czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Moderator: moderatorzy
Regulamin forum
Uwaga: o pomoc w konkretnych sprawach, dla których odpowiednie działy istnieją w "Dyskusji Ogólnej" proszę pisać tam.Tutaj tylko w sprawie ogólnej pomocy w zorientowaniu się w tematyce, np. gdy ktoś szuka wstępnej pomocy, co począć z taką chorobą i jak nazwać i określić jej objawy
Uwaga: o pomoc w konkretnych sprawach, dla których odpowiednie działy istnieją w "Dyskusji Ogólnej" proszę pisać tam.Tutaj tylko w sprawie ogólnej pomocy w zorientowaniu się w tematyce, np. gdy ktoś szuka wstępnej pomocy, co począć z taką chorobą i jak nazwać i określić jej objawy
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 9
- Rejestracja: wt maja 03, 2016 4:44 pm
- płeć: mężczyzna
czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Witam, jestem autorem wątku o schizofrenii paranoidalnej zamieszczonego na starym koncie. Kto chce, wpisze w wyszukiwarce użytkowników "dark_knight" i może się z tym wątkiem zapoznać. Opisałem tam historię mojej schizofrenii oraz informację, że "wyszedłem" z tej choroby. Tutaj natomiast pragnę podzielić się obecną sytuacją.
Zastanawiam się, czy nie zgłosić się do szpitala. Dla moich domowników i znajomych byłoby to wielkim szokiem, gdyż funkcjonuję coraz lepiej. Radzę sobie z coraz to nowymi wyzwaniami, mieszkam sam, podjąłem nową pracę po tym jak firma zlikwidowała dział, umówiłem się z dziewczyną poznaną w necie na randkę (znając moją przeszłość spotkała się ze mną i zyskałem nową koleżankę), jestem wzorem dla ludzi chorych w Stowarzyszeniu do którego chodzę u mnie w mieście. Można by powiedzieć, że żyję jak przeciętny człowiek i każdy widzi we mnie mocnego człowieka i jest ze mnie dumny. Mówię tu o ludziach z najbliższego otoczenia.
Jednak czuję po sobie, że mam schizofrenię jak ch!# i ciągnę za sobą takie kule u nogi, że hej. Choć nie mam objawów wytwórczych, to ból i zmęczenie non stop jakbym miał grypę. Do tego otępienie/zaburzenie pamięci i koncentracji/autyzm - nie wiem, jak to nazwać. Słowa innych nie trafiają do mnie, omijają mnie jakbym był słupem soli. Gonitwa myśli, chaos w głowie, rozproszenie mieszane z pustką myślową i chęcią zamarcia w bezruchu. Ten nieustanny ból (zaburzenia czucia) też na to wpływają. I to zdziwienie ludzi, że coś mi jest. Ja wiem, jakieś 100 lat temu bez leków przywiązaliby mnie łańcuchem w stodole i karmili jak zwierzę.
Wracając do problemu. Od pewnego czasu mam myśli samobójcze, których nikt nie wyleczy, bo tego się wyleczyć nie da. Z nikim też o tym nie rozmawiam. Czasem wspomnę, lecz szybko urywam temat i uspokajam rozmówcę, że to tylko fantazje. Nie chcę tracić zaufania i porządku życiowego wypracowanego przez lata. To jest moje racjonalne myślenie i naprawdę trzeba by mnie odurzyć narkotykami, żebym je zmienił. Ta śmierć byłaby niezrozumiała dla otoczenia, jak zima następująca po wiośnie. Tymczasem ja mam chęć ruszyć w którąś ze stron szaleństwa: albo stać się nieprzewidywalnym świrem który bez powodu zagaduje ludzi, śmieje się z niczego, zaczepia, sieje kontrowersje i skandalizuje na ulicy albo zamienić się w warzywo, które straciło pamięć i zamilknęło na dobre, znalezione na mieście zamknięte w szpitalu przybiera nieruchome pozycje i wpatruje się w jeden punkt. Te dwie postawy są we mnie jak wielkie pragnienie i jestem gotów zacząć żyć w ten sposób z dnia na dzień. Po prostu obudzić się rano i uciec z domu. Trzecią drogą jest właśnie samobójstwo. Czwartą trwanie w tym, jak żyję - pustce emocjonalnej i myślowej (Tak! k!rwa! - jak chodzę po Bieszczadach poza bólem ciała i pustką w głowie nie ma we mnie nic, jak idę do kina nie czuję nic, jak odpoczywam po pracy nie czuję nic!). Dodaję ten nawias, by skonkretyzować to ogólne stwierdzenie, żeby nikt ogólnie nie odpowiedział "weź się w garść" Ja pieprzę to wszystko. Jeśli pójdę jedną z trzech dróg, z każdej nie będzie powrotu. To są moje wewnętrzne pragnienia, tak silne i naturalne, że upoję się nimi dopiero po kilku miesiącach, gdy w ogóle można będzie złapać ze mną kontakt. Nie wiem sam, kim ja jestem, czy niemową, czy świrem, czy tym kim jestem dotychczas. Zbiera się i kiedyś pragnienie obrania tych dwóch pierwszych dróg przeważy nade mną.
