Tak, nawet aktor pan Bartosz Żukowski zachęca, różne kanaliki się odblokowują. Mówię Ci, powrót do macierzy, tylko w łonie Matki było "Nam" ostatnio tak dobrze ;-) :-) Ale ja i tak nie mam stroju kąpielowego i autobus w góry nie podąża. A "prazupa" też musiała tą siarkę mieć w dużych proporcjach...
Łamigłówka Stanisława Lema
Moderator: moderatorzy
- AgnieszkaSylwia
- zaufany użytkownik
- Posty: 3192
- Rejestracja: śr wrz 13, 2017 5:44 pm
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Platon wymyślił macierz a nie jaskinie.
Za ten wątek Cezary. Tylko ty przetrwasz wieki.
Za ten wątek Cezary. Tylko ty przetrwasz wieki.
na tym forum wszyscy żartują. schizofrenia nie istnieje. tu mamy hyde park do debat kto głupszy.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Dziękuję
Jeżeli ja przetrwam wieki, to z dużym prawdopodobieństwem przetrwają tak samo wszystkie owe tajemnicze równoległe byty, które nie są moją kontynuacją, przodkami ani częścią mnie w mojej nieskończoności.
To też część zagadki.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
A co jeśli istnieją widoczne pierwiastki?
na tym forum wszyscy żartują. schizofrenia nie istnieje. tu mamy hyde park do debat kto głupszy.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Hydroksyzyna to nitrogliceryna.
Przepołowił i cap do WC czyli na zew.
Tak zrobiłem syntezujac CO2 czyli bombę atomową
Przepołowił i cap do WC czyli na zew.
Tak zrobiłem syntezujac CO2 czyli bombę atomową
na tym forum wszyscy żartują. schizofrenia nie istnieje. tu mamy hyde park do debat kto głupszy.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Co jeśli człowiek to pierwiastek?
na tym forum wszyscy żartują. schizofrenia nie istnieje. tu mamy hyde park do debat kto głupszy.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Człowiek to poziom istnienia pomiędzy zwierzęciem a aniołem. Przynajmniej tak twierdził Św. Augustyn.
Była też hierarchia bytów Św. Tomasza, gdzie anioł to czysta inteligencja a człowiek niższy w ten sposób, że o cielesną nierozumną materię. Jeszcze niżej zwierzęta - istnienia grzęznące jeszcze bardziej w prochu ziemi a najniżej nieświadome przedmioty materialne, bezwładne, nierozumne, nieświadome, nie mające duszy, podległe tylko automatycznym prawom przyrody, czyli na przykład owe pierwiastki chemiczne w prochu i popiele gwiazd
Ciekawe, że Św. Augustyn rozwinął i schrystianizował Platona a Św. Tomasz - Arystotelesa. Warto poznać podobieństwa i różnice nauk tych filozofów.
Oczywiście takie wyjaśnianie powstania i funkcjonowania życia, inteligencji, świadomości może być już przestarzałe.
Ewolucja tworzyła coraz bardziej złożone układy, istoty, w których rozum i świadomość pewnie pojawiały się na podstawie wykorzystania coraz bardziej zaawansowanych reakcji i praw zawartych w możliwościach samej materii. Jeszcze niewiele zaiskrzyło tak naprawdę, możliwe są pewnie poziomy istnienia działające jak błyskawica, na poziomie reakcji cząsteczek elementarnych i o zakresie całego Wszechświata.
Ciekawe tylko czy te poziomy bytu (jak na przykład ludzki duch w maszynie) wzbudzają się tylko na materialnym rusztowaniu, bo wyłaniają z gotowych rzeczywistości skądinąd, czy tworzą pierwszy raz od podstaw, pojawiają tylko łącznie z materialnym stopniem złożoności tej naszej biologicznej maszyny. W tym drugim przypadku jesteśmy tylko samoświadomą siebie materią, odczuciem jej milionów reakcji. I to całe wrażenie życia od narodzin do śmierci. Nie wiemy nawet czy te odczucia mają właściwy, jakiś ostateczny wydźwięk.
