Jestem po rozwodzie, żona się ze mną rozwiadła. Nie czuję się winny. Oczywiście.
Mamy dziecko, owoc wcześniejszej miłości. Chwila kiedy poznałem swoją przyszłą małżonkę sprawiła, że moje życie nabrała tępa i barw. Oj zaczęło się dziać. Bardzo szybko wprowadziła się do mnie, jeszcze przed ślubem. Miłość to takie coś młodzieńcze, ja miałem wtedy 34 lata, wszystko było wbrew rozsądkowi, wspaniałe uczucie.
Pracowałem za granicą i jak to stereotypowy małżonek, głowa rodziny oddawałem prawie cały dochód małżonce, zostawiając sobie ochłapy na jedzenie i na od czasu do czasu browarka.
Kobiety są dziwne. Mimo dostatniego życia coś im i tak nie pasuje. Rozwiodła się zaprowadzając mnie przed oblicze majestatu sędziego, który miał mi wyznaczyć wcześniej ustalone między nami alimenty i częstotliwość widywanie się z dzieckiem.
Nie powiem, moje życie zakończyło pewien etap. Nastał czas ponury, pełen zmartwień, szarości i brak jakichkolwiek pozytywnych wydźwięków. Bolało mnie to że tak się to skończyło, cierpiałem, ała. Przecież uzależniłem się od żony i tego życia, a tu taka tragedia.
Parę miesięcy tylko żyliśmy osobno, a potem jakby nigdy nic znów zamieszkaliśmy z sobą i znów zaczęliśmy się traktować jak stare dobre małżeństwo, znowuż się radujemy. Mieszkamy ze sobą półtora roku i jest nam dobrze.
I ja się teraz pytam czy kobiety mają dobrze w głowie? Przedtem oddawałem kobiecie całą wypłatę, a teraz po rozwodzie tylko jakieś skromne alimenty, ochłapy. Lwią część dochodu odkładam sobie na kupkę lub kupuję sobie co dusza zapragnie.
Teraz czuję, że żyję, taki usatysfakcjonowany, wolny, spełniony.
Czy alimenty muszą być złe?
![Laughing :lol:](./images/smilies/icon_lol.gif)
![Laughing :lol:](./images/smilies/icon_lol.gif)
![Laughing :lol:](./images/smilies/icon_lol.gif)