No to poczytajmy sobie o owej Kaśce, co jej się Matka Boska objawiła. Może gdyby została kucharką, to Kościół by tak nie wykorzystał jej stanów psychicznych.
Wizja Matki Boskiej pewnie jako sublimacja żałoby po zmarłej matce, a poza tym halucynacje - mogła być chora:
"Katarzyna Labouré, fr. Catherine Labouré, właśc. Zoe Labouré (ur. 2 maja 1806 w burgundzkiej wiosce Fain-lès-Moutiers, zm. 31 grudnia 1876 w Paryżu) – francuska mistyczka katolicka, święta Kościoła katolickiego, szarytka.
Pochodziła z wielodzietnej rodziny chłopskiej. Po śmierci matki (9 października 1815) przejęła jej obowiązki, pomagając ojcu w prowadzeniu gospodarstwa. Jej starsza siostra wstąpiła do klasztoru, gdy zaś Katarzyna postanowiła pójść w jej ślady napotkała na zdecydowany sprzeciw ojca, który wysłał ją do pracy w restauracji stryja w Paryżu.
W wieku 24 lat ostatecznie wstąpiła do zakonu szarytek w Paryżu. W czasie odbywania nowicjatu 27 listopada 1830 doznała objawienia maryjnego; z wydarzeniem tym wiąże się tradycja medalika z Matką Boską (cudowny medalik) – na awersie z wizerunkiem Maryi z wyciągniętymi ku ziemi ramionami (symbol spływających łask) i z wężem pod stopami, na rewersie z krzyżem, napisem I. M. (Immaculata Maria – Niepokalana Maryja) i dwoma sercami: jedno z cierniami, drugie przebite mieczem".
https://pl.wikipedia.org/wiki/Katarzyna_Labour%C3%A9
"Objawienie Cudownego Medalika - 27 listopada 1830 r.
Sarkofag z relikwiami św. Katarzyny Laboure w kaplicy Cudownego Medalika (fot. arch. sióstr miłosierdzia) Już dziewięćdziesiąty i trzeci rok dobiega w tym miesiącu od czasu, jak Niepokalana podała światu swój medalik "cudownym" powszechnie zwany z powodu niezliczonych łask i cudów nawróceń, jakie przezeń Ona zdziałała.
Stało się to w Paryżu przy ulicy du Bac pod numerem 140 w domu macierzystym sióstr miłosierdzia. Szczęśliwą duszą, której Niepokalana powierzyła tę misję - to młoda nowicjuszka Katarzyna Laboure. Światło dzienne ujrzała ona w górzystej okolicy Cote d'Or we wiosce Foin-le-Moutiers dnia 2 maja 1806 r. Rodzice jej, uczciwi wieśniacy, bogobojnie dzieci swe wychowywali. W 8 roku życia traci matkę i tym bardziej Najświętszej Maryi Pannie w opiekę się oddaje. Mając lat 12 przystępuje do pierwszej Komunii św. w kościele parafialnym św. Jana, a gdy starsza siostra wstąpiła do zgromadzenia sióstr miłosierdzia, młoda Zoe (takie było jej chrzestne imię) z całą gorliwością zajęła się gospodarstwem. W głębi jej duszy jednak kiełkowało i rosło pragnienie innego życia, życia poświęconego całkowicie Jezusowi. Dziwny sen bardziej jeszcze utwierdza ją w tym zamiarze. By umożliwić to przedsięwzięcie, uczy się w 18 roku życia czytać i pisać, aż wreszcie w r. 1830, mimo piętrzących się przeszkód, przebywszy postulat wstępuje do nowicjatu.
W dziecięcej prostocie pragnęła ona bardzo zobaczyć jeszcze za życia Najświętszą Maryję Pannę i gorąco modliła się o tę łaskę do Anioła Stróża, św. Wincentego i do Niepokalanej Dziewicy.
