Wiersze i inne formy literackie już publikowane
Moderator: moderatorzy
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Wiersze i inne formy literackie już publikowane
witam i muszę podzielić ten post z racji błędu jakiegoś, który mi wyskakuje
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Jest taka forma literacka charakterystyczna dla internetu: erekcjato. Na powitanie wrzucę tu kilka swoich erekcjat, wierszy i bajek. Nie jestem pisarzem, jestem schizofreniczką, dlatego jeśli ktoś oceni to porównująć do pani Szymborskiej, poczuję przykrość, nie mam pretensji do wielkości, doskonałości, jedynie co napiszę, że pisałam to bo czułam że powinnam.
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
nie smuć się
gdy wyciągniesz dłoń
zanim zapytasz dlaczego
nim zapłaczesz
nie zgrzytając zębami
nie szukając ścieżki ucieczki
zamyślona cicha wiotka
nie oglądając się za siebie
nie wierząc we wróżby
nie żywiąc nadziei
odnajdując siebie w źdźble trawy
w huku wodospadu i żarze ogniska
odnajdując w świecie który trwa
swoją gwiazdę i ziarno piasku
swoją kroplę deszczu i wiatru pieśń
nie zaniechaj żadnej chwili
nie odrzucaj podanej dłoni
słów jak balsam
pocałunku serca
jeśli nawet nie czujesz
ktoś ucałował
nikt nie jest sam
nawet osamotniony
tu teraz ma gdzieś
przystań swojej łodzi
może kiedyś
nie cierp że było
nie cierp że nie było
czy jesteś pewny
że twoja gwiazda zgasła na zawsze
a czy one wogóle gasną
czy tylko czasem ślepniemy
nie smuć się długo
tylko tyle by znów zobaczyć
gdy wyciągniesz dłoń
zanim zapytasz dlaczego
nim zapłaczesz
nie zgrzytając zębami
nie szukając ścieżki ucieczki
zamyślona cicha wiotka
nie oglądając się za siebie
nie wierząc we wróżby
nie żywiąc nadziei
odnajdując siebie w źdźble trawy
w huku wodospadu i żarze ogniska
odnajdując w świecie który trwa
swoją gwiazdę i ziarno piasku
swoją kroplę deszczu i wiatru pieśń
nie zaniechaj żadnej chwili
nie odrzucaj podanej dłoni
słów jak balsam
pocałunku serca
jeśli nawet nie czujesz
ktoś ucałował
nikt nie jest sam
nawet osamotniony
tu teraz ma gdzieś
przystań swojej łodzi
może kiedyś
nie cierp że było
nie cierp że nie było
czy jesteś pewny
że twoja gwiazda zgasła na zawsze
a czy one wogóle gasną
czy tylko czasem ślepniemy
nie smuć się długo
tylko tyle by znów zobaczyć
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
na dłoni
długie palce
szczupłe
zadbanej dłoni
wystukują rytm
serca ucieczkę
księżniczka zdjęła okulary
spojrzała na siwą twarz
za jej ramieniem kruk
czekał na swoją partnerkę
siedzieli tak chwilę
ciągnął ją ku wolności
przypominał dni młodości
spuścił głowę i milczał
wypuściła z dłoni
roztarty kwiat wonny
płatki tańczyły jak oni
na tym ostatnim balu
zawiało oparła dłoń o blat
poczuła pod ręką obrączki
okręgi przeznaczenia
położyła na dłoni
osunęła się miękko
do krainy miłości i gwiazd
które zapraszały ją co wieczór
nawet gdy trzymała obroża
następna pani tańczy
na ostatnim balu przeznaczenia
w świecącej sukni
z blaskiem gwiazd w oczach
długie palce
szczupłe
zadbanej dłoni
wystukują rytm
serca ucieczkę
księżniczka zdjęła okulary
spojrzała na siwą twarz
za jej ramieniem kruk
czekał na swoją partnerkę
siedzieli tak chwilę
ciągnął ją ku wolności
przypominał dni młodości
spuścił głowę i milczał
wypuściła z dłoni
roztarty kwiat wonny
płatki tańczyły jak oni
na tym ostatnim balu
zawiało oparła dłoń o blat
poczuła pod ręką obrączki
okręgi przeznaczenia
położyła na dłoni
osunęła się miękko
do krainy miłości i gwiazd
które zapraszały ją co wieczór
nawet gdy trzymała obroża
następna pani tańczy
na ostatnim balu przeznaczenia
w świecącej sukni
z blaskiem gwiazd w oczach
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
krew
miała we krwi żywioły świata
gdy brała do ręki lód topniał
gdy brała do ręki wodę zamarzała
nie znała wszystkich odpowiedzi
chociaż szukała wszędzie gdzie mogła
gdy umysł zasypiał dłonie gorące
dawały wilgoć zmysłom i oczom
gdy umysł się budził patrzyła
zaślepła od blasku słońca i wiatru
znalazła szorstkość gleby
szła z dłonią na ostrości skał
bólu nie czuła ale widziała zapach
zapach krwi i suchych drzew
dotarła do jeziora zanużyła usta
spieczone myśli puściły ruszyła lawina
ukamieniowane ciało pożarł zazdrosny
o woń jej ciała martwy przypadek
turysta podążający jej śladem nie płakał
wył jak zraniony w serce grotem wilk
piękno nie ginie samotnie ani nie trwa
teraz sączy się jej krew do potoku
wartkie życie wartkie prądy myśli
umiera kobieta rodzi się dziecko
miała we krwi żywioły świata
gdy brała do ręki lód topniał
gdy brała do ręki wodę zamarzała
nie znała wszystkich odpowiedzi
chociaż szukała wszędzie gdzie mogła
gdy umysł zasypiał dłonie gorące
dawały wilgoć zmysłom i oczom
gdy umysł się budził patrzyła
zaślepła od blasku słońca i wiatru
znalazła szorstkość gleby
szła z dłonią na ostrości skał
bólu nie czuła ale widziała zapach
zapach krwi i suchych drzew
dotarła do jeziora zanużyła usta
spieczone myśli puściły ruszyła lawina
ukamieniowane ciało pożarł zazdrosny
o woń jej ciała martwy przypadek
turysta podążający jej śladem nie płakał
wył jak zraniony w serce grotem wilk
piękno nie ginie samotnie ani nie trwa
teraz sączy się jej krew do potoku
wartkie życie wartkie prądy myśli
umiera kobieta rodzi się dziecko
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
czerwone i białe
ona w czerwonej sukience
nieprzyzwoicie zachęca
pokazuje czarną podwiązkę
odchodzi gdy zauważa
jaki chłód ją powitał
ona w białej sukni
dziewczynka o oczach
niewinnych jak plaże wenus
uśmiecha się nieśmiało
i odchodzi gdy mrugasz
chwyciły się za dłonie
zawirowały wokoło
unosiły nad tonią jezior
głębią mórz i żarem wulkanów
osiadły na wiejskim murze
czerwoną gdy zeszła
nadział na rogi wściekły byk
jej krew użyźniła glębę
białą uniósł na koniu kowboj
pod parasolem czeka na deszcz
zakwitły czerwone maki
i białe róże pod domem samotnej
matki wypatrującej
gdzie jej córki
gdzie jej ostoja starości
związała czerwone i białe
wrócił jej syn polityk
wsiadła do auta odjechała
aby swoją mądrością
strzec serca i myśli wnuków
a synowi wspomina siostry
gdy patrzy na czerwone i białe
ona w czerwonej sukience
nieprzyzwoicie zachęca
pokazuje czarną podwiązkę
odchodzi gdy zauważa
jaki chłód ją powitał
ona w białej sukni
dziewczynka o oczach
niewinnych jak plaże wenus
uśmiecha się nieśmiało
i odchodzi gdy mrugasz
chwyciły się za dłonie
zawirowały wokoło
unosiły nad tonią jezior
głębią mórz i żarem wulkanów
osiadły na wiejskim murze
czerwoną gdy zeszła
nadział na rogi wściekły byk
jej krew użyźniła glębę
białą uniósł na koniu kowboj
pod parasolem czeka na deszcz
zakwitły czerwone maki
i białe róże pod domem samotnej
matki wypatrującej
gdzie jej córki
gdzie jej ostoja starości
związała czerwone i białe
wrócił jej syn polityk
wsiadła do auta odjechała
aby swoją mądrością
strzec serca i myśli wnuków
a synowi wspomina siostry
gdy patrzy na czerwone i białe
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Dźwięk co chwyta za serce. /Powietrze.
Słowa ukochanej matki
Dają Ci wskazówki na życie
Jej mowa brzmi zawsze pięknie
Gdy jej braknie czujesz się samotny
Ukochana mówi czułe słowa
Deklaruje życie z Tobą na "wieki"
Stajesz się jej rycerzem i kochankiem
Gdy odchodzi czujesz pustkę
Pytania i pragnienia dziecka
Ciągle potrzebuje Twego wsparcia
Raz wypatruje w Tobie bohatera
Innym razem odchodzi zawiedzione
Twój przyjaciel słyszy co mówisz
Tylko niekiedy nie rozumie
Jednak zawsze jest na Ciebie otwarty
By spojrzeć bez słów w Twe oczy
Na mównicy masz maskę pewności
Twój głos cechuje siła i przekonanie
Jesteś twórcą i bohaterem misji
Treść mówiona dociera do wielu
Gdy zasiadasz sam w pokoju
Muzyka dociera do Ciebie całego
Jesteś poruszony lub zamyślony
Ona oddała Ci swój sens
O ubodzy co nie słyszą głosu
Ale czy my zawsze go słuchamy
Być może rozumiemy jego sens
Po długim czasie zastanowienia
Dźwięk najbliższy Twemu sercu
Bicie serca ukochanej osoby
Słowa ukochanej matki
Dają Ci wskazówki na życie
Jej mowa brzmi zawsze pięknie
Gdy jej braknie czujesz się samotny
Ukochana mówi czułe słowa
Deklaruje życie z Tobą na "wieki"
Stajesz się jej rycerzem i kochankiem
Gdy odchodzi czujesz pustkę
Pytania i pragnienia dziecka
Ciągle potrzebuje Twego wsparcia
Raz wypatruje w Tobie bohatera
Innym razem odchodzi zawiedzione
Twój przyjaciel słyszy co mówisz
Tylko niekiedy nie rozumie
Jednak zawsze jest na Ciebie otwarty
By spojrzeć bez słów w Twe oczy
Na mównicy masz maskę pewności
Twój głos cechuje siła i przekonanie
Jesteś twórcą i bohaterem misji
Treść mówiona dociera do wielu
Gdy zasiadasz sam w pokoju
Muzyka dociera do Ciebie całego
Jesteś poruszony lub zamyślony
Ona oddała Ci swój sens
O ubodzy co nie słyszą głosu
Ale czy my zawsze go słuchamy
Być może rozumiemy jego sens
Po długim czasie zastanowienia
Dźwięk najbliższy Twemu sercu
Bicie serca ukochanej osoby
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Potrzebujemy cudów by wierzyć. /Ziemia
Z tego kamienia spływa "krew"
Jednak nie jest to ludzka posoka
To raczej urojone misterium natury
Po zbadaniu ma skład odżylny
Tylko brak mu okrągłości komórki
Nie da się, więc policzyć ani określić
Ta krew to mózgowa wiara w cuda
Przypadek to czy żart z zabobonu
Ludzki gmin zapali przed nim świece
Świeże kwiaty będą zdobić jego otoczenie
Obrazu całości niech dopełni przeznaczenie
Heretyk zabierze kamień z miejsca
Będą szukać świętości heretycy
Święty ustawi go pomiędzy znaleziska
W swojej piwnicy będzie patrzył na świątek
W oczach bogów wesołość zawita
Gdy zapomną o świątku po roku szukania
Wszystko czego nie rozumieją
Jest dla gminu cudownym dziełem
Ich Wszechmogącego Boga
Z tego kamienia spływa "krew"
Jednak nie jest to ludzka posoka
To raczej urojone misterium natury
Po zbadaniu ma skład odżylny
Tylko brak mu okrągłości komórki
Nie da się, więc policzyć ani określić
Ta krew to mózgowa wiara w cuda
Przypadek to czy żart z zabobonu
Ludzki gmin zapali przed nim świece
Świeże kwiaty będą zdobić jego otoczenie
Obrazu całości niech dopełni przeznaczenie
Heretyk zabierze kamień z miejsca
Będą szukać świętości heretycy
Święty ustawi go pomiędzy znaleziska
W swojej piwnicy będzie patrzył na świątek
W oczach bogów wesołość zawita
Gdy zapomną o świątku po roku szukania
Wszystko czego nie rozumieją
Jest dla gminu cudownym dziełem
Ich Wszechmogącego Boga
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
A my patrzymy tam wysoko
Mistyczna leszczyna wiedzy
Nie łatwo wydrzeć jej tajemnice
Od zarania istnieje
Zawsze będzie istnieć
Spragnieni słodyczy jej owoców
Wciąż mitrężnie je otwieramy
Czując raz słodycz raz gorycz poznania
Nigdy nie przestaniemy jej pragnąć
Nigdy nie zaprzestanie owocować
Sięgamy tylko po owoce na wysokości dłoni
Złoty orzech jest na jej szczycie
Kiedy dusza ludzka urośnie do jego poznania?
