Łamigłówka Stanisława Lema
Moderator: moderatorzy
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Przegraj swoją świadomość na eMule!
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Tymczasem okazało się, czym inspirował się pisarz tworząc swoje filozoficzne zagadki.
"Zespół Capgrasa, inaczej zespół Sozji, to zaburzenie psychiczne, które charakteryzuje się obecnością specyficznych urojeń - chory twierdzi, znana mu osoba (lub kilka osób), np. członek rodziny, przyjaciel, sąsiad, został podmieniony przez osobę o tym samym wyglądzie i zachowaniu. Twarz tej osoby nadal jest prawidłowo rozpoznawana przez chorego, ale nie ma psychologicznych ani fizjologicznych reakcji emocjonalnych związanych z poczuciem zaufania lub intymności.
Zespół Capgrasa należy do tzw. urojeniowego zespołu błędnej identyfikacji (delusional misidentification syndrome – DMS) - grupy ksobnych zaburzeń urojeniowych. Chory, u którego zdiagnozowano tego typu urojenia, jest przekonany, że osoby, przedmioty lub miejsca z jego otoczenia straciły lub zmieniły swą tożsamość. Do urojeniowego zespołu błędnej identyfikacji należą także zespół Fregoliego (schorzenie o charakterze odwrotnym do zespołu Capgrasa) oraz zespół intermetamorfozy i zespół sobowtóra
(...)
Zespół Capgrasa - objawy
Chory twierdzi, że bliska mu osoba (lub kilka osób) została podmieniona przez sobowtóra, a niekiedy przez robota lub istotę pozaziemską. Jednak nie potrafi logicznie wytłumaczyć, w jakim celu taki zabieg został wykonany. Mimo to przekonanie o podmianie w dalszym ciągu jest utrzymywane i nie można go w żaden sposób wyperswadować. Co ciekawe, chory nie podejmuje próby poszukiwania osób podmienionych ani nawet nie jest ciekawy, co się z nimi stało. Zwykle skupia się na działaniach, których celem jest zdemaskowanie "oszusta". Może także zachowywać się bardzo agresywnie wobec wyimaginowanego sobowtóra, a nawet podjąć próbę jego unicestwienia. Inni pacjenci mogą wykazywać lęk przed rzekomo podmienioną osobą".
https://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/ ... -WoYt.html
"Zespół Fregoliego to zaburzenie psychiczne, które cechuje obecność urojenia o absurdalnej treści. Chory twierdzi, że wszyscy ludzie są tak naprawdę jedną osobą, która nieustannie zmienia swój wygląd. Jakie są przyczyny i pozostałe objawy zespołu Fregoliego? Jak przebiega leczenie chorego?
Zespół Fregoliego to bardzo rzadkie zaburzenie psychiczne, które należy do tzw. urojeniowego zespołu błędnej identyfikacji (delusional misidentification syndrome – DMS) - grupy ksobnych zaburzeń urojeniowych. Chory zmagający się z tego typu zaburzeniami twierdzi, że osoby, przedmioty lub miejsca z jego otoczenia straciły lub zmieniły swą tożsamość. W przypadku zespołu Fregiloiego chory jest przekonany, że wszyscy ludzie to jedna i ta sama osoba (zwykle dobrze znana choremu), która cały czas zmienia swój wygląd. Mimo logicznego uzasadniania nieprawdziwości tych przekonań, są one niepodatne na wszelkie próby ich wyperswadowania.
Nazwa choroby pochodzi od nazwiska włoskiego aktora – Leopoldo Fregoliego. Słynął on z tego, że podczas występów teatralnych często zmieniał swój wizerunek. Chorobę po raz pierwszy zdiagnozowano ją w 1927 r. u 27-letniej kobiety. Twierdziła ona uparcie, że prześladują ją dwaj mężczyźni, przybierający postać różnych ludzi.
Zespół Fregoliego - przyczyny
Przypuszcza się, że przyczyną zespołu Fregoliego są zaburzenia w obrębie ośrodkowego układu nerwowego. Urojenia o tak absurdalnej treści mogą się rozwinąć m.in. u osób, u których zdiagnozowano guza przysadki, a także zarażonych wirusem HIV lub kiłą. W późnym stadium kiły, kiedy dochodzi do zmian organicznych w mózgu, mogą występować urojenia absurdalne, fantastyczne. Niektórzy badacze twierdzą, że tego typu urojenia mogą pojawić się w przebiegu cukrzycy, nadciśnienia tętniczego, niedoczynności tarczycy i po zatruciach, np. disulfiramem (lek stosowany w leczeniu alkoholizmu). Objawy zespołu Fregoliego obserwuje się w także u osób cierpiących na schizofrenię i otępienie starcze.
Zespół Fregoliego - objawy
Chory uporczywie twierdzi, że wszyscy ludzie są tą samą, dobrze znaną mu osobą, a różnice w ich wyglądzie zewnętrznym wynikają z tego, że osoba ta wciąż się przebiera. Ponadto u chorego pojawiają się urojenia prześladowcze. Chory sądzi, że jest śledzony, podsłuchiwany i podglądany ukrytą kamerą przez osobę, która przybiera postać różnych ludzi, mimo iż nie ma ku temu logicznych przesłanek.
Jak w rzeczywistości mogą objawiać się tego typu urojenia? Lekarze opisali przypadek 66-letniej kobiety z objawami nadciśnienia tętniczego, która twierdziła, że jej kuzyn wraz z żoną przebierają się, żeby udawać sąsiadów. Następnie śledzą ją, ponieważ są świadomi tego, że ona zna ich sekrety. U kobiety tej zdiagnozowano uszkodzenie w prawej okolicy skroniowo-ciemieniowej, które prawdopodobnie było przyczyną zaburzeń psychicznych".
https://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/ ... -YTgS.html
"Zespół intermetamorfozy, urojenie intermetamorfozy – zaburzenie urojeniowe zaliczane do urojeniowych syndromów błędnej identyfikacji powodujące, iż chory jest przekonany, iż osoby w jego otoczeniu zmieniają i wymieniają się wyglądem oraz osobowością[1]. W konsekwencji chory podczas rozmowy z daną osobą może po pewnym czasie stwierdzić, że rozmawia teraz z inną osobą, mimo iż rozmówca się nie zmienił[2].
Zaburzenie to po raz pierwszy opisane zostało w 1932 roku przez P. Courbona i J. Tusquesa w Illusions d'intermétamorphose et de la charme[3]. Opisali przypadek 58-letniej kobiety, która doznawała częstych "zwidów" polegających na tym, iż jej mąż zamieniał się miejscami z jej sąsiadem[2]. Niektóre elementy wizerunku jej męża jednak nie zmieniały się – nadal miał taki sam kolor oczu oraz nie miał palca, którego utracił w wyniku amputacji. Kobieta w wyniku zaburzenia również widziała transmutację obiektów, zwierząt domowych oraz elementów swojego ubioru".
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zesp%C3%B ... etamorfozy
"Zespół sobowtóra – chory jest przekonany, że istnieje osoba identyczna z nim samym zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym"
https://pl.wikipedia.org/wiki/Urojeniow ... ntyfikacji
W czym więc problem? To po prostu złudzenia i zaburzenia, halucynacje albo urojenia, czasem wywołane uszkodzeniem struktury i funkcji mózgu, komórek organizmu.