Zdarza się, że zamieram w samotności jak warzywo w bezruchu na kilkadziesiąt sekund. Mam pustkę myślową. Jak mam wolne, leżę do 11:00, nie mam siły, nic mnie nie cieszy. Tym samym moja piramida potrzeb nie jest wypełniona lub właśnie jest, póki akceptuję się jako warzywo. Jest wielkie pragnienie bycia człowiekiem, bycia kimś. A że te dwie drogi prowadzą do szpitala gdzie sięgnę po raz 6 dna i odbiję się, dają mi jakąś perspektywę na lepsze życie. Jest jeszcze ta trzecia o której myślę - samobójstwo. Wesoły, skromny, pracujący chłopak, więc jeśli ten świat to nie jakaś iluzja, czy symulacja "komputerowa", to po mojej śmierci każdy się mocno zdziwi.
Ja naprawdę cierpię, bo mam zarazem świadomość że ingerencja w leki w szpitalu tylko pogorszy sprawę, gdyż nie było na mnie działającego leku poza kwetiapiną po elektrowstrząsach. Reszta przeciwdepresyjnych, czy neuroleptyków jak grochem o ścianę i to przez lata. Choroba, w której tkwię, nie jest zgodna z moją naturą. Za to postawa świra lub niemowy bez pamięci to pragnienie zaspakajające moją chorobę. Ja powoli wariuję.
Zastanawiam się, czy nie zgłosić się do szpitala. Dla moich domowników i znajomych byłoby to wielkim szokiem, gdyż funkcjonuję coraz lepiej. Radzę sobie z coraz to nowymi wyzwaniami, mieszkam sam, podjąłem nową pracę po tym jak firma zlikwidowała dział, umówiłem się z dziewczyną poznaną w necie na randkę (znając moją przeszłość spotkała się ze mną i zyskałem nową koleżankę), jestem wzorem dla ludzi chorych w Stowarzyszeniu do którego chodzę u mnie w mieście. Można by powiedzieć, że żyję jak przeciętny człowiek i każdy widzi we mnie mocnego człowieka i jest ze mnie dumny. Mówię tu o ludziach z najbliższego otoczenia.
Jednak czuję po sobie, że mam schizofrenię jak ch!# i ciągnę za sobą takie kule u nogi, że hej. Choć nie mam objawów wytwórczych, to ból i zmęczenie non stop jakbym miał grypę. Do tego otępienie/zaburzenie pamięci i koncentracji/autyzm - nie wiem, jak to nazwać. Słowa innych nie trafiają do mnie, omijają mnie jakbym był słupem soli. Gonitwa myśli, chaos w głowie, rozproszenie mieszane z pustką myślową i chęcią zamarcia w bezruchu. Ten nieustanny ból (zaburzenia czucia) też na to wpływają. I to zdziwienie ludzi, że coś mi jest. Ja wiem, jakieś 100 lat temu bez leków przywiązaliby mnie łańcuchem w stodole i karmili jak zwierzę.