Mistyczna leszczyna wiedzy
Nie łatwo wydrzeć jej tajemnice
Od zarania istnieje
Zawsze będzie istnieć
Spragnieni słodyczy jej owoców
Wciąż mitrężnie je otwieramy
Czując raz słodycz raz gorycz poznania
Nigdy nie przestaniemy jej pragnąć
Nigdy nie zaprzestanie owocować
Sięgamy tylko po owoce na wysokości dłoni
Złoty orzech jest na jej szczycie
Kiedy dusza ludzka urośnie do jego poznania?
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Bajka o jej egzotycznej śmierci. /Woda
Siedząc na właściwym miejscu, uniosła dłonie złożone tak, że przypominały pąk kwiatu lotosu. Rozchyliła palce, a spomiędzy nich wyleciał niebieski motyl. Zatoczył krąg dookoła złożonych dłoni i usiadł na jej czole pomiędzy brwiami. Nagle znikł niespodziewanie, tak jak się pojawił, nie wiadomo skąd i dlaczego. Wstała, a na jej obu ramionach usiadły ptaki. Na prawym orzeł, na lewym gołąb. Uchwyciły w pazurki jej tunikę, zdjąwszy ją z niej uniosły wysoko, po czym wypuściły, a biały materiał tańczył łagodnie opadając. Zatrzymał się ułożywszy wygodnie na tafli jeziora. Ona stała w czerwonej bieliźnie przez chwilę go obserwując, a następnie zdjęła sandałki i popłynęła w kierunku tuniki. Próbowała do niej dopłynąć jednak, gdy była w połowie drogi, połknęła ją duża ryba. Broniąc się, dłonią przebiła żołądek ryby i zanim kwasy nabrały niebezpiecznego stężenia, dotarła pomiędzy wewnętrznymi przedziałami do serca. Ściskała serce tak długo dłońmi, aż ustało. Ryba próbując chwytać ostatkiem sił powietrze, uchyliła usta na tyle szeroko, że powietrze z pęcherza żołądka, wyrwało Ją z wnętrza ryby ku powierzchni wody. Kiedy płynęła do brzegu, ukąsił ją w stopę jadowity wodny wąż. Dopłynęła z trudem i walcząc z drętwieniem ciała, próbowała wyssać krew ze skażonej rany. Wąż jednak jeszcze raz zaatakował i ukąsił ją w udo. Umarła w pozycji siedzącej z przykurczonymi pod brodą kolanami. Na jej głowie zakwitła czarna róża, a w jej ciele wąż uczynił gniazdo dla swoich młodych. Z jej łona wyległy się młode jadowite węże, a ciało rozłożyło się w nawóz. Czarna róża przekwitła i rozsiała się po okolicy, a swoimi spętanymi i ciernistymi pnączami zagradzała skutecznie drogę do miejsca, w którym zmarła. Taką egzotyczną śmierć miała Ona, zanim stała się nimfą, boginką jezior i wód.
Siedząc na właściwym miejscu, uniosła dłonie złożone tak, że przypominały pąk kwiatu lotosu. Rozchyliła palce, a spomiędzy nich wyleciał niebieski motyl. Zatoczył krąg dookoła złożonych dłoni i usiadł na jej czole pomiędzy brwiami. Nagle znikł niespodziewanie, tak jak się pojawił, nie wiadomo skąd i dlaczego. Wstała, a na jej obu ramionach usiadły ptaki. Na prawym orzeł, na lewym gołąb. Uchwyciły w pazurki jej tunikę, zdjąwszy ją z niej uniosły wysoko, po czym wypuściły, a biały materiał tańczył łagodnie opadając. Zatrzymał się ułożywszy wygodnie na tafli jeziora. Ona stała w czerwonej bieliźnie przez chwilę go obserwując, a następnie zdjęła sandałki i popłynęła w kierunku tuniki. Próbowała do niej dopłynąć jednak, gdy była w połowie drogi, połknęła ją duża ryba. Broniąc się, dłonią przebiła żołądek ryby i zanim kwasy nabrały niebezpiecznego stężenia, dotarła pomiędzy wewnętrznymi przedziałami do serca. Ściskała serce tak długo dłońmi, aż ustało. Ryba próbując chwytać ostatkiem sił powietrze, uchyliła usta na tyle szeroko, że powietrze z pęcherza żołądka, wyrwało Ją z wnętrza ryby ku powierzchni wody. Kiedy płynęła do brzegu, ukąsił ją w stopę jadowity wodny wąż. Dopłynęła z trudem i walcząc z drętwieniem ciała, próbowała wyssać krew ze skażonej rany. Wąż jednak jeszcze raz zaatakował i ukąsił ją w udo. Umarła w pozycji siedzącej z przykurczonymi pod brodą kolanami. Na jej głowie zakwitła czarna róża, a w jej ciele wąż uczynił gniazdo dla swoich młodych. Z jej łona wyległy się młode jadowite węże, a ciało rozłożyło się w nawóz. Czarna róża przekwitła i rozsiała się po okolicy, a swoimi spętanymi i ciernistymi pnączami zagradzała skutecznie drogę do miejsca, w którym zmarła. Taką egzotyczną śmierć miała Ona, zanim stała się nimfą, boginką jezior i wód.
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Mężczyzna
Jak ty to zrobiłaś maleńka
Trzepotem motyla oczu zaczarowałaś
W pąki kwiatów moje myśli
Teraz rojne pszczoły tworzenia
Pragną jedynie dla Ciebie złota miodu
Słodkości słońca i uczuć miękkości
Chcę na Olimpie zapisać Twoje imię
I tylko spójrz łagodnością gołębicy
Gdy zasnę na Twoich udach utulony
A gdy cień zawita do okien
Pozwól że osłonię blaskiem ramienia duszy
Moja siła dość zniesie nim polegnę
Ale nie bój się dobre anioły Cię osłonią
Jam Twój Archanioł
Jak ty to zrobiłaś maleńka
Trzepotem motyla oczu zaczarowałaś
W pąki kwiatów moje myśli
Teraz rojne pszczoły tworzenia
Pragną jedynie dla Ciebie złota miodu
Słodkości słońca i uczuć miękkości
Chcę na Olimpie zapisać Twoje imię
I tylko spójrz łagodnością gołębicy
Gdy zasnę na Twoich udach utulony
A gdy cień zawita do okien
Pozwól że osłonię blaskiem ramienia duszy
Moja siła dość zniesie nim polegnę
Ale nie bój się dobre anioły Cię osłonią
Jam Twój Archanioł
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Przystanek Alaska / Ogień
Stos spalonych kartek
Niespełnionych obietnic
Kolorowe obrazy dni
Wynikłe z pragnień
Zawsze powtarzane słowa
Jutro otworzy możliwości
Dzisiaj zamyka niespełnienia
Mrówcze zabieganie
Doganianie uciekających chwil
Każde skrzyżowanie dróg
To wybory dla przyszłości
Przysiąść w ciszy
Opleść dłońmi kubek
Patrząc na płomień świecy
Wsłuchać się w pieśń serca
Poczuć szczęście i spokój
W oparach herbacianego aromatu
W atmosferze przystanku Alaska
Stos spalonych kartek
Niespełnionych obietnic
Kolorowe obrazy dni
Wynikłe z pragnień
Zawsze powtarzane słowa
Jutro otworzy możliwości
Dzisiaj zamyka niespełnienia
Mrówcze zabieganie
Doganianie uciekających chwil
Każde skrzyżowanie dróg
To wybory dla przyszłości
Przysiąść w ciszy
Opleść dłońmi kubek
Patrząc na płomień świecy
Wsłuchać się w pieśń serca
Poczuć szczęście i spokój
W oparach herbacianego aromatu
W atmosferze przystanku Alaska
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Arabeska- luźne zakręty myśli
W moich szmaragdowych oczach
Twoje rubinowe usteczka uśmiechnięte
Błyskające opalowymi ząbeczkami
Robią bezpretensjonalne ruchy opalowe
Bo w czerni symbolu władczości
Dopatryję się chęci zaczarowania
Magią prostoty w arabeski słów
Ale barokowe formy aczkolwiek piękne
Przerysowują znaczenie przesłania
Bo nawet proste daje więcej treści
Zależy od wyobraźni i chęci poznania
Litera a na zewnątrz a-z w tobie.