Była też hierarchia bytów Św. Tomasza, gdzie anioł to czysta inteligencja a człowiek niższy w ten sposób, że o cielesną nierozumną materię. Jeszcze niżej zwierzęta - istnienia grzęznące jeszcze bardziej w prochu ziemi a najniżej nieświadome przedmioty materialne, bezwładne, nierozumne, nieświadome, nie mające duszy, podległe tylko automatycznym prawom przyrody, czyli na przykład owe pierwiastki chemiczne w prochu i popiele gwiazd
Ciekawe, że Św. Augustyn rozwinął i schrystianizował Platona a Św. Tomasz - Arystotelesa. Warto poznać podobieństwa i różnice nauk tych filozofów.
Oczywiście takie wyjaśnianie powstania i funkcjonowania życia, inteligencji, świadomości może być już przestarzałe.
Ewolucja tworzyła coraz bardziej złożone układy, istoty, w których rozum i świadomość pewnie pojawiały się na podstawie wykorzystania coraz bardziej zaawansowanych reakcji i praw zawartych w możliwościach samej materii. Jeszcze niewiele zaiskrzyło tak naprawdę, możliwe są pewnie poziomy istnienia działające jak błyskawica, na poziomie reakcji cząsteczek elementarnych i o zakresie całego Wszechświata.
Ciekawe tylko czy te poziomy bytu (jak na przykład ludzki duch w maszynie) wzbudzają się tylko na materialnym rusztowaniu, bo wyłaniają z gotowych rzeczywistości skądinąd, czy tworzą pierwszy raz od podstaw, pojawiają tylko łącznie z materialnym stopniem złożoności tej naszej biologicznej maszyny. W tym drugim przypadku jesteśmy tylko samoświadomą siebie materią, odczuciem jej milionów reakcji. I to całe wrażenie życia od narodzin do śmierci. Nie wiemy nawet czy te odczucia mają właściwy, jakiś ostateczny wydźwięk.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Zresztą stąd, od hierarchii poziomów istnienia starożytnych filozofow, powstało oczekiwanie wiernych na istnienie duszą nieśmiertelną w niebie, po uwolnieniu się od istnienia niższego poziomu i ciężaru nieświadomej i bezwładnej materii naszych cielsk, na tym padole.
Do życia wyższego poziomu, gdzie duch panuje nad martwą materią.
Wszystko to zostało ładnie dopasowane do zjawisk z obszaru religii judeochrześcijańskiej z tamtego okresu starożytności. Trzeba poznać Platona i Arystotelesa, żeby w pewnym sensie zrozumieć, dlaczego ludzie chcą iść po śmierci do nieba.
Możliwe, że to odczucie istot ludzkich ma bardziej uniwersalny zasięg, bo w religiach nieteistycznych też jest pojęcie umysłu górującego nad obiektami martwymi, nawet o wielkości całego rozgwieżdżonego Wszechświata i wiecznego doskonałego świata idei czy absolutu.
Odrzucamy poziomy bytu znane nam w rzeczywistości, które są niższe, martwe, nierozumne i nieświadome, jak przedmioty typu krzesło, cegła, drzewo czy szkielet zmarłego. Odrzucamy też istnienie w zwierzętach czy roślinach.
Widzimy już możliwości otwierające się nawet ponad istnieniem w człowieku, tym pospolitym szczycie aktualnych możliwości dla nas.
Co to może oznaczać? Jeszcze nie wiem.
Do życia wyższego poziomu, gdzie duch panuje nad martwą materią.
Wszystko to zostało ładnie dopasowane do zjawisk z obszaru religii judeochrześcijańskiej z tamtego okresu starożytności. Trzeba poznać Platona i Arystotelesa, żeby w pewnym sensie zrozumieć, dlaczego ludzie chcą iść po śmierci do nieba.
Możliwe, że to odczucie istot ludzkich ma bardziej uniwersalny zasięg, bo w religiach nieteistycznych też jest pojęcie umysłu górującego nad obiektami martwymi, nawet o wielkości całego rozgwieżdżonego Wszechświata i wiecznego doskonałego świata idei czy absolutu.
Odrzucamy poziomy bytu znane nam w rzeczywistości, które są niższe, martwe, nierozumne i nieświadome, jak przedmioty typu krzesło, cegła, drzewo czy szkielet zmarłego. Odrzucamy też istnienie w zwierzętach czy roślinach.