Cała zabawa polega na tym, że wraz z rozwojem techniki pojawią się podobne sytuacje i dylematy, ale tym razem nie wynikające z zaburzeń zmysłów i urojeń, a całkiem realne i poważne.
"Pierwszymi objawami DLB są często omamy wzrokowe, epizody dezorientacji w ciągu dnia oraz zaburzenia snu. Halucynacje (omamy) wzrokowe są objawem osiowym w DLB [3] i są to najczęstsze objawy psychotyczne (78%) obok zespołów błędnego rozpoznawania (np. zespół Capgrasa, objaw telewizora) (56%) i urojeń (25%) [5]. Treścią tych wyraźnych i szczegółowych doznań omamowych są zwykle barwne, trójwymiarowe obrazy zwierząt i dzieci pojawiające się w domu pacjenta [6]. Często są to obrazy postrzegane jako niezagrażające, a niekiedy ich widok może być nawet dla chorego przyjemny. Pacjenci mogą mieć również złudzenie ruchu nieruchomych obiektów"
https://journals.viamedica.pl/polski_pr ... 4017/34532
Solaris się kojarzy od razu na początek. Astronauci sprawdzali czy nie są to omamy. Niestety, nie.
To realne twory fizyczne, które konstruował mechanizm ponadludzki z neutrin. Wprawdzie na podstawie wysondowania umysłów i pamięci ludzi, ale to było realne, fizyczne.
Innym nieprzewidzianym skutkiem zmaterializowania się wspomnień były skutki psychologiczne: niewyobrażalne poczucie winy, dyskomfortu, wspomnień, ożycie dawnych przerwanych sytuacji, myśli i ich konsekwencji, kiedy wydawało się, że wszystko takie ludzkie, ulotne, już przeminęło, zmarło i zniknęło. U chorych znika. Co będzie jednak, jeżeli na podstawie najskrytszych dziwnych myśli ludzkich ktoś albo coś stworzy naprawdę obiekty i sceny w rzeczywistym świecie? Co jeżeli zmaterializują się urojenia, nieczyste myśli, złe zamiary ludzkie?
Zespół Capgrasa, Fregoliego też mogły być tylko urojeniem, dopóki technika nie pozwoli na klonowanie postaci, przesiadki świadomości w inne osoby czy istoty itd.
Zespół sobowtóra zacznie być badany przez fizyków, kiedy powstanie możliwość tworzenia dowolnej liczby kopii żywych i zmarłych z atomów na podstawie odczytanej informacji i naszej strukturze.
Wtedy obmyślą eksperyment, który pozwoli stwierdzić, czy rzeczywiście można widzieć naraz dwiema parami oczu, będąc w dwóch miejscach jednocześnie sobą. Zaczną też badać ciągłość duszy zmarłego w jego drugiej wskrzeszonej technicznie postaci.
Mr Johns mógł mieć urojenia, dopóki naprawdę nie został odtworzony z części innego człowieka, który nie istniał i nie narodził się, a on sam nie wie czy nie umarł już. Nikt tego nie wie i nie wie jak zbadać.
I wtedy nie pomoże psychiatra ani neurolog.
Wtedy z dziedziny psychiatrii przejdziemy w dziedzinę filozofii, fizyki i realnych problemów.
Kiedy zaś technika osiągnie taki poziom, że będzie można konstruować układy zdolne do wytwarzania świata całego dla świadomości zamieszkujących je wewnątrz tych komputerów urojenie intermetamorfozy będzie bzdurką wobec powstałych wtedy realnych problemów ontologicznych:
"Podchodząc do półek wskazał na najwyższej osobno stojącą skrzynię.
- To jest wariat mojego świata - powiedział i jego twarz odmieniła się w
uśmiechu. - Czy pan wie, do czego doszedł w swym szaleństwie, które odosobniło
go od innych? Poświęcił się szukaniu zawodności swego świata. Bo ja nie
twierdziłem, Tichy, że ten jego świat jest niezawodny. Doskonały.
Najsprawniejszy mechanizm może się czasem zaciąć, to jakiś przeciąg rozkołysze
kable i zetkną się na mgnienie, to znowu mrówka dostanie się do wnętrza bębna...
i wie pan, co on wtedy myśli, ten szaleniec? Że telepatię wywołuje lokalne
krótkie spięcie drutów należących do dwu różnych skrzyń... że ujrzenie
przyszłości zdarza się, kiedy czerpak, rozchwiany, przeskoczy nagle z właściwej
taśmy na tę, która ma się dopiero rozwinąć za wiele lat. Że uczucie, jakoby
przeżył już to, co zdarza mu się naprawdę po raz pierwszy, spowodowane jest
zacięciem selektora, a kiedy on nie tylko zadrży w swoim miedzianym łożysku, ale
zakołysze się jak wahadło, trącony, bo ja wiem, przez... mrówkę - to jego świat
doznaje zdumiewających i niewytłumaczalnych wydarzeń; w kimś zapala się nagłe i
bezrozumne uczucie, ktoś zaczyna wieszczyć, przedmioty poruszają się same albo
zamieniają miejscami... a przede wszystkim na skutek tych ruchów rytmicznych
występuje... prawo serii! Grupowania się rzadkich i dziwnych zjawisk w ciągi...
i jego obłęd, sycąc się takimi, przez ogół lekceważonymi fenomenami, kulminuje w
twierdzeniu, za które osadzą go niebawem w domu obłąkanych... że on sam jest
żelazną skrzynią, tak jak wszyscy, co go otaczają, że ludzie są tylko
urządzeniami w kącie starego, zakurzonego laboratorium, a świat, jego uroki i
zgrozy to tylko złudzenia - i odważył się pomyśleć nawet o swoim Bogu, Tichy,
Bogu, który dawniej, kiedy był jeszcze naiwny, robił cuda, ale potem jego świat
wychował go sobie, tego stwórcę, nauczył go, że jedyna rzecz, jaką wolno mu
robić, to - nie wtrącać się, nie istnieć, nie odmieniać niczego w swoim dziele,
albowiem tylko w nie wzywanej boskości można pokładać ufność... Wezwana, okazuje
się ułomną - i bezsilną... A wie pan, co myśli ten jego Bóg, Tichy?
- Tak - odparłem. - Że jest taki sam jak on. Ale wówczas możliwe jest i to, że
właściciel zakurzonego laboratorium, w którym MY stoimy na półkach, sam też jest
skrzynią, którą zbudował inny, wyższego jeszcze rzędu uczony, posiadacz
oryginalnych i fantastycznych koncepcji. .. i tak w nieskończoność. Każdy z tych
eksperymentatorów jest Bogiem - jest stwórcą swojego świata, tych skrzyń i ich
losu, i ma pod sobą swoich Adamów i swoje Ewy, a nad sobą - swojego, następnego,
w hierarchii wyższego Boga. I po to pan to zrobił, profesorze..."
"Dzienniki gwiazdowe". Stanisław Lem
"Zespół Capgrasa, inaczej zespół Sozji, to zaburzenie psychiczne, które charakteryzuje się obecnością specyficznych urojeń - chory twierdzi, znana mu osoba (lub kilka osób), np. członek rodziny, przyjaciel, sąsiad, został podmieniony przez osobę o tym samym wyglądzie i zachowaniu. Twarz tej osoby nadal jest prawidłowo rozpoznawana przez chorego, ale nie ma psychologicznych ani fizjologicznych reakcji emocjonalnych związanych z poczuciem zaufania lub intymności.
