No to komentuję.
Fajny swojski Lublin. Nawet zamieszanie i akcent profesora z KULu bardzo sympatyczne.
Argument Kartezjusza: "nie można pomyśleć pojęcia Boga, gdyby On naprawdę nie istniał".
"Pomyślenie Boga nieistniejącego jest po prostu niekoherentne".
W tym momencie dowiedziałem się, że to od dawna robiłem i to w niewierzący sposób, bo nic mi nie przypomina prawdziwego Boga, nawet jego pojęcie czy słowo. Znaczy, że znajduje się on poza rzeczywistością i nie zaistniał. Bo nie można go nawet pomyśleć bez wpakowania się w śmieszne niedoskonałości bytu.
Najpierw zastanówmy się, czy pojęcie Boga jest poprawne i co to takiego w ogóle jest.
No dobrze, to wszystko jest kwestią wiary i wiarę mam. Ale to nie jest ta cała nasza rzeczywistość ani jej właściwości.
"Nie jest możliwe, żeby Bóg istniał w jakiejś innej rzeczywistości w innych światach a w naszym jakimś wyjątkiem nie".
No właśnie.
Czyli jak nie dał rady zaistnieć gdziekolwiek i kiedykolwiek, to nie ma co szukać innych rzeczywistości. Jeżeli występuje, to występuje wszędzie jednorodnie. A w dowolnym punkcie rzeczywistości, czasoprzestrzeni, wybranym losowo, Boga się nie stwierdza. Nie będę przytaczał scen, bo byłyby zbyt szokujące i wołające o pomstę do nieba. (to znaczy, tam gdzie istnienie Boga może być bardziej prawdopodobne. I po co to).
Wiara doprowadzona do absurdu.
Pozostaje niewiedza i ślepa wiara. Bo szkoda Boga.
"Co to znaczy, że coś jest możliwe a nie istnieje?"
"Dinozaury na przykład"
Właśnie.
Podobnie z Bogiem.
W innych warunkach prawdopodobnie by pojawił się nad rzeczywistością. W jakich? To już rzeczy nie należące do rzeczywistości, niepoznawalne "w ogóle", nie pochodzące z niej, bo wcale nie jest powiedziane, że gdyby Bóg zaistniał, musiałby wlec przez czasy i przestrzenie taki Wszechświat i taką materię i takie zjawiska i pojęcia a może i cokolwiek, co jest nam znanie.
"Niezależny, nieuwarunkowany od czegokolwiek". Tak, ale właśnie takiego prawdopodobnie nie ma. Nie wiadomo dlaczego, rzeczywistość nie jest ani za mała ani nic temu winna, bo na zaistnienie lub nie zaistnienia Absolutów mają wpływ niepoznawalne nikomu pierwotne zjawiska transcendentalne nie należące do materii ani do światów istniejących czy dopiero mających być stworzonymi. Nasza rzeczywistość po cichu sobie zaistniała, a Bóg śpi.
Nie można Go obudzić do istnienia samym tylko późniejszym pojęciem ludzkim i wynikającą z teoretycznego pojęcia, założoną z góry właściwością Boga, którą "przyjmujemy", że Bóg nie może nie istnieć.
Bóg oczywiście nie może nie istnieć, ale może nie być takiej boskiej sytuacji najpierw w ogóle. Gdyby zatrybiło, to już byłby ten Bóg nieodwołalnie i maksymalnie, ale nie wiadomo czy zatrybiło, bo wcale nie musiało.
Teodycea w jego wykonaniu też dosyć fajna, [youtube]FEAWi8PbR9M[/youtube]
ale nie zmienia to faktu, że wszystko w ogóle jest raczej smutne. Oczywiście, że przez dziwne i niezrozumiałe cierpienie niewinnych otoczenie przynajmniej się doskonali w jakiś tajemniczy sposób, ale to dawna prawda ewolucji. Każde stworzenie zyskuje na przeżyciu, kosztem innych organizmów i ich wytworów życiowych a świat, jaki jest obecnie, stworzyli władcy pracą niewolników.
(
https://www.planeteplus.pl/dokument-his ... ctwa_48129).
Niestety nikt nad tym nie panuje w sposób nadprzyrodzony i tylko możemy liczyć na to, że to doskonalenie wyszlachetnieje i wyjdzie z poziomu bałwaństwa, które słyszałem kiedyś od pewnego nauczyciela, nie wytykając palcami, że niewinni po to cierpią, żeby inni tak się tym wzruszyli, że się nawrócą i zamiast do piekła pójdą do nieba, przestaną być hedonistycznymi świniami, a śmiertelność innych jest po to, żeby żywi się opamiętali. Ładne wykorzystywanie zjawisk przyrody. Ciekawe co ciepiący i umierający sami na to powiedzą.