Myśli każdego to jego księgi
A ich ubranie w słowa
To z duszą rozmowa
Możesz być dla siebie poetą
Ale dla serca bądź dzieckiem
Dla duszy bądź sobą
Kimkolwiek jesteś
Perłowe ubranie poezji
Dla słowa
Onyksowa dyscyplina duszy
I sam klejnot każdej osoby
Bez porównania do klejnotu
Serce
Daj początek nowemu
Narysuj arabeskę ze słów
Ale nie licz na zbyt duże zrozumienie
Tworzenie
Dialog duszy poprzez myśl i materię
Z duszą
Przez ciało i umysł
A teraz zakręt nowy
Swobodne słowo
O estetyce można rzec
Odczucie
A teraz kwiat
Ta orchidea nie pasożytuje
Ona unosi duszę ku niebu
A zmysły do raju
Niebieska klamra całości
Sens arabeski
Doznania estetyczne
Ale i poruszenie myśli
We fiolecie znajduje duszy jądro
W błekicie skłon ku psychice
Zielonym odmaluje linie zycia
Czerwonym naznacze zmysly
Żółtym poskromie ostrości obrazu
Resztę domaluj sam
W moich szmaragdowych oczach
Twoje rubinowe usteczka uśmiechnięte
Błyskające opalowymi ząbeczkami
Robią bezpretensjonalne ruchy opalowe
Bo w czerni symbolu władczości
Dopatryję się chęci zaczarowania
Magią prostoty w arabeski słów
Ale barokowe formy aczkolwiek piękne
Przerysowują znaczenie przesłania
Bo nawet proste daje więcej treści
Zależy od wyobraźni i chęci poznania
Litera a na zewnątrz a-z w tobie.
Myśli każdego to jego księgi
A ich ubranie w słowa
To z duszą rozmowa
Możesz być dla siebie poetą
Ale dla serca bądź dzieckiem
Dla duszy bądź sobą
Kimkolwiek jesteś
Perłowe ubranie poezji
Dla słowa
Onyksowa dyscyplina duszy
I sam klejnot każdej osoby
Bez porównania do klejnotu
Serce
Daj początek nowemu
Narysuj arabeskę ze słów
Ale nie licz na zbyt duże zrozumienie
Tworzenie
Dialog duszy poprzez myśl i materię
Z duszą
Przez ciało i umysł
A teraz zakręt nowy
Swobodne słowo
O estetyce można rzec
Odczucie
A teraz kwiat
Ta orchidea nie pasożytuje
Ona unosi duszę ku niebu
A zmysły do raju
Niebieska klamra całości
Sens arabeski
Doznania estetyczne
Ale i poruszenie myśli
We fiolecie znajduje duszy jądro
W błekicie skłon ku psychice
Zielonym odmaluje linie zycia
Czerwonym naznacze zmysly
Żółtym poskromie ostrości obrazu
Resztę domaluj sam
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Ogród moich słów do ciebie
Jak płatek więdnącej róży
Spadając szuka miejsca utulenia
Nie natrafisz na cierń gdy delikatnie
Ostrożnie bez siły osiądziesz we mnie
Jak wydam owoce spożyj i ty
Jak majowa konwalia kilkoma
Tematami skierowanymi ku ziemi
W bieli uczuć możesz odnaleźć
Swoją niespokojną naturę
Złotego runa lasu życia
Czy rozwiniesz się przy mnie?
Jak orchidea dla oka może na dziś
Jutro jako owoc zwiedły obumierać będę
Więc gorącym ogniem dziś w popiół się spalę
Aby jutro nie gnić bez treści odarta z życia
Za życia do suchego badyla pocnotliwej matrony
Jak mimoza kulę się przed dotykiem co rani
I rosnę do pieszczot słońca i łez deszczu
Jeślim jak mimoza mocą orchidea dla zmysłow
Różą dla serca uważaj więc bo może jestem
Tym co z zewnątrz ponętne a wewnątrz ból sprawia
Jak płatek więdnącej róży
Spadając szuka miejsca utulenia
Nie natrafisz na cierń gdy delikatnie
Ostrożnie bez siły osiądziesz we mnie
Jak wydam owoce spożyj i ty
Jak majowa konwalia kilkoma
Tematami skierowanymi ku ziemi
W bieli uczuć możesz odnaleźć
Swoją niespokojną naturę
Złotego runa lasu życia
Czy rozwiniesz się przy mnie?
Jak orchidea dla oka może na dziś
Jutro jako owoc zwiedły obumierać będę
Więc gorącym ogniem dziś w popiół się spalę
Aby jutro nie gnić bez treści odarta z życia
Za życia do suchego badyla pocnotliwej matrony
Jak mimoza kulę się przed dotykiem co rani
I rosnę do pieszczot słońca i łez deszczu
Jeślim jak mimoza mocą orchidea dla zmysłow
Różą dla serca uważaj więc bo może jestem
Tym co z zewnątrz ponętne a wewnątrz ból sprawia
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Z tarczą lub na tarczy
Dałam Ci w akcie miłości swojego obola
Abyś wrócił gdyby ktoś rozciął nasz węzeł
Rozdzielił dwa rajskie drzewa poznania
Ciebie źródła dobra i spokoju
Mnie zła i ciągłego szukania
Ale my bez siebie nie umiemy być
Tam Artemida dała Ci łyk wina
Gdzie chciałeś poznać smak mojej krwi
Satyrowie prowadzili Cię gdy się skradałeś
Aby unieść jak Sabinkę poza los
Dom mroźnych wilgotnych ścian
Gdzie na miękkim łożu wiłam się od pożądania
W gorącym i ślepym ciele którego dusza pije krew
Za miecz mam oczu błysk choć teraz przygasły
Myśli bieg poza torem równości szukające
Za tarczę mam ust słodycz powoli na a nie z
Do których i z których ulatnia się mgła nieostatnia
Za zbroję mam Twoją siłę i swoją słabość
Tak lgną do siebie tak spragnieni aby uwierzyć
Mój Aresie polegnę w tym boju osłaniając Cię
A on uroni łzę w której powstanie lustro jego bólu
I mojego niespełnienia w jego cudownym świecie
Czekając na znak z niebios strąci jak bóg gwiazdę
A z jej pyłu utkają mi nowy los dla nas i wrócę
Gdzieś odrodzona w nowej formie podam mu
Liść figowy puchar ambrozji i łuk erosa
Czy wrócisz do mnie znowu mój rycerzu Adamie?
Dałam Ci w akcie miłości swojego obola
Abyś wrócił gdyby ktoś rozciął nasz węzeł
Rozdzielił dwa rajskie drzewa poznania
Ciebie źródła dobra i spokoju
Mnie zła i ciągłego szukania
Ale my bez siebie nie umiemy być
Tam Artemida dała Ci łyk wina
Gdzie chciałeś poznać smak mojej krwi
Satyrowie prowadzili Cię gdy się skradałeś
Aby unieść jak Sabinkę poza los
Dom mroźnych wilgotnych ścian
Gdzie na miękkim łożu wiłam się od pożądania
W gorącym i ślepym ciele którego dusza pije krew
Za miecz mam oczu błysk choć teraz przygasły
Myśli bieg poza torem równości szukające
Za tarczę mam ust słodycz powoli na a nie z
Do których i z których ulatnia się mgła nieostatnia
Za zbroję mam Twoją siłę i swoją słabość
Tak lgną do siebie tak spragnieni aby uwierzyć
Mój Aresie polegnę w tym boju osłaniając Cię
A on uroni łzę w której powstanie lustro jego bólu
I mojego niespełnienia w jego cudownym świecie
Czekając na znak z niebios strąci jak bóg gwiazdę
A z jej pyłu utkają mi nowy los dla nas i wrócę
Gdzieś odrodzona w nowej formie podam mu
Liść figowy puchar ambrozji i łuk erosa
Czy wrócisz do mnie znowu mój rycerzu Adamie?
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Baśń o Annie i Andrzeju
Miałam 19 lat a on miał 24 lata. Siedzieliśmy w letni wieczór na kocu rozłożonym na trawniku nad małym stawem oparci o siebie plecami. Wtedy obiecaliśmy sobie, że nigdy się nie zdradzimy, że nigdy nie będziemy się kochać fizycznie, a także że do śmierci jednego z nas nie rozstaniemy się. Pamiętam ciepło i gładkość jego miękkiego dotyku dłoni, którą podał mi gdy wstawałam. Zaczął padać ciepły deszcz zmokliśmy biegliśmy i zaczęliśmy nagle machać rękoma naśladując lot skrzydeł orła. Śmialiśmy się tak beztrosko. Od następnego dnia przynosił mi ozdobne sześcienne pudełka wypełnione płatkami coraz to innego jednego pachnącego kwiatu, w których otulona była porcelanowa figurka. Kiedyś zaprosił mnie do ogrodu botanicznego na spacer, gdy wszystko wokoło kwitnęło pięknie. Przechodząc obok jakiejś roślinki zostałam ukłuta jadowitym kolcem. Lewa ręka spuchła mi i nabrała sinej barwy. On patrząc na delikatnie tuloną w jego dłoniach moją rękę skraplał ją łzami całując i tuląc. Wtedy wyjęłam farby, a że nie miałam płótna pozwolił mi malować po swoim ciele. Śpiewał mi przy tym skandynawskie ballady. Gdy dłoń się zagoiła zabrał mnie łódką na środek jeziora i dał do przeczytania zeszyt ze swoimi wierszami. Czytałam je i niekiedy ocierałam ukradkiem łzę wzruszenia. Przechodząc kiedyś koło cukierni zauważyłam tort. Uświadomiłam sobie, że już niedługo jego urodziny. Zamówiłam więc różę cukrową z listkami na łodyżce a tort upiekłam sama. Był szczęśliwy słuchaliśmy wtedy śpiewu jego kanarka, którego bardzo lubił. Kiedyś wpadł mu w ucho dźwięk fletni pana, tak długo ćwiczył i komponował aż zagrał mi na urodziny melodię, którą zatytuował : Narodziny Wenus.
Pewnego kwietniowego dnia wracaliśmy z teatru, grali wtedy taki słynny musical, który podobał się nam i nuciliśmy najciekawsze piosenki, gdy wracaliśmy do domu. Andrzej przytulił mnie gdy staliśmy na przystanku a wiał chłodny wiatr i powiedział do mnie: Wynajmuje mieszkanie w centrum, dość przytulne 3 pokoje, kuchnia i łazienka, gdybyś chciała mogłabyś się wprowadzić, byłbym bardzo zadowolny. Odmówiłam wprowadzenia się ale obiecałam, że pomogę mu w zmianach, zaprojektujemy coś wspólnie. Jeździliśmy do mieszkania i po mieście oglądając co jest dostępne, a co będziemy musieli poszukać. Gdy projekt był gotowy było lato. Najpierw weszli rzemieślnicy, ściany, sufity, okna, drzwi i podłogi musiały być zmienione. Ja wyjechałam do Anglii do cioci, Andrzej był na miejscu dopilnowując prac. Ciocia umarła, ale zostałam bo musiałam, choć takiego czegoś nie lubię, dopilnować spraw spadkowo-majątkowych. Ciocia oddała mi wszystko co miała, ale ja połowę wydałam na miejscowy dom opieki, w którym mieszkały jej przyjaciólki. Drugą połowę ulokowałam w banku, nie wydając grosza. Pogrzeb aczkolwiek skromny, zrobiłam na swój koszt. Wróciłam do kraju wczesną jesienią. W mieszkaniu Andrzeja nadal trwał remont.