Zespół Capgrasa należy do tzw. urojeniowego zespołu błędnej identyfikacji (delusional misidentification syndrome – DMS) - grupy ksobnych zaburzeń urojeniowych. Chory, u którego zdiagnozowano tego typu urojenia, jest przekonany, że osoby, przedmioty lub miejsca z jego otoczenia straciły lub zmieniły swą tożsamość. Do urojeniowego zespołu błędnej identyfikacji należą także zespół Fregoliego (schorzenie o charakterze odwrotnym do zespołu Capgrasa) oraz zespół intermetamorfozy i zespół sobowtóra
(...)
Zespół Capgrasa - objawy
Chory twierdzi, że bliska mu osoba (lub kilka osób) została podmieniona przez sobowtóra, a niekiedy przez robota lub istotę pozaziemską. Jednak nie potrafi logicznie wytłumaczyć, w jakim celu taki zabieg został wykonany. Mimo to przekonanie o podmianie w dalszym ciągu jest utrzymywane i nie można go w żaden sposób wyperswadować. Co ciekawe, chory nie podejmuje próby poszukiwania osób podmienionych ani nawet nie jest ciekawy, co się z nimi stało. Zwykle skupia się na działaniach, których celem jest zdemaskowanie "oszusta". Może także zachowywać się bardzo agresywnie wobec wyimaginowanego sobowtóra, a nawet podjąć próbę jego unicestwienia. Inni pacjenci mogą wykazywać lęk przed rzekomo podmienioną osobą".
https://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/ ... -WoYt.html
"Zespół Fregoliego to zaburzenie psychiczne, które cechuje obecność urojenia o absurdalnej treści. Chory twierdzi, że wszyscy ludzie są tak naprawdę jedną osobą, która nieustannie zmienia swój wygląd. Jakie są przyczyny i pozostałe objawy zespołu Fregoliego? Jak przebiega leczenie chorego?
Zespół Fregoliego to bardzo rzadkie zaburzenie psychiczne, które należy do tzw. urojeniowego zespołu błędnej identyfikacji (delusional misidentification syndrome – DMS) - grupy ksobnych zaburzeń urojeniowych. Chory zmagający się z tego typu zaburzeniami twierdzi, że osoby, przedmioty lub miejsca z jego otoczenia straciły lub zmieniły swą tożsamość. W przypadku zespołu Fregiloiego chory jest przekonany, że wszyscy ludzie to jedna i ta sama osoba (zwykle dobrze znana choremu), która cały czas zmienia swój wygląd. Mimo logicznego uzasadniania nieprawdziwości tych przekonań, są one niepodatne na wszelkie próby ich wyperswadowania.
Nazwa choroby pochodzi od nazwiska włoskiego aktora – Leopoldo Fregoliego. Słynął on z tego, że podczas występów teatralnych często zmieniał swój wizerunek. Chorobę po raz pierwszy zdiagnozowano ją w 1927 r. u 27-letniej kobiety. Twierdziła ona uparcie, że prześladują ją dwaj mężczyźni, przybierający postać różnych ludzi.
Zespół Fregoliego - przyczyny
Przypuszcza się, że przyczyną zespołu Fregoliego są zaburzenia w obrębie ośrodkowego układu nerwowego. Urojenia o tak absurdalnej treści mogą się rozwinąć m.in. u osób, u których zdiagnozowano guza przysadki, a także zarażonych wirusem HIV lub kiłą. W późnym stadium kiły, kiedy dochodzi do zmian organicznych w mózgu, mogą występować urojenia absurdalne, fantastyczne. Niektórzy badacze twierdzą, że tego typu urojenia mogą pojawić się w przebiegu cukrzycy, nadciśnienia tętniczego, niedoczynności tarczycy i po zatruciach, np. disulfiramem (lek stosowany w leczeniu alkoholizmu). Objawy zespołu Fregoliego obserwuje się w także u osób cierpiących na schizofrenię i otępienie starcze.
Zespół Fregoliego - objawy
Chory uporczywie twierdzi, że wszyscy ludzie są tą samą, dobrze znaną mu osobą, a różnice w ich wyglądzie zewnętrznym wynikają z tego, że osoba ta wciąż się przebiera. Ponadto u chorego pojawiają się urojenia prześladowcze. Chory sądzi, że jest śledzony, podsłuchiwany i podglądany ukrytą kamerą przez osobę, która przybiera postać różnych ludzi, mimo iż nie ma ku temu logicznych przesłanek.
Jak w rzeczywistości mogą objawiać się tego typu urojenia? Lekarze opisali przypadek 66-letniej kobiety z objawami nadciśnienia tętniczego, która twierdziła, że jej kuzyn wraz z żoną przebierają się, żeby udawać sąsiadów. Następnie śledzą ją, ponieważ są świadomi tego, że ona zna ich sekrety. U kobiety tej zdiagnozowano uszkodzenie w prawej okolicy skroniowo-ciemieniowej, które prawdopodobnie było przyczyną zaburzeń psychicznych".
https://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/ ... -YTgS.html
"Zespół intermetamorfozy, urojenie intermetamorfozy – zaburzenie urojeniowe zaliczane do urojeniowych syndromów błędnej identyfikacji powodujące, iż chory jest przekonany, iż osoby w jego otoczeniu zmieniają i wymieniają się wyglądem oraz osobowością[1]. W konsekwencji chory podczas rozmowy z daną osobą może po pewnym czasie stwierdzić, że rozmawia teraz z inną osobą, mimo iż rozmówca się nie zmienił[2].
Zaburzenie to po raz pierwszy opisane zostało w 1932 roku przez P. Courbona i J. Tusquesa w Illusions d'intermétamorphose et de la charme[3]. Opisali przypadek 58-letniej kobiety, która doznawała częstych "zwidów" polegających na tym, iż jej mąż zamieniał się miejscami z jej sąsiadem[2]. Niektóre elementy wizerunku jej męża jednak nie zmieniały się – nadal miał taki sam kolor oczu oraz nie miał palca, którego utracił w wyniku amputacji. Kobieta w wyniku zaburzenia również widziała transmutację obiektów, zwierząt domowych oraz elementów swojego ubioru".
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zesp%C3%B ... etamorfozy
"Zespół sobowtóra – chory jest przekonany, że istnieje osoba identyczna z nim samym zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym"
https://pl.wikipedia.org/wiki/Urojeniow ... ntyfikacji
W czym więc problem? To po prostu złudzenia i zaburzenia, halucynacje albo urojenia, czasem wywołane uszkodzeniem struktury i funkcji mózgu, komórek organizmu.
Cała zabawa polega na tym, że wraz z rozwojem techniki pojawią się podobne sytuacje i dylematy, ale tym razem nie wynikające z zaburzeń zmysłów i urojeń, a całkiem realne i poważne.