Najbardziej mnie w moim krótkim życiu uszlachetniło doświadczenie miłości, najpierw pozwalającej mi rozwijać się od dziecka w środowisku przyjaznym i nieprzyjaznym, a potem uczucie miłości do innych osób, do kobiety, chęć rozwoju i życia dla kogoś itd., a nie cierpienie od bólu zęba czy anginy, czy też zdrady i brzydoty.
Argumenty empiryczne.
Przyroda? Szkoda gadać. Powierzchowne postacie przejawów Życia w naszej skali mogą dawać pozory osobowego planowania przez kogoś podobnego nam, oczywiście tak samo dobrego jak i okrutnego, a pod i ponad już kilka wymiarów, zwykłe bezosobowe prawa natury.
Matematyka? Zwłoki bez zmysłów i umysłu też da się matematycznie wymierzyć i analizować.
Hipoteza teistyczna zbiorczo wyjaśnia kilkanaście fenomenów? Zawsze sprowadzało się wszystko do Boga i nic to nie wyjaśniało. Może spróbujemy na odwrót i Boga będziemy wyjaśniali światem? Wtedy wyjdzie 15 miliardoletni staruszek z mnóstwem kłopotów historii na głowie i wypadków, ale za to z piękną przestrzenią nieba rozgwieżdżonego. Ale co to tak naprawdę ma być?
Argument główny: dlaczego istnieje raczej cokolwiek a nie nic?
Ateizm: "świat istnieje po prostu i nie trzeba go wyjaśniać". No to Bóg ma święty spokój. Za nic nie jest odpowiedzialny i nie martwi się, że może to nie o to chodziło. Może nawet nie martwić się, że nie jest większy od rzeczywistości, czyli nie dał rady zaistnieć Bogiem.
Panteizm: "świat istnieje, bo ma w sobie rację istnienia. Nie mogłoby go nie być". Jakąś tam rację ma, ale nie absolutną. Może taką honorową, w obliczu niezaistnienia innej rzeczywistości - rzeczywistości Absolutu. Trzeba przetrwać tym co jest. Współczuć Absolutowi na wszelki wypadek, gdyby rzeczywiście okazało się, że miało być inaczej, więcej, lepiej.
Teizm: "Istnieje coś samowystarczalne, dzięki czemu istnieje świat". A dzięki czemu istnieje to coś samowystarczalne i jak się kształtowały warunki jego istnienia, kiedy jeszcze nie było rzeczywistości z jej prawami? Czyli wracamy do pytania czy naprawdę istniały umożliwiające Boga zjawiska metafizyczne niezależne od praw rzeczywistości, którą znamy teraz? A co, jeżeli właśnie nie istniały i stąd wszelkie kłopoty stwórcze, pierwotne i ostateczne istot świadomych? I jak można było pomóc zaistnieć Bogu w tej mgle metafizycznej, która warunkowała wszystko absolutne? W naszej rzeczywistości materialnej wystarczył istotom raj, czyli doskonałe ewolucyjne środowisko, żeby uznały Stwórcę za prawdopodobnego. A jak ewoluuje Bóg i od czego zależy? Można wiarą dobierać się do takich spraw, nie ma co się obawiać.
Intuicja racjonalności: z niczego nie może coś powstać.
A gdzie był Adam, zanim się narodził? Otworzył oczy z niczego. Świadomość powstała z niczego, podobnie jak każda świadomość nowej osoby teraz. Nie ma kontynuacji wcielania od poprzednika i nie ma takiej potrzeby.
Powstajemy z niczego. Materia i energia nie musi powstawać, bo nie znika, tylko przekształca się we Wszechświecie.
Jeżeli był jakiś Stwórca, superumysł, który puścił to w miliardy lat i nieskończone przestrzenie wiedząc co się będzie działo w najdrobniejszych zakamarkach Kosmosu w każdej chwili czasów, to mu szczerze współczuję. Może nie mógł powstrzymać tej gorącej zabawki w Wielkim Wybuchu.
Ale wojny, kataklizmy i śmierć najbliższych naszych skomplikowanych organizmów, które tak się namęczyły z nadzieją, rozmnażając się, rozwijając, szkoląc, mając umysł, emocje, duchowość, plany, nadzieje i wiarą, to już temu Superumysłowi należało porządnie wybić z głowy zawczasu. Za daleko się posunął. Mógł tak bawić się z mikroorganizmami w gorących źródłach podwodnych, albo na Syberii, a nie już z takimi istotami, które nie powinny być zmarnowane.
Panteizm: "Świat jest Absolutem".
"Z panteizmem się nie zgadzam. Wszystkie elementy świata są niekonieczne i zależne od czegoś innego. Musi być Absolut Transcendentny. Byt doskonały. Samowystarczalny. On niczego do swojego istnienia nie potrzebuje. To pociąga jego doskonałość. Istnienie jakiekolwiek pochodzi od niego".
"Doskonałość"
"Jedyność"
"Osoba"
No właśnie. To już tworzenie na wzór nas samych, tylko przez to, że akurat sami sobie istniejemy.
