Pobyt w szpitalu na oddziale położniczym
Moderator: moderatorzy
Pobyt w szpitalu na oddziale położniczym
Choruję od 12 lat na chorobę schizoafektywną. Choroba ta należy do kręgu schizofrenii.
Chciałam opowiedzieć o moich doświadczeniach w związku z porodem i późniejszym pobytem w szpitalu na oddziale położniczym. Jestem ciekawa, czy mój przypadek jest odosobniony. Czy może inne kobiety chorujące mają podobne doświadczenia.
Rodziłam przez planowane cesarskie cięcie. Przy porodzie było konieczne podanie dodatkowego znieczulenia - pochodnej morfiny, ponieważ rozcięto mnie, zanim zaczęło działać znieczulenie zewnątrzoponowe. W ciąży brałam przez pierwsze miesiące minimalną dawkę sulpirydu, po czwartym miesiącu włączono dodatkowo pernazynę. Nie mogłam karmić piersią. Powiedziałam o tym pielęgniarce. Spytała dlaczego. Powiedziałam, że z powodu leków, które biorę. Chciała wiedzieć, z powodu jakiej choroby je biorę. Powiedziałam, że z powodu depresji. No i się zaczęło. Pielęgniarka powiedziała to koleżankom i informacja została przekazana następnym zmianom, "dla mojego dobra", że gdyby coś się zaczęło dziać, żeby zareagowali na czas. Miałam wrażenie, że pielęgniarki czekają, aż mi odbije... Wpadały w środku nocy z impetem pod różnymi pretekstami. Jedna, gdy przyszła i zobaczyła, jak wkładam becik do reklamówki przestraszyła się, bo myślała, że wkładam w nim dziecko. Zażartowałam na to, że "jak dziecko jest takie niegrzeczne, to tak się to kończy". Innym razem pielęgniarka przyszła i pokazała mi, jak powinnam układać dziecko, gdy się zakrztusi, w środku nocy wpadła na ten pomysł. Położyła dziecko na plecach sobie na dłoni tak, że główka odleciała do tyłu, a rączki na boki. Tak nie wolno kłaść dziecka, a zwłaszcza, gdy się krztusi. A ja na spokojnie pokazałam jej prawidłowe ułożenie i powiedziałam, że tak też można je w takiej sytuacji kłaść. Innym razem pielęgniarka spytała mnie, jakie leki biorę. Powiedziałam, że to nie jest jej sprawa, na co ona, że uzupełnia książeczkę zdrowia dziecka i powinna wiedzieć. Na drugi dzień zniknęła moja karta, okazało się to przy dodatkowym niestandardowym ważeniu mojego synka. Powiedziano, że wzięła go pielęgniarka (ta sama co pytała o leki). Powiedziałam, że pewnie było tam coś ciekawego. Przyszła potem do mnie, wyprosiła mnie na korytarz i mówiąc bardzo głośno tłumaczyła mi, że ona potrzebowała tej karty, żeby uzupełnić dokumenty, że ona wie, że depresja nie jest chorobą psychiczną, tylko nerwicą, bo jej lekarka tłumaczyła itp. Potem karta zanim odebrała ją lekarka, leżała u nas w pokoju. Inna pielęgniarka powiedziała mi, że wybrałam mniejsze zło, decydując się na dziecko, skoro brałam leki w ciąży, a po porodzie nie karmiłam dziecka (lekarze kazali mi w ciąży brać leki starej generacji, bo są bezpieczne w ciąży). Dwa dni przed wyjściem (szósta doba) ze szpitala wieczorem miałam zawroty głowy, byłam osłabiona, bo czuwałam przy dziecku od kilku nocy, zrywałam się na każde stęknięcie dziecka. Pielęgniarki namówiły mnie, żebym oddała dziecko na salę adaptacyjną. Odebrałam synka spłakanego o szóstej rano, po kilku godzinach snu. Tego dnia co chwilę ktoś przychodził i mówił, że słyszał od kogoś, nikt mi nie powiedział, kto tak mówił, że chcę na następną noc też oddać dziecko. Jak mówiłam, że to nieprawda, to mówiono mi, że tak będzie lepiej dla mnie. Wieczorem przyszła pielęgniarka i sytuacja się powtórzyła. Powiedziałam, gdy zauważyłam, że już gotowa jest wyprowadzić wózek z