W nocy z 18 na 19 lipca usłyszała wyraźnie raz, drugi i trzeci wołanie: "Siostro Laboure". Zdziwiona uchyla zasłonę przy swym łóżku i widzi dziecię lat od 4 do 5 nadzwyczajnej piękności. "Pójdź do kaplicy - rzekło ono do niej - Najświętsza Panna czeka tam na ciebie". Gdy jednak s. Katarzyna wahała się wypełnić to zlecenie z obawy, by nie zbudzić innych sióstr, przebywających we wspólnej sali sypialnej, rzekło: "Niczego się nie bój, jest wpół do dwunastej, wszyscy śpią, a ja cię poprowadzę". S. Katarzyna ubrała się spiesznie i poszła za nadziemskim przewodnikiem. Dziecię, roztaczając dookoła siebie promienie światła, wprowadziło ją do kaplicy, gdzie ku wielkiemu swemu zdziwieniu zastała wszystkie świece i lampy pozapalane. Następnie usuwając się na bok jaśniejące ono dziecię rzekło: "Oto jest Najświętsza Panna". W tejże chwili usłyszała s. Katarzyna lekki szelest od strony epistoły i ujrzała Panią przecudnej piękności, która zbliżyła się do krzesła księdza dyrektora zgromadzenia i tam usiadła.
W pobliżu wisiał obraz św. Anny. Szata zjawionej Pani bardzo była podobną do ubioru św. Anny na obrazie. Toteż s. Katarzyna zawahała się. Wtedy dziecię mówi surowo: "Czy to niebios Królowej nie wolno ubogiej i śmiertelnej istocie objawić się w postawie, w jakiej Jej się podoba?".
Po tych słowach s. Katarzyna już nie wątpi, że to Matka Najświętsza; z ufnością i miłością do stóp się Jej rzuca i składa z dziecięcą prostotą ręce na Jej kolanach. Wrażenie, jakiego wówczas doznała, tak sama opisuje: "W tej chwili doznałam najsłodszego uczucia w mym życiu, którego niepodobna mi jest wyrazić. Najświętsza Panna pouczyła mnie, jak mam znosić cierpienia i wskazując lewą ręką na ołtarz upominała, abym tam klęcząc serce swe otwierała, dodając, że tu wszelką potrzebną znajdę pociechę. Potem mówiła dalej: <<Chcę ci, moje dziecko, dać zlecenie; wiele wprawdzie musisz przy tym wycierpieć, ale pamiętając, że to wszystko dla Boga, łatwo zwyciężysz. Doznasz przeciwności, lecz łaska Boża będzie z tobą, nie bój się niczego, powiedz wszystko, co z tobą zaszło, z prostotą i zaufaniem. Zobaczysz pewne rzeczy, doznasz w rozmyślaniach twoich szczególniejszego oświecenia; zdaj sprawę z tego temu, który kieruje twym sumieniem>>.
2
Potem prosiłam Najświętszą Pannę o wytłumaczenie mi rzeczy, które już widziałam; Ona mi odpowiedziała: <<Czasy, moje dziecko, są bardzo złe; wielkie nieszczęścia spadną na Francję; tron runie i cały świat dozna wszelkiego rodzaju utrapień (Najświętsza Panna zdawała się bardzo zasmucona przy tych słowach). Lecz przybliż się tylko do stopni ołtarza, stąd wyleją się łaski na wszystkich... na wszystkich, wielkich i małych, którzy o nie proszą.
Przyjdzie chwila, gdy niebezpieczeństwo będzie wielkie, wszystko będzie się zdawało stracone; lecz wtedy ja będę przy was, miejcie ufność; poznacie nawiedzenie moje, opiekę Boga i św. Wincentego nad obydwoma zgromadzeniami. Miejcie tylko ufność i nie traćcie odwagi, ja chcę być z wami.
W innych zgromadzeniach (przy tych słowach stanęły łzy w oczach Najświętszej Panny) i z kleru paryskiego padną ofiary. Najczcigodniejszy ksiądz arcybiskup zginie (tu nowe łzy Matka Najświętsza wylewała). Krzyż, moje dziecko, będzie zelżony, na ziemię rzucony, bok naszego Pana na nowo przebity, ulice krwią zbroczone i cały świat w smutku pogrążony>>. Już dalej nie mogła mówić Najświętsza Panna, głęboka boleść malowała się na Jej twarzy".
