Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

właściwa organizacja opieki nad chorymi

Moderator: moderatorzy

schizofrenik
zarejestrowany użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: sob sie 15, 2009 4:21 pm

Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: schizofrenik »

W tym artykule postaram się opisać własne przeżycia związane z pobytem (przeżyciami) dotyczącymi szpitala psychiatrycznego oraz pokazać obraz jaki pozostał w głowie do dnia dzisiejszego. Nie mam zamiaru kogoś zniechęcać do tych służb lecz postaram się ukazać samą prawdę jak człowiek czuję się w tym dziwnym według mojego uznania miejscu.

Oddział zamknięty

A więc... Po wywiadzie na izbie przyjęć udałem się wraz z rodziną i pielęgniarzem do budynku oznaczonym numerem pięć. Z zewnątrz wydawał się być budynkiem bardzo starym, wręcz jak z horroru. Tam czekała mnie następna rozmowa. Zostałem zważony, wypytany, zweryfikowany i poddany szpitalowi. Całe moje ubranie, które miałem na sobie zostało oddane rodzinie. Co zostało to własna koszulka którą miałem na sobie. Dodatkowo dostałem spodnie (mało ważne że troszke za krótkie) i buty (bez sznurowadeł). Dziwiło mnie troszkę to, że bez sznurowadeł, przecież nie chciałem zrobić sobie krzywdy. Później zrozumiałem, że moja przygoda nie zakończy się tylko na mnie, spotkam się z różnymi ludźmi którzy mogą je wykorzystać do celów nie do końca fajnych. Myślę, że pomogła mi to zrozumieć rodzina. W między czasie udałem się wraz z bratem na palarnię... Spotkaliśmy tam ludzi nie do końca spokojnych. Przejawiali agresję. Tak jakby chcieli nas skrzywdzić nie wiadomo za co. Po wypalonym papierosie okazało się, że na poczekalni jest nowy pacjent, który przejawiał agresję do mojej rodziny. Był strasznie dobrze zbudowany. Powiem szczerze, że troszkę czułem się dziwnie i się bałem. Pomyślałem, że chyba nie wytrzymam tutaj długo. Los chciał inaczej... Zabrzmiał telefon z izby przyjęć z treścią o zmianie budynku z piątki na czwórkę. Teraz wiem, że trafiłem do bardziej spokojnego miejsca pasującego bardziej do mojego charakteru i osoby.

Budynek numer cztery niczym nie różnił się z zewnątrz od piątki. Był identyczny. Stare mury, ponury, istny slums. Już na pierwszy rzut oka było widać, że to nie jest zwyczajny szpital tylko jakiś historyczny dom pomocy. Tak pomyślałem. Powiem szczerzę, żę po wejściu do budynku okazało się, że psychiatryk nie ma białych ścian jak na filmach, miał ściany zielone. Powiedziałbym, że w porównaniu do wyglądu zewnętrznego w środku wydawało się przyzwoicie. Budynek naprawde jak na swój wiek okazał się być zadbanym. Myślę, że nie ma co się przyczepiać do wyglądu, naprawde było dobrze. Przęjdę więc do własnych przeżyć jakie mnie spotkały w prawie dwu miesięcznym pobycie... Opowiem jakie przeżycia, doświadczenia, pozytywy, negatywy mnie spotkały na oddziale zamkniętym... Awięc..