dzieckiem, że nie wyrażam zgody. Ona na to, że „Zobaczy Pani - ODDA pani to dziecko”. Nie oddałam. Pewnego razu jeszcze inna pielęgniarka przyszła i powiedziała: „Pani P.ska zastrzyk”. Powiedziałam, że nie dostaję żadnych leków. Ona na to opryskliwie, że nie jest już Pani sama (zastrzyk był dla dziecka, ale ja odkąd pamiętam, nie jestem jasnowidzem). Tego dnia gdy wychodziłam ze szpitala, byłam u pielęgniarek na wyjęcie welfronu u dziecka. „Co Pani tu jeszcze robi?”, „Krew z rączki dziecka nie przestała lecieć…”, „Co Pani się tak guzdrze?” „Tu jest wąsko, boję się, że uderzę wózkiem…”, „ Nie ma co się bać, jak walnie, to nic się nie stanie”. Tak to się robi” i sru wózkiem przejechała w pół sekundy. Gdy wychodziłam ze szpitala, miałam szeroki uśmiech na ustach. Moje koleżanki z pokoju też były źle traktowane. Ogólnie pobyt w państwowym szpitalu nie należy do przyjemności. Jednak, mam wrażenie, że tzw. matki psychiczne traktuje się gorzej. A ja skoro mam jeszcze kilka innych chorób w ogóle powinnam być wykastrowana.
Czy macie podobne doświadczenia?
Chciałam opowiedzieć o moich doświadczeniach w związku z porodem i późniejszym pobytem w szpitalu na oddziale położniczym. Jestem ciekawa, czy mój przypadek jest odosobniony. Czy może inne kobiety chorujące mają podobne doświadczenia.
Rodziłam przez planowane cesarskie cięcie. Przy porodzie było konieczne podanie dodatkowego znieczulenia - pochodnej morfiny, ponieważ rozcięto mnie, zanim zaczęło działać znieczulenie zewnątrzoponowe. W ciąży brałam przez pierwsze miesiące minimalną dawkę sulpirydu, po czwartym miesiącu włączono dodatkowo pernazynę. Nie mogłam karmić piersią. Powiedziałam o tym pielęgniarce. Spytała dlaczego. Powiedziałam, że z powodu leków, które biorę. Chciała wiedzieć, z powodu jakiej choroby je biorę. Powiedziałam, że z powodu depresji. No i się zaczęło. Pielęgniarka powiedziała to koleżankom i informacja została przekazana następnym zmianom, "dla mojego dobra", że gdyby coś się zaczęło dziać, żeby zareagowali na czas. Miałam wrażenie, że pielęgniarki czekają, aż mi odbije... Wpadały w środku nocy z impetem pod różnymi pretekstami. Jedna, gdy przyszła i zobaczyła, jak wkładam becik do reklamówki przestraszyła się, bo myślała, że wkładam w nim dziecko. Zażartowałam na to, że "jak dziecko jest takie niegrzeczne, to tak się to kończy". Innym razem pielęgniarka przyszła i pokazała mi, jak powinnam układać dziecko, gdy się zakrztusi, w środku nocy wpadła na ten pomysł. Położyła dziecko na plecach sobie na dłoni tak, że główka odleciała do tyłu, a rączki na boki. Tak nie wolno kłaść dziecka, a zwłaszcza, gdy się krztusi. A ja na spokojnie pokazałam jej prawidłowe ułożenie i powiedziałam, że tak też można je w takiej sytuacji kłaść. Innym razem pielęgniarka spytała mnie, jakie leki biorę. Powiedziałam, że to nie jest jej sprawa, na co ona, że uzupełnia książeczkę zdrowia dziecka i powinna wiedzieć. Na drugi dzień zniknęła moja karta, okazało się to przy dodatkowym niestandardowym ważeniu mojego synka. Powiedziano, że wzięła go pielęgniarka (ta sama co pytała o leki). Powiedziałam, że pewnie było tam coś ciekawego. Przyszła potem do mnie, wyprosiła mnie na korytarz i mówiąc bardzo głośno tłumaczyła mi, że ona potrzebowała tej karty, żeby uzupełnić dokumenty, że ona wie, że depresja nie jest chorobą psychiczną, tylko nerwicą, bo jej lekarka tłumaczyła itp. Potem karta zanim odebrała ją lekarka, leżała u nas w pokoju. Inna pielęgniarka powiedziała mi, że