Wtedy przyszło s. Katarzynie na myśl pytanie: "Kiedyż to wszystko będzie?". A wewnętrzny głos jej jasno mówił: "Za lat 40". - I rzeczywiście w r. 1870 i 1871 przepowiednie te się spełniły. Następnie Najświętsza Panna dała s. Katarzynie wiele jeszcze zleceń, tyczących się spowiednika i zgromadzenia sióstr miłosierdzia i w końcu powtórzyła jeszcze: "Atoli wielkie spadną klęski i niebezpieczeństwa będą wielkie, lecz nie bójcie się niczego, opieka Boża czuwa tu w szczególniejszy sposób, a św. Wincenty będzie was wspierał (wejrzenie Najświętszej Panny było jeszcze ciągle smutne). Ja sama będę przy was, oko moje jest zawsze na was zwrócone, wiele łask na was ześlę".
S. Katarzyna w opisie tego objawienia dodaje jeszcze: "Łask tych dostąpią szczególnie ci, którzy o nie proszą, lecz trzeba się o nie modlić... bardzo się modlić... Nie mogę powiedzieć, mówi dalej, jak długo zostawałam przy Najświętszej Pannie. Wszystko, co mogę powiedzieć, ogranicza się do tego, że rozmawiając długo ze mną, znikła potem jak cień przemijający".
Po zniknięciu Najświętszej Panny, zbliżyło się do niej znowu niebiańskie ono dziecię i rzekło: "Już Jej nie ma". Po czym odprowadziło ją do sypialni. "Sądzę - mówi dalej Siostra - że dziecięciem tym był mój Anioł Stróż, bo go usilnie błagałam o uproszenie mi łaski oglądania Najświętszej Panny. Powróciłam do łóżka, słyszałam jak zegar bił drugą godzinę i już więcej nie usnęłam.
Właściwe jednak objawienie Cudownego Medalika przypada 27 listopada. Tak je opisuje s. Katarzyna: "Dnia 27 listopada, w sobotę przed pierwszą niedzielą Adwentu, gdym odprawiała wieczorem wśród głębokiej ciszy rozmyślanie, zdawało mi się, że słyszę jakby szelest sukni jedwabnej, od prawej strony sanktuarium mnie dochodzący, i ujrzałam Najświętszą Dziewicę obok obrazu św. Józefa; była wzrostu średniego, a tak nadzwyczajnej piękności, że jej opisać niepodobna. W postawie stojącej, odziana była w czerwonawo połyskującą białą szatę, taką jaką zwykle noszą dziewice, tj. zapiętą u szyi i mającą wąskie rękawy. Głowę Jej okrywał biały welon, aż do stóp po obu stronach. Czoło Jej zdobiła obszyta drobną koronką opaska, ściśle do włosów przylegająca. Twarz miała dosyć odsłonioną, pod nogami zaś Jej była kula ziemska, a raczej pół kuli, bo widziałam tylko jej połowę. Ręce Jej, aż do pasa podniesione, trzymały lekko drugą kulę ziemską (symbol całego wszechświata), oczy wzniosła ku niebu składając jakby w ofierze cały wszechświat Panu Bogu, twarz Jej coraz więcej jasnością promieniała.
Nagle zjawiły się na Jej palcach kosztowne pierścienie wysadzane drogimi kamieniami; z tych wychodziły na wszystkie strony jasne promienie, które Ją taką jasnością otoczyły, że twarz Jej i szata stały się niewidzialne. Drogie kamienie były różnej wielkości, a promienie z nich wychodzące stosunkowo więcej albo mniej jaśniejące.
Nie mogę wyrazić tego wszystkiego, com wtedy uczuła i czego w tym krótkim czasie doznawałam.
Gdym olśniona widokiem Najświętszej Maryi Panny wpatrywała się w Jej majestat, zwróciła Najświętsza Panna swój łaskawy wzrok na mnie, a głos wewnętrzny mówił mi: kula ziemska, którą widzisz, przedstawia cały świat i każdą osobę w szczególności.
Tu już nie mogę opisać wrażenia, jakiego doznawałam na widok cudownie jaśniejących promieni. Wtenczas Najświętsza Panna rzekła do mnie:
<<Promienie, które widzisz spływające z mych dłoni, są symbolem łask, jakie zlewam na tych, którzy mnie o nie proszą>> - i dała mi przez to do zrozumienia, jak hojna jest dla tych, którzy się do Niej uciekają... Ileż to łask wyświadcza tym wszystkim, którzy Jej wyzwają... W tej chwili straciłam już świadomość siebie, cała zatopiona w szczęściu... Następnie otoczył Najświętszą Pannę, która miała ręce zwrócone ku ziemi, podłużnookrągły pas, a na nim znajdował się napis złotymi literami: <<O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy>>.
