To wiele wyjaśnia.adrinna pisze:Byłam w kościele.
co to wszystko znaczy?
Moderator: moderatorzy
- Niemamnie
- zaufany użytkownik
- Posty: 15558
- Rejestracja: pn lip 30, 2018 8:52 pm
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: z Czarnych Dziur, z Pustek Kul, z Lasu gdzie nie ma Czasu
Re: co to wszystko znaczy?
Im bardziej ci się nudzi w danej chwili tym się objawy nasilają. W kościele generalnie człowiek się nudzi.
Wiele osób mających władzę nad światem nie ma władzy nad życiem. A ci którzy mają władzę nad życiem nie mają władzy nad światem. Gdzie tu sprawiedliwość.
- Anime
- zaufany użytkownik
- Posty: 727
- Rejestracja: śr sty 20, 2010 9:01 am
- płeć: mężczyzna
- Gadu-Gadu: 45723214
Re: co to wszystko znaczy?
Adrinno, rozumiem Twoje rozterki duchowe. Jesteś albo święta albo chora.
A tak na marginesie może zainteresują Ciebie książki katolickie. Chciałbym je oddać człowiekowi dobremu i wielkiej wiary!, który je mądrze wykorzysta.
viewtopic.php?f=90&t=21340#p391328
Kontakt do mnie w sprawie książek przez priv.
PAX
A tak na marginesie może zainteresują Ciebie książki katolickie. Chciałbym je oddać człowiekowi dobremu i wielkiej wiary!, który je mądrze wykorzysta.
viewtopic.php?f=90&t=21340#p391328
Kontakt do mnie w sprawie książek przez priv.
PAX
.
Re: co to wszystko znaczy?
Anime spróbuj zwrócić je do kościoła albo do klasztoru. Może bracia rozprowadzą.
Re: co to wszystko znaczy?
To jest klasyczna psychozaadrinna pisze: ↑ndz paź 18, 2015 7:17 pm Problem ze mną i ludźmi polega na tym, że ludzie wiedzą o duchu w podświadomości, a nie w świadomości. Przykład: byłam u chłopaka w jego miejscowości. Byłam w kościele. Głos przemówił do świadomości mojej, a podświadomości innych ludzi, w tym rodziców mojego chłopaka. Głos powiedział, że z nim (czyli autorem głosu, który jest realnym człowiekiem, moim kolegą w realu) nie muszę być parą (o czym mnie przekonywał przez 12 lat, że ja i on czyli autor głosu musimy być parą i wziąć ślub). Gdy wyszłam z kościoła rodzice mojego chłopaka byli uszczęśliwieni, ponieważ słyszeli o tym w podświadomości, że nie muszę być parą z autorem głosu, więc mogę być z ich synem, czyli moim realnym chłopakiem. To, co rodzice mojego chłopaka usłyszeli w podświadomości uszczęśliwiło ich świadomość, ale nikt ani oni ani ja nie mogą się do tego przyznać słowami, rozmową w świadomości. Dlaczego? Ponieważ ich świadomość nie dopuszcza takiego światopoglądu, w której człowiek może przemawiać do innego człowieka jako duch, który jako żyjący człowiek znajduję się gdzie indziej i w danej osobie, czyli w tym wypadku we mnie przebywa jako duch. Dlaczego? Bo to nie zdarza się często, prawie wcale (przynajmniej ja o czymś takim nie słyszałam), oraz bo ogólna świadomość świata nie dopuszcza takiego światopoglądu, w którym duch osoby żyjącej mógłby wchodzić w innych ludzi. Istnieje brak przyzwyczajenia do takiego światopoglądu. Z jakich przyczyn? Po pierwsze lęk przed duchem, po drugie byłaby to negacja ogólnego naukowego i realistycznego światopoglądu.
Myślę, że ludzie bardzo przywykli i są nierozerwalnie związani ze współczesnym światopoglądem naukowo-racjonalnym. Po świecie krążą archetypy, które mówią co jest dobre dla człowieka, tzn. że dobry jest naukowo racjonalny światopogląd. Oznacza to brak duchów, rozum rządzi człowiekiem oraz społeczeństwami rządzi ekonomia. (tu plusik dla biznesmenów). Ludzie, moim zdaniem są w tym systemie jak roboty, które rządzone są mózgiem jak komputerem. Ciało można wyleczyć lekami, jak i mózg. Moim zdaniem ciałem rządzi dusza, a jej nie można wyleczyć lekami. Co to wszystko znaczy? W moim przypadku, gdyby do głosu w świecie dopuścić podświadomość, ja byłabym zdrowa. Również inne osoby chore, jeśli dopuścić podświadomość ( przypuszczalnie archetypy, które nad nimi przejęły kontrolę lub realny istoty czyli np duchy) mogłyby być zdrowe. Czyli "schizofrenia" byłaby uleczalna. Przecież w średniowieczu lub starożytności były inne poglądy. Resztki tych poglądów przechowuję jeszcze nieuczony lud. Oni najwięcej żyją podświadomością, więc u nich więcej tzw. przesądów, zabobonów, lęku, wiary w boga. Człowiek wykształcony nie boi się, nie wierzy w boga i duchy. Nawet jeśli wierzy w duszę lub wyczuwa, że pojęcia para- mogą coś w sobie mieć, i nie zawsze może to negować ( jego mózg mu na to nie pozwala) to najczęściej otwiera się przed nim świat psychologii i natyka się choćby na Junga. Wykształcony powątpiewa, neguje, Wątpię więc jestem, Wiem, że nic nie wiem. Są oczywiście wyjątki, ale są rzadkością. Światopogląd człowieka wykształconego, zawsze pozostawia mu niedosyt. Czegoś brakuje. A może właśnie prawdy, jaki naprawdę jest świat, czyli nie taki jaki szerzy się od początków nauki, czyli greckiej filozofii, tzn wiem, że nic nie wiem. W sumie doszli oni do tego samego (mimo kultury, nauki i sztuki), czyli że świat to marność i nic nie jest w nim pewne ( tak mówi wykształciuch), a lud, który powoli wymiera wierzy w boga i on jest dla nich pewnikiem ( oczywiście nie wszyscy, a tak naprawdę większość już, bo tzw. "ciemny lud" wymiera, żyje nie nauką, sztuką ani bogiem tylko telewizją, komputerem lub pracą, lub wszystkim naraz.
