Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
Moderator: moderatorzy
Regulamin forum
W dyskusji na tematy religijne oraz duchowości, lecz nie związane ze schizofrenią proszę używać działu tematy dowolne -> filozofia.
W dyskusji na tematy religijne oraz duchowości, lecz nie związane ze schizofrenią proszę używać działu tematy dowolne -> filozofia.
Re: Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
Bolesław Leśmian
[Jam - nie Osjan! W zmyślonej postaci ukryciu]
"Jam - nie Osjan! W zmyślonej postaci ukryciu
Bezpiecznie śpiewam moją ze światem niezgodę!
Tarczą złudy obronny - zyskałem swobodę,
Którą on by zapragnął, gdyby tkwił w tym życiu.
Za niego dźwigam brzemię należnej mi sławy
I za niego o przyszłość mych pieśni się trwożę -
Żyję tak, jakbym tego życia był ciekawy -
Ginę, jak on by ginął, choć zginąć nie może!
Ten go uczci, co będzie na moim pogrzebie,
Gdy moja mgła się z niego spokrewni tumanem.
Nikt się nigdy nie dowie, czym byłem dla siebie -
Dla innych chciałbym zawsze być tylko Osjanem.
Tak rzekł śpiewak, lecz własnym smutkom nie podołał,
I nagle: Boże, Boże! - do Boga zawołał.
Jam - nie Bóg! Twarzy mojej spragniony zatraty,
Maskę Boga przywdziałem - zdradziecko pokrewną,
I za Niego stworzyłem bezrozumne światy,
Tak, jak On by je stworzył... Na pewno! Na pewno!
Za niego w mrok się wdarłem, by trwać w obłąkaniu,
Tak jak On by to czynił, gdyby chciał się wdzierać!
Za Niego mrę na krzyżu, w bolesnym przebraniu
Tak właśnie, jak On marłby, gdyby mógł umierać!
Za Niego, jakby rozpacz gnała Go po niebie,
Płacząc - w próżnię uchodzę, by marnieć - odłogiem!
Nikt się nigdy nie dowie, czym byłem dla siebie!
Dla was, co się modlicie, jestem tylko - Bogiem".
"Eliasz"
Bolesław Leśmian
Wziął go wicher i uniósł na ognistym wozie.
Leciał rozzuchwalony w powietrzu i w grozie,
Płaszcz swój zrzucił na ziemię, by z wyżyn rozstania
Płaszczem ziemi dosięgnąć na znak pożegnania.
I odtąd już go nigdy na ziemi nie było.
Wszechświat stał mu się błędną wokół bezmogiłą.
Ledwo skrzyć się nadążył rozbłyskaniec boży,
By światłem zmuskać stada zdziczałych bezdroży.
W twarz go biły obłoków wzburzone jaśminy,
Wóz miotał w byle wieczność ognia rozprószyny,
A on patrzył w to tylko, co w dal się rozwidnia,
I górując - dołując, mknął, jak śród białydnia!
Jęczała Nieskończoność, kół miażdżona złością,
A gwiazdy rozpaczały nad Nieskończonością!
Zezem spojrzał na Wenus, w jej śmigłe zaświaty,
Gdzie się gęstwił do lotu ptak żywcem liściaty,
Co zaledwo się różnił od dębów i sosen
I tą właśnie różnicą leciał w sen-pierwosen.
Prażywicznych wybroczyn leśne ustoiny
Wywiały czad istnienia w pobliża męt siny,
I mroki, woń ożywczą węsząc bezrozumnie,
Zaroiły się wokół wroniście i tłumnie.
A prorok przetarł oczy i przynaglił biegu.
Rozpędzony na zawsze w tę noc bez noclegu
Saturn, niebem zdyszany, dniał w nurtach ciemnoty
I biegł ścieżką domyślną - niepochwycień złoty.
I Jowisz jak tęczowa przewinął się plucha,
I Neptun jak cienista przemknął zawierucha -
A wóz boży, płomienie rozchyżywszy czujne,
Minął słońca podwójne i słońca potrójne
I brnął w gąszcz, gdzie z nicością zmieszane na poły,
Włóczą się niedowcieleń pełzliwe męcioły.
Tu właśnie samo z siebie wyłonione Śnisko,
Mgłami się ocierając o wieczność pobliską,
Lęgło w chorym przezroczu jadowitą chatę
Z oknami rozwartymi na śmierci poświatę,
A niczyje i nikim nie będące ciało
Do jej progów omylnym łbem się przyśniwało,
By wygoić ich kurzem od dołu do góry
Rozjątrzoną bezdomność chciwej szczęścia skóry.
