzu
Re: Dobrze, ze o tym nie wiedziałam
Masz 100% racji moi, trzeba wierzyć i walczyć cały czas .....moi pisze:...bo nigdy bym nie próbowała walczyć o swoje życie. Pewnie ciągle bym uważała,że to jeszcze nie jest stan głębokiej remisji choroby, ze trzeba poczekać i będzie lepiej...nie wiem, może mi się po prostu udało, miałam farta, ale, wiesz...w szpitalu byłam jedyną osobą, która poprosiła pielęgniarki o wyciągnięcie ze składziku, zagrzebanych tam dawno paletek do badmingtona, które, jka wyczytałam, w jakimś regulaminie na ścianie, miały być do dyspozycji pacjentów...I tylko ja i jeden koleś, którego udało mi się namówić z całego oddziału graliśmy w tego badmingtona całymi dniami, zamiast,jak reszta snuć się po korytarzu
Tylko czasami można zwątpić, w pewnych okresach schizo nawet walka jest niemożliwa .... Nie wiem czy byłaś w takim stanie jak ja, kiedy człowiek nie nie wie ile jest dwa razy dwa (dosłownie !), kiedy żadne myślenie nie jest możliwe, nie możesz mówić, pisać, jesteś totalnie odizolowana od świata .... i to ciągłe "katowanie mózgu" - stan trudny do opisania.
Ja miałem klasyczną schizę, opisaną przez prof. Kępińskiego w książce "Schizofrenia" :
2 lata totalny odjazd i niesamowite przeżycia
2 lata stan jak wyżej
2 lata powolnego wychodzenia
tak to mniej więcej przebiegało .....
Cały czas brałem leki przepisane przez lekarza.RafDob8 pisze:Rysiek dzięki za to co powiedziałeś o dzieciach, nabrałem więcej pewności siebie. A co do leków to bierzesz chyba to co ja tylko wersję zachodnią klozapolu. Przejścia chorobowe były u Ciebie co najmniej kilkadziesiąt razy dłuższe niż u mnie. Nie wiem dlaczego, czy nie od razu poddałeś się leczeniu.
Dlaczego u mnie było inaczej ?
Bo schizo jest totalnie nieprzewidywalna.
Może gdybym miał na początku innego lekarza to przebieg byłby inny, nie wiem.
Ale byłem tak "rozbujany" i na takim odlocie, że chyba tak musiało być - mózg musiał się totalnie wyciszyć i odpocząć.
Co było to było, jestem wdzięczny swojej pierwszej lekarce, nawet gdyby leczenie przez innego lekarza dużo szybciej wyprowadziło mnie ze schizo ....
Leponex=klozapol
Ja też czuję i wiem jak dawkować Leponex, czasmi biorę 1/2 czasami 3/4 czasami 1/1 leponexu 25mg, ale co wieczór coś biorę z małymi wyjątkami.RafDob8 pisze: Po tylu latach nauczyłem się je zauważać i sam wtedy zwiększam sobie dawkę. Obecnie już w ogóle nie biorę klozapiny a jak brałem to połowę z tego co można było kupić najmniejszego czyli 25/2. Bacznie się obserwowałem, wyznacznikiem mojego zdrowia był dobry sen no i oczywiście dobre myśli ale sen był pierwszy i najważniejszy.
Wiem jak brać i ile w zależności od samopoczucia - jeśli np. pracuję całą noc bez leku to biorę całą tabletkę 25mg i odsypiam jak suseł. Podobnie po całonocnej imprezie np. imieniny.
To co wytłuściłem jest najważniejsze.
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 21
- Rejestracja: śr mar 29, 2006 7:46 am
- Lokalizacja: Sobótka
- Kontakt:
Ryszard pisze:Ja też czuję i wiem jak dawkować Leponex, czasmi biorę 1/2 czasami 3/4 czasami 1/1 leponexu 25mg, ale co wieczór coś biorę z małymi wyjątkami.RafDob8 pisze: Po tylu latach nauczyłem się je zauważać i sam wtedy zwiększam sobie dawkę. Obecnie już w ogóle nie biorę klozapiny a jak brałem to połowę z tego co można było kupić najmniejszego czyli 25/2. Bacznie się obserwowałem, wyznacznikiem mojego zdrowia był dobry sen no i oczywiście dobre myśli ale sen był pierwszy i najważniejszy.
Wiem jak brać i ile w zależności od samopoczucia - jeśli np. pracuję całą noc bez leku to biorę całą tabletkę 25mg i odsypiam jak suseł. Podobnie po całonocnej imprezie np. imieniny.
To co wytłuściłem jest najważniejsze.
Dobrze że napisałś o snie , bo ja ciągle chodzę niewyspana. dwa razy w tygodniu muszę spać popołudniami,
Jezeli jest to normalne przy wychodzeniu z choroby to cieszę się bardzo, bo już zastanawiałam się co ze mną jest nie tak.
Przed atakiem byłam ciągle nie wyspana, praca , nadgodziny i studia, szok.