Rzemieślnicy kończyli remont. Andrzej obronił trochę po terminie pracę magisterską. Zrobiliśmy imprezę dla przyjaciół. Było dość dużo osób w polowych warunkach na wpół wykończonego mieszkania. Pamiętam, że tańczyliśmy do rana z przerwami. Było mi dobrze w tym tańcu, gdyż mieliśmy odczucia jakbyśmy do tańca się urodzili. Przytuleni przy wolnych utworach i zgrani w szybkich, w sumie oboje tego uczyliśmy się na jednym kursie. Pod koniec Andrzej puścił dość dziwną muzykę, lekko ściszył i wtedy zauważyłam, że część towarzystwa wyszła a część spała pod ścianami. Spojżeliśmy sobie w oczy, uśmiech, mrugnięcie oczka i zrobiliśmy coś co zrodziło się jednocześnie w naszych myślach. Taniec-pantonima, ni to balet, ni to teatr. On pokazał mi jak mnie kocha, ja to przyjęłam a potem pokazałam mu nasze marzenia, było cudownie, wiry radości, niesamowitych myśli, ciała jakby z duszy czerpały i pląsały, gięły się, wiły, pochylały. Podeszłam do niego objęłam go, a on mnie, przytuliłam się do niego i gdy byłam tak objęta zapłakałam ze szczęścia. Wziął mnie na ręce i zaniósł do drugiego pokoju, położył a gdy usiadłam wyszedł. Przyszedł za chwilę i przyniósł dwie szklanki ponczu. Siedzieliśmy obok siebie popijając poncz. Wtedy uświadomiłam sobie, że w południe muszę być w domu. Była czwarta nad ranem, ale za oknem był mrok. Wstałam i powiedziałam: Muszę już iść. Dziękuję Ci. Podał mi płaszcz i spokojnym spacerkiem odprowadził pod drzwi domu. Na odchodnym ucałował mnie w czoło: Miłych snów kochanie. Odezwij się, kiedy się spotkamy. Wrócił do siebie.
Dzień imienin Andrzeja obchodziliśmy na wycieczce do Słowacji. Nasi rodzice złożyli się i zafundowali nam tydzień w hotelu, w którym były dostępne różne atrakcje. Byłoby miło coś wspominać, ale naszą harmonię próbowała zburzyć jakaś dziewczyna, stale starała się uwodzić Andrzeja. Chociaż widziałam nie raz jego zakłopotanie i to jak starał by panienka zrozumiała, że nie ma szans. Jednak jak jeden raz trafiła w jego gust, poczułam lekką zazdrość i postanowiłam się z nią rozmówić. Jednak ciągle różne okoliczności nie sprzyjały rozmowie. Zrobiło mi się smutno jak Andrzej poprosił ją do tańca, gdy organizator zaprosił grupę na dancing. Rozmawiali cały czas, jej błyszczały oczy, a on był cały czas skupiony na rozmowie z nią. Gdy jej długie włosy zasłoniły jej twarz - odgarnął je delikatnie i patrząc na nią pochylił się lekko, jakby patrząc za nią. Potem usiedli na schodach w przejściu. Rozmawiali jeszcze a potem wyszli na zewnątrz. Po kilku minutach Andrzej wrócił sam. Podszedł i rzekł: Na dziś ta ćma da mi spokój, ubrudziła sobie sukienkę na wysokości pośladków. Wróciła do pokoju. Jutro wyjeżdżamy, miałem telefon z pracy. Co tak posmutniałaś? Kocham tylko Ciebie. Z Agnieszką byliśmy parą jakieś 2 lata przed tym jak się poznaliśmy z Tobą. Zerwaliśmy, teraz nic do niej nie czuję, ale ona kocha mnie nadal. Przypuszczałam, że nie praca była przyczyną tego, że o dzień skrócił się czas naszego tam pobytu. Wychodząc do łazienki w środku nocy, zauważyłam jak Agnieszka szarpnęła klamkę drzwi do pokoju Andrzeja, ale jak zauważyła mnie wróciła do siebie. Wstałam gdy ktoś zapukał do drzwi. Andrzej zapytał: Mogę posiedzieć u Ciebie do rana, tu na fotelu? Przytaknęłam i spojżałam mu w oczy. Widziałam w nich cień smutku. Wszedł do mojej sypialni ucałował w policzek, powiedział na odchodnym - "Dobranoc kochanie", i wyszedł do saloniku. Wstałam około szóstej i zaczęłam pakować się. Jego nie było w moim pokoju. Skończyłam i poszłam do pokoju Andrzeja. Drzwi były uchylone, zapukałam. Nie było odpowiedzi, ale wiedziona niezdrową ciekawością weszłam na przedpokój i zawołam cicho: -Andrzej jesteś? Odpowiedział mi zaspany głos Agnieszki: - Nie ma go tu od nocy. -Aha - powiedziałam i zeszłam do restauracji. Przy stoliku pod oknem siedział Andrzej i czytał gazetę. Gdy podeszłam zauważył mnie, przywitał i poprosił bym usiadła. -Jestem spakowany. Podszedł kelner zamówiłam kawę ze śmietanką, a on czarną. Byłam ciekawa co się za chwilę wydarzy, co powie?Jednak tak się składało, że nie podjęliśmy rozmowy ani na temat Agnieszki, ani na temat tego co zaszło w nocy. Jednak zaczął dręczyć mnie dziwny niepokój, nie to, że nie ufałam Andrzejowi, ale jakieś przeczucie. Ufałam mu i wierzyłam, że niestosowne zachowanie Agnieszki nic między nami nie zmieniło. Andrzej przeprosił mnie na moment, odszedł od stolika. Wrócił po około dziesięciu minutach i przyniósł mi bukiet kwiatów. Zaskoczyło mnie to. Powiedział mi dając kwiaty, że chciał tym wywołać uśmiech na mojej poważnej twarzy. Po godzinie rozmowy zamówiliśmy śniadanie do mojego pokoju, Andrzej jeszcze załatwiał jakieś formalności a ja czytałam czasopismo dla kobiet. Zamyśliłam się. Nie widziałam w Agnieszce niewygodnej rywalki a raczej nieszczęśliwie zakochaną kobietę. Byłam pewna po rozmowie z lubym, że tamta ich historia, miała już finał. Patrzyłam na kwiaty, i na ich tle moje myśli odtworzyły spotkania na moich oczach Agnieszki i Andrzeja. On zawsze był lekko zniecierpliwiony, patrzył na nią spokojnym i chłodnym wzrokiem, podczas gdy patrząc na mnie miał zawsze tak "miękki" i ciepły wyraz oczu. Przypomniał mi się spacer po górach, na którym za nami krok w krok szła Agnieszka z jakimś nieznanym nam mężczyzną, a to głośno się śmiejąc a to coś głośno mówiąc. Aż stanęliśmy i pozwoliliśmy się wyprzedzić. Wtedy stanęli przed nami na poboczu drogi i zaczęli się tulić. Agnieszka przez ramię swojego partnera patrzyła na Andrzeja starając się uchwycić jego spojrzenie. Jednak Andrzej jakby nie zauważał ich, opowiadał mi jakąś legendę tego miejsca szerokim gestem ręki wskazując różne miejsca, gdyż będąc blisko szczytu góry mieliśmy widok na wiele z nich przez przejrzyste powietrze przy słonecznej pogodzie. Nagle zapukał ktoś do drzwi, zaprosiłam myśląc, że to Andrzej - weszła Agnieszka. "Anno mogłybyśmy porozmawiać chwilkę", "Dobrze ale chwilkę, bo niedługo muszę wyjść". "Spałam u Andrzeja w pokoju, kocham go". "Wiem, ale on kocha mnie". Spojrzała na mnie wzrokiem bazyliszka, miała coś powiedzieć, ale wyszła, energicznie przymknęła drzwi. Zjedliśmy śniadanie i taksówką pojechaliśmy na stację kolejową. To jednak nie spowodowało rozstania z Agnieszką, wsiadła do tego samego przedziału co my. Usiadła obok Andrzeja z drugiej strony, siedzieliśmy twarzami do kierunku jazdy. Andrzej coś pisał jakiś czas na swoim laptopie. Agnieszka czytała gazetę. Ja oparta głową o ramię Andrzeja patrzyłam na widoki za oknem. Przekroczyliśmy granicę, gdy wsiedli, jak później się przedstawili jacyś recydywiści. Ja miałam w momencie jak wchodzili przymknięte oczy i monotonia jazdy spowodowała, że byłam w półśnie, słyszałam stukot kół wagonu i swoje myśli. Jednak jak weszli, nie otwierałam oczu i wydawało się z zewnątrz, że śpię. Usiedli naprzeciw nas, wyciągnęli butelkę z wódką i szklankę i zaczęli pić, zmuszając do picia i Andrzeja i Agnieszkę. W pewnym momecie jeden z nich zapytał, czy któraś z nas jest towarzyszką podróży Andrzeja. Gdy zorientowali się, że to ja przestali się mną interesować a zaczęli grubiańsko zachowywać wobec Agnieszki. Ten zainteresowany chwycił Agnieszkę za kolano i powiedział: Te lala masz ładne nogi. Gdy Agnieszka spokojnie zdjęła jego rękę ze swojej nogi, nachylił się bliżej i złapał ją za piersi - I cyce też niczego sobie. Chodź do tatusia na kolanka. Agnieszka zbladła odsunęła jego duże łapska i wybiegła z przedziału. Andrzej zapytał się dokąd to wątpliwej jakości towarzystwo zmierza i okazało się, że wysiadamy na tej samej stacji. Wtedy oni zapytali o nasz cel podróży, Andrzej odpowiedział, że wysiadamy na następnej stacji. A że było jeszcze dość daleko do następnej stacji, więc "towarzysze" wymyślili, że przed odejściem musi wypić "na rozchodne na drugą nogę", podali mu pełną szklankę. Andrzej wypił połowę, złapał się za usta i blady wybiegł z przedziału. Gdy nie było go jakieś pięć minut, udałam że właśnie się obudziłam i lekkim wykrzyknięciem: "Andrzej!" wybiegłam w kierunku wc. Wyszedł właśnie i zauważyłam wyraz ulgi na jego twarzy gdy mnie dostrzegł. Agnieszka stała blisko drzwi do wc. Naradziliśmy się, że wejdziemy na stacji po bagaż i poprosimy konduktora o miejscówki w pierwszej klasie. Staliśmy przy lekko uchylonym oknie przed przedziałem. Andrzej nabrał już "żywszych" kolorów i popijał kupiony w warsie sok jabłkowo-miętowy. Zaglądał ukradkiem do przedziału, ale "recydywiści" byli zajęci jakąś sprzeczką i nie zainteresowani niczym innym. Agnieszka blada popijała wodę mineralną. Jeden z dryblasów wyszedł do wc, wracając spojrzał na nas spod czoła. Gdy się zatrzymał na stacji pociąg, zrealizowaliśmy to co zamierzyliśmy. Agnieszka zajęła się noszeniem bagaży z przejścia do następnego przedziału , Andrzej donosił jej je. Ja załatwiłam miejscówki. Nastrój po wcześniejszych doświadczeniach i alkoholu wpływ uczynił nas rozmownymi. Nikt z nas nie miał ochoty na konflikty, więc tematy rozmów były neutralne, dla tej dziwnej sytuacji.