Tu tkwiły włóczyzmory, w swym konaniu zwinne,
Pstrocinami złych ślepi migotliwie czynne,
Strawione zaraźliwym liszajem niebytu,
A łase na ułonmą podobiznę świtu...
Tu mgławice dłużyły rąk wyłudę białą
W schłon próżni, gdzie się dotąd nic jeszcze nie stało -
Strzęp świata, zdruzganego na prochy w przestworzu,
Bławatkował zadumą o świetlącym zbożu...
Ale prorok, w tęsknoty zapodziany trudzie,
Nie zważał na to rojne w niebiosach bezludzie
Upojony tchem mgławic, zwycięsko rozpędny,
Wsparty o krawędź wozu, a sam - nadkrawędny
Ścigał bezkres i piersią czuł radość pościgu.
A gwiazdy, drobniejące za nim w okamigu,
I światy, co we wprawnym kołują obłędzie,
I to życie, co pragnie trwać zawsze i wszędzie,
I ziemskiego pobytu krzątliwa śródzielność,
Świat i zaświat i dusza - śmierć i nieśmiertelność -
Wszystko zbladło, zmarniało w wyżynnym wspomnieniu.
Jak sen, co śnić się nie chce, a śni się wbrew chceniu.
A właśnie uwikłany w czepliwym obłoku
Trup anioła, przelatał z bielmem śmierci w oku.
Dziwny zdał się w pobliżu ogrom tego ciała
I małość pustej śmierci, co w nim wciąż malała.
Skrzydłami się w pozgonny żal nad sobą śnieżył,
Coraz wyżej ulatał coraz wyżej nie żył!
Stąd już blisko do Boga! Już Eliasz zobaczył,
Jak Bóg Smugą świetlistą w chmurze się zaznaczył.
Oczom była dostępna tej Smugi połowa,
Resztę, blednąc, zgadywał, a Bóg rzekł te słowa
- „Chcę ci wyznać to, czego nie wyznam nikomu.
Świat mój mija się ze mną! Źle mi w moim domu!
Mogłem niegdyś przymusić nicość jeszcze młodą
Do uśmiechu w mrok inny! Mrok nie był przeszkodą...
Gdybym dał inny rozkaz, innych snów narzędzie,
Czy byłoby inaczej, niż jest i niż będzie ?. . ."
- „Śniłem o tym - rzekł prorok. I posłuszny słowu -
Śniłem'' - powtórzył ciszej, a Bóg mówił znowu
- „Życiem tworzył! ,Tak, właśnie! Nieodparte życie !
Na gwiazdach, na dnie jezior, na pagórów szczycie,
W lwich paszczękach, w kłach wężów i w snu pozawzroczach,
W jamach krecich, w łzach ludzkich, i w wargach i w oczach,
Nawet w miazgach padliny, w tumanach bez treści
Jeszcze coś się mocuje, krząta i szeleści!
Cóżem jeszcze mógł czynić ? Jaką wybrać drogę ?
To - wszystko. Twór skończony. Nic nad to nie mogę!"
I głos rozległ się echem i zamilkł niebawem.
Eliasz głosu Bożego słuchał mimopławem,
Ale biegu nie zwalniał. - „Smugo! - szepnął - Smugo!
Niech Cię z chmur tym imieniem wygarniam niedługo,
Nim zgaśniesz! .. . A gdy zgaśniesz, znowu powiem: Boże!
Nie wiem, gdzie Twoje brzegi, a gdzie znoje morze ?
Lecz wiem, żem policzony pomiędzy Twe ptaki
Chcę lecieć w Twoją przyszłość! O, daj mi lot taki!"
Zaiskrzyła się Smuga - i mrok bez oporu
Przyjął skrę... Coś błysnęło w pamięciach przestworu,
Lecz nastała ta cisza, co nic nie pamięta.
Słychać było, jak czas się po gwiazdach wałęta...
I rzekł Bóg: - „Chciałbym ciebie zachować zazdrośnie
Mym niebiosom. - Spójrz! Wszechświat ma się już ku wiośnie !"