Wracając do problemu. Od pewnego czasu mam myśli samobójcze, których nikt nie wyleczy, bo tego się wyleczyć nie da. Z nikim też o tym nie rozmawiam. Czasem wspomnę, lecz szybko urywam temat i uspokajam rozmówcę, że to tylko fantazje. Nie chcę tracić zaufania i porządku życiowego wypracowanego przez lata. To jest moje racjonalne myślenie i naprawdę trzeba by mnie odurzyć narkotykami, żebym je zmienił. Ta śmierć byłaby niezrozumiała dla otoczenia, jak zima następująca po wiośnie. Tymczasem ja mam chęć ruszyć w którąś ze stron szaleństwa: albo stać się nieprzewidywalnym świrem który bez powodu zagaduje ludzi, śmieje się z niczego, zaczepia, sieje kontrowersje i skandalizuje na ulicy albo zamienić się w warzywo, które straciło pamięć i zamilknęło na dobre, znalezione na mieście zamknięte w szpitalu przybiera nieruchome pozycje i wpatruje się w jeden punkt. Te dwie postawy są we mnie jak wielkie pragnienie i jestem gotów zacząć żyć w ten sposób z dnia na dzień. Po prostu obudzić się rano i uciec z domu. Trzecią drogą jest właśnie samobójstwo. Czwartą trwanie w tym, jak żyję - pustce emocjonalnej i myślowej (Tak! k!rwa! - jak chodzę po Bieszczadach poza bólem ciała i pustką w głowie nie ma we mnie nic, jak idę do kina nie czuję nic, jak odpoczywam po pracy nie czuję nic!). Dodaję ten nawias, by skonkretyzować to ogólne stwierdzenie, żeby nikt ogólnie nie odpowiedział "weź się w garść" Ja pieprzę to wszystko. Jeśli pójdę jedną z trzech dróg, z każdej nie będzie powrotu. To są moje wewnętrzne pragnienia, tak silne i naturalne, że upoję się nimi dopiero po kilku miesiącach, gdy w ogóle można będzie złapać ze mną kontakt. Nie wiem sam, kim ja jestem, czy niemową, czy świrem, czy tym kim jestem dotychczas. Zbiera się i kiedyś pragnienie obrania tych dwóch pierwszych dróg przeważy nade mną.
Zdarza się, że zamieram w samotności jak warzywo w bezruchu na kilkadziesiąt sekund. Mam pustkę myślową. Jak mam wolne, leżę do 11:00, nie mam siły, nic mnie nie cieszy. Tym samym moja piramida potrzeb nie jest wypełniona lub właśnie jest, póki akceptuję się jako warzywo. Jest wielkie pragnienie bycia człowiekiem, bycia kimś. A że te dwie drogi prowadzą do szpitala gdzie sięgnę po raz 6 dna i odbiję się, dają mi jakąś perspektywę na lepsze życie. Jest jeszcze ta trzecia o której myślę - samobójstwo. Wesoły, skromny, pracujący chłopak, więc jeśli ten świat to nie jakaś iluzja, czy symulacja "komputerowa", to po mojej śmierci każdy się mocno zdziwi.
Ja naprawdę cierpię, bo mam zarazem świadomość że ingerencja w leki w szpitalu tylko pogorszy sprawę, gdyż nie było na mnie działającego leku poza kwetiapiną po elektrowstrząsach. Reszta przeciwdepresyjnych, czy neuroleptyków jak grochem o ścianę i to przez lata. Choroba, w której tkwię, nie jest zgodna z moją naturą. Za to postawa świra lub niemowy bez pamięci to pragnienie zaspakajające moją chorobę. Ja powoli wariuję.
- Chwast
- zaufany użytkownik
- Posty: 1186
- Rejestracja: ndz kwie 24, 2016 5:20 pm
- Status: Mój kotunio filemon
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Twój Friendzone
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Ja nigdy nie brałem leków, nigdy się nie leczyłem izoluje się w domu, przy czym ta izolacja jest z mojej inicjatywy... jeśli w ogóle o inicjatywie można mówić. Równierz tak jak Ty widze takie same perspektywy na życie i takie same drogi, a oddać się całkowicie szaleństwu chyba mi najbliższa. Także piontka i powodzenia bo każdy i tak sam zostaje ze swoimi problemami.
Ostatnio zmieniony śr maja 04, 2016 11:15 am przez Chwast, łącznie zmieniany 1 raz.
blablabla
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Samobójstwo jest bez sensu, bo życie ludzkie i tak jest cholernie krótkie. W szpitalu Ci w niczym nie pomogą, a jedynie bardziej zalekują i potem będziesz miał problemy z powrotem do pracy. Mam wrażenie, że stawiasz sobie za wysokie wymagania. Ja np. całe miesiące sypiałem do 14.00 i nie wywoływał ten fakt u mnie myśli samobójczych. Dobrze znam również uczucie pustki w sytuacjach, które zasadniczo powinny być przyjemne...
Myślę, że mógłbyś spróbować chodzić na terapię do psychologa. Wieloletnią terapię bez nastawiania się na szybkie efekty.
Na zakończenie jeszcze Ci napiszę, że w schizofrenii często dochodzi do głosu taka prawidłowość, że objawy choroby znacznie łagodnieją w późniejszym wieku (mniej więcej po 40). Można się wtedy cieszyć życiem, choćby nawet miejscami ono było nawet trochę kalekie. No, bo skoro objawy choroby łagodnieją to można obniżyć dawki leków, wtedy znika depresja, pustka może się wypełnić i człowiek staje się pozytywnie zrównoważony i prawie szczęśliwy. A jak sobie odbierzesz życie to do tego czasu zrównoważonego szczęścia po prostu nie doczekasz.