wybrałam mniejsze zło, decydując się na dziecko, skoro brałam leki w ciąży, a po porodzie nie karmiłam dziecka (lekarze kazali mi w ciąży brać leki starej generacji, bo są bezpieczne w ciąży). Dwa dni przed wyjściem (szósta doba) ze szpitala wieczorem miałam zawroty głowy, byłam osłabiona, bo czuwałam przy dziecku od kilku nocy, zrywałam się na każde stęknięcie dziecka. Pielęgniarki namówiły mnie, żebym oddała dziecko na salę adaptacyjną. Odebrałam synka spłakanego o szóstej rano, po kilku godzinach snu. Tego dnia co chwilę ktoś przychodził i mówił, że słyszał od kogoś, nikt mi nie powiedział, kto tak mówił, że chcę na następną noc też oddać dziecko. Jak mówiłam, że to nieprawda, to mówiono mi, że tak będzie lepiej dla mnie. Wieczorem przyszła pielęgniarka i sytuacja się powtórzyła. Powiedziałam, gdy zauważyłam, że już gotowa jest wyprowadzić wózek z dzieckiem, że nie wyrażam zgody. Ona na to, że „Zobaczy Pani - ODDA pani to dziecko”. Nie oddałam. Pewnego razu jeszcze inna pielęgniarka przyszła i powiedziała: „Pani P.ska zastrzyk”. Powiedziałam, że nie dostaję żadnych leków. Ona na to opryskliwie, że nie jest już Pani sama (zastrzyk był dla dziecka, ale ja odkąd pamiętam, nie jestem jasnowidzem). Tego dnia gdy wychodziłam ze szpitala, byłam u pielęgniarek na wyjęcie welfronu u dziecka. „Co Pani tu jeszcze robi?”, „Krew z rączki dziecka nie przestała lecieć…”, „Co Pani się tak guzdrze?” „Tu jest wąsko, boję się, że uderzę wózkiem…”, „ Nie ma co się bać, jak walnie, to nic się nie stanie”. Tak to się robi” i sru wózkiem przejechała w pół sekundy. Gdy wychodziłam ze szpitala, miałam szeroki uśmiech na ustach. Moje koleżanki z pokoju też były źle traktowane. Ogólnie pobyt w państwowym szpitalu nie należy do przyjemności. Jednak, mam wrażenie, że tzw. matki psychiczne traktuje się gorzej. A ja skoro mam jeszcze kilka innych chorób w ogóle powinnam być wykastrowana.
Czy macie podobne doświadczenia?
- moi
- moderator
- Posty: 27824
- Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
- Gadu-Gadu: 9
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
- Kontakt:
Re: Pobyt w szpitalu na oddziale położniczym
Tak, pobyt w szpitalu i na oddziale położniczym, to była masakra. Nie chcę mi się rozpisywać na ten temat, ale było wiele podobnych sytuacji, do tych, jakie Ty opisujesz w swoim poście. Niestety, w polskich szpitalach to norma.
Moim zdaniem, powinnaś jednak reagować, np. mówić, że nie życzysz sobie, żeby Cie budzono w środku nocy, itd.
Nie wszystkie ciężarne kobiety wiedzą, że mogą nie wyrazić zgody na wiele zabiegów, które wykonuje się tylko po to, by położnej i lekarzowi (a nie rodzącej) było wygodniej podczas porodu: np. nie trzeba wcale zgadzać się na lewatywę, czy nacinanie krocza. Zabiegi te wykonuje się rutynowo, podczas porodu, nie pytając się w ogóle o zgodę kobietę.
Generalnie, jak się nie ma zaoszczędzonych jakichś 5 tys na poród w warunkach nieurągających godności rodzącej kobiety i jej rodziny, to nie ma co marzyć o normalności w szpitalu położniczym.
A potem piszą w gazetach, że znowu mamy niż demograficzny.
Po moich doświadczeniach z oddziału patologi ciąży, sali porodowej i oddziału położniczego naprawdę nie mam ochoty na powtórkę z rozrywki, bo ciesze się, ze uszliśmy z tego cało (ja i dziecko).
Myślę, że wiele innych kobiet ma podobne - tylko złe doświadczenia.
Akcje takie, jak ta z GW pt. "Rodzić po ludzku" to tylko niewielki gest w stronę rodzących kobiet, kropla w morzu potrzeb.