Był koniec listopada. Pewien znajomy poprosił mnie o udział w "wywołaniu trzech duchów służebnych". Nie krył nigdy, że wyznaje szatana i para się magią. Ja nie wierzyłam w magię ani nie byłam wyznawczynią szatana. Jednak chłopiec ów był mi znany jako kulturalna i wesoła osoba, często "dusza towarzystwa". Nie bałam się, jednak chciałam mu pomóc zrozumieć, że tkwi w jakichś błędnych "przesądach", które zabierają mu cenny czas życia. Mistycyzm, spirytualizm, okultyzm były mi obce. Nadszedł ów dzień. Był wieczór gdy wprowadził mnie do swojego pokoju. Okno było otwarte, na stoliku stały zapalone świece, trzy szklanki z czystą wodą i tyle kromek białego chleba. Wymówił jakieś dziwne słowa. Mocniejszy powiew wydłużył płomienie świec zamiast je ugasić. Znajomy przestraszył się. Postanowił odwołać duchy, ale jeden nie chciał odejść. Tak mi mówił. Powiedział też, że ów chce zostać ze mną. Cóż dla mnie była to fikcja. Ale przeraziła mnie jego wiara w to co robił. Powiedziałam więc do niego: Stoisz na krześle z palącymi się nogami, nad przepaścią. Krzesło łączy dwa brzegi. Jeden znasz, z drugiego nie ma powrotu. Zeskocz z niego, wróć do nas. On za jakiś czas przestał wąchać klej, zaniechał satanizmu i praktyk magii. A ja nie wiem skąd powstały w mojej głowie te słowa, które do niego mówiłam. To mi przypomniało pewne dwa incydenty z dzieciństwa, które wydawały się tajemnicze i dziwne. Pierwszy to, że widziałam wilka w okolicach, gdzie ich nie widziano od conajmniej kilkuset lat. A drugi to przedziwna tajemnicza czarna księga ze złotymi literami na okładce, dziś kojażę te znaki z runami albo językiem idish. Księga leżała na stosie kamieni, gdy szłam na spacer we wiejskiej okolicy. Maleńka wieś i stos kamieni zdala od uczęszczanych dróg, przy prywatnej drodze na pole. Czyżby nie wszystko mówiło "mędrca szkiełko i oko", a może jest racjonalne wyjaśnienie tego?
Zapomniałam ten dziwny seans, czułam nie raz, że jest coś co jest inne. Wokoło mnie zaczęła się tworzyć jakaś nieprzyjemna aura. Znajomi knuli intrygi, Andrzej ciągle był rzeczywiście czymś zajmowany, a ja tęskniłam za chwilą relaksu. Życie nabrało za szybkiego tempa. Gimnastyka wieczorna, nawet zimowy jogging nie dawał mi relaksu. Postanowiłam uporządkować swoją "fonotekę", jak nazywałam swoje kasety z muzyką. Puściłam najbardziej relaksującą muzykę, usiadłam na dywanie i nagle przed oczami zaczęły się pojawiać mieniące się kolorami dziwne znaki. Wydawało mi się, że śnię na jawie. Poczułam się bardziej sfrustrowana i zrobiłam coś nie podobnego do żadnego z wcześniejszych moich zachowań. Wziąłam najlepszy koniak rodziców i kielich. Zamknęłam się w pokoju i piłam, aż zasnęłam. Śniłam jakby swoje przyszłe życie, wydarzenia, które później się realnie ukazały, więc pewnie było to jakieś jasnowidzenie. Obudziłam się skacowana, nade mną widziałam zapłakaną twarz matki. Przeprosiłam, ale sama czułam zaskoczenie i niesmak. Wstyd walczył ze szczerością, unikałam spotkań z Andrzejem. Była to jedna z moich tajemnic. Andrzej przyszedł w mikołajki, przyniósł mi płytę z muzyką klasyczną, ja dałam mu książkę. Pamiętam jak jednocześnie sięgneliśmy do gramofonu, gdy zetknęły się nasze dłonie, zadrżeliśmy. Nie spojżałam mu w oczy. Miałam lekko zaciśnięte usta, więc poznał, że coś ukrywam. Ufał mi, ale spojżał pytająco. Poczułam jak pąsy oblewają moją twarz. Odwróciłam się plecami, opanowałam zdenerwowanie. Andrzej, nie mogę o tym teraz mówić, muszę sama to przemyśleć. To jednak nie jest nic związanego z nami, to coś...zawiesiłam głos, co spotkało mnie, co zrobiłam. Dobrze Aniu. Objął mnie stojąc za plecami. Uspokój się, jak zechcesz powiesz mi, jak nie ...nie zapytam. Odwróciłam się schwyciłam go za dłonie. Uklękliśmy przed sobą, siadając na nogach, patrzyłam mu w oczy i mówiłam, że życie czasami stwarza sytuacje, które tak zaskakują, że nie przygotowana osoba, postępuje nie racjonalnie jeśli się nie może odnaleźć. Andrzej brakowało mi Ciebie ostatnio, ale cieszę się, że wreszcie jesteśmy tu razem. Odchylił się lekko w tył i spojżał na mnie poważnie: Aniu, masz jakiś problem? Chcesz mi coś więcej o tym powiedzieć? Po czym nachylił się ku mnie mocno chwycił mnie za dłonie i uważnie patrzył w oczy. W tym momencie weszła mama i przyniosła nam mały poczęstunek. Została chwilkę by pogawędzić z Andrzejem. Zostawiłam ich chwilkę samych. Zadzwonił telefon. Mama Andrzeja miała prośbę by wrócił na kolację. Rozstaliśmy się, a wyszło, że na kilka dni. Dowiedziałam się później, że odwiedziła go w domu Agnieszka i tak kilka razy. Ucichła we mnie bezstroska, lekki niepokój niekiedy towarzyszył mi, choć nie umiałam sprecyzować dlaczego?
Wracałam od przyjaciółki wieczorem. Przechodziłam w jej dzielnicy obok ciemnej bramy kamienicy. Gdy przeszłam już trochę dalej, nagle zatrzymał się na jezdni obok miejsca, gdzie szłam granatowy samochód. Nie zwróciłam na to uwagi dopóki ktoś nie schwycił mnie za ramię. Bezczelny typ zawołał: Hej mała zabawimy się? Wyciągnął łapska. Dałam mu karniaka z kolana i zacząłam biec, ale był szybszy. Przewrócił mnie na najbliższym trawniku przez który na skróty biegłam ku przystankowi autobusowemu. Przycisnął swoim ciałem, zaczęłam krzyczeć, i nie wiem skąd nadbiegli policjanci. Skuli go. Spisali mnie i jego. Dalsze wyjaśnienia miałam złożyć na posterunku. Nie chciałam tam jechać, ale policja odwiozła mnie pod dom. Brat zaproponował mi naukę judo, dla własnego bezpieczeństwa. Andrzej zadzwonił. Nie wiem skąd wiedział o tym wydarzeniu. Zaprosiłam go na podwieczorek, rozmowę. Chciał ze mną iść na seans maratonu filmowego od północy. Zgodziłam się. Andrzej chociaż nie znał sztuk walki, był szczupłej ale atletycznej budowy ciała. Jego wygląd budził respekt. To wynik tego, że od czasu do czasu odnawiał kondycję na pływalni lub w siłowni.
Wyszliśmy do kina po lampce wina i miłej rozmowie, więc humor nam dopisywał. Poszli z nami kolega Andrzeja i moja przyjaciółka. Zapoznaliśmy ich i dało się zauważyć, że choć to kryją, jakby spodobali się sobie od pierwszego spojżenia. Szłyśmy przed naszymi partnerami rozmawiając. Ulice były prawie puste. Neony i uliczne światła już roztaczały blask. Skręciliśmy w następną ulicę, gdy z naprzeciwka nadeszła para. Nie jakaś tam para, Agnieszka z kolegą Andrzeja. Wymieniliśmy uprzejme cześć. I każdy poszedł w swoją stronę. Miałam już wyjaśnienie, dlaczego Agnieszka nie nachodziła Andrzeja, i pomyślałam, że już tak będzie. Na święta zapragnęliśmy wyjechać w góry. Pewna góralska znajoma rodzina udostępniała przyjemną górską chatę. Chata dość stara, ale dobrze utrzymana. Nasi rodzice choć nie z uśmiechem, bo pragnęli nas w ten dzień za stołem, w końcu ulegli. Matki przygotowały prowiant, a ojciec Andrzeja z moim podjęli się nas zawieść na miejsce. Mieliśmy być tam kilka dni. Dotarliśmy w końcu na miejsce. Ojciec rozpalił w centralnym piecu i poinstruwał Andrzeja jak obsługiwać to urządzenie. W centrum chaty był też duży kominek a obok polana. Siedziliśmy po gorącej kąpieli w szflafrokach przed kominkiem popijając grzane piwo z sokiem malinowym. Za oknami trochę wiało. Było dość jasno od śniegu. Przyszli gospodarze, zaskoczyli nas trochę, gdyż spodziewaliśmy się ich po kolacji wigilijnej. Niestety wyjeżdżali do swojej rodziny i pragnęli wcześniej podzielić się opłatkiem i złożyć życzenia. Jakoś zamaskowałam zmieszanie. Zanim wyszli gospodarz poprosił aby Andrzej dorzucał do pieca w ich domu gdyby ich wujek, który musiał zostać zasłabł lub nie mógł tego zrobić. Ci ludzie byli naszymi przyjaciółmi więc Andrzej się zgodził. Lecz to nie był koniec niespodzianek, które spotkały nas tam.
Miałam 19 lat a on miał 24 lata. Siedzieliśmy w letni wieczór na kocu rozłożonym na trawniku nad małym stawem oparci o siebie plecami. Wtedy obiecaliśmy sobie, że nigdy się nie zdradzimy, że nigdy nie będziemy się kochać fizycznie, a także że do śmierci jednego z nas nie rozstaniemy się. Pamiętam ciepło i gładkość jego miękkiego dotyku dłoni, którą podał mi gdy wstawałam. Zaczął padać ciepły deszcz zmokliśmy biegliśmy i zaczęliśmy nagle machać rękoma naśladując lot skrzydeł orła. Śmialiśmy się tak beztrosko. Od następnego dnia przynosił mi ozdobne sześcienne pudełka wypełnione płatkami coraz to innego jednego pachnącego kwiatu, w których otulona była porcelanowa figurka. Kiedyś zaprosił mnie do ogrodu botanicznego na spacer, gdy wszystko wokoło kwitnęło pięknie. Przechodząc obok jakiejś roślinki zostałam ukłuta jadowitym kolcem. Lewa ręka spuchła mi i nabrała sinej barwy. On patrząc na delikatnie tuloną w jego dłoniach moją rękę skraplał ją łzami całując i tuląc. Wtedy wyjęłam farby, a że nie miałam płótna pozwolił mi malować po swoim ciele. Śpiewał mi przy tym skandynawskie ballady. Gdy dłoń się zagoiła zabrał mnie łódką na środek jeziora i dał do przeczytania zeszyt ze swoimi wierszami. Czytałam je i niekiedy ocierałam ukradkiem łzę wzruszenia. Przechodząc kiedyś koło cukierni zauważyłam tort. Uświadomiłam sobie, że już niedługo jego urodziny. Zamówiłam więc różę cukrową z listkami na łodyżce a tort upiekłam sama. Był szczęśliwy słuchaliśmy wtedy śpiewu jego kanarka, którego bardzo lubił. Kiedyś wpadł mu w ucho dźwięk fletni pana, tak długo ćwiczył i komponował aż zagrał mi na urodziny melodię, którą zatytuował : Narodziny Wenus.