Eliasz z wozu wynurzył swą pierś i urwiście
Zwisł nad głębią i dłonie w przód rozwiał, jak liście,
I tak trwał, niby nagła mroków uroślina,
Co pnączem swego ciała w bezmiary się wspina,
I wargami zmacawszy chłód gwiezdnych przezroczy,
Do Boga wzwyż i na wprost mówił w cztery oczy:
„Tak, mogło być inaczej ! Słowa śmiesznie złote
Dla zbłagania ciemności! Chcę iść w tę Innotę,
Chcę być tam, gdzieś nie bywał! Chcę walczyć sam na sam!
Niech czuję, że zwyciężam, lub wiem, że wygasam!
Chcę wzburzoną swobodą przekroczyć mą dolę!
Puść mię tam - w bezbożyznę! Puść - na wolną wolę!
Postroń wszystko, co było! Nie poskąp mi lotu!
Już - z Tobą! . . . Już - bez Ciebie! . . . Nie żądaj powrotu!"
Smuga zgasła, i Eliasz wziął jej Zmrok za zgodę.
Wiatr pobruździł głąb nieba, jak jeziorną wodę,
A on pędził naoślep i Zgasłą ominął.
Wolny, Bogu zbyteczny - sam teraz popłynął
Wyżej i niebezpieczniej w ten zmierzch ponadniebny!
Gdzie już nie ma stworzenia i Bóg - niepotrzebny!
Wszechświat skończył się... w oczach, niby gwiazd utrata,
Utkwiła mu ta nagła skończoność wszechświata.
Zmógł się z lotem ostatnią swych pragnień bezsiłą.
I odtąd już go nigdy w wszechświecie nie było.
Wóz się zachwiał. Skry jego, niby ślepie wilcze,
Lśniły, przejrzawszy na wskroś zamysły tubylcze.
I spełniło się:.. Eliasz czuł przez jedną chwilę,
Ze spełniło się właśnie... I czuł tylko tyle...
Pochłonęła go drętwa i pilna Ciszyzna.
Wiedział, że Bóg - daleko - że nic mu nie wyzna.
Dreszcz lęku w nim zanikał raz jeszcze - raz jeszcze -
I wstrząsnęły nim obce ciału przeciwdreszcze.
Czekał, do jakich mroków pierś chętną dołoni?
Dłoń wyciągnął w niewiedzę... Lecz minął czas dłoni!
Rozwarł oczy... Czas oczu minął niepochwytnie!
Już nie było błękitu, więc trwał bezbłękitnie.
Dróg, nie było, więc drogi na pewno nie zmylił,
I z wozu gasnącego w bezświat się wychylił,
By stwierdzić jasnowidztwem ostatniego tchnienia
Możliwość innej jawy, niż jawa Istnienia!
[Jam - nie Osjan! W zmyślonej postaci ukryciu]
"Jam - nie Osjan! W zmyślonej postaci ukryciu
Bezpiecznie śpiewam moją ze światem niezgodę!
Tarczą złudy obronny - zyskałem swobodę,
Którą on by zapragnął, gdyby tkwił w tym życiu.
Za niego dźwigam brzemię należnej mi sławy
I za niego o przyszłość mych pieśni się trwożę -
Żyję tak, jakbym tego życia był ciekawy -
Ginę, jak on by ginął, choć zginąć nie może!
Ten go uczci, co będzie na moim pogrzebie,
Gdy moja mgła się z niego spokrewni tumanem.
Nikt się nigdy nie dowie, czym byłem dla siebie -
Dla innych chciałbym zawsze być tylko Osjanem.
Tak rzekł śpiewak, lecz własnym smutkom nie podołał,
I nagle: Boże, Boże! - do Boga zawołał.
Jam - nie Bóg! Twarzy mojej spragniony zatraty,
Maskę Boga przywdziałem - zdradziecko pokrewną,
I za Niego stworzyłem bezrozumne światy,
Tak, jak On by je stworzył... Na pewno! Na pewno!
Za niego w mrok się wdarłem, by trwać w obłąkaniu,
Tak jak On by to czynił, gdyby chciał się wdzierać!
Za Niego mrę na krzyżu, w bolesnym przebraniu
Tak właśnie, jak On marłby, gdyby mógł umierać!
Za Niego, jakby rozpacz gnała Go po niebie,
Płacząc - w próżnię uchodzę, by marnieć - odłogiem!
Nikt się nigdy nie dowie, czym byłem dla siebie!
Dla was, co się modlicie, jestem tylko - Bogiem".
"Eliasz"
Bolesław Leśmian
Wziął go wicher i uniósł na ognistym wozie.
Leciał rozzuchwalony w powietrzu i w grozie,
Płaszcz swój zrzucił na ziemię, by z wyżyn rozstania
Płaszczem ziemi dosięgnąć na znak pożegnania.