Pozdrawiam.m.
Moim zdaniem, powinnaś jednak reagować, np. mówić, że nie życzysz sobie, żeby Cie budzono w środku nocy, itd.
Nie wszystkie ciężarne kobiety wiedzą, że mogą nie wyrazić zgody na wiele zabiegów, które wykonuje się tylko po to, by położnej i lekarzowi (a nie rodzącej) było wygodniej podczas porodu: np. nie trzeba wcale zgadzać się na lewatywę, czy nacinanie krocza. Zabiegi te wykonuje się rutynowo, podczas porodu, nie pytając się w ogóle o zgodę kobietę.
Generalnie, jak się nie ma zaoszczędzonych jakichś 5 tys na poród w warunkach nieurągających godności rodzącej kobiety i jej rodziny, to nie ma co marzyć o normalności w szpitalu położniczym.
A potem piszą w gazetach, że znowu mamy niż demograficzny.
Po moich doświadczeniach z oddziału patologi ciąży, sali porodowej i oddziału położniczego naprawdę nie mam ochoty na powtórkę z rozrywki, bo ciesze się, ze uszliśmy z tego cało (ja i dziecko).
Myślę, że wiele innych kobiet ma podobne - tylko złe doświadczenia.
Akcje takie, jak ta z GW pt. "Rodzić po ludzku" to tylko niewielki gest w stronę rodzących kobiet, kropla w morzu potrzeb.
Pozdrawiam.m.
- MAdzialena
- zaufany użytkownik
- Posty: 508
- Rejestracja: pn mar 17, 2008 5:51 pm
Re: Pobyt w szpitalu na oddziale położniczym
Aż się boję.
- moi
- moderator
- Posty: 27824
- Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
- Gadu-Gadu: 9
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
- Kontakt:
Re: Pobyt w szpitalu na oddziale położniczym
Jest dużo informacji na temat przyjaznych pacjentkom szpitali w internecie. Trzeba wczytać się w te opinie i zweryfikować je an miejscu. Każda kobieta ma prawo odwiedzić i oglądnąć oddział położniczy, na którym zamierza rodzić. O tym też mało się mówi, ale są przepisy, które to regulują. Jednak to, czy w chwili, gdy będziesz rodzić znajdzie się wolne miejsce na tym oddziale, decyduje szczęście, bo szpitale publiczne nie gwarantują stałej liczny wolnych miejsc. Jeśli jesteś z dużego miasta, najlepiej wybrać szpital w podmiejskiej okolicy, w jakiejś mniejszej miejscowości leżącej w pobliżu (do 50 km) - cieszący się dobrą opinią, zadbany z zewnątrz i na zewnątrz oraz posiadający odpowiedni sprzęt do ratowania życia noworodków ( dla mnie to ostatnie było ważnym kryterium).MAdzialena pisze:Aż się boję.
Żałuję, że nie skorzystałam z tego prawa, tylko uległam obiegowym opiniom, że szpital kliniczny jest najlepszy. Wszystko - począwszy od personelu na warunkach sanitarnych kończąc było skandalicznie złe. Tylko sprzęt był rzeczywiście na miejscu, sprawny i gotowy do użycia w razie, gdyby poród był trudny, a życie dziecka zagrożone.
Nie ma się czego bać, tylko trzeba być przezornym i wszystko sobie szczegółowo zaplanować. Wtedy nic nie będzie w stanie Cię zaskoczyć.
Pozdrawiam.m.
Re: Pobyt w szpitalu na oddziale położniczym
Ja choruję na zespół paranoidalny, choć idąc do szpitala myślałam, że jestem "wyleczona" ponieważ rodziłam w 2006 a jedyny do tamtej pory epizod miałam w 2000 roku. Lekarka u ktorej się leczyłam pożegnała mnie w 2003 i nie powiedziała, że silne przeżycia a więc właśnie poród mogą wywołać nawrót choroby. Żyłam w pewnej błogiej nieświadomości. W każdym razie uważam, że pobyt na oddziale położniczym a zwłaszcza tzw. opieka przyczyniła się do mojego kolejnego epizodu już po porodzie.