Jestem nałogowym palaczem, palenie papierosów jest moim nieodłącznym elementem życia więc pierwsze co zrobiłem to poszedłem rozglądnąć się wraz z bratem gdzie jest palarnia na oddziale zamkniętym. Przechodząc przez pokój w między czasie zastała mnie dziwna sytuacja. Słyszałem jedno słowo wypowiadane od jednego schorowanego. Było nim "boli". Powtarzał to nagminnie. Co mogłem zrobić i tak zrobiłem. Przystanąłem na chwilkę i spojrzałem mu w oczy. Patrzył w moje a ja w jego. Poczułem co czuje i wyraziłem tak myślę w ten sposób współczucie. Dziwne ale po tym spojrzeniu przestał mówić, że go "boli". Brat tłumaczył mi, że to nie do mnie lecz ja nie potrafiłem przejść obojętny obok tego człowieka. Szukaliśmy dalej palarni. Odnaleźliśmy ją, Znajdowała się ona na korytarzu gdzie znajdowała się również łazienka i ubikacja. Spaliliśmy pare papierosów, rozmawialiśmy. Brat miał obawy czy dam radę, cały czas podtrzymywał mnie na duchu i upewniał się pytaniami czy dam radę. Chcąc by okazało się, że jestem twardy utwierdzałem go w przekonaniu, że dam radę. Nie do końca w to chyba wierzyłem. Chyba go przekonałem. Z czasem pożegnałem się z bratem i rodziną. Zostałem sam w świecie zielonych ścian. Sam jak palec. Z początku dawałem radę tak myślę ale z czasem późniejszym było coraz gorzej... Myślę, że opis to przedstawi w widoczny przekaz. Była gdzieś godzina 21, niektórzy już spali, przynajmniej próbowali zasnąć. Podszedłem znowu na palarnię, znajdowali się tam przyszli znajomi z którymi chcąc czy nie musiałem się zaprzyjaźnić. Nie miałem zamiaru tego odkładać... Podszedłem do nich i poczęstowałem papierosem. Zapoczątkowało to rozmową. Wypytywanie co się stało, że tu trafiłem, podoba się? Hmm to dopiero pierwsze chwile i ciężko było co kolwiek powiedzieć. Napewno zwierzyłem się z własnych doznań dzięki którym trafiłem do tego miejsca a nie innego. Wizje w głowie dalej buzowały i dalej myślałem, że jestem darem, miłością chodzącą po ziemi. Jezus? Bóg? Król? Tak myślałem. Tak mówiły mi głosy wypowiadane w większości z ust ludzi otaczających mnie. Myślałem i miałem wiarę w sobię, że wszystkich tych schorowanych ludzi uzdrowię i wyciągnę z tego miejsca. Taki czułem się silny. Do tego czasu nie dostałem jeszcze żadnej magicznej tabletki więc dar schizofrenii istniał w pełni jak do tej pory. Nagle zostałem zawołany na kolejny wywiad z psychiatrą. Wyjaśnię, że pani psychiatra która mnie przyjmowała na izbie była ordynatorką bloku numer cztery i wysłała w zastępstwie innego psychiatrę z innego bloku.

Okazała się być w moim mniemaniu bardzo wyrozumiałą, spokojną, umiejącą słuchać kobietą. Bardzo mi to odpowiadało. Otworzyłem się przy niej maksymalnie jak tylko potrafiłem. Opowiadałem jak widzę cały ten świat oraz siebie w nim. Mówiłem, że czuję się wspaniale, że mam dar który odkryłem. Że czuję się Jezusem, że widzę dobro w oczach. Przytakiwała... Odpowiadałem na wszystkie pytania związane z moją "dolegliwością" jaką okazała się póżniej po wystawieniu diagnozy "schizofrenią paranoidalną". Czułem, że ta przyjemna pani psychiatra chce mi naprawdę pomóc... Tak mnie doskonale rozumiała. Mając już obraz szpitala i obraz schorowanych ludzi wykazałem się pani dokonującej wywiadu jedną prośbą. Prosiłem o osobny pokój i o gitarę (z historii wiadomo, że sprawiała mi gra straszną frajdę i radość). Niestety ale otrzymałem odpowiedź, że jest to nie możliwe i że musze zmagać się naprawdę z ciężkim według mojego uznania obrazem ludzi schorowanych. Moja wrażliwość nie chciała patrzeć jak Ci wszyscy ludzie cierpią. No cóż, decyzja zapadła i musiałem powrócić i wtopić się w życie szpitalne...

I też tak się stało... Od godziny mniej więcej 22 do 24 spędziłem czas na palarni. Poznałem tam Darka i Damiana. Rozmawialiśmy... Nie były to rozmowy takie zwyczajne o niczym. Mieliśmy przekaz, wizję tego świata. Damian (Rom) okazał się być strasznie wrażliwy i doskonale rozumieliśmy swój przekaz, własne myśli. Paliliśmy strasznie dużo fajek, zazwyczaj to ja częstowałem ponieważ Damian z powdu dużego wypalania papierosów miał dozowane papierosy przez pielęgniarki. Myślę, że to jego rodzina o tym zadecydowała. Nie w tym rzecz... Doszliśmy razem do porozumiania... Zadecydowaliśmy, że będziemy zmieniać świat na lepsze. Damian wcześniej wypowiedział mi słowa, które utwierdziły, że czułem się dobrze z wyższą świadomością. Uznał, że jestem czysty (dobry,mający dobre intencje), nie wiem co miał na myśli tak do końca ale czułem, że to dobry pozytyw. O godzinie około 24 zapytałem Damiana co dalej? Co mam robić. Odpowiedział, że ludzie otaczający mnie mi pomogą brnąć do przodu i że jak chce mogę z tąd wyjść. Bez namysłu chciałem z tąd odejść. W palarni znajdowały się drzwi wyjściowe. Czułem, że są zamknięte ale czułem moc, że mimo tego dam radę i je otworzę. Myliłem się. Starania, szarpanie drzwi sprawiło, że przyszła zezłoszczona pielęgniarka i zmusiła mnie do przymusowego snu. Nie chcąc sprawiać problemów zgodziłem się i tak się stało. Pierwszy raz skorzystałem z łóżka choć nie czułem zmęczenia i nie pragnąłem snu. Mimo tego uruchomiła się wizja, że tak musi być, że muszę jednak odpocząć a jutro będę myślał co dalej...