"Transcendentna doskonała osoba".
Powiem szczerze, że w tym momencie pomyślałem sobie coś takiego: nie mogę pogodzić się z różnicami pomiędzy zwykłymi istotami, z barierami międzyosobowymi skutkującymi różnymi losami stworzeń, z niesprawiedliwością tu, a co mówić z czymś takim, że istnieją istoty, do których ktoś nigdy nie będzie miał dostępu tak od środka, to znaczy będąc nimi. Chyba, że uratuje wszystko doktryna przebóstwienia zbawionych w chrześcijaństwie
Fajna idea Boga, ale może jednak lepsza będzie zwykła równość, wolność i braterstwo. A reszta to prawa Natury.
Elementy świata (w tym my) są niekonieczne, bo właśnie jesteśmy na ruinach Absolutu, który nie zaistniał. Wgryzamy się w materię swoimi ciałami i duchami rozwijającymi się od podstaw, czyli stanu zerowego. I wcale nie jest powiedziane, że na tym etapie już można mówić o czymkolwiek wiecznym i ostatecznym, to znaczy, że człowiek jest konstrukcją zamierzoną i doskonałą nawet przez sam potencjał materii bez Stwórcy.
Wszystko by zresztą wyglądało inaczej.
Dalej już bajdurzenie o religii i objawieniu. A to wcale nie było konieczne w historii. Ssaki Homo Sapiens mogły od razu zająć się nauką i techniką, światem i życiem a nie szukaniem Idealnej Osoby, której pośród siebie nie znajdują.
No to teraz komentujemy wypowiedź niewierzącego.
"Potrzeba zbawienia: nadzieja uwolnienia od śmierci, cierpień, katastrof naturalnych, zła.
Potrzeba teodycei: potrzeba zrozumienia świata, takim jakim on jest, znaczenia życia i śmierci, istnienia zła i cierpienia, uzasadnienia norm moralnych.
"Z tych potrzeb zdają sobie sprawę doskonale propagatorzy wiary w Boga i zaczynają swoje utwory perswazyjne na przykład tak: Prędzej czy później niemal każdy zaczyna się zastanawiać nad sensem życia. Od zarania dziejów zastanawiamy się nad swoim miejscem we Wszechświecie..."
(To mi brzmi trochę jak z literatury ŚJ).
"Absurd życia bez Boga. Dlaczego w ramach ateizmu życie nie ma sensu"?
"Jeżeli Boga nie ma, życie człowieka nie różni się jakościowo od życia psa".
A co oni chcą od biednych zwierząt?
Różnimy się gatunkiem i stopniem reakcji ze środowiskiem wynikającym z innego, bardziej skomplikowanego organizmu. Nie jesteśmy wcale lepsi od innych gatunków, po prostu trochę dalej nas wypchnęła ewolucja. A to wcale nie jest szczyt możliwości kodu i rozumu. I celu i sensu.
"Podstawa dla moralności pozbawiona znamion ludzkiej nędzy poznawczej.
Na przykład Jan Paweł II w encyklice "Veritatis splendor" pisze tak: "Człowiek, który chce zrozumieć siebie, nie wedle jakichś doraźnych, częściowych, pozornych miar swojej istoty, musi ze swoim niepokojem i niepewnością przybliżyć się do Chrystusa. To Chrystus naucza prawdy o tym, co jest dobrem a co złem. Tylko Bóg może odpowiedzieć na pytanie o dobro".
Sądzę, że o tym co dobre a co złe mogłaby się wypowiedzieć istota sprawdzająca stworzenie świata po jego całej historii, pod koniec jego rozwoju. Wtedy, kiedy wyjdą na jaw skutki wszystkich działań jednostek, zbiorowości i całych układów. Poniekąd tak ma być w zjawisku Sądu Ostatecznego. Ale to już będzie za późno. Nie wiem, czy to takie dobre. Nie będzie można tej wiedzy wykorzystać w praktyce a teraz nic nie wiadomo. Można było na bieżąco bardziej skutecznie optymalizować stwarzanie i rozwój.
Ale cóż, Stwórca bawi się gwiazdami a Boga społecznie użytecznego wymyślał już Platon.(40 minuta).
Może to być nawet niewidzialna księżniczka, która na wszystko patrzy. Tylko jak ona zniosła to, co się dzieje na całej planecie w ciągu zaledwie jednej minuty. A takich planet paskudnych są miliardy.
"Religijne uzasadnienie władzy".
Tak, to jest paskudny problem.
"Jeżeli o Bogu nie można powiedzieć nic pewnego, to można powiedzieć o nim wszystko, i nie ma żadnej możliwości sfalsyfikowania danej jego wersji". "Źródło tajemnicy sukcesu Boga, że można go tak wszechstronnie stosować" (48 minuta)
Czyli zastosowanie Boga jest uniwersalne.