I odtąd już go nigdy na ziemi nie było.
Wszechświat stał mu się błędną wokół bezmogiłą.
Ledwo skrzyć się nadążył rozbłyskaniec boży,
By światłem zmuskać stada zdziczałych bezdroży.
W twarz go biły obłoków wzburzone jaśminy,
Wóz miotał w byle wieczność ognia rozprószyny,
A on patrzył w to tylko, co w dal się rozwidnia,
I górując - dołując, mknął, jak śród białydnia!
Jęczała Nieskończoność, kół miażdżona złością,
A gwiazdy rozpaczały nad Nieskończonością!
Zezem spojrzał na Wenus, w jej śmigłe zaświaty,
Gdzie się gęstwił do lotu ptak żywcem liściaty,
Co zaledwo się różnił od dębów i sosen
I tą właśnie różnicą leciał w sen-pierwosen.
Prażywicznych wybroczyn leśne ustoiny
Wywiały czad istnienia w pobliża męt siny,
I mroki, woń ożywczą węsząc bezrozumnie,
Zaroiły się wokół wroniście i tłumnie.
A prorok przetarł oczy i przynaglił biegu.
Rozpędzony na zawsze w tę noc bez noclegu
Saturn, niebem zdyszany, dniał w nurtach ciemnoty
I biegł ścieżką domyślną - niepochwycień złoty.
I Jowisz jak tęczowa przewinął się plucha,
I Neptun jak cienista przemknął zawierucha -
A wóz boży, płomienie rozchyżywszy czujne,
Minął słońca podwójne i słońca potrójne
I brnął w gąszcz, gdzie z nicością zmieszane na poły,
Włóczą się niedowcieleń pełzliwe męcioły.
Tu właśnie samo z siebie wyłonione Śnisko,
Mgłami się ocierając o wieczność pobliską,
Lęgło w chorym przezroczu jadowitą chatę
Z oknami rozwartymi na śmierci poświatę,
A niczyje i nikim nie będące ciało
Do jej progów omylnym łbem się przyśniwało,
By wygoić ich kurzem od dołu do góry
Rozjątrzoną bezdomność chciwej szczęścia skóry.
Tu tkwiły włóczyzmory, w swym konaniu zwinne,
Pstrocinami złych ślepi migotliwie czynne,
Strawione zaraźliwym liszajem niebytu,
A łase na ułonmą podobiznę świtu...
Tu mgławice dłużyły rąk wyłudę białą
W schłon próżni, gdzie się dotąd nic jeszcze nie stało -
Strzęp świata, zdruzganego na prochy w przestworzu,
Bławatkował zadumą o świetlącym zbożu...
Ale prorok, w tęsknoty zapodziany trudzie,
Nie zważał na to rojne w niebiosach bezludzie
Upojony tchem mgławic, zwycięsko rozpędny,
Wsparty o krawędź wozu, a sam - nadkrawędny
Ścigał bezkres i piersią czuł radość pościgu.
A gwiazdy, drobniejące za nim w okamigu,
I światy, co we wprawnym kołują obłędzie,
I to życie, co pragnie trwać zawsze i wszędzie,
I ziemskiego pobytu krzątliwa śródzielność,
Świat i zaświat i dusza - śmierć i nieśmiertelność -
Wszystko zbladło, zmarniało w wyżynnym wspomnieniu.
Jak sen, co śnić się nie chce, a śni się wbrew chceniu.
A właśnie uwikłany w czepliwym obłoku
Trup anioła, przelatał z bielmem śmierci w oku.
Dziwny zdał się w pobliżu ogrom tego ciała
I małość pustej śmierci, co w nim wciąż malała.
Skrzydłami się w pozgonny żal nad sobą śnieżył,
Coraz wyżej ulatał coraz wyżej nie żył!
Stąd już blisko do Boga! Już Eliasz zobaczył,
Jak Bóg Smugą świetlistą w chmurze się zaznaczył.
Oczom była dostępna tej Smugi połowa,
Resztę, blednąc, zgadywał, a Bóg rzekł te słowa
- „Chcę ci wyznać to, czego nie wyznam nikomu.
Świat mój mija się ze mną! Źle mi w moim domu!
Mogłem niegdyś przymusić nicość jeszcze młodą
Do uśmiechu w mrok inny! Mrok nie był przeszkodą...