Myślę, że mógłbyś spróbować chodzić na terapię do psychologa. Wieloletnią terapię bez nastawiania się na szybkie efekty.
Na zakończenie jeszcze Ci napiszę, że w schizofrenii często dochodzi do głosu taka prawidłowość, że objawy choroby znacznie łagodnieją w późniejszym wieku (mniej więcej po 40). Można się wtedy cieszyć życiem, choćby nawet miejscami ono było nawet trochę kalekie. No, bo skoro objawy choroby łagodnieją to można obniżyć dawki leków, wtedy znika depresja, pustka może się wypełnić i człowiek staje się pozytywnie zrównoważony i prawie szczęśliwy. A jak sobie odbierzesz życie to do tego czasu zrównoważonego szczęścia po prostu nie doczekasz.
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Wszyscy widzą jaki jesteś silny i są z Ciebie dumni... To chyba tworzy ogromną presję. Nie możesz pozwolić sobie na okazanie słabości, którą czujesz. Tak się nie da.
W wielu miejscach Twojej opowieści znajduję siebie. Trochę wiem jak to jest gdy inni nie widzą tego co chce się im pokazać.
Nie wierzę, że pomogą na to leki albo szpital. Pomóc może drugi człowiek, taki któremu się ufa, przed którym można odsłonić podbrzusze.
W wielu miejscach Twojej opowieści znajduję siebie. Trochę wiem jak to jest gdy inni nie widzą tego co chce się im pokazać.
Nie wierzę, że pomogą na to leki albo szpital. Pomóc może drugi człowiek, taki któremu się ufa, przed którym można odsłonić podbrzusze.
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
bright_knight, też uważam że pobyt w szpitalu tylko by Ci zaszkodził... Jak najszybciej by Cię zalekowali końskimi dawkami, aby jak najszybciej osiągnąć jakiś efekt.
Uważam, że samobójstwo nie ma sensu... Zapewne dla Ciebie to głupio zabrzmi, ale póki żyjesz póty możesz mieć nadzieję.
Pomocna byłaby dla Ciebie rozmowa z jakimś terapeutą... Szkoda, że przed nikim z bliskich nie chcesz się otworzyć i okazać słabość, ale to musiałaby być zaufana osoba...
Niestety chyba tylko psychiatra może dać skierowanie do psychologa... Uważam, że to totalna głupota...
Według mnie całkiem dobrze sobie radzisz... Nie zaprzepaść tego targając się na swoje życie lub pogrążając się w szaleństwie...
Co do szpitala to jest jakaś alternatywa, ale zawsze istnieje obawa, że Cię zalekują... Jednak według mnie pobyt w szpitalu to lepsze wyjście od samobójstwa... Ale bardziej może pomóc Ci rozmowa z jakimś terapeutą.
Uważam, że samobójstwo nie ma sensu... Zapewne dla Ciebie to głupio zabrzmi, ale póki żyjesz póty możesz mieć nadzieję.
Pomocna byłaby dla Ciebie rozmowa z jakimś terapeutą... Szkoda, że przed nikim z bliskich nie chcesz się otworzyć i okazać słabość, ale to musiałaby być zaufana osoba...
Niestety chyba tylko psychiatra może dać skierowanie do psychologa... Uważam, że to totalna głupota...
Według mnie całkiem dobrze sobie radzisz... Nie zaprzepaść tego targając się na swoje życie lub pogrążając się w szaleństwie...
Co do szpitala to jest jakaś alternatywa, ale zawsze istnieje obawa, że Cię zalekują... Jednak według mnie pobyt w szpitalu to lepsze wyjście od samobójstwa... Ale bardziej może pomóc Ci rozmowa z jakimś terapeutą.
To, że jakiś lek komuś służy, nie znaczy że nie zaszkodzi innej osobie. 

Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Nie jakaś tam jedna rozmowa. Systematyczne rozmowy rozciągnięte na całe miesiące, albo i jeszcze dłużej.jojo pisze:Ale bardziej może pomóc Ci rozmowa z jakimś terapeutą.
W terapii psychologicznej potrzebny jest czas.
- Antonio Kontrabas
- zaufany użytkownik
- Posty: 6989
- Rejestracja: pt sie 27, 2010 11:49 pm
- płeć: mężczyzna
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Tracisz dusze Przyjacielu. Co moglo byc powodem, narkotyki ?
Gdy cialo/mozg obumiera dusza ucieka, nie widac tego golym okiem, ale za dawnych wremion ludzie potrafili to rozpoznawac, a za leczenie tegoz palono na stosie. Dzis juz mozesz swobodznie isc do lekarza, nie narazajac go na smierc w plomieniach.