Pierwsza noc była chyba najlepsza, taka prawdziwa, taka wspaniała, beztroska. Mogłem myśleć o czym tylko chciałem, odpływałem w marzeniach. W między czasie czułem, że nie mogę zasnąć. Że do rana musze wytrzymać i nie spać. I też tak się stało. Miałem wrażenie, że jak zamykam oczy ludzie otaczający mnie robią wszystko bym tylko nie usnął. Czemu? Pryśnie dar? Tak myślałem. Jedni wymyślali historyjki, opowiadali własne życie. Pamiętam jednego starszego pana który mnie zaciekawił i wsuchiwałem się w jego monologi. Miałem wrażenie coś koło drugiej nad ranem, że ludzie w pokoju zmieniali się nawzajem bym tylko nie usnął. Najwięszką fascynacją okazał się według mnie pan który leżał obok mnie. Nie wydusił z siebie ani jednego słowa. Mimo tego rozumiałem go doskonale. Pukał nogami rytmy o rurki od łóżka. Pukałem z nim i czułem naprawdę frajdę, że razem możemy poczuć muzykę. Miałem wrażenie i doszła do mnie myśl, że Ci wszyscy ludzie uważają mnie za świętego. Z tego powodu nie chciałem zawieść i w dalszych dniach okazywałem im wszystkim zrozumienie, współczucie i miłość. Sam przecież czułem się zdrowy, aż nad to. O trzeciej nad ranem postanowiłem rozruszać ludzi muzyką, chciałem zafundować im w małym chociaż stopniu radość. Miałem wrażenie, że nikt nie śpi. Więc załączyłem odtwarzacz mp3 z telefonu i tak spokuj zniknął. Brzmiała w całym pokoju muzyka. Miałem wrażenie, że Tym wszystkim ludziom tego właśnie brakuje, normalności. Każdy się pobudził... Niestety długo muzyka nie brzmiała. Władze jakimi okazały się pielęgniarki zmusiły mnie do wyłączenia. Tłumaczyłem, że przecież tutaj nikt nie śpi i tak dalej ale nic z tego. Cisza nocna jest w regulaminie i nic na to nie poradzimy. Na przeciwko mnie leżał pan Henryk. Starszy pan przypięty pasami. Był myślę strasznie nerwowy. Myślę, że z powodu braku muzyki i podejścia pielęgniarki pan Henryk się zburzył i protestował. Zaczął znowu mówić, że go boli. Powtarzał nagminnie... Zaczął się szarpać. Doprowadziło to do tego, że jakimś cudem udało mu się wypiąć z pasów. Zaczął spadać z łóżka. Bez namysłu postanowiłem mu pomóc. Okazało się, że nie chce mojej pomocy, wręcz ją odpychał. Mówił nie Ty! Nie Ty! W między czasie podeszła pielęgniarka i kazała mi się położyć i mówiła, że ona się tym zajmie. Tak zrobiłem. Położyłem się a pan Henryk wypowiadał przy pielęgniarce stawiając opór na przemian słowa: boli!!!, święty!!!. Leżąc dalej i rozmyślając rosła w moim umyśle nienawiść i agresja do pielęgniarek. Do całęgo tego szpitala. Powiedziałem sobie, że jak wstane o tej siódmej a taki miałem zamiar, właśnie wstać o tej godzinie (uważałem, że ta godzina jest wyjątkowa) to zacznę walkę z pielęgniarkami. Byłem tak zły, że nie pozwalają nam na słuchanie muzyki nawet jak tego pragniemy a co najważniejsze, że czułem obschłość wszystkich osób (lekarzy,pielęgniarek) w szpitalu do "nas". Miałem wrażenie, że nas zbywają, że lekceważą. Los chciał, że moja złość i nienawiść się stłumiła. Dzięki nowym pacjętom, którzy trafili do naszego pokoju. Trafiło ich dwóch. Jeden miałem wrażenie że mnie się boi (że boi się mojej miłości). Nie chciał spojrzeć mi w oczy. A drugim pacjętem okazał się upośledzony chłopak ubrany w czerwoną koszulkę (kojarzył mi się ten kolor z miłością) u którego na twarzy cały czas gościł uśmiech. Widziałem w jego oczach iskrę, nadzieję i miłość. Chodząc obok mojego łóżka i patrząc mi w oczy załagodził moją złość jaką przez noc w sobie zgromadziłem.