Były pewne problemy z karmieniem z mojej strony, brak odruchu ssania u dziecka i ogólnie pod górkę, reakcja personelu oczywiście wroga. Okazalo się, że dziecko ma żółtaczkę, i już trzymając wypis ze szpitala w ręce musiałam zostać na kolejne 3 dni. Poprosiłam wtedy lekarkę, by mi przysłała osobę, aby konkretnie pomogła w karmieniu, nie wiem co ona komu powiedziała, ale wpadła pielęgniarka i zostałam zbesztana jak gówniara. Potem przeniesiono mnie na inną salę, pielęgniarka która wcześniej mnie zbeształa (i pomogła) powiedziała "my tu jesteśmy po to żeby pomagać" zachęcona tym nacisnęłam dzwonek (pierwszy i ostatni raz) przyszła inna osoba, zobaczyła, że jestem już trzeci dzień a nadal nie potrafię nakarmić dziecka i dalej kazanie "pani zaraz idzie do domu, bla bla" Po niej przybiegła pani nr 1 i do mnie, żebym była uprzejma i znowu mi pomogła i jeszcze pytała czemu jestem taka zdenerwowana. Ten dzień przeważył szalę, dziecko poszło pod lampy, ja miałam je wkładać i wyciągać spod tych lamp, urządzenie było skomplikowane i straszne dla mnie jako laika. Nikt nie pokazał mi jego obsługi, 3 noce biegałam do sąsiedniej sali do dziecka i praktycznie nie spałam. Wyglądałam jak zombi, co upamiętnia zdjęcie z pobytu, wyszłam 23 grudnia, dzień wcześniej pielęgniarka zaoferowała pomoc "niech się pani prześpi". Nie mogłam już spać. Usłyszałam jak na korytarzu ta dobra dusza mówi "wysłałam mamę spać" inny głos odpowiedział "dlaczego to zrobiłaś".....Tak się traktuje zdrowe osoby w szpitalu. Dodam, że w tym szpitalu pomoc do dziecka przysługuje przez pierwszą dobę pobytu.
Kolejny poród, a konkretnie cesarkę wspominam lepiej, pomimo, że miałam świstek od lekarza psychiatry, panie były przemiłe, a moze właśnie dlatego Przede wszystkim był to inny szpital. Troszkę drażniło mnie to, że wszyscy wypytują o powody cesarki od salowej po pacjentki, oczywiście nie chwaliłam
się. Nikt mnie nie inwigilował, przez cały pobyt karmiłam dziecko butelką tylko raz bo wszystko robiły pielegniarki, nawet dostałam witaminy, czy coś poodbnego bo wyniki miałam słabe i ogólnie blada byłam.
Troska "pani jest taka blada", "dobrze się pani czuje" "niech pani leży" itp. Tego w ogóle nie było wcześniej. Raz tylko odczułam lęk przed moim zachowaniem, pielegniarka przez pomyłkę posoliła mi herbatę i poszłam do niej po nową, a ona tak się wystraszyła co ja chcę od niej ) Oczywiście sytuacja z karmieniem była jasna, bo brałam leki i nikt tego nie negował. Zdarzyły się wpadki - synek nie całkiem zdrowy, a ja dowiedziałam się dopiero następnego dnia o jego schorzeniu.
Opisuję tutaj naprawdę dwa skrajne przypadki i uważam, że cesarka nie byłaby konieczna, gdybym za pierwszym razem wyszła na 3 dzień i nie starała się karmić piersią, co tylko wywoływało niepotrzebną frustrację. Ale kiedy się słyszy komentarze typu "tym świnstwem ze sklepu chce pani karmić" to człwoiek się nakręca.
