Agnieszka Gajewska twierdzi, że bohatera "Powrotu z gwiazd" uratowała miłość kobiety.
http://video.teatrstary.eu/video/bitwa- ... e-fiction/
Nie sądzę. To trochę inaczej było.
A nawet dosyć przewrotnie. Bohater zakochał się w Eri tragicznie, i owszem w pewnym momencie nawet prosił ją, żeby go ratowała, ale prawdopodobnie właśnie przed tym, co nim tak miotało.
Nie dość, że rozbił jej związek z partnerem, będący wersją nowoczesnego małżeństwa na próbę, to jeszcze wpakował w żenującą sytuację, z której ciężko było wyjść z honorem.
Może to przez różnice dzielące świat, w którym istniał, zanim opuścił Ziemię, od świata, który pojawił się w tym miejscu za ponad 100 lat. Przerwa w istnieniu. Ten sam, ale nie ten sam. Ludzie już nie rozumieli miłości tak jak wtedy. Betryzowani nie byli zdolni do zachowań ryzykownych, zagrażających życiu, zdrowiu i bezpieczeństwu, wyeliminowano agresywne instynkty, ale pewnie też naruszono całą strukturę przeżyć i działań związanych z emocjami występującymi w relacjach kwitnących młodych istot obojga płci. Ten moment, kiedy Eri idzie za nim posłusznie i tak jakby zaczynała odwzajemniać miłość, bohater zaczyna się uśmiechać z nadzieją i nagle szok - zaczyna rozumieć, co się dzieje, odwraca się i zaczyna uciekać oburzony, na oślep przed siebie. To nie była jej miłość, to było coś okropnego. Trudno znaleźć odpowiednie słowo na określenie tego stanu i zachowania kobiet z przyszłości. Betryzowanych kobiet.
To było posłuszeństwo! Posłuszeństwo wywołane lękiem o to, żeby dziki człowiek z przeszłości czegoś nie zrobił rywalowi, mężczyźnie, z którym była. Odczucie miłości jako jakiegoś szantażu? Czy tak wszystkie kobiety będą kiedyś myślały?
Nie dziwię się, że Hal tak zareagował. To gorsze niż litość.
Jeżeli coś kogoś wtedy uratowało, to uratowało Eri. Kobietę, która stanęła w prawdzie o sobie i miłości do kogoś.
Dokonała błyskawicznego wyboru i pokonując wszelkie narzucone chemicznie, biologicznie i kulturowo ograniczenia stanęła oko w oko z prawdą.
Miłość okazała się silniejsza. I ważniejsza.
Kobieta potrafiła naprawdę zaryzykować życie dla mężczyzny!
Pomysł był dobry, ale sam pisarz zresztą tej swojej książki nie cierpiał i wielokrotnie tłumaczył, dlaczego jej czytać nie trzeba, a jeżeli już trzeba, to jak jej czytać nie należy. Pewnie nie chodziło tylko o tę sprawę, ale mimo wszystko nie trzeba być tak naiwnym.
Pani Agnieszce Gajewskiej nie przeszkadzało zachowanie betryzowanej Eri, która prawie zniszczyła siebie jako kobietę, honor mężczyzny i sprowadziła miłość damsko-męską do absurdu a czepiła się książki kucharskiej, po którą sięgnęła na stacji Solaris wskrzeszona Harey. Przecież ludzie muszą coś jeść.

Co w tym dziwnego czy niepoprawnego, że kobieta czy mężczyzna przygotowuje pożywienie.
A prawdziwa miłość szantażem nie jest. Życie i tak zafunduje niejedną próbę i nie da się wtedy udawać.
Hala Bregga uratowała Ziemia. Nasza kolebka i wyjątkowy klejnot w całej przestrzeni kosmicznej. Nasz jedyny dom. Wszechświat jest niesamowicie piękny i pociągający, dający możliwość zafundowania sobie bohaterskich przeżyć, jak też i odczucia śmiertelnej trwogi i zwątpienia, ale bez Ziemi, bez ciągłości istnienia, bez kontaktu z równoprawnymi nam istotami, które możemy zrozumieć a one nas, żadnym rajem nie będzie.
Pewnie już osoby związane z twórczością Lema znaleźli ten wątek w sieci. Jakiś schizofrenik (którym niekoniecznie jestem) bajdurzy o wspólnym problemie wszystkich książek Lema - paradoksie przerwy w istnieniu, "paradoksie statku Tezeusza", nieweryfikowalnym, ale rzeczywistym i obecnym wszędzie i wiecznie dziwnym zjawisku życia i śmierci naszej osoby, sprytnie wykorzystanym przez autora do tego, aby na jego podstawie tworzyć nieskończone, nieśmiertelne i samonapędzające się fabuły o całej reszcie świata, o bogactwie rzeczywistości materialnej.
Oczywiście w żadnym miejscu tego wątku nie roszczę sobie prawa do nieomylnej wykładni ani pretensji do udziału w jakiejś poważnej polemice. Piszę dla zabawy, bo takie mam hobby.
