Męczy mnie świat kurczowego trzymania się wartości i oczekiwania, że wszyscy powinni dostosować się do moich potrzeb. Męczy mnie świat wypierania rzeczywistości, zupełnie tak jakby mogła ona być inna i wiara, że przemoc i odrzucenie mogą prowadzić do pokoju. Męczy mnie ludzka krótkowzroczność i niezauważanie, że gdyby świat był inny nie byłoby dla mnie miejsca. I finalnie męczy mnie to, że wszystko o czym wspomniałem powyżej mnie męczy, bo jeżeli "proponuję" otwarcie się na rzeczywistość, to nie powinienem czuć oporu wobec jej przejawów. To ma chyba swoją nazwę t.j. ambiwalencja. Możesz to nazwać schizofrenią lub rozdwojeniem jaźni. Ja nazywam to codziennością. Chciałbym rozbłysnąć wszystkimi kolorami ziemi na nocnym, mrocznym niebie i zjednoczyć się z nieskończonością - miłością dla wszelkiej różnorodności.

Sza, cicho sza, czas na ciszę, tę którą w swym sercu słyszysz

Koniec przekazu....A poza tym wszystko u mnie ok