"Pierwszymi objawami DLB są często omamy wzrokowe, epizody dezorientacji w ciągu dnia oraz zaburzenia snu. Halucynacje (omamy) wzrokowe są objawem osiowym w DLB [3] i są to najczęstsze objawy psychotyczne (78%) obok zespołów błędnego rozpoznawania (np. zespół Capgrasa, objaw telewizora) (56%) i urojeń (25%) [5]. Treścią tych wyraźnych i szczegółowych doznań omamowych są zwykle barwne, trójwymiarowe obrazy zwierząt i dzieci pojawiające się w domu pacjenta [6]. Często są to obrazy postrzegane jako niezagrażające, a niekiedy ich widok może być nawet dla chorego przyjemny. Pacjenci mogą mieć również złudzenie ruchu nieruchomych obiektów"
https://journals.viamedica.pl/polski_pr ... 4017/34532
Solaris się kojarzy od razu na początek. Astronauci sprawdzali czy nie są to omamy. Niestety, nie.
To realne twory fizyczne, które konstruował mechanizm ponadludzki z neutrin. Wprawdzie na podstawie wysondowania umysłów i pamięci ludzi, ale to było realne, fizyczne.
Innym nieprzewidzianym skutkiem zmaterializowania się wspomnień były skutki psychologiczne: niewyobrażalne poczucie winy, dyskomfortu, wspomnień, ożycie dawnych przerwanych sytuacji, myśli i ich konsekwencji, kiedy wydawało się, że wszystko takie ludzkie, ulotne, już przeminęło, zmarło i zniknęło. U chorych znika. Co będzie jednak, jeżeli na podstawie najskrytszych dziwnych myśli ludzkich ktoś albo coś stworzy naprawdę obiekty i sceny w rzeczywistym świecie? Co jeżeli zmaterializują się urojenia, nieczyste myśli, złe zamiary ludzkie?
Zespół Capgrasa, Fregoliego też mogły być tylko urojeniem, dopóki technika nie pozwoli na klonowanie postaci, przesiadki świadomości w inne osoby czy istoty itd.
Zespół sobowtóra zacznie być badany przez fizyków, kiedy powstanie możliwość tworzenia dowolnej liczby kopii żywych i zmarłych z atomów na podstawie odczytanej informacji i naszej strukturze.
Wtedy obmyślą eksperyment, który pozwoli stwierdzić, czy rzeczywiście można widzieć naraz dwiema parami oczu, będąc w dwóch miejscach jednocześnie sobą. Zaczną też badać ciągłość duszy zmarłego w jego drugiej wskrzeszonej technicznie postaci.
Mr Johns mógł mieć urojenia, dopóki naprawdę nie został odtworzony z części innego człowieka, który nie istniał i nie narodził się, a on sam nie wie czy nie umarł już. Nikt tego nie wie i nie wie jak zbadać.
I wtedy nie pomoże psychiatra ani neurolog.

Wtedy z dziedziny psychiatrii przejdziemy w dziedzinę filozofii, fizyki i realnych problemów.
Kiedy zaś technika osiągnie taki poziom, że będzie można konstruować układy zdolne do wytwarzania świata całego dla świadomości zamieszkujących je wewnątrz tych komputerów urojenie intermetamorfozy będzie bzdurką wobec powstałych wtedy realnych problemów ontologicznych:
"Podchodząc do półek wskazał na najwyższej osobno stojącą skrzynię.
- To jest wariat mojego świata - powiedział i jego twarz odmieniła się w
uśmiechu. - Czy pan wie, do czego doszedł w swym szaleństwie, które odosobniło
go od innych? Poświęcił się szukaniu zawodności swego świata. Bo ja nie
twierdziłem, Tichy, że ten jego świat jest niezawodny. Doskonały.
Najsprawniejszy mechanizm może się czasem zaciąć, to jakiś przeciąg rozkołysze
kable i zetkną się na mgnienie, to znowu mrówka dostanie się do wnętrza bębna...
i wie pan, co on wtedy myśli, ten szaleniec? Że telepatię wywołuje lokalne
krótkie spięcie drutów należących do dwu różnych skrzyń... że ujrzenie
przyszłości zdarza się, kiedy czerpak, rozchwiany, przeskoczy nagle z właściwej
taśmy na tę, która ma się dopiero rozwinąć za wiele lat. Że uczucie, jakoby
przeżył już to, co zdarza mu się naprawdę po raz pierwszy, spowodowane jest
zacięciem selektora, a kiedy on nie tylko zadrży w swoim miedzianym łożysku, ale
zakołysze się jak wahadło, trącony, bo ja wiem, przez... mrówkę - to jego świat
doznaje zdumiewających i niewytłumaczalnych wydarzeń; w kimś zapala się nagłe i
bezrozumne uczucie, ktoś zaczyna wieszczyć, przedmioty poruszają się same albo
zamieniają miejscami... a przede wszystkim na skutek tych ruchów rytmicznych
występuje... prawo serii! Grupowania się rzadkich i dziwnych zjawisk w ciągi...
i jego obłęd, sycąc się takimi, przez ogół lekceważonymi fenomenami, kulminuje w
twierdzeniu, za które osadzą go niebawem w domu obłąkanych... że on sam jest
żelazną skrzynią, tak jak wszyscy, co go otaczają, że ludzie są tylko
urządzeniami w kącie starego, zakurzonego laboratorium, a świat, jego uroki i
zgrozy to tylko złudzenia - i odważył się pomyśleć nawet o swoim Bogu, Tichy,
Bogu, który dawniej, kiedy był jeszcze naiwny, robił cuda, ale potem jego świat
wychował go sobie, tego stwórcę, nauczył go, że jedyna rzecz, jaką wolno mu
robić, to - nie wtrącać się, nie istnieć, nie odmieniać niczego w swoim dziele,
albowiem tylko w nie wzywanej boskości można pokładać ufność... Wezwana, okazuje
się ułomną - i bezsilną... A wie pan, co myśli ten jego Bóg, Tichy?
- Tak - odparłem. - Że jest taki sam jak on. Ale wówczas możliwe jest i to, że
właściciel zakurzonego laboratorium, w którym MY stoimy na półkach, sam też jest
skrzynią, którą zbudował inny, wyższego jeszcze rzędu uczony, posiadacz
oryginalnych i fantastycznych koncepcji. .. i tak w nieskończoność. Każdy z tych
eksperymentatorów jest Bogiem - jest stwórcą swojego świata, tych skrzyń i ich
losu, i ma pod sobą swoich Adamów i swoje Ewy, a nad sobą - swojego, następnego,
w hierarchii wyższego Boga. I po to pan to zrobił, profesorze..."
"Dzienniki gwiazdowe". Stanisław Lem
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Wszyscy ludzie na Ziemii to tak naprawdę jedna osoba o tej samej twarzy.
Zespół Capgrasa i Fregoliego został pokazany w jednym z odcinków Doctora Who
Zespół Capgrasa i Fregoliego został pokazany w jednym z odcinków Doctora Who
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Jeśli będziesz patrzyć się w lustro za długo, przestaniesz widzieć swoją twarz.
Dusza wyjdzie z ciała kiedy będzie chciała, a Ziemia będzie dla niej za mała!
Dusza wyjdzie z ciała kiedy będzie chciała, a Ziemia będzie dla niej za mała!
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Kiedyś w dzieciństwie myślałem, że tylko ja tak mam, że nie widzę siebie z zewnątrz, a inni to po prostu jednolity tłum innych postaci bez żadnego takiego własnego punktu odniesienia. Nie znają tego.