Widzimy już możliwości otwierające się nawet ponad istnieniem w człowieku, tym pospolitym szczycie aktualnych możliwości dla nas.
Co to może oznaczać? Jeszcze nie wiem.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Najciekawsze jest to, jakie mechanizmy naturalne odpowiadają za rozmieszczenie nas przy narodzinach czy poczęciu w tych różnorodnych poziomach i formach istnienia. I później musimy trwać w takim a nie innym istnieniu, związani tym układem cząsteczek chemicznych przez całe swoje jednostkowe życie aż się rozpadniemy. Jeżeli wiążą nasz duch tylko procesy życiowe tej chwilowej postaci materii, to jaki olbrzymi obszar istnienia przechodzi obok nas nietknięty przez to, przez ten czas. Jak zaistnieć więcej?
W filmie dokumentalnym z 1996 roku o Stanisławie Lemie w minucie 1:53 jest taka ciekawa jego wypowiedź:
"Oczywiście mogłem się pojawić, albo jako kuna, albo jako bóbr, albo wcale nie, albo nie daj Bóg urodzić się w Chinach pod reżimem komunistycznym, to jest straszne, albo w sowieckiej Rosji, to też dość straszne, albo w Ameryce - to byłoby mniej straszne, albo 200 lat temu, to byłoby też dość nieprzyjemne, bo wtedy było bardzo dużo pcheł i nie było żadnych środków przeciwko insektom."
Najciekawsze jest jednak to, że w tych wszystkich postaciach Życia i tak ktoś musiał być, odczuwał istnienie sobą, musiał przeżyć to sam na sobie, nawet jak nas nie było. Bo inaczej nie byłoby w ogóle ich postaci i życia. Nie odczuwaliśmy tego, ich rozkoszy, bólu, radości, cierpień i końca i z jednej strony to dobrze, że byliśmy za przerwą w istnieniu, odizolowani od innych, nie musieliśmy uczestniczyć w ich istnieniu i śmierci, nie było tam naszego własnego ducha, ale jak to zrozumieć? Te wszystkie byty nie mogły istnieć sobie tak jak wyobrażamy to sobie my z naszego punktu widzenia - automatycznie, samoistnie, na zewnątrz, jakiś tam tłum postaci organizmów w oddali, poddanych prawom przyrody, tylko właśnie musiały przeżyć to na sobie identycznie jak my teraz. Więc jakiś własny duch tam był. Wszystko na własnej skórze. A jednak nie musieliśmy to być my, nie musieliśmy odczuwać wszystkich ich cierpień, lęków, niepokojów, ran i śmierci. To się nie sumuje w jednym odczuwaniu mimo tego, że naprawdę tak było - było wiele odczuwań życia i śmierci nie do odróżnienia i nie do oddzielenia w żaden sposób od naszego. Oddychamy z ulgą, że nie musimy na własnej skórze odczuwać istnienia jakiegoś ubogiego Afykańczyka, co go w nocy pożrą lwy, że nie ma tam naszego ducha, ale kiedy nasze istnienie się kończy i znika, wtedy pewnie chętnie byśmy odkryli nawet i taką możliwość, takie odczuwanie siebie, żeby przedłużyć sobie życie. Tymczasem tam cały czas duch był, to on istniał, a z jego punktu widzenia, to my byliśmy tylko jakąś postacią fizyczną na zewnątrz, elementem środowiska.
Albo coś źle liczymy liczbę naszych istnień, biorąc pod uwagę tylko nasze niby jednorazowe jednostkowe doczesne życie do śmierci i nicości, bo może mamy więcej niż jedno przejście przez istnienie, może nawet powszechną nieskończoną liczbę równoległych przejść, albo jest w tym jakaś dalsza zagadka.
Pewnie jest dalsza głębsza naturalna zagadka, bo reinkarnacja czy wędrówka dusz to zbyt proste by było.