I tak wybiła godzina siódma. Wstałem... Pierwsze miejsce które odwiedziłem to palarnia. Tam spędziłem znowu dużo czasu na wypalanie papierosów i przemyślenia. Myślę, że złość we mnie nadal się gromadziła lecz nie chciałem jej ukazywać. Z przemyśleń postanowiłem zrezygnować z tego miejsca i chciałem się wyrwać. Poszedłem do lekarza coś koło godziny ósmej i w rozmowie sugerowałem, że mam dosyć tego miejsca i że czuję się już zdorwy. Chciałem ich oszukać by tylko nie przebywać w tym miejscu. Była już pani ordynator. Wysłuchała, przekonała, że to dla mojego dobra. Mówiła, że tą "chorobę" da się wyleczyć tylko musze tutaj troszkę posiedzieć. Nie potrafiła określić jaki okres czasu mam tu spędzić. Jakbym wiedział, że prawie dwa miesiące to bym chyba wyszedł po pierwszej nocy. Lecz stało się inaczej. Zostałem. Za to, że chciałem strsznie mocno wyjść do domu i się buntowałem dostałem zaszczyk domięśniowy. Był strasznie bolesny, pierwszy raz cierpiałem tak z powodu zaszczyku. Myślałem, że nie wytrzymam. Po wykonaniu zastrzyku powiem szczerze, że nie pamiętam kiedy usnąłem. Stało się to gdzieś koło godziny dziewiątej rano. Spałem całe popołudnie. I tak zaczęli mnie faszerować tabletkami, zastrzykami. Te zastrzyki myślę odegrały w życiu szpitalnym dużą rolę, tak myślę. Sprawiły, że miesiąc pobytu w szpitalu przeleciał mi jakby jeden dzień. Przez ten "jeden" dzień zmagałem się dalej z władzami szpitalnymi. Mimo tabletek i zastrzyków. Chciałem dalej wyjść do domu. Na obchodach lekrze namawiali mnie na oddział w pół otwarty. Mówili, że tam można wychodzić na miasto. Że jest lepiej. Słowa wypowiadane: "na górze jest lepiej" trafiały do mnie troszkę dziwnie. Myślałem, że chcą mnie wysłać do nieba, sprawią że umrę. Takie urojenie. Walke toczyłem tak długo, aż nie poukładałem sobie myśli.

Rodzina odwiedzała mnie bardzo często. Jedna osoba nawet codziennie u mnie była. Dowiedziałem się w późniejszym terminie, że tak było. Dzięki tabletkom straciłem poczucie czasu. Rodzina dbała o mnie, troszczyła. Jestem im naprawdę wdzięczny. Bez nich byłoby mi naprawdę ciężej. Rodzina i osoby bliskie odgrywają dla "chorego" naprawdę dużą rolę. Choć nieraz byłem na nich zły, że nie chcą mnie wyciągnąć ze szpitala. Przechodziłem nieraz koszmar. Dzwoniłem do rodziny... Prosiłem by mnie stąd zabrali. Niestety ale tak się nie działo. Dzięki temu zazwyczaj gdy mnie odwiedzali szybko chciałem by odchodzili. Nie chciałem by widzieli cały ten widok. Mnie w tym miejscu.