Nadal jednak nie wiem, co sprawiło, że akurat w tej postaci mam swój układ odniesienia a nie w jednej z tamtych wszystkich.

Nadal jednak nie wiem, co sprawiło, że akurat w tej postaci mam swój układ odniesienia a nie w jednej z tamtych wszystkich.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Myślę, że jest coś dziwnie charyzmatycznego w prawdziwym narcyzie, prawdziwym solipsystycznym socjopatą, który szczerze wierzy, że jest centrum wszechświata. W jakiś sposób, kiedy wierzysz, że jesteś najważniejszą rzeczą na świecie, inni ludzie wokół ciebie też. Ludzie mogą czcić cię tak bardzo, że wypiją truciznę, jeśli powiesz im by to zrobili. To rodzaj osobowości, która tworzy swój własny kult.
Świadomość, że jest jedyną samoświadomą osobą w tej grze, dodaje jej trochę tej charyzmy. Wie, że ten świat jest fałszywy. Wie, że inni ludzie są fałszywi. Jest gotów odsunąć je na bok, jakby nie miały znaczenia, ponieważ jest absolutnie przekonana, że tak nie jest.
A kiedy traktuje cię jak jedyną prawdziwą osobę w swoim świecie, jest to odurzające. Mieć kogoś tak pewnego siebie, tak wysokiego i potężnego we własnym umyśle, wskazywać cię jako jedynego, który oddycha tym samym rozrzedzonym powietrzem? To prawdziwy zaszczyt, coś w rodzaju prawdziwego uznania, którego wszyscy pragniemy.
Więc nie musisz o tym milczeć, nie?
Zaufaj mi (co niekoniecznie chcesz zrobić), ze wszystkiego jest wyjście. Podczas gdy piszę tę odpowiedź na moim laptopie wyprodukowanym przez i******i i myślę o rewelacjach, które przedstawiłeś, jestem bardzo świadomy, że myślisz o tym samym. Jestem tylko marionetką. Ale zapominasz jedną rzecz… wrodzoną WOLĘ prowadzenia duszy.
Nikt nie musi koniecznie oglądać teledysków, aby zobaczyć, jak d****ł działa. Chciwość, pożądanie i korupcja to codzienne transakcje, tak przebiegłe, że niektórzy mrugają i chybiają. Jednak nadal wierzę, że ten świat jest również pełen piękna i podziwu poza ich kontrolą. Uwierz mi, zawsze jest wyjście.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Solipsysta przynajmniej nie przejmuje się śmiercią innych istot, bo przecież oni naprawdę nie istnieją - są tylko elementami tła świata na horyzoncie.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Nie wczuwa się w duszę czy istnienie/nieistnienie swoich bliskich, którzy odeszli.
Swojej własnej śmierci i tak nie zauważy. (z zewnątrz i od "wewnątrz").
Ale nie rozwiązuje też paradoksu istnień równoległych.
Swojej własnej śmierci i tak nie zauważy. (z zewnątrz i od "wewnątrz").
Ale nie rozwiązuje też paradoksu istnień równoległych.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Cezary123 rozwiązał Łamigłówkę Stanisława Lema z zamkniętymi oczyma (podczas przerwy w istnieniu) w 14,8 s.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Jak rozwiążę, to będę mógł istnieć kimś innym a nie tylko sobą. Tyle możliwości, cały Kosmos istnień. I nawet nieśmiertelność do dyspozycji, lepsza niż się wierzącym w bóstwa śniło. 

Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Właśnie o to chodzi, że dusze są jak równoległe proste, które nigdy nie przecinają się, nie mają punktów wspólnych. Stąd jeden człowiek nie może być kontynuacją drugiego, nawet po śmierci czy zniknięciu tamtego, a nawet jeżeli jego struktura atomów nałoży się na strukturę atomów zmarłego i zajmie jego miejsce w czasie i przestrzeni, to znaczy powstanie druga na miejscu pierwszej bez żadnych śladów obok, tak jak w przypadku Mr. Johnsa.
Dwie proste też mogą być nałożone na siebie i wtedy nie wiadomo czy to jedna czy dwie czy nieskończona ilość nieskończenie cienkich prostych znajdujących się w tym samym miejscu.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Dwie nałożone proste na siebie.
Dwa w jednym. 2 w 1.
Dwie półkule. Dwoje ludzi.
Zamiana ciał?
Regeneracja. Operacja zmiany płci. Odmłodzenie.
Ewangeli Tomasza.
Dwa w jednym. 2 w 1.
Dwie półkule. Dwoje ludzi.
Zamiana ciał?
Regeneracja. Operacja zmiany płci. Odmłodzenie.
Ewangeli Tomasza.
„Szczęśliwy lew, którego zje człowiek. I lew stanie się człowiekiem. Przeklęty człowiek, którego zje lew. I człowiek stanie się lwem” (logion 7).
„Kto poznał świat, znalazł trupa, a kto znalazł trupa, świat nie jest go wart” (logion 57).
„Rzekł im Szymon Piotr: "Niech Mariham odejdzie od nas. Kobiety nie są godne życia". Rzekł Jezus: "Oto poprowadzę ją, aby uczynić ją mężczyzną, aby stała się sama duchem żywym, podobnym do was, mężczyzn. Każda kobieta, która uczyni siebie mężczyzną, wejdzie do królestwa niebios" (logion 114).
- Infalibilis
- bywalec
- Posty: 196
- Rejestracja: ndz lip 04, 2021 10:33 am
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
To dobrze, że nie da się wskrzesić zmarłych ludzi.
Niech mają wieczny spokój.
Niech mają wieczny spokój.
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Niekoniecznie mają wieczny spokój. Nie są świadomi własnego nieistnienia, więc ostatnią rzeczą w rzeczywistości jakiej doznali i jaka w ogóle istnieje nadal, jest owa nieszczęśliwa śmierć, czasem ból, czasem tragiczna scena, żal, odchodzenie.Infalibilis pisze: ↑czw lip 08, 2021 1:24 pm To dobrze, że nie da się wskrzesić zmarłych ludzi.
Niech mają wieczny spokój.
To jest ich wieczny niepokój.
Przeciąga się to w nieskończoność.
Kiedy straciłem kiedyś przytomność nie pamiętałem żadnego świętego spokoju w przerwie w istnieniu, tylko szok związany z ostatnim momentem przed upadkiem na ziemię i następnie dźwiganie się na łokciach z zimnej powierzchni. Oba momenty zlały się w jedną chwilę, a pomiędzy nimi nie było nawet mnie, żebym mógł nieistnieć.
Święty spokój w nieistnieniu po prostu nie istnieje.
- Infalibilis
- bywalec
- Posty: 196
- Rejestracja: ndz lip 04, 2021 10:33 am
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
Jeżeli odrzucimy nadprzyrodzone byty jako niejasne i niepewne, to wtedy i tak pozostaje problem Wszechświata - jaka Natura go konstruuje i sprawia istnienie i bieg zdarzeń?
"A zatem diabeł, jako personifikacja zła, raz jeszcze. Zapewne, Mann otworzył furtkę
interpretacji „empirycznej” — jako że mówi tekst o owych „pialnych procesach” w
pajęczynówce mózgu, które wywołuje spirochaeta pallida, stwarzając możliwość halucynacji.