Psychiatra to jedyne wyjscie, szkoda zmarnowac taki potencjal. Nic innego tu nie pomoze.
Co do lekow, to jest ich cala masa, mozna przebierac miesiacami, sa gorsze - zamulacze i sa lepsze, ktore faktycznie dzialaja - odmieniaja kolej rzeczy, lataja dziury w mozgu i tym samym w aurze czlowieka, pozostawiajac na miejscu to co wydawaloby sie ucieka przez palce.
Kwestia doboru odpowiedniego leku.
Szkoda zycia, szkoda wszystkiego, swiata ktory jest taki cudowny, jedynej szansy by tu byc i go ogladac przez i tak krotki ulamek chwili.
Glupio to zaprzepascic i tak latwo porzucic przez zwykla chorobe ducha, przekladajaca sie na taki, a nie inny stan umyslu i fizycznosci. Nie poddawaj sie, jest o co walczyc!
Gdy cialo/mozg obumiera dusza ucieka, nie widac tego golym okiem, ale za dawnych wremion ludzie potrafili to rozpoznawac, a za leczenie tegoz palono na stosie. Dzis juz mozesz swobodznie isc do lekarza, nie narazajac go na smierc w plomieniach.
Psychiatra to jedyne wyjscie, szkoda zmarnowac taki potencjal. Nic innego tu nie pomoze.
Co do lekow, to jest ich cala masa, mozna przebierac miesiacami, sa gorsze - zamulacze i sa lepsze, ktore faktycznie dzialaja - odmieniaja kolej rzeczy, lataja dziury w mozgu i tym samym w aurze czlowieka, pozostawiajac na miejscu to co wydawaloby sie ucieka przez palce.
Kwestia doboru odpowiedniego leku.
Szkoda zycia, szkoda wszystkiego, swiata ktory jest taki cudowny, jedynej szansy by tu byc i go ogladac przez i tak krotki ulamek chwili.
Glupio to zaprzepascic i tak latwo porzucic przez zwykla chorobe ducha, przekladajaca sie na taki, a nie inny stan umyslu i fizycznosci. Nie poddawaj sie, jest o co walczyc!
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 9
- Rejestracja: wt maja 03, 2016 4:44 pm
- płeć: mężczyzna
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Dostałem dużo, a chce jeszcze więcej. Trudno mi się pogodzić z losem, dolą, czy przeznaczeniem. Po prostu tak już u mnie będzie i tyle. Doszedłem do punktu, w którym nie stać mnie na więcej. Pozdrawiam Cię, ja dzięki Bogu jakoś funkcjonuję. Co lepsze, pokora i opuszczenie głowy, czy przebijanie głową muru.Chwast pisze:Ja nigdy nie brałem leków, nigdy się nie leczyłem izoluje się w domu, przy czym ta izolacja jest z mojej inicjatywy... jeśli w ogóle o inicjatywie można mówić. Równierz tak jak Ty widze takie same perspektywy na życie i takie same drogi, a oddać się całkowicie szaleństwu chyba mi najbliższa. Także piontka i powodzenia bo każdy i tak sam zostaje ze swoimi problemami.
Idąc moją drogą, gdybym zakładając odzyskał potencjał umysłu ten z czasów zdrowia, to brakowałoby mi czegoś więcej, gdybym skończył studia lub zdobył zawód, to więcej i do końca życia goniłbym rówieśników mając na twarzy kaprys i niezadowolenie. Lepiej już cieszyć się małymi rzeczami lub tym co się ma.
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 9
- Rejestracja: wt maja 03, 2016 4:44 pm
- płeć: mężczyzna
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
W życiu nie widziałem na oczy narkotyku. Trochę mnie to dobija, bo narkoman zanim sięgnął dna to sobie trochę pohasał i czuł się nieludzko dobrze. Ja nawet nie zjechałem z góry, żeby musieć się na nią wracać. To, że zdecydowałem się na elektrowstrząsy nie znaczy, żeby mnie porównywać do narkomana. Nie było ze mną wtedy tragicznie. Byłem kontaktowy, rozmowny, logiczny i zachowywałem się normalnie. Jednak napadowe lęki i urojenia przy nieskutecznych lekach sprawiły, że sam chciałem te wstrząsy. I dostałem, możliwe że dzięki temu po krótkim czasie osiągnąłem remisję.AntonPawlowicz pisze:Tracisz dusze Przyjacielu. Co moglo byc powodem, narkotyki ? (...)