Pewnego kwietniowego dnia wracaliśmy z teatru, grali wtedy taki słynny musical, który podobał się nam i nuciliśmy najciekawsze piosenki, gdy wracaliśmy do domu. Andrzej przytulił mnie gdy staliśmy na przystanku a wiał chłodny wiatr i powiedział do mnie: Wynajmuje mieszkanie w centrum, dość przytulne 3 pokoje, kuchnia i łazienka, gdybyś chciała mogłabyś się wprowadzić, byłbym bardzo zadowolny. Odmówiłam wprowadzenia się ale obiecałam, że pomogę mu w zmianach, zaprojektujemy coś wspólnie. Jeździliśmy do mieszkania i po mieście oglądając co jest dostępne, a co będziemy musieli poszukać. Gdy projekt był gotowy było lato. Najpierw weszli rzemieślnicy, ściany, sufity, okna, drzwi i podłogi musiały być zmienione. Ja wyjechałam do Anglii do cioci, Andrzej był na miejscu dopilnowując prac. Ciocia umarła, ale zostałam bo musiałam, choć takiego czegoś nie lubię, dopilnować spraw spadkowo-majątkowych. Ciocia oddała mi wszystko co miała, ale ja połowę wydałam na miejscowy dom opieki, w którym mieszkały jej przyjaciólki. Drugą połowę ulokowałam w banku, nie wydając grosza. Pogrzeb aczkolwiek skromny, zrobiłam na swój koszt. Wróciłam do kraju wczesną jesienią. W mieszkaniu Andrzeja nadal trwał remont.
Rzemieślnicy kończyli remont. Andrzej obronił trochę po terminie pracę magisterską. Zrobiliśmy imprezę dla przyjaciół. Było dość dużo osób w polowych warunkach na wpół wykończonego mieszkania. Pamiętam, że tańczyliśmy do rana z przerwami. Było mi dobrze w tym tańcu, gdyż mieliśmy odczucia jakbyśmy do tańca się urodzili. Przytuleni przy wolnych utworach i zgrani w szybkich, w sumie oboje tego uczyliśmy się na jednym kursie. Pod koniec Andrzej puścił dość dziwną muzykę, lekko ściszył i wtedy zauważyłam, że część towarzystwa wyszła a część spała pod ścianami. Spojżeliśmy sobie w oczy, uśmiech, mrugnięcie oczka i zrobiliśmy coś co zrodziło się jednocześnie w naszych myślach. Taniec-pantonima, ni to balet, ni to teatr. On pokazał mi jak mnie kocha, ja to przyjęłam a potem pokazałam mu nasze marzenia, było cudownie, wiry radości, niesamowitych myśli, ciała jakby z duszy czerpały i pląsały, gięły się, wiły, pochylały. Podeszłam do niego objęłam go, a on mnie, przytuliłam się do niego i gdy byłam tak objęta zapłakałam ze szczęścia. Wziął mnie na ręce i zaniósł do drugiego pokoju, położył a gdy usiadłam wyszedł. Przyszedł za chwilę i przyniósł dwie szklanki ponczu. Siedzieliśmy obok siebie popijając poncz. Wtedy uświadomiłam sobie, że w południe muszę być w domu. Była czwarta nad ranem, ale za oknem był mrok. Wstałam i powiedziałam: Muszę już iść. Dziękuję Ci. Podał mi płaszcz i spokojnym spacerkiem odprowadził pod drzwi domu. Na odchodnym ucałował mnie w czoło: Miłych snów kochanie. Odezwij się, kiedy się spotkamy. Wrócił do siebie.
Dzień imienin Andrzeja obchodziliśmy na wycieczce do Słowacji. Nasi rodzice złożyli się i zafundowali nam tydzień w hotelu, w którym były dostępne różne atrakcje. Byłoby miło coś wspominać, ale naszą harmonię próbowała zburzyć jakaś dziewczyna, stale starała się uwodzić Andrzeja. Chociaż widziałam nie raz jego zakłopotanie i to jak starał by panienka zrozumiała, że nie ma szans. Jednak jak jeden raz trafiła w jego gust, poczułam lekką zazdrość i postanowiłam się z nią rozmówić. Jednak ciągle różne okoliczności nie sprzyjały rozmowie. Zrobiło mi się smutno jak Andrzej poprosił ją do tańca, gdy organizator zaprosił grupę na dancing. Rozmawiali cały czas, jej błyszczały oczy, a on był cały czas skupiony na rozmowie z nią. Gdy jej długie włosy zasłoniły jej twarz - odgarnął je delikatnie i patrząc na nią pochylił się lekko, jakby patrząc za nią. Potem usiedli na schodach w przejściu. Rozmawiali jeszcze a potem wyszli na zewnątrz. Po kilku minutach Andrzej wrócił sam. Podszedł i rzekł: Na dziś ta ćma da mi spokój, ubrudziła sobie sukienkę na wysokości pośladków. Wróciła do pokoju. Jutro wyjeżdżamy, miałem telefon z pracy. Co tak posmutniałaś? Kocham tylko Ciebie. Z Agnieszką byliśmy parą jakieś 2 lata przed tym jak się poznaliśmy z Tobą. Zerwaliśmy, teraz nic do niej nie czuję, ale ona kocha mnie nadal. Przypuszczałam, że nie praca była przyczyną tego, że o dzień skrócił się czas naszego tam pobytu. Wychodząc do łazienki w środku nocy, zauważyłam jak Agnieszka szarpnęła klamkę drzwi do pokoju Andrzeja, ale jak zauważyła mnie wróciła do siebie. Wstałam gdy ktoś zapukał do drzwi. Andrzej zapytał: Mogę posiedzieć u Ciebie do rana, tu na fotelu? Przytaknęłam i spojżałam mu w oczy. Widziałam w nich cień smutku. Wszedł do mojej sypialni ucałował w policzek, powiedział na odchodnym - "Dobranoc kochanie", i wyszedł do saloniku. Wstałam około szóstej i zaczęłam pakować się. Jego nie było w moim pokoju. Skończyłam i poszłam do pokoju Andrzeja. Drzwi były uchylone, zapukałam. Nie było odpowiedzi, ale wiedziona niezdrową ciekawością weszłam na przedpokój i zawołam cicho: -Andrzej jesteś? Odpowiedział mi zaspany głos Agnieszki: - Nie ma go tu od nocy. -Aha - powiedziałam i zeszłam do restauracji. Przy stoliku pod oknem siedział Andrzej i czytał gazetę. Gdy podeszłam zauważył mnie, przywitał i poprosił bym usiadła. -Jestem spakowany. Podszedł kelner zamówiłam kawę ze śmietanką, a on czarną. Byłam ciekawa co się za chwilę wydarzy, co powie?Jednak tak się składało, że nie podjęliśmy rozmowy ani na temat Agnieszki, ani na temat tego co zaszło w nocy. Jednak zaczął dręczyć mnie dziwny niepokój, nie to, że nie ufałam Andrzejowi, ale jakieś przeczucie. Ufałam mu i wierzyłam, że niestosowne zachowanie Agnieszki nic między nami nie zmieniło. Andrzej przeprosił mnie na moment, odszedł od stolika. Wrócił po około dziesięciu minutach i przyniósł mi bukiet kwiatów. Zaskoczyło mnie to. Powiedział mi dając kwiaty, że chciał tym wywołać uśmiech na mojej poważnej twarzy. Po godzinie rozmowy zamówiliśmy śniadanie do mojego pokoju, Andrzej jeszcze załatwiał jakieś formalności a ja czytałam czasopismo dla kobiet. Zamyśliłam się. Nie widziałam w Agnieszce niewygodnej rywalki a raczej nieszczęśliwie zakochaną kobietę. Byłam pewna po rozmowie z lubym, że tamta ich historia, miała już finał. Patrzyłam na kwiaty, i na ich tle moje myśli odtworzyły spotkania na moich oczach Agnieszki i Andrzeja. On zawsze był lekko zniecierpliwiony, patrzył na nią spokojnym i chłodnym wzrokiem, podczas gdy patrząc na mnie miał zawsze tak "miękki" i ciepły wyraz oczu. Przypomniał mi się spacer po górach, na którym za nami krok w krok szła Agnieszka z jakimś nieznanym nam mężczyzną, a to głośno się śmiejąc a to coś głośno mówiąc. Aż stanęliśmy i pozwoliliśmy się wyprzedzić. Wtedy stanęli przed nami na poboczu drogi i zaczęli się tulić. Agnieszka przez ramię swojego partnera patrzyła na Andrzeja starając się uchwycić jego spojrzenie. Jednak Andrzej jakby nie zauważał ich, opowiadał mi jakąś legendę tego miejsca szerokim gestem ręki wskazując różne miejsca, gdyż będąc blisko szczytu góry mieliśmy widok na wiele z nich przez przejrzyste powietrze przy słonecznej pogodzie. Nagle zapukał ktoś do drzwi, zaprosiłam myśląc, że to Andrzej - weszła Agnieszka. "Anno mogłybyśmy porozmawiać chwilkę", "Dobrze ale chwilkę, bo niedługo muszę wyjść". "Spałam u Andrzeja w pokoju, kocham go". "Wiem, ale on kocha mnie". Spojrzała na mnie wzrokiem bazyliszka, miała coś powiedzieć, ale wyszła, energicznie przymknęła drzwi. Zjedliśmy śniadanie i taksówką pojechaliśmy na stację kolejową. To jednak nie spowodowało rozstania z Agnieszką, wsiadła do tego samego przedziału co my. Usiadła obok Andrzeja z drugiej strony, siedzieliśmy twarzami do kierunku jazdy. Andrzej coś pisał jakiś czas na swoim laptopie. Agnieszka czytała gazetę. Ja oparta głową o ramię Andrzeja patrzyłam na widoki za oknem. Przekroczyliśmy granicę, gdy wsiedli, jak później się przedstawili jacyś recydywiści. Ja miałam w momencie jak wchodzili przymknięte oczy i monotonia jazdy spowodowała, że byłam w półśnie, słyszałam stukot kół wagonu i swoje myśli. Jednak jak weszli, nie otwierałam oczu i wydawało się z zewnątrz, że śpię. Usiedli naprzeciw nas, wyciągnęli butelkę z wódką i szklankę i zaczęli pić, zmuszając do picia i Andrzeja i Agnieszkę. W pewnym momecie jeden z nich zapytał, czy któraś z nas jest towarzyszką podróży Andrzeja. Gdy zorientowali się, że to ja przestali się mną interesować a zaczęli grubiańsko zachowywać wobec Agnieszki. Ten zainteresowany chwycił Agnieszkę za kolano i powiedział: Te lala masz ładne nogi. Gdy Agnieszka spokojnie zdjęła jego rękę ze swojej nogi, nachylił się bliżej i złapał ją za piersi - I cyce też niczego sobie. Chodź do tatusia na kolanka. Agnieszka zbladła odsunęła jego duże łapska i wybiegła z przedziału. Andrzej zapytał się dokąd to wątpliwej jakości towarzystwo zmierza i okazało się, że wysiadamy na tej samej stacji. Wtedy oni zapytali o nasz cel podróży, Andrzej odpowiedział, że wysiadamy na następnej stacji. A że było jeszcze dość daleko do następnej stacji, więc "towarzysze" wymyślili, że przed odejściem musi wypić "na rozchodne na drugą nogę", podali mu pełną szklankę. Andrzej wypił połowę, złapał się za usta i blady wybiegł z przedziału. Gdy nie było go jakieś pięć minut, udałam że właśnie się obudziłam i lekkim wykrzyknięciem: "Andrzej!" wybiegłam w kierunku wc. Wyszedł właśnie i zauważyłam wyraz ulgi na jego twarzy gdy mnie dostrzegł. Agnieszka stała blisko drzwi do wc. Naradziliśmy się, że wejdziemy na stacji po bagaż i poprosimy konduktora o miejscówki w pierwszej klasie. Staliśmy przy lekko uchylonym oknie przed przedziałem. Andrzej nabrał już "żywszych" kolorów i popijał kupiony w warsie sok jabłkowo-miętowy. Zaglądał ukradkiem do przedziału, ale "recydywiści" byli zajęci jakąś sprzeczką i nie zainteresowani niczym innym. Agnieszka blada popijała wodę mineralną. Jeden z dryblasów wyszedł do wc, wracając spojrzał na nas spod czoła. Gdy się zatrzymał na stacji pociąg, zrealizowaliśmy to co zamierzyliśmy. Agnieszka zajęła się noszeniem bagaży z przejścia do następnego przedziału , Andrzej donosił jej je. Ja załatwiłam miejscówki. Nastrój po wcześniejszych doświadczeniach i alkoholu wpływ uczynił nas rozmownymi. Nikt z nas nie miał ochoty na konflikty, więc tematy rozmów były neutralne, dla tej dziwnej sytuacji.