Gdybym dał inny rozkaz, innych snów narzędzie,
Czy byłoby inaczej, niż jest i niż będzie ?. . ."
- „Śniłem o tym - rzekł prorok. I posłuszny słowu -
Śniłem'' - powtórzył ciszej, a Bóg mówił znowu
- „Życiem tworzył! ,Tak, właśnie! Nieodparte życie !
Na gwiazdach, na dnie jezior, na pagórów szczycie,
W lwich paszczękach, w kłach wężów i w snu pozawzroczach,
W jamach krecich, w łzach ludzkich, i w wargach i w oczach,
Nawet w miazgach padliny, w tumanach bez treści
Jeszcze coś się mocuje, krząta i szeleści!
Cóżem jeszcze mógł czynić ? Jaką wybrać drogę ?
To - wszystko. Twór skończony. Nic nad to nie mogę!"
I głos rozległ się echem i zamilkł niebawem.
Eliasz głosu Bożego słuchał mimopławem,
Ale biegu nie zwalniał. - „Smugo! - szepnął - Smugo!
Niech Cię z chmur tym imieniem wygarniam niedługo,
Nim zgaśniesz! .. . A gdy zgaśniesz, znowu powiem: Boże!
Nie wiem, gdzie Twoje brzegi, a gdzie znoje morze ?
Lecz wiem, żem policzony pomiędzy Twe ptaki
Chcę lecieć w Twoją przyszłość! O, daj mi lot taki!"
Zaiskrzyła się Smuga - i mrok bez oporu
Przyjął skrę... Coś błysnęło w pamięciach przestworu,
Lecz nastała ta cisza, co nic nie pamięta.
Słychać było, jak czas się po gwiazdach wałęta...
I rzekł Bóg: - „Chciałbym ciebie zachować zazdrośnie
Mym niebiosom. - Spójrz! Wszechświat ma się już ku wiośnie !"
Eliasz z wozu wynurzył swą pierś i urwiście
Zwisł nad głębią i dłonie w przód rozwiał, jak liście,
I tak trwał, niby nagła mroków uroślina,
Co pnączem swego ciała w bezmiary się wspina,
I wargami zmacawszy chłód gwiezdnych przezroczy,
Do Boga wzwyż i na wprost mówił w cztery oczy:
„Tak, mogło być inaczej ! Słowa śmiesznie złote
Dla zbłagania ciemności! Chcę iść w tę Innotę,
Chcę być tam, gdzieś nie bywał! Chcę walczyć sam na sam!
Niech czuję, że zwyciężam, lub wiem, że wygasam!
Chcę wzburzoną swobodą przekroczyć mą dolę!
Puść mię tam - w bezbożyznę! Puść - na wolną wolę!
Postroń wszystko, co było! Nie poskąp mi lotu!
Już - z Tobą! . . . Już - bez Ciebie! . . . Nie żądaj powrotu!"
Smuga zgasła, i Eliasz wziął jej Zmrok za zgodę.
Wiatr pobruździł głąb nieba, jak jeziorną wodę,
A on pędził naoślep i Zgasłą ominął.
Wolny, Bogu zbyteczny - sam teraz popłynął
Wyżej i niebezpieczniej w ten zmierzch ponadniebny!
Gdzie już nie ma stworzenia i Bóg - niepotrzebny!
Wszechświat skończył się... w oczach, niby gwiazd utrata,
Utkwiła mu ta nagła skończoność wszechświata.
Zmógł się z lotem ostatnią swych pragnień bezsiłą.
I odtąd już go nigdy w wszechświecie nie było.
Wóz się zachwiał. Skry jego, niby ślepie wilcze,
Lśniły, przejrzawszy na wskroś zamysły tubylcze.
I spełniło się:.. Eliasz czuł przez jedną chwilę,
Ze spełniło się właśnie... I czuł tylko tyle...
Pochłonęła go drętwa i pilna Ciszyzna.
Wiedział, że Bóg - daleko - że nic mu nie wyzna.
Dreszcz lęku w nim zanikał raz jeszcze - raz jeszcze -
I wstrząsnęły nim obce ciału przeciwdreszcze.
Czekał, do jakich mroków pierś chętną dołoni?
Dłoń wyciągnął w niewiedzę... Lecz minął czas dłoni!
Rozwarł oczy... Czas oczu minął niepochwytnie!
Już nie było błękitu, więc trwał bezbłękitnie.
Dróg, nie było, więc drogi na pewno nie zmylił,
I z wozu gasnącego w bezświat się wychylił,
By stwierdzić jasnowidztwem ostatniego tchnienia
Możliwość innej jawy, niż jawa Istnienia!