Z poziomem istnienia w człowieku jest podobnie. Mogło się zdarzyć, że cała ludzkość byłaby w tym momencie dla nas tylko jakimś egzotycznym nieznanym gatunkiem gdzieś w zakamarkach Kosmosu, różnym od nas, w którym nikogo z nas by nie było. Istniałby sobie taki Cezary z forum evotu, piszący te słowa na komputerze, ale mnie by w nim nie było. To tylko jakiś człowiek, gdzieś tam w tłumie Ziemian, pewnie odczuwający swoje istnienie w tej formie, ale jak to zrozumieć, kiedy nie jest się związanym duchem od narodzin w takim a nie innym układzie biologicznym?
Nie wiadomo.
W filmie dokumentalnym z 1996 roku o Stanisławie Lemie w minucie 1:53 jest taka ciekawa jego wypowiedź:
"Oczywiście mogłem się pojawić, albo jako kuna, albo jako bóbr, albo wcale nie, albo nie daj Bóg urodzić się w Chinach pod reżimem komunistycznym, to jest straszne, albo w sowieckiej Rosji, to też dość straszne, albo w Ameryce - to byłoby mniej straszne, albo 200 lat temu, to byłoby też dość nieprzyjemne, bo wtedy było bardzo dużo pcheł i nie było żadnych środków przeciwko insektom."
Najciekawsze jest jednak to, że w tych wszystkich postaciach Życia i tak ktoś musiał być, odczuwał istnienie sobą, musiał przeżyć to sam na sobie, nawet jak nas nie było. Bo inaczej nie byłoby w ogóle ich postaci i życia. Nie odczuwaliśmy tego, ich rozkoszy, bólu, radości, cierpień i końca i z jednej strony to dobrze, że byliśmy za przerwą w istnieniu, odizolowani od innych, nie musieliśmy uczestniczyć w ich istnieniu i śmierci, nie było tam naszego własnego ducha, ale jak to zrozumieć? Te wszystkie byty nie mogły istnieć sobie tak jak wyobrażamy to sobie my z naszego punktu widzenia - automatycznie, samoistnie, na zewnątrz, jakiś tam tłum postaci organizmów w oddali, poddanych prawom przyrody, tylko właśnie musiały przeżyć to na sobie identycznie jak my teraz. Więc jakiś własny duch tam był. Wszystko na własnej skórze. A jednak nie musieliśmy to być my, nie musieliśmy odczuwać wszystkich ich cierpień, lęków, niepokojów, ran i śmierci. To się nie sumuje w jednym odczuwaniu mimo tego, że naprawdę tak było - było wiele odczuwań życia i śmierci nie do odróżnienia i nie do oddzielenia w żaden sposób od naszego. Oddychamy z ulgą, że nie musimy na własnej skórze odczuwać istnienia jakiegoś ubogiego Afykańczyka, co go w nocy pożrą lwy, że nie ma tam naszego ducha, ale kiedy nasze istnienie się kończy i znika, wtedy pewnie chętnie byśmy odkryli nawet i taką możliwość, takie odczuwanie siebie, żeby przedłużyć sobie życie. Tymczasem tam cały czas duch był, to on istniał, a z jego punktu widzenia, to my byliśmy tylko jakąś postacią fizyczną na zewnątrz, elementem środowiska.
Albo coś źle liczymy liczbę naszych istnień, biorąc pod uwagę tylko nasze niby jednorazowe jednostkowe doczesne życie do śmierci i nicości, bo może mamy więcej niż jedno przejście przez istnienie, może nawet powszechną nieskończoną liczbę równoległych przejść, albo jest w tym jakaś dalsza zagadka.
Pewnie jest dalsza głębsza naturalna zagadka, bo reinkarnacja czy wędrówka dusz to zbyt proste by było.
Z poziomem istnienia w człowieku jest podobnie. Mogło się zdarzyć, że cała ludzkość byłaby w tym momencie dla nas tylko jakimś egzotycznym nieznanym gatunkiem gdzieś w zakamarkach Kosmosu, różnym od nas, w którym nikogo z nas by nie było. Istniałby sobie taki Cezary z forum evotu, piszący te słowa na komputerze, ale mnie by w nim nie było. To tylko jakiś człowiek, gdzieś tam w tłumie Ziemian, pewnie odczuwający swoje istnienie w tej formie, ale jak to zrozumieć, kiedy nie jest się związanym duchem od narodzin w takim a nie innym układzie biologicznym?