Potem usłyszałam głos mówiący do mnie: <<Postaraj się o wybicie medalika według tego wzoru; wszyscy, którzy będą go nosili, dostąpią wielkich łask, szczególniej jeżeli go będą nosili na szyi. Tych, którzy we mnie ufają, wielu łaskami obdarzę>>.
W tej chwili - tak dalej opowiada Siostra - zdawało mi się, że obraz się obraca. Potem ujrzałam na drugiej stronie literę M z wyrastającym ze środka krzyżem, a poniżej monogramu Najświętszej Panny - Serce Jezusa otoczone cierniową koroną i Serce Maryi przeszyte mieczem".
Po raz trzeci ujrzała s. Katarzyna Niepokalaną Dziewicę w grudniu tegoż roku. Tym jednak razem Najświętsza Panna stanęła ponad tabernakulum. Dookoła zaś Niej widniał złoty napis: "O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy". Ponad Nią ukazał się wzór drugiej strony medalika, tj. litera M z krzyżem ponad dwoma Sercami Jezusa i Maryi. Matka Najświętsza ponownie poleciła jej, by się postarała o wybicie medalika wedle podanego wzoru.
Opowiadanie tego zjawienia tak kończy: "Niepodobna tego wyrazić, czego doznawałam, gdy Najświętsza Panna składała cały świat w ofierze Panu Bogu, również tego, co czułam, wpatrując się w Nią. Znowu usłyszałam głos wewnętrzny: <<Promienie te są godłem łask, jakie Najświętsza Panna wyjedna tym, którzy Ją o nie prosić będą>>".
Potem, przewidując wielką cześć, jaką Najświętsza Maryja Panna Niepokalana odbierać będzie od wszystkich, mimo woli głośno zawołała: "O jak miło, jak miło będzie słyszeć: <<Maryja jest Królową całego świata>>. I wszystkie Jej dziatki będą powtarzały: <<Ona jest Królową każdego z osobna>>".
św. Maksymilian Maria Kolbe
https://web.archive.org/web/20090305091 ... 48/14.html
Ale za to po opracowaniu religijnym i literackim przez speców z Kościoła jej dziwnych wizji nakręciła innych świętych.
Św. Maksymilian Kolbe mógł zdobyć się na oddanie życia za innego człowieka w obozie koncentracyjnym, bo pójdzie do nieba. Niestety szara rzeczywistość skrzeczy i pozostaje tylko życie za życie w doczesności, zrównanie wszystkich: królów i poddanych wobec istnienia czy nieistnienia:
"Rozmowę przeprowadzoną z Gajowniczkiem notowałem na gorąco i następnie opracowałem dla „Tygodnika Powszechnego”. Reakcja czytelników była natychmiastowa i ostra. Czytelnicy (nie wszyscy, lecz spora część) zarzucali mi brak szacunku wobec rozmówcy, deheroizację tematu itd. Reakcja ta nie była dla mnie zaskoczeniem: sam przecież w trakcie rozmowy przeżywałem mały dramat, gdy swe naiwne wyobrażenia o świętym i o człowieku, który został wplątany w historię świętości, wyobrażenia wyniesione z lektury kiepskich książek dopasowywałem do rzeczywistości. Bowiem w trakcie rozmowy stawało się dla mnie jasne, że rozmawiam ze zwykłym, może nawet przeciętnym człowiekiem, nie w pełni pojmującym rozmiary tej sprawy, w której jest najważniejszym „załącznikiem”. Ale zrozumiałem też, że na tym polega wielkość ofiary Ojca Maksymiliana Kolbe, że oddał on życie za człowieka, za zwykłego człowieka, który może być jednym spośród nas. Czyż zresztą w czasach, gdy ludzi dzielono na „gorszych” i „lepszych” – śmierć za człowieka zwykłego nie była największą rehabilitacją człowieczeństwa?"
https://wiez.pl/2016/10/10/rozmowa-z-cz ... o-kolbego/