Był koniec listopada. Pewien znajomy poprosił mnie o udział w "wywołaniu trzech duchów służebnych". Nie krył nigdy, że wyznaje szatana i para się magią. Ja nie wierzyłam w magię ani nie byłam wyznawczynią szatana. Jednak chłopiec ów był mi znany jako kulturalna i wesoła osoba, często "dusza towarzystwa". Nie bałam się, jednak chciałam mu pomóc zrozumieć, że tkwi w jakichś błędnych "przesądach", które zabierają mu cenny czas życia. Mistycyzm, spirytualizm, okultyzm były mi obce. Nadszedł ów dzień. Był wieczór gdy wprowadził mnie do swojego pokoju. Okno było otwarte, na stoliku stały zapalone świece, trzy szklanki z czystą wodą i tyle kromek białego chleba. Wymówił jakieś dziwne słowa. Mocniejszy powiew wydłużył płomienie świec zamiast je ugasić. Znajomy przestraszył się. Postanowił odwołać duchy, ale jeden nie chciał odejść. Tak mi mówił. Powiedział też, że ów chce zostać ze mną. Cóż dla mnie była to fikcja. Ale przeraziła mnie jego wiara w to co robił. Powiedziałam więc do niego: Stoisz na krześle z palącymi się nogami, nad przepaścią. Krzesło łączy dwa brzegi. Jeden znasz, z drugiego nie ma powrotu. Zeskocz z niego, wróć do nas. On za jakiś czas przestał wąchać klej, zaniechał satanizmu i praktyk magii. A ja nie wiem skąd powstały w mojej głowie te słowa, które do niego mówiłam. To mi przypomniało pewne dwa incydenty z dzieciństwa, które wydawały się tajemnicze i dziwne. Pierwszy to, że widziałam wilka w okolicach, gdzie ich nie widziano od conajmniej kilkuset lat. A drugi to przedziwna tajemnicza czarna księga ze złotymi literami na okładce, dziś kojażę te znaki z runami albo językiem idish. Księga leżała na stosie kamieni, gdy szłam na spacer we wiejskiej okolicy. Maleńka wieś i stos kamieni zdala od uczęszczanych dróg, przy prywatnej drodze na pole. Czyżby nie wszystko mówiło "mędrca szkiełko i oko", a może jest racjonalne wyjaśnienie tego?
Zapomniałam ten dziwny seans, czułam nie raz, że jest coś co jest inne. Wokoło mnie zaczęła się tworzyć jakaś nieprzyjemna aura. Znajomi knuli intrygi, Andrzej ciągle był rzeczywiście czymś zajmowany, a ja tęskniłam za chwilą relaksu. Życie nabrało za szybkiego tempa. Gimnastyka wieczorna, nawet zimowy jogging nie dawał mi relaksu. Postanowiłam uporządkować swoją "fonotekę", jak nazywałam swoje kasety z muzyką. Puściłam najbardziej relaksującą muzykę, usiadłam na dywanie i nagle przed oczami zaczęły się pojawiać mieniące się kolorami dziwne znaki. Wydawało mi się, że śnię na jawie. Poczułam się bardziej sfrustrowana i zrobiłam coś nie podobnego do żadnego z wcześniejszych moich zachowań. Wziąłam najlepszy koniak rodziców i kielich. Zamknęłam się w pokoju i piłam, aż zasnęłam. Śniłam jakby swoje przyszłe życie, wydarzenia, które później się realnie ukazały, więc pewnie było to jakieś jasnowidzenie. Obudziłam się skacowana, nade mną widziałam zapłakaną twarz matki. Przeprosiłam, ale sama czułam zaskoczenie i niesmak. Wstyd walczył ze szczerością, unikałam spotkań z Andrzejem. Była to jedna z moich tajemnic. Andrzej przyszedł w mikołajki, przyniósł mi płytę z muzyką klasyczną, ja dałam mu książkę. Pamiętam jak jednocześnie sięgneliśmy do gramofonu, gdy zetknęły się nasze dłonie, zadrżeliśmy. Nie spojżałam mu w oczy. Miałam lekko zaciśnięte usta, więc poznał, że coś ukrywam. Ufał mi, ale spojżał pytająco. Poczułam jak pąsy oblewają moją twarz. Odwróciłam się plecami, opanowałam zdenerwowanie. Andrzej, nie mogę o tym teraz mówić, muszę sama to przemyśleć. To jednak nie jest nic związanego z nami, to coś...zawiesiłam głos, co spotkało mnie, co zrobiłam. Dobrze Aniu. Objął mnie stojąc za plecami. Uspokój się, jak zechcesz powiesz mi, jak nie ...nie zapytam. Odwróciłam się schwyciłam go za dłonie. Uklękliśmy przed sobą, siadając na nogach, patrzyłam mu w oczy i mówiłam, że życie czasami stwarza sytuacje, które tak zaskakują, że nie przygotowana osoba, postępuje nie racjonalnie jeśli się nie może odnaleźć. Andrzej brakowało mi Ciebie ostatnio, ale cieszę się, że wreszcie jesteśmy tu razem. Odchylił się lekko w tył i spojżał na mnie poważnie: Aniu, masz jakiś problem? Chcesz mi coś więcej o tym powiedzieć? Po czym nachylił się ku mnie mocno chwycił mnie za dłonie i uważnie patrzył w oczy. W tym momencie weszła mama i przyniosła nam mały poczęstunek. Została chwilkę by pogawędzić z Andrzejem. Zostawiłam ich chwilkę samych. Zadzwonił telefon. Mama Andrzeja miała prośbę by wrócił na kolację. Rozstaliśmy się, a wyszło, że na kilka dni. Dowiedziałam się później, że odwiedziła go w domu Agnieszka i tak kilka razy. Ucichła we mnie bezstroska, lekki niepokój niekiedy towarzyszył mi, choć nie umiałam sprecyzować dlaczego?
Wracałam od przyjaciółki wieczorem. Przechodziłam w jej dzielnicy obok ciemnej bramy kamienicy. Gdy przeszłam już trochę dalej, nagle zatrzymał się na jezdni obok miejsca, gdzie szłam granatowy samochód. Nie zwróciłam na to uwagi dopóki ktoś nie schwycił mnie za ramię. Bezczelny typ zawołał: Hej mała zabawimy się? Wyciągnął łapska. Dałam mu karniaka z kolana i zacząłam biec, ale był szybszy. Przewrócił mnie na najbliższym trawniku przez który na skróty biegłam ku przystankowi autobusowemu. Przycisnął swoim ciałem, zaczęłam krzyczeć, i nie wiem skąd nadbiegli policjanci. Skuli go. Spisali mnie i jego. Dalsze wyjaśnienia miałam złożyć na posterunku. Nie chciałam tam jechać, ale policja odwiozła mnie pod dom. Brat zaproponował mi naukę judo, dla własnego bezpieczeństwa. Andrzej zadzwonił. Nie wiem skąd wiedział o tym wydarzeniu. Zaprosiłam go na podwieczorek, rozmowę. Chciał ze mną iść na seans maratonu filmowego od północy. Zgodziłam się. Andrzej chociaż nie znał sztuk walki, był szczupłej ale atletycznej budowy ciała. Jego wygląd budził respekt. To wynik tego, że od czasu do czasu odnawiał kondycję na pływalni lub w siłowni.
Wyszliśmy do kina po lampce wina i miłej rozmowie, więc humor nam dopisywał. Poszli z nami kolega Andrzeja i moja przyjaciółka. Zapoznaliśmy ich i dało się zauważyć, że choć to kryją, jakby spodobali się sobie od pierwszego spojżenia. Szłyśmy przed naszymi partnerami rozmawiając. Ulice były prawie puste. Neony i uliczne światła już roztaczały blask. Skręciliśmy w następną ulicę, gdy z naprzeciwka nadeszła para. Nie jakaś tam para, Agnieszka z kolegą Andrzeja. Wymieniliśmy uprzejme cześć. I każdy poszedł w swoją stronę. Miałam już wyjaśnienie, dlaczego Agnieszka nie nachodziła Andrzeja, i pomyślałam, że już tak będzie. Na święta zapragnęliśmy wyjechać w góry. Pewna góralska znajoma rodzina udostępniała przyjemną górską chatę. Chata dość stara, ale dobrze utrzymana. Nasi rodzice choć nie z uśmiechem, bo pragnęli nas w ten dzień za stołem, w końcu ulegli. Matki przygotowały prowiant, a ojciec Andrzeja z moim podjęli się nas zawieść na miejsce. Mieliśmy być tam kilka dni. Dotarliśmy w końcu na miejsce. Ojciec rozpalił w centralnym piecu i poinstruwał Andrzeja jak obsługiwać to urządzenie. W centrum chaty był też duży kominek a obok polana. Siedziliśmy po gorącej kąpieli w szflafrokach przed kominkiem popijając grzane piwo z sokiem malinowym. Za oknami trochę wiało. Było dość jasno od śniegu. Przyszli gospodarze, zaskoczyli nas trochę, gdyż spodziewaliśmy się ich po kolacji wigilijnej. Niestety wyjeżdżali do swojej rodziny i pragnęli wcześniej podzielić się opłatkiem i złożyć życzenia. Jakoś zamaskowałam zmieszanie. Zanim wyszli gospodarz poprosił aby Andrzej dorzucał do pieca w ich domu gdyby ich wujek, który musiał zostać zasłabł lub nie mógł tego zrobić. Ci ludzie byli naszymi przyjaciółmi więc Andrzej się zgodził. Lecz to nie był koniec niespodzianek, które spotkały nas tam.