Nie wiadomo.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Wychodzi na to, że istnielibyśmy jednocześnie. Niezły ciekawy koszmar
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Dlaczego koszmar? Bo nie odczuwamy niczego, co dzieje się z drugą osobą, nawet jej zniknięcia w śmierci, a to naprawdę się dzieje w dziwny sposób tak jak dla nas samych.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Tak to jest jak ewolucja zacznie przypadkowo zlepiać cząsteczki życia w pierwotniaki w wielu miejscach i egzemplarzach osobno w pierwotnym oceanie. Później tworzą się takie dramaty życia i śmierci.
- AgnieszkaSylwia
- zaufany użytkownik
- Posty: 3192
- Rejestracja: śr wrz 13, 2017 5:44 pm
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Raczej jego nauczyciel Sokrates, bo to on był "akuszerką pomagającą >urodzić< swojemu rozmówcy (tkwiącą w nim) prawdę". Chociaż "match" to chyba zapałki, a to brzmi prawie jak "macierz". Ale interesują mnie Twoje ścieżki dedukcyjne, więc proszę oświetl nam drogę. Z punktu widzenia fizyka programisty też...
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
macierze w inf to pętleMeduzola pisze: ↑pn sie 29, 2022 4:44 amRaczej jego nauczyciel Sokrates, bo to on był "akuszerką pomagającą >urodzić< swojemu rozmówcy (tkwiącą w nim) prawdę". Chociaż "match" to chyba zapałki, a to brzmi prawie jak "macierz". Ale interesują mnie Twoje ścieżki dedukcyjne, więc proszę oświetl nam drogę. Z punktu widzenia fizyka programisty też...
na tym forum wszyscy żartują. schizofrenia nie istnieje. tu mamy hyde park do debat kto głupszy.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Grupka studentów na egzaminie z matematyki na politechnice ogląda zadania, które dostali. Ktoś mówi:
-No to zaczynamy od macierzy.
Na to inny student z przekonaniem:
-Od pacierzy!
-No to zaczynamy od macierzy.
Na to inny student z przekonaniem:
-Od pacierzy!
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Ale nie było tak tragicznie. Podstawy nie są takie trudne.
Pewien wykładowca nie był zachwycony, że macierzy uczy się studentów w pierwszych latach nauki, bo wprawdzie macierze mają olbrzymie zastosowanie w naukach ścisłych i przyrodniczych, ale to jeszcze nie ten etap. Najpierw studenci powinni zrozumieć do czego to służy, a żeby to zrozumieć, to muszą być na nieco wyższym stopniu zaawansowania w rozwoju naukowym.
Przypomina mi się fragment opowiadania "Koniec świata o ósmej. (Bajka amerykańska)", w którym stary woźny pracujący na uczelni tak dobrze rozeznawał się w rachunku całkowym i macierzowym, że studenci prosili go, żeby im pomagał. Gdzieś czytałem interpretację, że tak naprawdę nie chodziło o system amerykański, gdzie zdolni i mądrzy ludzie mogą liczyć najwyżej na taką karierę i marnują się, lecz o jakiś inny niesprawiedliwy system społeczno-gospodarczy występujący w innych rejonach planety.
A może to chodziło o opowiadanie o wynalazcy doskonałego wykrywacza prawdy, Electric Subversive Ideas Detector, którego wynalazca sam padł jego ofiarą i został osądzony jako wróg ustroju na podstawie całkiem zwyczajnych odpowiedzi dotyczących prowadzonego życia. Trafił do więzienia.
Algorytm maszyny tak wziął go w krzyżowy ogień pytań, i tak automatycznie wykreował charakterystykę, że wyszło na to, że jest "czerwony", komunistą.
Możliwe, że to była aluzja do zjawisk występujących po przeciwnej stronie globu w innym ustroju.
Dlaczego tak uważano? Bo występująca w zakończeniu prostacka gadka strażników więziennych była bardziej prawdopodobna dla tamtych okolic. Jak wykryć prawdę?
https://forum.lem.pl/index.php?topic=883.0
Pewien wykładowca nie był zachwycony, że macierzy uczy się studentów w pierwszych latach nauki, bo wprawdzie macierze mają olbrzymie zastosowanie w naukach ścisłych i przyrodniczych, ale to jeszcze nie ten etap. Najpierw studenci powinni zrozumieć do czego to służy, a żeby to zrozumieć, to muszą być na nieco wyższym stopniu zaawansowania w rozwoju naukowym.