Nie wiem , ale dla mnie ta cała idea, że dziecko jest przy matce a pielęgniarki tylko wpadają i krytykują za złe trzymanie, przewijanie czy karmienie jest troszkę wypaczona. Ja ciągle jeszcze zażywam leki, mała ma 3 lata, mimo wszystko planuje 3 dziecko :-)
Były pewne problemy z karmieniem z mojej strony, brak odruchu ssania u dziecka i ogólnie pod górkę, reakcja personelu oczywiście wroga. Okazalo się, że dziecko ma żółtaczkę, i już trzymając wypis ze szpitala w ręce musiałam zostać na kolejne 3 dni. Poprosiłam wtedy lekarkę, by mi przysłała osobę, aby konkretnie pomogła w karmieniu, nie wiem co ona komu powiedziała, ale wpadła pielęgniarka i zostałam zbesztana jak gówniara. Potem przeniesiono mnie na inną salę, pielęgniarka która wcześniej mnie zbeształa (i pomogła) powiedziała "my tu jesteśmy po to żeby pomagać" zachęcona tym nacisnęłam dzwonek (pierwszy i ostatni raz) przyszła inna osoba, zobaczyła, że jestem już trzeci dzień a nadal nie potrafię nakarmić dziecka i dalej kazanie "pani zaraz idzie do domu, bla bla" Po niej przybiegła pani nr 1 i do mnie, żebym była uprzejma i znowu mi pomogła i jeszcze pytała czemu jestem taka zdenerwowana. Ten dzień przeważył szalę, dziecko poszło pod lampy, ja miałam je wkładać i wyciągać spod tych lamp, urządzenie było skomplikowane i straszne dla mnie jako laika. Nikt nie pokazał mi jego obsługi, 3 noce biegałam do sąsiedniej sali do dziecka i praktycznie nie spałam. Wyglądałam jak zombi, co upamiętnia zdjęcie z pobytu, wyszłam 23 grudnia, dzień wcześniej pielęgniarka zaoferowała pomoc "niech się pani prześpi". Nie mogłam już spać. Usłyszałam jak na korytarzu ta dobra dusza mówi "wysłałam mamę spać" inny głos odpowiedział "dlaczego to zrobiłaś".....Tak się traktuje zdrowe osoby w szpitalu. Dodam, że w tym szpitalu pomoc do dziecka przysługuje przez pierwszą dobę pobytu.
Kolejny poród, a konkretnie cesarkę wspominam lepiej, pomimo, że miałam świstek od lekarza psychiatry, panie były przemiłe, a moze właśnie dlatego Przede wszystkim był to inny szpital. Troszkę drażniło mnie to, że wszyscy wypytują o powody cesarki od salowej po pacjentki, oczywiście nie chwaliłam
się. Nikt mnie nie inwigilował, przez cały pobyt karmiłam dziecko butelką tylko raz bo wszystko robiły pielegniarki, nawet dostałam witaminy, czy coś poodbnego bo wyniki miałam słabe i ogólnie blada byłam.
Troska "pani jest taka blada", "dobrze się pani czuje" "niech pani leży" itp. Tego w ogóle nie było wcześniej. Raz tylko odczułam lęk przed moim zachowaniem, pielegniarka przez pomyłkę posoliła mi herbatę i poszłam do niej po nową, a ona tak się wystraszyła co ja chcę od niej ) Oczywiście sytuacja z karmieniem była jasna, bo brałam leki i nikt tego nie negował. Zdarzyły się wpadki - synek nie całkiem zdrowy, a ja dowiedziałam się dopiero następnego dnia o jego schorzeniu.
Opisuję tutaj naprawdę dwa skrajne przypadki i uważam, że cesarka nie byłaby konieczna, gdybym za pierwszym razem wyszła na 3 dzień i nie starała się karmić piersią, co tylko wywoływało niepotrzebną frustrację. Ale kiedy się słyszy komentarze typu "tym świnstwem ze sklepu chce pani karmić" to człwoiek się nakręca.
Nie wiem , ale dla mnie ta cała idea, że dziecko jest przy matce a pielęgniarki tylko wpadają i krytykują za złe trzymanie, przewijanie czy karmienie jest troszkę wypaczona. Ja ciągle jeszcze zażywam leki, mała ma 3 lata, mimo wszystko planuje 3 dziecko :-)
- moi
- moderator
- Posty: 27824
- Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
- Gadu-Gadu: 9
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
- Kontakt:
Re: Pobyt w szpitalu na oddziale położniczym
Brawo, Lui Dałaś sobie radę ze wszystkim. Naprawdę jestem pełna podziwu
Pozdrawiam.m.
Pozdrawiam.m.
Re: Pobyt w szpitalu na oddziale położniczym
Hej Lui
Jaki lek brałaś w ciąży?
Jaki lek brałaś w ciąży?
Re: Pobyt w szpitalu na oddziale położniczym
Przez całą drugą ciąże brałam Olzapin nie pamiętam w jakiej dawce. Teraz wiem, że jeśli zajdę w kolejną ciąże, to po pierwszym trymestrze brałabym Abilify tak jak biorę (7,5mg). Oczywiście wszystko skonsultowane z lekarzem.