Szkoda zycia, szkoda wszystkiego, swiata ktory jest taki cudowny, jedynej szansy by tu byc i go ogladac przez i tak krotki ulamek chwili.
Glupio to zaprzepascic i tak latwo porzucic przez zwykla chorobe ducha, przekladajaca sie na taki, a nie inny stan umyslu i fizycznosci. Nie poddawaj sie, jest o co walczyc!
Widzę że część osób chorych mówi o rzekomych upadłych aniołach, ulatnianiu się duszy, jakiś mitach duchowych. Ja to traktuje jako bzdurę. Mózg jest narzędziem, jak ręka, czy nos. Służy do przetwarzania bodźców pochodzących ze świata i duchowości z mózgiem nie łączę. Jak się mózg popsuje, to płata figle, generuje sobie tam urojone bodźce np. zaburzenia czucia w moim przypadku i obniżony próg bólu. A że współcześnie skład mózgu zmienia się "po omacku" nie wiedząc jak się konkretnie działa na dane neuroprzekaźniki w danym przypadku, to mamy ograniczone pole do działania. Nieprawda, że jest mnóstwo leków. Przeciwpsychotycznych mamy kilkanaście. W mojej chorobie przerabiałem wszystkie w kółko. Do tego dołączano przeciwdepresyjne trójpierścieniowe. Wbrew pozorom w porównaniu do innych dziedzin medycyny w psychiatrii mamy bardzo mało leków. Kwestią jest tylko to, od których zacząć żeby chorobę na samym początku w ciągu 2 tygodni opanować tak żeby psychika się nie posypała. Psychiatrzy mają wąskie pole działania i jak widzę opinie ludzi "beznadziejna lekarka, złe leczenie mi dobrała" to się śmieję. Ludzie, to niemalże czysta loteria.
Ja mój "ból i zmęczenie całego ciała" chyba zacznę inaczej nazywać, to mnie może wreszcie przebadają wszechstronnie. Powiem doktorce, że "nieustannie odczuwam orgazm, gdyż ból, drętwienie i pieczenie skóry jest identyczne jak podrażnianie końcówki penisa". Śmieszne?

Czasem też słyszę, medycyna idzie do przodu, czekaj na nowy lek, na pewno coś wymyślą. No wymyślą, ale stać mnie będzie na ten lek tu w Polsce za 20 lat po jego wprowadzeniu do leczenia. Taka prawda.
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 9
- Rejestracja: wt maja 03, 2016 4:44 pm
- płeć: mężczyzna
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Zostaje mi się pogodzić z tym co mam i nie dziwaczyć. Żyć po prostu jak się da i nie szukać rarytasów. Serce jednak boli, jeśli mając 26 lat widzę jak funkcjonują moi rówieśnicy. Młody, zdrowy człowiek wstaje o 6:00, kładzie się spać o 22:00 i cały czas coś robi. Pracuje, uczy się, odpoczywa, zażywa rozrywek, znajomości, poznaje kulturę i sztukę. Wszystko małą łyżką i szybko. W ten sposób do czegoś dochodzi. Nie jest to zazdrość z mojej strony, tylko gniew na to, że jestem w stanie w którym większą przyjemność od aktywności daje mi bezruch, samopoczucie na poziomie grypy, brak przyjemności z rozrywek, senność, flegmatyzm itd. oraz natura, która gryzie się ze mną, żebym walczył o więcej. Gdybym był kaleką, to sam bym się widział w lustrze, jak i ludzie by mnie kaleką postrzegali, może to uzmysłowiłoby mi i im że nie nadaje się, cierpię, jestem niepełnosprawny i chory. Niestety, nasza choroba jest niewidzialna. Słyszymy "weź się w garść, masz przecież ręce i nogi, głowa do góry".
Kto zna temat, wie że lecimy głową w dół.
Dzięki Wam za wsparcie. Potwierdziliście to co sam wnioskuję z mojej sytuacji. Wniosek też jest taki, że tej choroby prawie zawsze nie da się wyleczyć. Tymi szczęściarzami są jednostki, szybko wyrwani z psychozy lekami aktywizującymi. Ci, co byli w psychozie powiedzmy dłużej niż 3 miesiące mają nieodwracalne blizny w umyśle. Żeby ulżyć w cierpieniu dostałem leki sedacyjne w dużej dawce i już nie ma człowieka za moimi oczami. Samobójstwo nie wchodzi w grę. Wzrok równolegle do ziemi, ani wyżej, ani niżej.
Kto zna temat, wie że lecimy głową w dół.