Przypomina mi się fragment opowiadania "Koniec świata o ósmej. (Bajka amerykańska)", w którym stary woźny pracujący na uczelni tak dobrze rozeznawał się w rachunku całkowym i macierzowym, że studenci prosili go, żeby im pomagał. Gdzieś czytałem interpretację, że tak naprawdę nie chodziło o system amerykański, gdzie zdolni i mądrzy ludzie mogą liczyć najwyżej na taką karierę i marnują się, lecz o jakiś inny niesprawiedliwy system społeczno-gospodarczy występujący w innych rejonach planety.
A może to chodziło o opowiadanie o wynalazcy doskonałego wykrywacza prawdy, Electric Subversive Ideas Detector, którego wynalazca sam padł jego ofiarą i został osądzony jako wróg ustroju na podstawie całkiem zwyczajnych odpowiedzi dotyczących prowadzonego życia. Trafił do więzienia.
Algorytm maszyny tak wziął go w krzyżowy ogień pytań, i tak automatycznie wykreował charakterystykę, że wyszło na to, że jest "czerwony", komunistą.
Możliwe, że to była aluzja do zjawisk występujących po przeciwnej stronie globu w innym ustroju.
Dlaczego tak uważano? Bo występująca w zakończeniu prostacka gadka strażników więziennych była bardziej prawdopodobna dla tamtych okolic. Jak wykryć prawdę?
https://forum.lem.pl/index.php?topic=883.0
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
"Jeden podstęp inspirowany lekturą Karola Maya"
https://forum.lem.pl/index.php?topic=883.0
Ciekawe, który to podstęp. Trzeba będzie jeszcze raz dokładnie sobie przeczytać to opowiadanie.
Old Shatterhand też lubił czasem bawić się w tajniaka i wyciągać informacje od ludzi przedstawiając się jako ktoś inny, szczególnie kiedy ścigał Santera. Gdzieś było, że przedstawił się jako März, to znaczy marzec, zamiast Maj. Kobieta naiwna wszystko mu wyśpiewała.
https://forum.lem.pl/index.php?topic=883.0
Ciekawe, który to podstęp. Trzeba będzie jeszcze raz dokładnie sobie przeczytać to opowiadanie.
Old Shatterhand też lubił czasem bawić się w tajniaka i wyciągać informacje od ludzi przedstawiając się jako ktoś inny, szczególnie kiedy ścigał Santera. Gdzieś było, że przedstawił się jako März, to znaczy marzec, zamiast Maj. Kobieta naiwna wszystko mu wyśpiewała.
- AgnieszkaSylwia
- zaufany użytkownik
- Posty: 3192
- Rejestracja: śr wrz 13, 2017 5:44 pm
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
A czy "Rękopis Księdza Koszyczka" ("Szatan z siódmej klasy", 1937) zanaleziony przez Adasia Cisowskiego też może być taką "spętloną macierzą" z platońskiego "świata idei" dostępnego w widzialnych nad ogniskiem cieniach w zimnej jaskini!?
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Musiałbym zajrzeć i sobie przeczytać jeszcze raz. Też była jakaś intryga, szukanie skarbu, odczytywanie szyfrów i znaków, ale nie taka brutalna egzotyczna akcja i dzika przygoda jak u Karola Maya. To bardziej powieść obyczajowa.
Z książki "Szatan z siódmej klasy" zapamiętałem najbardziej sytuację, w której dziewczyna zastanawiając się nad czymś marszczy brwi a naiwny zakochany Adaś myśli: "Jak ona ślicznie marszczy brwi". A gdyby nagle kopnęła stół, to zakochany też by pomyślał o niej tak samo: "Jak ona ślicznie kopie stół". Gdyby kichnęła, parsknęła rechotem lub cokolwiek, to też tak samo... Zakochanie się to koszmar.
Było też za to dosyć niepochlebne stwierdzenie o pomysłach detektywistycznych Karola Maya, kiedy Adaś probował naśladować mistrza Dzikiego Zachodu i Indian i podejść kryminalistę, ale nie udało się i dostał od niego po głowie.
