Ostatnio tylko zastanawiam się, czy brak możliwości zaistnienia Absolutu doprowadził do zatrzymania się istnienia na jakimś sensownym poziomie, na jakiejś stałej orbicie, dzięki której istnieje nieskończoność absolutopodobna pomniejszona o niewielki procent doskonałości, czy nie istnieje naprawdę prawie nic
Wyobraźmy sobie resztki boga. Każdy najmniejszy nawet okruch będzie i tak dla nas prawie nieskończonością, jak masa wieloświatu, czyli przestrzeń nieskończonej liczby Wszechświatów ze wszystkim co w nich dzieje się i może stać. Tymczasem Absolut Stwórca miał być nieskończony, a więc należy spodziewać się, że to nie wszystko. Jak mogą wyglądać ruiny Boga? Te wszystkie piękne światy, materia, przestrzeń, energia, istoty, rozum, piękno, miłość... i nadal to tylko zwłoki.
Wchodzimy na następny poziom z nadzieją, że odezwie się Żywy Absolut, zajarzy ferią barw, dotknie istnieniem transcendentnym, którego świat był tylko przedsmakiem i fragmentem ... i nadal to tylko pachnąca i wirująca wszystkim, co w ogóle możliwe - śmierć, resztki nieskończoności, choćby nie wiem jak rozległe i skomplikowane. Reinkarnacje, nieśmiertelność duszy, stały i niezależny od obserwatora świat pozostający po śmierci kogokolwiek, pokolenia cywilizacji, wszystkie przejawy istnienia...
Do ożycia boga jeszcze za mało...
Czy rzeczywistość zatrzymała się pechowo tuż przed poziomem Absolutu i to, co mamy za takie piękne, rzeczywiście takim już jest, czy może w okolicach ułamka procenta potencjalnej rzeczywistości najlepszej z możliwych i nie mamy pojęcia, jakie bogactwo nie dało rady w ogóle zaistnieć?
A może rzeczywiście jest Absolut i będziemy bujali się po niebie z aniołkami i zobaczymy Nieskończoną Transcendencję w Życiu Wiecznym?
Żartuję. Chodźcie do kościoła i módlcie się.