Dzięki Wam za wsparcie. Potwierdziliście to co sam wnioskuję z mojej sytuacji. Wniosek też jest taki, że tej choroby prawie zawsze nie da się wyleczyć. Tymi szczęściarzami są jednostki, szybko wyrwani z psychozy lekami aktywizującymi. Ci, co byli w psychozie powiedzmy dłużej niż 3 miesiące mają nieodwracalne blizny w umyśle. Żeby ulżyć w cierpieniu dostałem leki sedacyjne w dużej dawce i już nie ma człowieka za moimi oczami. Samobójstwo nie wchodzi w grę. Wzrok równolegle do ziemi, ani wyżej, ani niżej.
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Zwyczajnie może z natury jesteś leniwcem a nie skoczną małpkąbright_knight pisze: Nie jest to zazdrość z mojej strony, tylko gniew na to, że jestem w stanie w którym większą przyjemność od aktywności daje mi bezruch, samopoczucie na poziomie grypy, brak przyjemności z rozrywek, senność, flegmatyzm itd. oraz natura, która gryzie się ze mną, żebym walczył o więcej.
lub tygrysem. Zadręczasz się tym obserwując innych. Bo większość
przez ciebie oglądana żyje w sposób bardziej skoczny. Gdyby przyszło
żyć tobie wśród leniwców może miałbyś komfort psychiczny: jestem
jak inni.
- Chwast
- zaufany użytkownik
- Posty: 1186
- Rejestracja: ndz kwie 24, 2016 5:20 pm
- Status: Mój kotunio filemon
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Twój Friendzone
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Gdyby.Wspaniale pisze:bright_knight pisze: Gdyby przyszło
żyć tobie wśród leniwców może miałbyś komfort psychiczny: jestem
jak inni.
blablabla
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Chwast pisze:Gdyby.Wspaniale pisze:bright_knight pisze: Gdyby przyszło
żyć tobie wśród leniwców może miałbyś komfort psychiczny: jestem
jak inni.
Kura domowa - ptak nielot nie zacznie być orłem wzbijającym
ku niebu jak bardzo by nie chciała. Może co najwyżej cierpieć
z tego powodu albo dojrzeć plusy z bycia tym, kim się urodziła.
- Chwast
- zaufany użytkownik
- Posty: 1186
- Rejestracja: ndz kwie 24, 2016 5:20 pm
- Status: Mój kotunio filemon
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Twój Friendzone
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Szkoda że kurą nie jestem a chciałbym. A może i nie. Nie wiem.
Chociaż lepiej być kurą niż warzywem.
Chociaż lepiej być kurą niż warzywem.
blablabla
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Można być kurą będąc człowiekiem. Może więc jesteś. Nie wiem.
- Chwast
- zaufany użytkownik
- Posty: 1186
- Rejestracja: ndz kwie 24, 2016 5:20 pm
- Status: Mój kotunio filemon
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Twój Friendzone
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie

Wprowadziłeś jałowy element do dyskusji. Nawet nie będe się zastanawiał o co chodzi bo łaże dzisiaj jak trup i nie mam czym myśleć.
blablabla
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Mało lotny jesteś, ale tak to bywa z chwastami, czy kurami, zwał jak zwał.
- Chwast
- zaufany użytkownik
- Posty: 1186
- Rejestracja: ndz kwie 24, 2016 5:20 pm
- Status: Mój kotunio filemon
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Twój Friendzone
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
W takim razie jestem i trudno.
hmm, dzięki wspaniale
hmm, dzięki wspaniale

blablabla
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Oj zdziwiłbyś się ilu zdrowych psychicznie młodych ludzi nie spełniłoby tych wymagań. Patrzysz trochę na zasadzie wszystko albo nic. Nie masz czegoś z listy więc jesteś chory i beznadziejny? To tak nie działa. Pomyśl ile już osiągnąłeś pomimo problemów psychicznych. Od siebie mogę dodać, że mnie też chwalą jak sobie sprawnie radzę z życiem, a często odczuwam zniechęcenie tym życiem. Tak wiele udało mi się osiągnąć, a chwilami po prostu mam ochotę tym wszystkim pier*** i właśnie np. zamknąć się w szpitalu i niech się dzieje co chce albo ze sobą skończyć. Nie Ty jeden tak masz. Ale wiem, że nie tędy droga.bright_knight pisze:Młody, zdrowy człowiek wstaje o 6:00, kładzie się spać o 22:00 i cały czas coś robi. Pracuje, uczy się, odpoczywa, zażywa rozrywek, znajomości, poznaje kulturę i sztukę. Wszystko małą łyżką i szybko. W ten sposób do czegoś dochodzi.
"My mommy always said there were no monsters. No real ones. But there are."