Wracając do podświadomości i świadomości. To co w moim wypadku duch we mnie powiedział do podświadomości innych ludzi i co przemknęło w ten niewymuszony sposób (czyli nie przez realną rozmowę) do ich świadomości, co ich może śmieszyć lub smucić, to obserwowałam, jeśli chodzi o mnie wiele razy. Jeśli zaś na świadomość oddziałuję świadomość, czyli moje tłumaczenia ludziom, to budzi lęk, niedowierzanie, a nawet wyśmianie, tak jak w wypadku innych chorych, którzy opowiadają swoje "urojenia". W tym miejscu powołam się na różnicę miedzy chorymi a świętymi. Chory który widzi Matkę Bożą musi iść do szpitala i brać leki. Świętego wynoszą na ołtarze i inni ludzie modlą się o jego wstawiennictwo. Chodzi więc o radzenie sobie z tym co ci dolega. Święty mówi o swoich przeżyciach spowiednikowi, i to spowiednik decyduję co z tym zrobić, oraz kościół ocenia wizję. Święty musi być przede wszystkim pokorny, i znosić w pokorze wszystko co mu się przydarza, a inne dolegliwości jak lęk, depresja (np. tzw noc ciemna ducha), anhedonia musi odważnie pokonywać i nie rozpowiadać ich byle komu, czyli osobom nieuprawnionym. Instytucja świętego to Kościół. Święty jest badany psychiatrycznie, ale psychiatra stwierdza że święty radzi sobie ze skutkami ubocznym swojego stanu, nie narzeka, nie popada w obłęd, nie traci kontroli nad sobą, ma siłę by znosić wizje. Święty należy, jeśli chodzi o chrześcijan do Kościoła i to Kościołowi zdaje relacje ze swoich wewnętrznych przeżyć i musi spełniać odpowiednie warunki, by być zaliczanym w poczet świętych. Chory zdany jest na instytucje psychiatrii (szpitale, leki itd.) Od tej psychiatrii zależy za kogo uznają człowieka, dalej... wariata. I tym właśnie staję się człowiek. Znam niezliczone przykłady ludzi, którzy nie tracą (lub tylko na jakiś czas tracą) kontrolę nad sobą. Kontrolują te urojenia ( oczywiście klasyfikując je jako bezsensowne, chorobliwe, do niczego niezdatne skutki chorego umysłu lub jakiś zaburzeń chemicznych w mózgu, które trzeba leczyć lekami. Do tego dochodzą inne objawy, jak np. wycofanie społeczne, strach przed kontaktem z ludźmi, depresja popsychotyczna. Taki chory musi zmagać się z: uznaniem, że jego urojenia tylko niszczą mu życie, i są całkowicie niepotrzebne, - uznaniem go za wariata i ponoszenie wszystkich skutków związanych ze stygmatyzacją chorego, przez co "chory" jeszcze bardziej odgradza się od rzeczywistości, ludzi, popadając w jeszcze gorszy stan psychiczny ( tu nawroty choroby w krajach rozwiniętych i trzeciego świata, gdzie choroba traktowana jest bardziej "lajtowo" i nie z takim przestrachem jak w krajach rozwiniętych i " chorzy nie wracają po pierwszym epizodzie w ogóle do choroby, żyją normalnie. A swoją drogą skąd taki strach przed chorobami psychicznymi w krajach rozwiniętych.
Psychiatria klasyfikuję " chorych" ludzi jako drugiej kategorii i dosłownie wyrzuca ich poza margines społeczny. "Schizofrenicy" siedzą zamknięci w domach i ich stan się pogarsza. Trzeci czynnik - niemożność mówienia z własnej świadomości do świadomości innych o tym co się przeżywa. Trzeba się ukrywać. Są badania, że ludzi słyszą głosy, a nigdy się z tym nie ujawniają, żeby nie być uznanym za chorego, a ponieważ nie chcą się ujawniać tak mało o nich wiemy. Więc żeby chory mógł być uznany za zdrowego musiałby od początku ze wszystkim sobie radzić, nie mówić o urojeniach, nie okazywać złego samopoczucia. Musiałby sam sobie radzić, żeby nie trafić do instytucji psychiatrii i nie zostać wariatem. Niestety w większości przypadków to nie możliwe, psychoza bywa tak ciężka, że nie da się jej ukryć, ponieważ inni ludzie dostrzegają, że coś jest nie tak. Ja przez 2 lata nie mówiłam o głosach i gdyby nie lęk przed ludźmi, który był widoczny, nigdy bym się nie przyznała, że coś jest nie tak. (lęk był widoczny, do tej pory jest). Z lękiem przed ludźmi nie podołałabym wielu rzeczom, więc musiałam zostać wariatką. I oczywiście przeżycia wewnętrzne opowiadane moimi słowami ( ze świadomości) do innych ( do ich świadomości) wywoływały w innych lęk, zdziwienie lub kpiny.