W między czasie poznawałem nowych ludzi i nowe schorzenia (problemy). Poznałem Maćka (miał na moje oko coś koło 160 kilo wagi). Był uzależniony od alkoholu i trafiał zawsze na oddział zamknięty gdy stawał się agresywny. Nie bałem się mimo tego jego osoby. Był w gruncie rzeczy łagodny jak baranek ale bez alkoholu. Dokarmiałem go pączkami i innym pokarmem. Myślałęm że jego postura potrzebuje tego bardziej od mojej. Myślę, że przez to mnie nawet polubił. Cieszył się i jadł z apetytem. Tak zyskałem nową znajomą osobę. Poznałem rónież w szpitalu Michała. Spędzał czas w szpitalu z powodu depresji. Był strasznie spokojny, mało mówny. Z czasem leki stawiły go na nogi. Też się w jakiś sposób zaprzyjaźniliśmy. Poznałem takrze Andrzeja. Był uzależniony od narkotyków. Cierpiał strasznie. Wymiotował bardzo często. Było mi go strasznie żal że tak musi cierpieć. Podtrzymywałem do na duchu. Największą rolę jaką odegrał na oddziale zamkniętym jest Grzegorz. Mój rówieśnik. Ten sam wiek, ta sama dolegliwość. Większość czasu spędzał w łóżku. Jestem wdzięczny, że postanowił wyjść do ludzi i że spotkała nas wzajemna rozmowa. Namawiał mnie na oddział w pół otwarty i to mu się z czasem udało (do dnia dzisiejszego utrzymujemy kontakt i się wspieramy). Miał doświadczenie. Kiedyś już tam był. To, że rozumiałem go dobrze a on mnie sprawiło, że momentalnie po rozmowie z nim przeszedłem się do gabinetu lekarskiego. Przeprowadziliśmy rozmowę i przejawiłem chęć przejścia z oddziału zamkniętego na w pół otwarty. Pani ordynator uznała, że jestem gotowy i kazała mi sie powoli pakować. Wsumie czułem, że zaczyna się następny etap. I tak było...

Dalsze zmagania ze szpitalem psychiatrycznym toczyły się własnie na oddziale w pół otwartym choć muszę przyznać na wstępie, że tutaj faktycznie okazało się być lepiej. Nie będę się rozpisywał tak jak wyżej bo myślę, że tutaj widok i zachowania ludzi okazywały się być już na poziomie ludzi zdrowych (podleczonych). Było w miarę naturalnie. Szło porozmawiać już prawie z każdym. Musze podkreślić jednak, że na przykład w moim przypadku objawy schizofrenii może troszkę ustąpiły ale były nadal. Środki psychotropowe myślę odgrywały rolę tłumiącą fenomem jakim jest schizofrenia. Z tygodnia na tydzień objawy znikały coraz mocniej. Teraz to wiem. Lecz chodząc po mieście odczuwałem nadal spojrzenie obcych ludzi. Czułem nadal nad ludzką moc. Myślę, że czas odgrywa dużą rolę. W moim przypadku prawie dwa miesiące. Z własnego doświadczenia chcę tylko zasugerować, że jeżeli ktoś planuje odwiedzić szpital psychiatryczny i nie chce się do niego zrazić niech trafi odrazu na oddział otwary lub w pół otwarty. Oddziału zamkniętego z doświadczenia nie polecam.

Podsumowując własne przeżycie związane ze szpitalem wiem jedno, że będę starał się (robił wszystko) by już nie trafić do szpitala. Moje zdanie podsumowujące temat szpitala jest takie. Trafiają tam ludzie z różnymi dolegliwościami. Nieraz nie chce się na nie patrzeć. Ludzie uważają schizofrenię za chorobę i wkładają to do jednego "worka". Moim zdaniem nie powinno tak być. Przecież schizofrenik czuje się zdrowy. Więc po co mu ten cały widok chorób? To moje spostrzeżenie. Ten tekst jest tylko i wyłącznie moim odczuciem z pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Komuś innemu może się podobać taka forma leczenia lecz nie mi. Wiem na dzień dzisiejszy i taką formę bym polecał. Leczcie się ludzie w domu jeżeli tego chcecie! W Polsce nie ma profesionalnego podejścia do schizofrenii. Chyba, że może mi się nie trafiło. Możliwe... Jeżeli jesteście za braniem leków, można je brać przecież w domu. Wizyty u lekarza też istnieją poza murami szpitala. Z perspektywy czasu nauczyłem się i wyciągnełem wnioski. Nigdy więcej szpitala! To jest moje wyrażenie własnego podejścia do tematu. Pamiętaj, nie musisz się ze mną zgadzać. Każdy uczy się na sobie, pozdrawiam, schizofrenik.
Awatar użytkownika
Ryszard
zaufany użytkownik
Posty: 750
Rejestracja: pt paź 03, 2003 4:20 pm
Lokalizacja: Warszawa

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: Ryszard »