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Bajka o rycerzu i ulotności. /Powietrze
Leżał na miękkiej trawie wpatrzony w przepływające różowe obłoki. Czekał na swoją ukochaną dość długo. Gdy słońce znalazło się w zenicie, mokry od potu i zmęczony odświeżył się w pobliskim strumieniu i zasiadł w cieniu pobliskiego rozłożystego dębu. Nie czekał już. Zajął się polerowaniem swojej srebrnej zbroi, tarczy z rodowym herbem i długiego miecza. Popiół z wczorajszego ogniska i lniania szmatka usuwały jego zręcznymi dłońmi ślady pozostawione przez byłe walki. Jego kary rumak pasł się cierpliwie skubiąc soczystą trawę. Popijali na zmianą źródlaną wodę. Rycerz poczuł głód gdy słońce oświetlało świat z ostrego kąta. Wyjął więc lekką kuszę, naciągnął bełt i cicho skradając przepatrywał okolicę za łowną zwierzyną. Upolował w końcu młodą sarnę. Zdjąwszy z niej skórzaną sukienkę i wyjął wnętrzności. Mięso nadział na miecz, rozpalił ognisko i upiekł. Gdy skończył posiłek był już wieczór.
Przyjechała na białym koniu. Jej czarny płaszcz zakrywał ją od głowy po stopy. Zdjął ją z siodła i postawił blisko ogniska. Odrzuciła lekkim ruchem ręki kaptur z głowy. Długie do pasa, lśniące, blond i falowane włosy rozpłynęły się za jej plecami. Oczy miała duże, wyraziste, niebieskie w ciemnej oprawie. Była wysoką, szczupłą damą o wąskiej kibici. Miała drobne dłonie i stopy, szlachetne rysy twarzy.
Ukochany podszedł do niej i czule się ucałowali. Nagle grad strzał przeszył jego ciało, które powoli osunęło się do jej stóp. Oczy jego zastygły w śmiertelnym wyrazie zaskoczenia. Stała nieruchomo blada. Łza z jej oka upadła i zmyła z kwiatu stokrotki jego krew. Podeszli szybkim, zdecydowanym krokiem ku niej. Odziani w czarne skórzane zbroje.
Czarnoksiężnik stojący za nimi rzucił czar przekleństwa. Wszystkie dusze powiązane niewidzialnym czarem, uniosły się tworząc mglisty krąg. Ciała z odzieżą spetryfikowały się. Zdumione tym bluźnierstwem bóstwa uderzyły w maga gromem, zamieniając go w kupkę popiołu. Dusza czarodzieja spotkała się ze swoimi ofiarami.
Nad pobliskim, o kilka kilometrów stąd zamkiem otworzyły się wrota drogi do Walhalli. Podążyły tam dusze. Strażnik rycerskiego raju wpuścił ich na gościnne pokoje. Każdy dostał swoją zapłatę za doczesny żywot. Szlachetni pili niebiańskie wino w gronie szlachetnych i czuwali nad żyjącymi bliskimi. Mag czesze grzywy jako parobek w stajni. Świta czarnoksiężnika wędruje z Zefirem i jego braćmi po świecie w zadaniach powietrza spełniając resztę swego istnienia.
Leżał na miękkiej trawie wpatrzony w przepływające różowe obłoki. Czekał na swoją ukochaną dość długo. Gdy słońce znalazło się w zenicie, mokry od potu i zmęczony odświeżył się w pobliskim strumieniu i zasiadł w cieniu pobliskiego rozłożystego dębu. Nie czekał już. Zajął się polerowaniem swojej srebrnej zbroi, tarczy z rodowym herbem i długiego miecza. Popiół z wczorajszego ogniska i lniania szmatka usuwały jego zręcznymi dłońmi ślady pozostawione przez byłe walki. Jego kary rumak pasł się cierpliwie skubiąc soczystą trawę. Popijali na zmianą źródlaną wodę. Rycerz poczuł głód gdy słońce oświetlało świat z ostrego kąta. Wyjął więc lekką kuszę, naciągnął bełt i cicho skradając przepatrywał okolicę za łowną zwierzyną. Upolował w końcu młodą sarnę. Zdjąwszy z niej skórzaną sukienkę i wyjął wnętrzności. Mięso nadział na miecz, rozpalił ognisko i upiekł. Gdy skończył posiłek był już wieczór.
Przyjechała na białym koniu. Jej czarny płaszcz zakrywał ją od głowy po stopy. Zdjął ją z siodła i postawił blisko ogniska. Odrzuciła lekkim ruchem ręki kaptur z głowy. Długie do pasa, lśniące, blond i falowane włosy rozpłynęły się za jej plecami. Oczy miała duże, wyraziste, niebieskie w ciemnej oprawie. Była wysoką, szczupłą damą o wąskiej kibici. Miała drobne dłonie i stopy, szlachetne rysy twarzy.
Ukochany podszedł do niej i czule się ucałowali. Nagle grad strzał przeszył jego ciało, które powoli osunęło się do jej stóp. Oczy jego zastygły w śmiertelnym wyrazie zaskoczenia. Stała nieruchomo blada. Łza z jej oka upadła i zmyła z kwiatu stokrotki jego krew. Podeszli szybkim, zdecydowanym krokiem ku niej. Odziani w czarne skórzane zbroje.
Czarnoksiężnik stojący za nimi rzucił czar przekleństwa. Wszystkie dusze powiązane niewidzialnym czarem, uniosły się tworząc mglisty krąg. Ciała z odzieżą spetryfikowały się. Zdumione tym bluźnierstwem bóstwa uderzyły w maga gromem, zamieniając go w kupkę popiołu. Dusza czarodzieja spotkała się ze swoimi ofiarami.
Nad pobliskim, o kilka kilometrów stąd zamkiem otworzyły się wrota drogi do Walhalli. Podążyły tam dusze. Strażnik rycerskiego raju wpuścił ich na gościnne pokoje. Każdy dostał swoją zapłatę za doczesny żywot. Szlachetni pili niebiańskie wino w gronie szlachetnych i czuwali nad żyjącymi bliskimi. Mag czesze grzywy jako parobek w stajni. Świta czarnoksiężnika wędruje z Zefirem i jego braćmi po świecie w zadaniach powietrza spełniając resztę swego istnienia.
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
Nie odeszłam a uciekłam
Byłoby tak cicho
Gdyby serce rytmem
Karabinu maszynowego
Na bębenku strachu
Nie wybijało rytmu
Uciekaj
Ale te oczy zimne
Te zaciśnięte w węzeł
Zamiaru walki pięści
Ten krzyk jak piorun
Z planety Mars
Zatrząsł mną
Uklękłam przed złem
Gdy rozum zasnął
A kregosłup prawa
Złamały noce nieprzespane
Zajęte w kociołku z barw
Wylanej na płótno życia
Gdzie czarny smok
Pożerał krew i przeżuwał
Uczucia wysysając myśli
Karmił strachem bółem
Samotnością i zagubieniem
Nie obciełam ucha
Jak ulubiony artysta
Raczej zgoliłam włosy
I myśli łączące ze światem
Zamykając się pod szklanym kolszem
W miejscu gdzie widać
Ale nie słychać
Teraz mam dni
Gdy złoty feniks
Rodząc się z popiołów
Zaplata chłód otoczenia
Z moją próbą dłoni
Co na niej się znajdzie?
Może jutro
Byłoby tak cicho
Gdyby serce rytmem
Karabinu maszynowego
Na bębenku strachu
Nie wybijało rytmu
Uciekaj
Ale te oczy zimne
Te zaciśnięte w węzeł
Zamiaru walki pięści
Ten krzyk jak piorun
Z planety Mars
Zatrząsł mną
Uklękłam przed złem
Gdy rozum zasnął
A kregosłup prawa
Złamały noce nieprzespane
Zajęte w kociołku z barw
Wylanej na płótno życia
Gdzie czarny smok
Pożerał krew i przeżuwał
Uczucia wysysając myśli
Karmił strachem bółem
Samotnością i zagubieniem
Nie obciełam ucha
Jak ulubiony artysta
Raczej zgoliłam włosy
I myśli łączące ze światem
Zamykając się pod szklanym kolszem
W miejscu gdzie widać
Ale nie słychać
Teraz mam dni
Gdy złoty feniks
Rodząc się z popiołów
Zaplata chłód otoczenia
Z moją próbą dłoni
Co na niej się znajdzie?
Może jutro
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.
-
- bywalec
- Posty: 52
- Rejestracja: śr wrz 12, 2007 8:32 pm
uderzenie w splot słoneczny
siedziałam przeczesując palcami włosy
myślałam o tym że nie umiem pisać
jak podziwiam poetów i pisarzy
bo od dziecka mam trudności z wyrażaniem
tego co mi w duszy gra i chrzęści
zastygłam gdy włócznia uderzyła
poczułam ból i ten i tamten i inny
jeden kłębuszek różnych odmian
ogień i mróz i ścisk i rozrywanie
pewnie poszłabym gdzieś ale
puściło i wężykiem osunęłam się
nie poszerzyło to wrót mojej percepcji
nadal czuję że nie powinnam pisać
więc idę szukać innej drogi wyrażania
przemogę ten przymus pisania
powstanie więcej cichego tła
dla piszących umiejętnie i ciekawie
a jak mnie zmusi silniej niż cios z włóczni
wybaczcie jestem tylko słabą kobietą
siedziałam przeczesując palcami włosy
myślałam o tym że nie umiem pisać
jak podziwiam poetów i pisarzy
bo od dziecka mam trudności z wyrażaniem
tego co mi w duszy gra i chrzęści
zastygłam gdy włócznia uderzyła
poczułam ból i ten i tamten i inny
jeden kłębuszek różnych odmian
ogień i mróz i ścisk i rozrywanie
pewnie poszłabym gdzieś ale
puściło i wężykiem osunęłam się
nie poszerzyło to wrót mojej percepcji
nadal czuję że nie powinnam pisać
więc idę szukać innej drogi wyrażania
przemogę ten przymus pisania
powstanie więcej cichego tła
dla piszących umiejętnie i ciekawie
a jak mnie zmusi silniej niż cios z włóczni
wybaczcie jestem tylko słabą kobietą
Potrzebuję tego co każdy - akceptacji i zrozumienia.