Dzięki Ryszard
[quote="Ryszard"][quote="Wiktoria"]Z
Tak że jest wielu schizofreników prowadzacych normalne życie, dom i rodzinę.[/quote]
... i tacy ze zrozumiałych względów rzadko zaglądają na fora o schizofrenii, bo po co wracać do chorobowych wspomnień, skoro jest się szczęśliwym, żyje się i pracuje normalnie .......[/quote]
No chyba że chcemy komuś pomóc, pocieszyć i dać prawdziwą, bo własną nadzieję.
Tak że jest wielu schizofreników prowadzacych normalne życie, dom i rodzinę.[/quote]
... i tacy ze zrozumiałych względów rzadko zaglądają na fora o schizofrenii, bo po co wracać do chorobowych wspomnień, skoro jest się szczęśliwym, żyje się i pracuje normalnie .......[/quote]
No chyba że chcemy komuś pomóc, pocieszyć i dać prawdziwą, bo własną nadzieję.
- moi
- moderator
- Posty: 27824
- Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
- Gadu-Gadu: 9
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
- Kontakt:
Rodzina i choroba
Chciałam najpierw odpowiedziec Ryszardowi, który pytał, czy miałam takie stany, w któych nie wiedziałam, ile jest 2x2.Miałam. Generalnie, jest tak,że kiedy czytam niektóre posty na tym forum, pełne bólu i cierpienia, to też, momentami, wydaje mi się, że miałam cholerne szczęście i ,że ze mną to chyba jednak nie bylo tak źle...Ale wystarczy,że pogrzebię w pamięci i juz wiem, że było bardzo źle. Nie tylko nie wiedziałam ile jest 2x2, ale w ogóle zatraciłam zdolność myślenia, może nawet odczuwania.Słyszałam tylko głosy w swojej głowie, które komentowały otaczającą rzeczywistość, nie mówiąc o tym,że, zanim trafiłam do szpitala, widziałam aury wokół ludzi. Rozumienie mowy zwierząt też było u mnie zupełnie naturalną umiejętnością (specjalizowałam sie głównie w rozumieniu gołębi, ale złapałam też niezły kontakt z jakimś przypadkowym psem...)))) Wiesz...teraz mogę się z tego nawet trochę pośmiać, ale przeżywałam także bardzo niedobre stany (wydawało mi sie, że umieram i słowo "wydawało" zostało tu przeze mnie uzyte tylko ze względów zdroworozsądkowych, bo wtedy naprawdę umierałam i to było niewysławialnie przerażające przeżycie, nawet teraz lekko trzęsą mi się ręce,jak sobie przypomnę te odczucia...). Coś jednak jest w tym co mówi RAfDob8:jedni się poddają, a inni chcą wrócić...żyć, jak dawniej. Ja bardzo chciałam.Zaraz po szpitalu wróciłam na studia i... zaczynałam od nowa, jak dziecko: uczyć się czytać, mówić, mysleć, być wśród ludzi. NIE było lekko. NIe jeden raz ryczałam, bo literki w książce nijak nie chciały skleić się w zdania. BYłam po prostu twarda. JAk nie mogłam czytać, to powoli uczyłam się tekstu na pamięć i rozkładałam go na czynniki pierwsze, próbująć włączyć w to myślenie i zrozumienie. PO jakimś czasie zaczęło działac, powróciła umiejetność czytania ze zrozumieniem, logicznego myślenia, itd...Ale tylko ja wiem,ile wysiłku i bólu to kosztowało (nie mieściło mi się wcześniej w głowie, że można zapomnieć, jak sie czyta;niestety, teraz wiem,że można) Co do rodziny...NIe planowałam tego. Zresztą, paru lekarzy powiedziało mi,że nie mogę mieć dzieci (z powodów czysto medycznych, nie psychicznych). WIęc,kiedy okazało się, ze jestem w ciąży...Pomyslałam sobie, że to ne przypadek, ze tak miało być, że to jest jakiś znak dla mnie, ze mam być mądra i silna, bo nie mogę sobie teraz pozwolić na żadne schizy. I tak właśnie się stało. Synek ma trzy lata, jest mądry, fajny, zdrowy. Czasami boję sie, że jemu też mogłoby sie przydarzyć coś złego, tak jak mnie, ale jak się zastanowie, widzę, ze ja miałam trochę parszywe dzieciństwo, moi rodzice właściwie porzucili mnie,kiedy miałam 14-15 lat (nie dosłownie, po prostu opuścili mnie psychicznie), a on ma bardzo dużo miłości, głównie od nas i ze strony rodziny mojego męża, ale na pewno jest jej wystarczająco dużo, by chciał tu z nami zawsze być i by nie musiał uciekac przed bólem gdzieś na manowce swojej wyobraźni. TAk,że zadziałała tu chyba prawdiłowość stara jak wszystkie religie tego świata: tylko miłość może nas zbawić i uratoważ przezd zatraceniem. Ja bardzo lubie myśleć o tym , co mnie w życiu spotkało w ten właśnie sposób. To mi dodaje wiary, siły, odwagi do dalszego działania, życia...Być moze rzeczywiście jest tak, że po śmierci Bóg wcale nie będzie sie pytał o nasze grzechy- rozliczy nas tylko z miłości. Dlatego największym szczęściem dla mnie jest to, ze potrafiłam zaufać, przestać się bać, ze pozwoliłam sobie samej uwierzyć w to, że zasługuję na miłość...Czego wszystkim życzę.