Kiedyś w szpitalu powidziałem swojej lekarce że zdecydowanie mi się polepszyło bo odkryłem credo Wszechświata. Ona na to ...pogorszyło się - i miała rację, najgorsze było przede mną. Nie chcę krakać, ale twój stosunek do choroby, rozpamiętywanie co cię spotkało, nieustanne wyciąganie jakichś wniosków to nie najlepsze sygnały. Trzeba się wyciszyć, możliwie jak najdalej od wszelkich wspomnień chorobowych ... i konsultować wszystkie kroki dotyczące leków z lekarzem.
Awatar użytkownika
Wiktor
zaufany użytkownik
Posty: 574
Rejestracja: czw paź 18, 2007 12:31 pm

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: Wiktor »

W szpitalu byłem pięciokrotnie, w sumie około dziesięć miesięcy mojego życia. Po ukończenia ogólniaka pracowałem aż do psychozy, studiowałem też zaocznie i udało mi się obronić pracę magisterską jeszcze przed chorobą. Różnie bywało w tym życiu sprzed choroby, a z moją wrodzoną nadwrażliwością nieraz trudno było mi poradzić sobie z bezinteresowną podłością ludzi i żyć w świecie, w którym zwyciężają silniejsi.

Dlatego gdy trafiłem do szpitala poczułem się jak w kurorcie, prawda, że stare ściany i przydałby się remont generalny łaźni i ubikacji, ale czysto i nie leje się woda na głowę w czasie deszczu. Jak w kurorcie, bo podają ci o ustalonej godzinie jedzenie (bardzo smaczne), wszyscy mówią ci per Pan, pielęgniarki uśmiechają się. Wokół ciebie ludzie z podobnymi kłopotami, zwykle przyjaźni. Gdy poczujesz się lepiej dostajesz wolne wyjścia i możesz iść na spacer do parku albo na miasto. Nic cię nie obchodzi poza posłaniem łóżka, organizują nawet zajęcia mające cię rozweselić - psychoterapia.

Tylko, że

jest to życie pod kloszem, wypisują cię i wychodzisz z etykietką "wariat" na plecach. A tam dżungla i jej bezlitosne prawa. A ty musisz zmagać się już nie tylko z chorobą, ale dodatkowo z tym jak ludzie postrzegają chorych psychicznie. Niektórym, jak Ryszardowi, udaje się wrócić do normalnego życia, inni, tak jak ja, są straceni.

Podobnie jest zresztą z tym forum, piszesz co chcesz i nawet jeśli palniesz coś głupiego, spotka się to z chęcią pomocy i życzliwością innych forumowiczów, inne zachowania zdarzają się niezwykle rzadko.Na forach dla tzw normalnych nic tylko agresja i wyżywanie się na słabszym.

Dlatego nie wiem, czy to forum pomaga czy szkodzi? Bo tworzy chyba iluzję przyjaznego świata, który taki wcale nie jest.
...zwierzę morskie, które żyje na lądzie i chciałoby fruwać
Awatar użytkownika
hvp2
zaufany użytkownik
Posty: 10851
Rejestracja: ndz lis 04, 2007 2:14 am
płeć: mężczyzna

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: hvp2 »

Wiktorze!
Mam _inne_ doświadczenia ze szpitala niż TY, choć nikt mnie tam nie pobił, nie zaraził niczym itp. Jednak... jestem zdania, że szpitali należy unikać ze wszystkich sił i w miarę swoich możliwości.

Co do przyjazności forum schizofrenia.evot.org to podobnie bywa np. na innych forach tematycznych tzn. realizowanych o podobny software.

A czy forum pomaga czy szkodzi?
Szkodzić nie jest w stanie, bo wypowiedzi bezsensowne czy szkodliwe są weryfikowane przez innych uczestników.
A pomaga, bo pozwala się zorientować w wielu sprawach "z pierwszej ręki" i bez cenzury tzw. profesjonalistów. Pozwala też poczuć się np. potrzebnym. Myślę, że nie tylko...

W realu też są przyjazne miejsca, tylko trzeba je sobie odkryć!
Np. grupy ludzi skupionych wokół wspólnej pasji!
allyours
zarejestrowany użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: pt sie 28, 2009 10:12 pm

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: allyours »

Mnie najbardziej boli to, że lekarze się mną nie interesowali w ogóle, pielęgniarki traktowały nas gorzej niż psy. To bardzo smutne...
Awatar użytkownika
Darius
moderator
moderator
Posty: 2331
Rejestracja: wt maja 16, 2006 11:19 am
Lokalizacja: 3miasto

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: Darius »