Również śmierć dziecka mogła być przypadkiem, a nie zemstą diabła za niedotrzymanie
warunków umowy. Czy jednak staje się dzięki temu „Doktor Faustus” — naprawdę
ambiwalentny? Czy możliwe jest takie jego „pojedyncze” odczytanie, które problematykę
metafizyczną redukuje do ludzkiej nędzy i do wpływów — endotoksyny krętka bladego?
Wydaje się to bardziej niż wątpliwe. Diabeł Manna nie pełni w jego powieści takiej samej
funkcji, jaką ma diabeł w „Braciach Karamazow”. Tamten bowiem, niczego w świecie,
samym pojawieniem się swoim, nie odmienia: ów świat pozostaje, w swym biegu, taki sam,
jaki był, z przyszłością równie, jak do owej chwili, niedocieczona. Natomiast Mannowski
przestrukturowuje całość jego wydarzeń: razem z nim pojawia się bowiem przedustawność i
predestynacja. Uznanie go za zjawę chorego mózgu syfilityka powoduje rozpad powieści na
luźne kawały; smutna i haniebna przygoda Leverkuehna, jego twarda samotność, śmierć
dziecka, które pokochał, jak przedtem śmierć lekarza, który go leczył — są to osobne
koincydencje, wypadki, które — poza mózgiem chorego człowieka — w ogóle się w żadną
całość nie wiążą; i mamy wtedy po prostu — jedynie „dziwny zbieg okoliczności”, który
sprawił to, że nie tylko na urojenia i na halucynacje cierpiał Leverkuehn, ale że one się
sprawdzały tak, jakby zawarł z piekłem rzeczywistą, a nie tylko widziadlaną umowę.
Możemy bowiem pod „diabła” podstawić — w planie odczytania „empirycznego” — złość
ludzką, ale jakże ta złość mogłaby — sama — sprawiać, żeby się urzeczywistniało — (poza
zasięgiem działań kompozytora — to, co było tylko owej złości, chorobą rozjątrzonej,
przywidzeniem? Diabeł Manna wprowadza zatem w powieść sztywny determinizm,
przedustawność wydarzeń, nie jest tylko personifikacją „ujemnej boskości”, ale czynnikiem,
który zamienia wnętrze dzieła we wnętrze zegara.
(...)
Lecz jak wygląda tło czasów, na którym rozwija się ta historia? Doznawać w owych
czasach nawet najstraszniejszego zła z wiedzą, że jest, by tak rzec, „adresowane osobiście do
mnie”, ponieważ istnieje Ktoś, kto właśnie mnie upatrzył sobie na ofiarę, to — .co tu mówić
— prawdziwy luksus w porównaniu z regułą i normą epoki. Byliśmy, w Europie, ziarnami,
lecącymi milionowo między kamienie młyńskie i w szczelinach, dzielących życie od śmierci,nie miały te miliony istnień miejsca ani czasu nie to, że na rozhowory z piekłem czy z
niebem, ale na jeden gest, wyraz człowieczeństwa udręczonego. Twarzy, nazwiska,
osobowości pozbawiono ofiary. Jeśli ktoś ginął jako szczególny wybraniec diabelskich czy
niediabelskich sił, wyzwany po imieniu, dla swoich zasług albo grzechów, znajdował się tym
samym w sytuacji niezwykłej, wyjątkowej, godnej zazdrości, a nie współczucia — na owym
tle: przeżywał bowiem, choć momentalnie, wymknięcie się z anonimowości, stawał się
człowiekiem zabijanym, nawet dla mordercy, skoro ów osobę w nim rozpoznał, a nie tylko —
surowiec dla chemicznych fabryk. Była to bowiem epoka masowych rzeźni, zbudowanych
przez dobrych fachowców. Genialność nie miała — pod ich murami — najmniejszego
znaczenia, nie pochylił się nad nią żaden szatan, zajęty rozpoznawaniem wielkich duchów i
czarnym ich wabieniem; była niczym. Czy można sobie wyobrazić diabla w obozie
koncentracyjnym, nie metaforycznego i nie ,,alokalnego”, lecz jako osobę, wdająca się w
pertraktacje z kimkolwiek spośród ludzi? Cóż za nonsens — i co za niesmaczny, koturnowy
fałsz. Każdy człowiek, geniusz czy nie–geniusz, mógł w centrum Europy stać się kupą kości i
flaków, którymi opalało się piece. Tragedia, żeby się rozpocząć, musi dać wstępne
rozpoznanie postaci, jako pewnych osobowości; nawet rozpoznania takiego nie było. Pewne
zajścia — mniejsza o to, czy uwikłane w transcendencję, czy nie — aby urzeczywistniać się,
muszą mieć po temu przesłanki czysto przedmiotowe, trywialnie sprowadzone do warunków
przestrzeni chociażby; myśl sama o umiejscowieniu notarialnych z Ciemnością kontraktów w
owym czasie konkretnym wydaje się i żenująca, i bezsensowna. Przywołany mit traci moc
uchwytu względem rzeczywistości, nazbyt od niego innej.
Dotykam tu sprawy zasadniczej. Nie chodzi bynajmniej o szantaż, który, odwołując się do
zjawisk, jakie przytoczyłem, domaga się — w pełnej słuszności moralnego oburzenia, lecz w
sposób naiwny — aby literatura sprostała c a ł e j rzeczywistości niejako „frontalnie”, aby ją
„naprawdę” przedstawiła — i osądziła. To nie jest możliwe. Nadmiar współczucia sparaliżuje
pióro pisarza tak samo, jak jego totalna obojętność na ludzkie losy. Nauka i sztuka
wykształciły określone metody, aby sprostać światu: pierwsza abstrahuje od konkretnego
przebiegu zdarzeń, druga go uwzniośla. Może ona postępować też inaczej i Mann wiedział o
tym, ale kiedy zasiadł do pisania powieści, która miała mówić także o jego narodzie, złamał
swój najcenniejszy instrument — ironię — którą do tego czasu zawsze się posługiwał. Nie
ośmielił się. jej użyć inaczej, jak tylko cząstkowo i peryferyjnie, adresując ją do postaci
narratora, Serenusa Zeitbloma, a i wtedy uczynił ją lekko mdłą, łagodną — a szkoda. Nie
można było rezygnować z ironii albo z jakichś może jej bardziej drapieżnych form —
szyderczych, groteskowych, potępieńczych — kiedy chodziło o to, żeby ocalić humanizm,
lecz wybrał niewłaściwą drogę: uwznioślenia.