Widocznie do takich polowań trzeba trenować w oryginalnych dzikich warunkach całe życie jak rdzenni Amerykanie.
Za to w wykorzystano jeszcze bardziej mało wiarygodny i naiwny podstęp, kiedy zamiast broni użyto ołówka przystawionego do pleców. W filmie szczególnie zabawnie to wygląda. Ale mniejsza z tym, bo to powieść o miłości, takiej pierwszej, naiwnej, idealistycznej.
Morał był mniej więcej taki, że niebieskie oczy dziewczyny są piękniejsze i cenniejsze od wszystkich drogich kamieni a czyste serce od rubinów itd.
Z książki "Szatan z siódmej klasy" zapamiętałem najbardziej sytuację, w której dziewczyna zastanawiając się nad czymś marszczy brwi a naiwny zakochany Adaś myśli: "Jak ona ślicznie marszczy brwi". A gdyby nagle kopnęła stół, to zakochany też by pomyślał o niej tak samo: "Jak ona ślicznie kopie stół". Gdyby kichnęła, parsknęła rechotem lub cokolwiek, to też tak samo... Zakochanie się to koszmar.
Było też za to dosyć niepochlebne stwierdzenie o pomysłach detektywistycznych Karola Maya, kiedy Adaś probował naśladować mistrza Dzikiego Zachodu i Indian i podejść kryminalistę, ale nie udało się i dostał od niego po głowie.
Widocznie do takich polowań trzeba trenować w oryginalnych dzikich warunkach całe życie jak rdzenni Amerykanie.
Za to w wykorzystano jeszcze bardziej mało wiarygodny i naiwny podstęp, kiedy zamiast broni użyto ołówka przystawionego do pleców. W filmie szczególnie zabawnie to wygląda. Ale mniejsza z tym, bo to powieść o miłości, takiej pierwszej, naiwnej, idealistycznej.
Morał był mniej więcej taki, że niebieskie oczy dziewczyny są piękniejsze i cenniejsze od wszystkich drogich kamieni a czyste serce od rubinów itd.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
I o taki skarb pewnie chodziło, o miłość i dziewczynę a nie o skrzynię diamentów, którą jacyś dawni cudzoziemcy ukryli i zaszyfrowali naiwnie cytatem z Boskiej Komedii Dantego "na odrzwiach czyta się ten napis o treści mej duszy tajemnej". To chyba chodziło o drzwi do którychś zaświatów, nieba, czyścca i piekła, może warto przeczytać tego Dantego.
Żeby jednak nie było zbyt słodko, to Makuszyński też przestrzega młodzież przed zdradliwymi kobietami. Lekko i dowcipnie, żartując z naiwnych perypetii młodzieńczych zakochań, ale tak naprawdę pod tym kryje się rzeczywistość wcale nie do śmiechu. W życiu młodych różnie bywa, zdarzają się realne dramaty. I nie zależy to od koloru włosów dziewczyny. Wygląda to też na takie lekkie krążenie wokół prawdziwego problemu, dla niepoznaki, żeby nie mówić wprost o powszechnych pułapkach i zdradach dorosłego życia, zdradach, rozwodach, brudach damsko-męskich.
Jak to było?
"Daremnie ostrzegali go przyjaciele przed tym zdradliwym kolorem włosów, w który skwapliwie stroją się czarownice i
kobiety przewrotne"
Żeby jednak nie było zbyt słodko, to Makuszyński też przestrzega młodzież przed zdradliwymi kobietami. Lekko i dowcipnie, żartując z naiwnych perypetii młodzieńczych zakochań, ale tak naprawdę pod tym kryje się rzeczywistość wcale nie do śmiechu. W życiu młodych różnie bywa, zdarzają się realne dramaty. I nie zależy to od koloru włosów dziewczyny. Wygląda to też na takie lekkie krążenie wokół prawdziwego problemu, dla niepoznaki, żeby nie mówić wprost o powszechnych pułapkach i zdradach dorosłego życia, zdradach, rozwodach, brudach damsko-męskich.
Jak to było?
"Daremnie ostrzegali go przyjaciele przed tym zdradliwym kolorem włosów, w który skwapliwie stroją się czarownice i
kobiety przewrotne"