Wiktor
Nie wszystkie miejsca na świecie są dżunglą.
Poszukaj dla siebie niszy, w której się dobrze poczujesz.
Pozdrawiam
Kocham życie - ale czy życie kocha mnie???
Sabina
zaufany użytkownik
Posty: 26
Rejestracja: pn paź 06, 2008 1:37 pm

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: Sabina »

No cóż, ja pobyt w szpitalu psychiatrycznym zaliczyłam 9 lat temu. Głównie ze względów rentowych, bo moje schorzenie jest i tak nieuleczalne (Zespół Aspergera z encelopatią). Jak go wspominam? Ogółnie sympatycznie, chociaż to słowo wydaje się mało pasować do konkekstu. Współpacjentki byly miłe, personel w miarę również. Wśród tej pierwszej grupy jedna leżała tam z powodu depresji, którą nabyła wskutek alkoholizmu męża, druga miała obłęd na tle religijnym, trzecia chorowała na schizofrenię od 30 lat i od tyluż leżała w szpitalu (przypadek najtrudniejszy). Byla tam także jedna mloda upośledzona umysłowo osoba, około 25-letnia, to był też bardzo trudny przypadek, bo była bita przez matkę w sposób chorobliwy łasiła się do ludzi (oba te czynniki miały miejsce także w moim życiu), no i w bardzo podobnej sytuacji była niejaka pani Alina, która byla bardzo zdominowana przez matkę i z tegoż powodu lekceważona i pozbawiona autorytetu u córki. Obie traktowały ją bardzo źle. Ale ze mną, gdybym miała dziecko, byłoby wcześniej dokladnie tak samo, ale tego już mogłabym nie przeżyć.
Jak spędzałam czas w tak szlachetnej i zaszczytnej instytucji? Zabrałam ze sobą słowniki do nauki języków i inne materiały naukowe potrzebne do wspomnianego celu. Nie palę papierosów, więc ta forma spędzania czasu odpadała. Dyskutować też nie było z kim i o czym, więc tak więc przez cały czas studiowałam angielski i niemiecki. Repertuar metod terapii był dość skromny, jedynie muzykoterapia i spotkania społeczności terapeutycznej. Kontakt z psychologiem i psychiatrą nie był częsty, zresztą już wtedy nie bardzo wierzyłam w ewentulną skuteczność ich działań. Ale myślę, że trochę dobrego mi to jednak dało, bo przede wszystkim zmieniono mi diagnozę na bardziej korzystną.
Awatar użytkownika
jojo
zaufany użytkownik
Posty: 2303
Rejestracja: czw gru 11, 2008 6:27 pm

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: jojo »

Niewiele pamiętam z pierwszych tygodni hospitalizacji. Ponoć byłam w euforii i przytulałam się do wszystkich. Potem miałam katatonię, bo dawali mi haloperidol. Wiązali mnie do łóżka na noc i wkładali mi pieluchy.
Pamiętam, jak próbowałam usiąść pomimo więzów i sanitariusz mnie odwiązał. Poszłam do toalety i zdziwiona zdjęłam pieluchę. Wyrzuciłam ją. Nie pamiętałam skąd się wzięła. Od tego momentu, zdawałam sobie sprawę, że jestem w szpitalu dla psychicznie chorych- wcześniej to do mnie nie docierało.
Mimo starań, nie zdołałam sobie przypomnieć pierwszych tygodni leczenia.
Pamiętam, że pielęgniarki, sanitariusze, lekarze byli dla mnie mili. Nie pamiętam jak się ze mną siłowali i przywiązywali mnie do łóżka.
Pamiętam, jak zamykali mi drzwi do toalety na noc. Dość długo byłam zamknięta w izolatce.
Posiłki były smaczne. Na początku wciąż musiałam chodzić, nie mogłam usiedzieć. Nogi mnie bolały od chodzenia. Lekarze zaczęli pozwalać mi wychodzić na spacery. Potem Mama zabierała mnie na miasto. Dość długo miałam wrażenie telepatii i urojenia. Potem to pomału zaczęło, przechodzić. Zdałam sobie sprawę, że jestem chora.
Ostatni tydzień był najgorszy. Wypisałabym się własne żądanie, ale wybili mi to z głowy. Znów kontaktowałam, a byłam otoczona przez innych chorych psychicznie. Niektórych tak chorych, że mieli fatalne rokowania- jak pewna Dorota, której żadne leki nie pomagały i myślała, że jest zamknięta z powodu jakiegoś spisku, ale nie dlatego, że jest chora. Do tego jeszcze była głucha.
A jak mnie wypisali, to miałam uczucie odrealnienia- musiałam patrzeć w lustro, by czuć że ja to ja. Mama zadzwoniła do psychiatry, a on kazał abym zwiększyła dawkę leku. Nie posłuchałam go i po kilku dniach wszystko wróciło do normy.
Nie chcę nigdy więcej trafić do szpitala psychiatrycznego- bo znów będę chodzić bez przerwy, będę miała problemy z koncentracją i pewne rzeczy mi się rozlegulują.
Na szczęście teraz jestem w remisji, biorę regularnie leki i- jak na razie- nie zanosi się na nawrót. :)
To, że jakiś lek komuś służy, nie znaczy że nie zaszkodzi innej osobie. :(
Awatar użytkownika
gromnica666
zarejestrowany użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: wt paź 06, 2009 12:13 pm
Lokalizacja: wielkopolska