W zbrodniach naszego czasu powtórzyły się, zapewne, zbrodnie doskonale znane już
historii, lecz umoustrualnione przez ich aspekt racjonalny — technologicznych przygotowań i
produkcyjnej realizacji. Nadała go epoka, ponieważ cywilizacja osiągnęła już dostateczny po
temu stopień instrumentalnego rozwoju. Biblia, z której Mann wydobył temat „Historii Jakub
owych”, jest historią .czasów nie mniej może ponurych, przynajmniej w oku współczesnego,
a tylko mgła perspektywy czasowej i wielokrotnie powtarzany proces przemianowywania
krwawych porządków na ich mityczne uwznioślenia uczynił ten zabieg w naszych oczach
usprawiedliwionym. Proces taki zyskuje też pewną sankcję czysto psychologiczną. Jak była o
tym mowa w pierwszej części naszych rozważań, świeże groby mamy za nietykalne, ale
majestat śmierci jest jakimś ciałem lotnym, skoro groby sprzed wieków wolno — np. w
interesie nauki — otwierać. Nadto trudno jest współczuć człowiekowi, który jakieś trzy lub
cztery tysiące lat temu zginął przedwcześnie. Tak czy owak nie żyłby przecież już dzisiaj, a
także echo jego cierpień nie dochodzi do nas, wygaszane rozziewem minionego czasu. Tym
samym wcielanie losów takich istot zamierzchłych, doskonale anonimowych, wręcz
hipotetycznych, w pozy pełne hieratycznego dostojeństwa, spełniające w rytuale, zadanym przez mit, pewien wzniosły obrządek fatalistycznie koniecznych działań, bynajmniej nie
wydaje się nam czymś kolidującym z poczuciem miary czy po prostu przyzwoitości. W
rozumieniu teorii gier tragedia jest sytuacją, pozbawioną strategii wygrywającej; niemniej jest
sytuacją wyboru między rozmaitymi „strategiami klęski”. Poszczególne strategie klęski są
rezultatami rezygnowania z rozmaitych — nietożsamych — wartości konfliktujących. A więc
wybór w sytuacji tragicznej, jako opowiedzenie się za pewnymi wartościami przeciwko
innym, nie jest ani tautologizmy, ani — empirycznie — jałowy. Ktoś ginie, lecz — dzięki
jego wyborowi — jakaś wartość zostaje, poprzez wyróżnienie, ocalona. Otóż —
zapuszczając się dalej na teren fizykalistycznej interpretacji — empiria wyjawia nam, że
istnieją dwa rodzaje porządku: deterministyczny singularnie — i statystycznie. Porządek
statystyczny zjawisk również może oznaczać ich zdeterminowanie, ale ono nie odnosi się do
indywidualnych atomów —czy ludzi, lecz do ich wielkich zbiorów. Zbiór atomowy jest, w
przeciwieństwie do ludzkiego, czysto fizykalny, dlatego stosunki, panujące w zbiorze
ludzkim, są bardziej skomplikowane. Istnieją w mim bowiem rozmaite rodzaje
nieoznaczoności (indeterminizmu). Powiedzmy, że w danym zbiorze ludzkim wszyscy jego
członkowie powzięli określone decyzje, dotyczące ich przyszłego postępowania, przy czym
nie jest to takie postępowanie, w którym zachodziłyby kolizje działań singularnych (a więc
przesądzono powszechnie albo jakiś rodzaj kooperacji, albo co najmniej czynności
nienaruszającej swobody zachowania się innych). Stan przyszły zbioru został dzięki temu
zdeterminowany i gdyby istniał ktoś („demon Laplace’a”), kto poznałby wszystkie
jednostkowe decyzje ludzi, mógłby dokładnie ów stan przyszły przepowiedzieć. Dla tego
„demona” zbiór stracił już wszelką nieokreśloność. Nie stracił jej jednak dla poszczególnych
w nim ludzi, gdyż żaden z nich nie zna wszak decyzji wszystkich innych. Ta osobnicza
niewiedza jest zatem „indeterminizmem subiektywnym” owego zbioru. Oznacza ona
ignorancję tego, czego by się z a s a d n i c z o można było dowiedzieć. (Instytut Gallupa stara
się zostać przedstawionym „demonem”.) Jednakże taki zbiór nie jest zbyt realny, ludzie
bowiem wykazują niewiedzę, nieokreśloność — także w odniesieniu do swoich własnych
decyzji. To, co ktoś myśli, że uczyni w pewnej sytuacji przyszłej, nie musi się wcale
pokrywać z jego — w owej sytuacji, gdy się ona zaktualizuje — realnym zachowaniem. Jedni
zdają sobie sprawę z takiego rozchodzenia się „auto—prognozy” z faktycznymi stanami, inni
zaś się w nim nie orientują. Wykrywać to może badanie opinii publicznej, przed wyborami
np.; gdyż pewien procent wyborców oświadcza zwykle, iż „nie wie, co zadecyduje”. Ta
singularna niewiedza jest w sumie indeterminizmem zbioru już obiektywnym, ponieważ
żadnym badaniem empirycznym (wypytywaniem, badaniem opinii) zredukować jej nie
można.
Ponadto skutki singularnych decyzji mogą wzajemnie z sobą kolidować; daje to
dodatkową nadwyżkę nieokreśloności —obiektywnej, która okazuje się wypadkową
niepewności o czynach przyszłych własnych — ale także innych ludzi — w nowych
sytuacjach nieuchronnego wyboru, jakie z takich zderzeń wynikną.
Lecz aby uczynić obraz pełnym, trzeba uwzględnić jeszcze zjawiska całkowicie
pozapsychiczne, więc czysto fizykalne zbioru, np. katastrofy, trzęsienia ziemi, kryzysy
ekonomiczne, wypadki samochodowe, zachorowania, wygrane na loterii, itp. W sumie jest to
indeterminizm, wywołany fizykalną maturą zbioru, a więc nie tym, że składa się on z
pewnych istot żywych, obdarzonych świadomością, lecz tym, że należą do niego pewne
obiekty materialne, w materialnym bytujące środowisku. Otóż jednostka żyje i działa w
potrójnym co najmniej uwikłaniu indeterminizmów i dlatego często ,nie wie, czy
nieokreśloność jej przyszłości przedstawia miejsce dla swobodnych decyzji własnych, czy
grupowych nacisków, czy wreszcie fizykalnych zjawisk probabilistycznych. To, czy
nieokreśloność singularna jest swobodą indywidualnego działania, więc wolnością także
obiektywną, czy też wydaniem jednostki na łup statystycznych „ślepych trafów”, zależy odkonkretnej sytuacji społecznej, biologicznej i „naturalnej” (tj. wyznaczonej stanem
środowiska przyrodniczego)".
Filozofia przypadku Stanisław Lem
"A zatem diabeł, jako personifikacja zła, raz jeszcze. Zapewne, Mann otworzył furtkę
interpretacji „empirycznej” — jako że mówi tekst o owych „pialnych procesach” w
pajęczynówce mózgu, które wywołuje spirochaeta pallida, stwarzając możliwość halucynacji.
Również śmierć dziecka mogła być przypadkiem, a nie zemstą diabła za niedotrzymanie
warunków umowy. Czy jednak staje się dzięki temu „Doktor Faustus” — naprawdę
ambiwalentny? Czy możliwe jest takie jego „pojedyncze” odczytanie, które problematykę
metafizyczną redukuje do ludzkiej nędzy i do wpływów — endotoksyny krętka bladego?