- Pathetic Heart
- zaufany użytkownik
- Posty: 175
- Rejestracja: czw maja 12, 2016 5:29 pm
- płeć: mężczyzna
Re: czarne życie po schizofrenii - moja historia - co sądzicie
Bright Knight,bright_knight pisze:
Jednak czuję po sobie, że mam schizofrenię jak ch!# i ciągnę za sobą takie kule u nogi, że hej. Choć nie mam objawów wytwórczych, to ból i zmęczenie non stop jakbym miał grypę. Do tego otępienie/zaburzenie pamięci i koncentracji/autyzm - nie wiem, jak to nazwać. Słowa innych nie trafiają do mnie, omijają mnie jakbym był słupem soli. Gonitwa myśli, chaos w głowie, rozproszenie mieszane z pustką myślową i chęcią zamarcia w bezruchu. Ten nieustanny ból (zaburzenia czucia) też na to wpływają. I to zdziwienie ludzi, że coś mi jest. Ja wiem, jakieś 100 lat temu bez leków przywiązaliby mnie łańcuchem w stodole i karmili jak zwierzę.
Wracając do problemu. Od pewnego czasu mam myśli samobójcze, których nikt nie wyleczy, bo tego się wyleczyć nie da. Z nikim też o tym nie rozmawiam. Czasem wspomnę, lecz szybko urywam temat i uspokajam rozmówcę, że to tylko fantazje. Nie chcę tracić zaufania i porządku życiowego wypracowanego przez lata. To jest moje racjonalne myślenie i naprawdę trzeba by mnie odurzyć narkotykami, żebym je zmienił. Ta śmierć byłaby niezrozumiała dla otoczenia, jak zima następująca po wiośnie. Tymczasem ja mam chęć ruszyć w którąś ze stron szaleństwa: albo stać się nieprzewidywalnym świrem który bez powodu zagaduje ludzi, śmieje się z niczego, zaczepia, sieje kontrowersje i skandalizuje na ulicy albo zamienić się w warzywo, które straciło pamięć i zamilknęło na dobre, znalezione na mieście zamknięte w szpitalu przybiera nieruchome pozycje i wpatruje się w jeden punkt. Te dwie postawy są we mnie jak wielkie pragnienie i jestem gotów zacząć żyć w ten sposób z dnia na dzień. Po prostu obudzić się rano i uciec z domu.
właściwie chyba odebrałeś mi resztki nadziei na normalność i równowagę w życiu. 5 lat temu miałem epizod psychotyczny, wyleczony dość nowoczesnym, aktywizującym lekiem Abilify. W szpitalu spędziłem niecałe dwa miesiące. Później męczyło mnie otępienie polekowe, akatyzja i senność przez około roku, jednak i to wreszcie ustąpiło. Zdałem prawko, świetnie napisałem maturę, pracowałem przez prawie rok, studiując zaocznie równocześnie,grałem w zespole muzycznym, na swój sposób jakoś czerpałem radość z życia, miałem jakieś perspektywy jako młody człowiek. Najgorsze jest to, że takie otępienie, problemy z pamięcią i autyzm podczas rozmowy okresowo do mnie wraca. Nie da się tego wyleczyć nawet antydepresantami, a neuroleptyków lekarz mi nie chce przepisywać, bo mówi że mają dużo skutków ubocznych. Myśli samobójcze również u mnie czasem występują. Szczególnie się nasilają, gdy ktoś mnie odrzuci, na kim mi zależy. Dlatego nie zależy mi na nikim, żeby sobie nie szkodzić. Mieszkam sam, ktoś z zewnątrz może powiedzieć o mnie, że radzę sobie całkiem nieźle, a tak naprawdę jest zupełnie inaczej. Po odstawieniu jednego z antydepresantów nachodziły mnie myśli, żeby skończyć to cierpienie, zamówić sobie jakieś mocne leki, najlepiej narkotyki, żeby poczuć jeszcze na chwilę haj i umrzeć szczęśliwym. Więc wróciłem do najmniejszej dawki tego leku, coby dać spokój najbliższym i wegetować dalej, bo to nienormalne, żeby 21 latek w ten sposób o życiu myślał. Piję jeszcze odpowiednik prozaku od kilku dni. Naprawdę nie widzę nadziei na cokolwiek. Widzę siebie w ten sposób, że do 25 lat przetestuję wszystkie dostępne leki, a 30 nie wiem czy dożyję, bo się załamię.
W dół, na boki, wzwyż ku słońcu, na stracenie, w prawo, w lewo
Kto pamięta, że to w końcu jedno i to samo drzewo...
Kto pamięta, że to w końcu jedno i to samo drzewo...