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: gromnica666 »

a ja wspominam bardzo miło pobyt w szpitalu był tam bardzo miły personel dobre jedzonko i taka rodzinna atmosfera i chciał bym jeszcze raz tam wrucic a byłem 3 razy w tym samym szpitalu
Awatar użytkownika
Constantius
zaufany użytkownik
Posty: 411
Rejestracja: ndz lis 22, 2009 9:38 pm

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: Constantius »

Pamiętam młodego chłopaka który rzucał sie całym ciałem od ściany do sciany krzycząc by wyrzucili mu demona albo zadzwonili do matki lub wezwali księdza i biskupa. Juz mieli go dac w pasy ale jakaś pielęgniarka zadzwoniła do matki ( widać mieli telefon do rodziny ). Wtedy dali mu słuchawkę a on zaczął krzyczeć by matka przysłała biskupa bo chce wyrzucić demona. Nagle obok z pokoju wyszedł inny pacjent podszedł i całkiem serio stwierdził że jest Świętym Pawłem i wyrzuca demony.... Nastapił 5 sekund ciszy i obopólnego zdziwnienia. Widziałem jeszcze tamto i siamto .... Rozmawiałem z kilkoma pacjentami o ich przeżyciach lub o swoich.... A mimo to nigdy nie mogłem się pogodzić ze nie jestem tym za kogo sam sie uważałem.... Uważałem nawet ze zaprzeczyć temu to zabić swoje JA... Może nawet nigdy tak do końca sie z tym nie pogodziłem.... Przecież ja tez jestem.... ( no nie ważne kim ).... To ciagle w człowieku jest nawet wtedy gdy już wszystko wiadomo....
Musi być ktoś kogo nie znam, a kto zawładnął mna, moim życiem, śmiercią, tą kartką
Newt
zaufany użytkownik
Posty: 3385
Rejestracja: pn cze 11, 2007 1:24 pm

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: Newt »

Pierwszy raz na zamkniętym - głównie opracowywałam plany ucieczki jeśli akurat nie byłam powykręcana po lekach. Jeden pacjent uciekł z izolatki i gonili go po oddziale.
Drugi raz - cały czas płakałam.
Trzeci - śmiesznie, ponieważ byłam w remisji a siedziałam w izolatce z kamerą, bo na salach nie było już miejsc (ale oczywiście izolatkę miałam otwartą).
"My mommy always said there were no monsters. No real ones. But there are."
shekspir
bywalec
Posty: 360
Rejestracja: ndz maja 03, 2009 10:33 pm

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: shekspir »

Po co w remisji brali cie do szpitala?
Newt
zaufany użytkownik
Posty: 3385
Rejestracja: pn cze 11, 2007 1:24 pm

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: Newt »

Bo mi zaszkodził neuroleptyk, który brałam i nie wiem czemu zamiast na internistyczny dali mnie na zamknięty psychiatryczny, pewnie dlatego, że musieli odstawić lek. Na wypisie z tego pobytu mam, że nie było żadnych objawów chorobowych.
"My mommy always said there were no monsters. No real ones. But there are."
shekspir
bywalec
Posty: 360
Rejestracja: ndz maja 03, 2009 10:33 pm

Re: Przeżycia ze szpitala psychiatrycznego

Post autor: shekspir »

Szok! Po co narażać człowieka w remisji na zbędny stres ? Mogło to się skończyć nawrotem, wiadomo jak jest w szpitalach. Uważam ,ze tam powiini trafiać tylko ludziw w ciężkich kryzysach psychicznych. Skoro miałaś tylko objawy zatrucia bez urojeń i agresji, ten pobyt był bezsensu :(
ODPOWIEDZ

Wróć do „opieka medyczna i społeczna, praca, prawo”