Re: Rodzina i choroba
Dokładnie tak samo wyszedłem ze schizo.moi pisze: Coś jednak jest w tym co mówi RAfDob8:jedni się poddają, a inni chcą wrócić...żyć, jak dawniej. Ja bardzo chciałam.Zaraz po szpitalu wróciłam na studia i... zaczynałam od nowa, jak dziecko: uczyć się czytać, mówić, mysleć, być wśród ludzi. NIE było lekko. NIe jeden raz ryczałam, bo literki w książce nijak nie chciały skleić się w zdania. BYłam po prostu twarda. JAk nie mogłam czytać, to powoli uczyłam się tekstu na pamięć i rozkładałam go na czynniki pierwsze, próbująć włączyć w to myślenie i zrozumienie. PO jakimś czasie zaczęło działac, powróciła umiejetność czytania ze zrozumieniem, logicznego myślenia, itd...Ale tylko ja wiem,ile wysiłku i bólu to kosztowało (nie mieściło mi się wcześniej w głowie, że można zapomnieć, jak sie czyta;niestety, teraz wiem,że można)
To pisanie książek naukowych 24-godz na dobę wpędziło mnie w chorobę. Zdążyłem napisać pięć i ... schizofrenia z gwałtownym wybuchem - od razu w szpitalu.
Po sześciu latach, niesamowitym wysiłkiem zmusiłem się do napisania szóstej części .... i to mnie uratowało, wróciłem ...
Re: Rodzina i choroba
[quote="Ryszard"][quote="moi"]
Coś jednak jest w tym co mówi RAfDob8:jedni się poddają, a inni chcą wrócić...żyć, jak dawniej. Ja bardzo chciałam.Zaraz po szpitalu wróciłam na studia i... zaczynałam od nowa, jak dziecko: uczyć się czytać, mówić, mysleć, być wśród ludzi. NIE było lekko. NIe jeden raz ryczałam, bo literki w książce nijak nie chciały skleić się w zdania. BYłam po prostu twarda. JAk nie mogłam czytać, to powoli uczyłam się tekstu na pamięć i rozkładałam go na czynniki pierwsze, próbująć włączyć w to myślenie i zrozumienie. PO jakimś czasie zaczęło działac, powróciła umiejetność czytania ze zrozumieniem, logicznego myślenia, itd...Ale tylko ja wiem,ile wysiłku i bólu to kosztowało (nie mieściło mi się wcześniej w głowie, że można zapomnieć, jak sie czyta;niestety, teraz wiem,że można)
[/quote]
Dokładnie tak samo wyszedłem ze schizo.
To pisanie książek naukowych 24-godz na dobę wpędziło mnie w chorobę. Zdążyłem napisać pięć i ... schizofrenia z gwałtownym wybuchem - od razu w szpitalu.
Po sześciu latach, niesamowitym wysiłkiem zmusiłem się do napisania szóstej części .... i to mnie uratowało, wróciłem ...[/quote]
NIE SAMOWITE I JAKŻE PRAWDZIWE I PRZEKONUJĄCE TO CO MÓWISZ,
"PRACA WYKOŁOWAŁA ALE I POZWOLIŁA WRÓCIĆ DO ŻYCIA"
Coś jednak jest w tym co mówi RAfDob8:jedni się poddają, a inni chcą wrócić...żyć, jak dawniej. Ja bardzo chciałam.Zaraz po szpitalu wróciłam na studia i... zaczynałam od nowa, jak dziecko: uczyć się czytać, mówić, mysleć, być wśród ludzi. NIE było lekko. NIe jeden raz ryczałam, bo literki w książce nijak nie chciały skleić się w zdania. BYłam po prostu twarda. JAk nie mogłam czytać, to powoli uczyłam się tekstu na pamięć i rozkładałam go na czynniki pierwsze, próbująć włączyć w to myślenie i zrozumienie. PO jakimś czasie zaczęło działac, powróciła umiejetność czytania ze zrozumieniem, logicznego myślenia, itd...Ale tylko ja wiem,ile wysiłku i bólu to kosztowało (nie mieściło mi się wcześniej w głowie, że można zapomnieć, jak sie czyta;niestety, teraz wiem,że można)
[/quote]
Dokładnie tak samo wyszedłem ze schizo.
To pisanie książek naukowych 24-godz na dobę wpędziło mnie w chorobę. Zdążyłem napisać pięć i ... schizofrenia z gwałtownym wybuchem - od razu w szpitalu.
Po sześciu latach, niesamowitym wysiłkiem zmusiłem się do napisania szóstej części .... i to mnie uratowało, wróciłem ...[/quote]
NIE SAMOWITE I JAKŻE PRAWDZIWE I PRZEKONUJĄCE TO CO MÓWISZ,
"PRACA WYKOŁOWAŁA ALE I POZWOLIŁA WRÓCIĆ DO ŻYCIA"