Re: Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
Oczywiście, że wszystko mogło być inaczej. Moment "stworzenia" ograniczył Absolut do ściśle określonej rzeczywistości. Ale nie trzeba być panteistą.
Trzeba współczuć Bogu, bo może Absolut nie dał rady w ogóle zaistnieć i to wszystko to jest naprawdę Niebyt.
Trzeba współczuć Bogu, bo może Absolut nie dał rady w ogóle zaistnieć i to wszystko to jest naprawdę Niebyt.
Re: Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
Na tle Nieabsolutu.
Re: Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
Czy "bezbożyny", jak zwał, tak zwał.
Re: Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
Przyznam szczerze, że nie znałem do tej pory tych wierszy.
Re: Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
„Tak, mogło być inaczej ! Słowa śmiesznie złote
Dla zbłagania ciemności! Chcę iść w tę Innotę,
Chcę być tam, gdzieś nie bywał! Chcę walczyć sam na sam!
Niech czuję, że zwyciężam, lub wiem, że wygasam!
Chcę wzburzoną swobodą przekroczyć mą dolę!
Puść mię tam - w bezbożyznę! Puść - na wolną wolę!
To jest dobre. Te iskry świadomości wylęgłe w ruinach rzeczywistości, na tle nicości, przez które Absolut przeziera, przez nas jednocześnie, badając swoją sytuację i jednocześnie my sami doświadczamy dramatu owej odwiecznej sytuacji egzystencjalnej Kosmosu.
Dla zbłagania ciemności! Chcę iść w tę Innotę,
Chcę być tam, gdzieś nie bywał! Chcę walczyć sam na sam!
Niech czuję, że zwyciężam, lub wiem, że wygasam!
Chcę wzburzoną swobodą przekroczyć mą dolę!
Puść mię tam - w bezbożyznę! Puść - na wolną wolę!
To jest dobre. Te iskry świadomości wylęgłe w ruinach rzeczywistości, na tle nicości, przez które Absolut przeziera, przez nas jednocześnie, badając swoją sytuację i jednocześnie my sami doświadczamy dramatu owej odwiecznej sytuacji egzystencjalnej Kosmosu.
Re: Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
Niestety innej jawy niż jawa istnienia nie ma. Nie była w ogóle możliwa.
Nawet jawa istnienia jest bardzo okrojona.
Nawet jawa istnienia jest bardzo okrojona.
Re: Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
Po namyśle uznałem, że moja interpretacja Leśmiana jest dosyć swobodna. Podczas kiedy on utożsamiał Boga z przyrodą, z rzeczywistością, z tym co istnieje i stopniowe rozmontowywane rzeczywistości doprowadzało do dziwnego bezstanu, bezbłękitu, bezoczu, beztwarzy, zapadnięcia się w brak tego co jest, cofnięcia się do stanu sprzed wydobycia kształtów z nicości w stworzeniu, ja podejrzewam, że w ogóle wszystko co jest, to zaledwie rzeczywistość na pewnym stopniu pod-rzeczywistym, nie wiadomo jak daleko chybionym absolutnego celu, niegodnym jeszcze miana stworzonego przez jakiś Absolut. Ale mamy co mamy. Możemy już to uznać za Boga z braku tego, czego nie ma, albo wytwór Boga, a możemy Bogu współczuć, że go nie ma.
Raczej nikt nie rozumie mojej teorii i bardzo dobrze. Lepiej, żeby nikt tego nie rozumiał.
Raczej nikt nie rozumie mojej teorii i bardzo dobrze. Lepiej, żeby nikt tego nie rozumiał.
Re: Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
Obejrzałem dla pokrzepienia serc: "Co dalej z tobą Karolinko?"
https://www.google.com/search?q=%22Co+d ... e&ie=UTF-8
I nie pomogło niestety..

- Catastrophique
- bywalec
- Posty: 17079
- Rejestracja: pt maja 24, 2013 7:49 pm
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Wawa <3
Re: Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
Lekceważenie i wyśmiewanie problemu nie sprawi, że on zniknie. Twoje życie, rób z nim co chcesz.
Tik tak tik tak
| "To boldly go where no one has gone before"

Re: Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
Nie lepiej rzucić religię?
Re: Wspomnienia ludzi, którzy pozbyli się urojeń religijnych
Chyba, że ktoś nie ma ducha, jak to Mickiewicz pisał.