Wydaje się to bardziej niż wątpliwe. Diabeł Manna nie pełni w jego powieści takiej samej
funkcji, jaką ma diabeł w „Braciach Karamazow”. Tamten bowiem, niczego w świecie,
samym pojawieniem się swoim, nie odmienia: ów świat pozostaje, w swym biegu, taki sam,
jaki był, z przyszłością równie, jak do owej chwili, niedocieczona. Natomiast Mannowski
przestrukturowuje całość jego wydarzeń: razem z nim pojawia się bowiem przedustawność i
predestynacja. Uznanie go za zjawę chorego mózgu syfilityka powoduje rozpad powieści na
luźne kawały; smutna i haniebna przygoda Leverkuehna, jego twarda samotność, śmierć
dziecka, które pokochał, jak przedtem śmierć lekarza, który go leczył — są to osobne
koincydencje, wypadki, które — poza mózgiem chorego człowieka — w ogóle się w żadną
całość nie wiążą; i mamy wtedy po prostu — jedynie „dziwny zbieg okoliczności”, który
sprawił to, że nie tylko na urojenia i na halucynacje cierpiał Leverkuehn, ale że one się
sprawdzały tak, jakby zawarł z piekłem rzeczywistą, a nie tylko widziadlaną umowę.
Możemy bowiem pod „diabła” podstawić — w planie odczytania „empirycznego” — złość
ludzką, ale jakże ta złość mogłaby — sama — sprawiać, żeby się urzeczywistniało — (poza
zasięgiem działań kompozytora — to, co było tylko owej złości, chorobą rozjątrzonej,
przywidzeniem? Diabeł Manna wprowadza zatem w powieść sztywny determinizm,
przedustawność wydarzeń, nie jest tylko personifikacją „ujemnej boskości”, ale czynnikiem,
który zamienia wnętrze dzieła we wnętrze zegara.
(...)
Lecz jak wygląda tło czasów, na którym rozwija się ta historia? Doznawać w owych
czasach nawet najstraszniejszego zła z wiedzą, że jest, by tak rzec, „adresowane osobiście do
mnie”, ponieważ istnieje Ktoś, kto właśnie mnie upatrzył sobie na ofiarę, to — .co tu mówić
— prawdziwy luksus w porównaniu z regułą i normą epoki. Byliśmy, w Europie, ziarnami,
lecącymi milionowo między kamienie młyńskie i w szczelinach, dzielących życie od śmierci,nie miały te miliony istnień miejsca ani czasu nie to, że na rozhowory z piekłem czy z
niebem, ale na jeden gest, wyraz człowieczeństwa udręczonego. Twarzy, nazwiska,
osobowości pozbawiono ofiary. Jeśli ktoś ginął jako szczególny wybraniec diabelskich czy
niediabelskich sił, wyzwany po imieniu, dla swoich zasług albo grzechów, znajdował się tym
samym w sytuacji niezwykłej, wyjątkowej, godnej zazdrości, a nie współczucia — na owym
tle: przeżywał bowiem, choć momentalnie, wymknięcie się z anonimowości, stawał się
człowiekiem zabijanym, nawet dla mordercy, skoro ów osobę w nim rozpoznał, a nie tylko —
surowiec dla chemicznych fabryk. Była to bowiem epoka masowych rzeźni, zbudowanych
przez dobrych fachowców. Genialność nie miała — pod ich murami — najmniejszego
znaczenia, nie pochylił się nad nią żaden szatan, zajęty rozpoznawaniem wielkich duchów i
czarnym ich wabieniem; była niczym. Czy można sobie wyobrazić diabla w obozie
koncentracyjnym, nie metaforycznego i nie ,,alokalnego”, lecz jako osobę, wdająca się w
pertraktacje z kimkolwiek spośród ludzi? Cóż za nonsens — i co za niesmaczny, koturnowy
fałsz. Każdy człowiek, geniusz czy nie–geniusz, mógł w centrum Europy stać się kupą kości i
flaków, którymi opalało się piece. Tragedia, żeby się rozpocząć, musi dać wstępne
rozpoznanie postaci, jako pewnych osobowości; nawet rozpoznania takiego nie było. Pewne
zajścia — mniejsza o to, czy uwikłane w transcendencję, czy nie — aby urzeczywistniać się,
muszą mieć po temu przesłanki czysto przedmiotowe, trywialnie sprowadzone do warunków
przestrzeni chociażby; myśl sama o umiejscowieniu notarialnych z Ciemnością kontraktów w
owym czasie konkretnym wydaje się i żenująca, i bezsensowna. Przywołany mit traci moc
uchwytu względem rzeczywistości, nazbyt od niego innej.
Dotykam tu sprawy zasadniczej. Nie chodzi bynajmniej o szantaż, który, odwołując się do
zjawisk, jakie przytoczyłem, domaga się — w pełnej słuszności moralnego oburzenia, lecz w
sposób naiwny — aby literatura sprostała c a ł e j rzeczywistości niejako „frontalnie”, aby ją
„naprawdę” przedstawiła — i osądziła. To nie jest możliwe. Nadmiar współczucia sparaliżuje
pióro pisarza tak samo, jak jego totalna obojętność na ludzkie losy. Nauka i sztuka
wykształciły określone metody, aby sprostać światu: pierwsza abstrahuje od konkretnego
przebiegu zdarzeń, druga go uwzniośla. Może ona postępować też inaczej i Mann wiedział o
tym, ale kiedy zasiadł do pisania powieści, która miała mówić także o jego narodzie, złamał
swój najcenniejszy instrument — ironię — którą do tego czasu zawsze się posługiwał. Nie
ośmielił się. jej użyć inaczej, jak tylko cząstkowo i peryferyjnie, adresując ją do postaci
narratora, Serenusa Zeitbloma, a i wtedy uczynił ją lekko mdłą, łagodną — a szkoda. Nie
można było rezygnować z ironii albo z jakichś może jej bardziej drapieżnych form —
szyderczych, groteskowych, potępieńczych — kiedy chodziło o to, żeby ocalić humanizm,
lecz wybrał niewłaściwą drogę: uwznioślenia.
W zbrodniach naszego czasu powtórzyły się, zapewne, zbrodnie doskonale znane już
historii, lecz umoustrualnione przez ich aspekt racjonalny — technologicznych przygotowań i
produkcyjnej realizacji. Nadała go epoka, ponieważ cywilizacja osiągnęła już dostateczny po
temu stopień instrumentalnego rozwoju. Biblia, z której Mann wydobył temat „Historii Jakub
owych”, jest historią .czasów nie mniej może ponurych, przynajmniej w oku współczesnego,
a tylko mgła perspektywy czasowej i wielokrotnie powtarzany proces przemianowywania
krwawych porządków na ich mityczne uwznioślenia uczynił ten zabieg w naszych oczach
usprawiedliwionym. Proces taki zyskuje też pewną sankcję czysto psychologiczną. Jak była o
tym mowa w pierwszej części naszych rozważań, świeże groby mamy za nietykalne, ale
majestat śmierci jest jakimś ciałem lotnym, skoro groby sprzed wieków wolno — np. w
interesie nauki — otwierać. Nadto trudno jest współczuć człowiekowi, który jakieś trzy lub
cztery tysiące lat temu zginął przedwcześnie. Tak czy owak nie żyłby przecież już dzisiaj, a
także echo jego cierpień nie dochodzi do nas, wygaszane rozziewem minionego czasu. Tym
samym wcielanie losów takich istot zamierzchłych, doskonale anonimowych, wręcz
hipotetycznych, w pozy pełne hieratycznego dostojeństwa, spełniające w rytuale, zadanym przez mit, pewien wzniosły obrządek fatalistycznie koniecznych działań, bynajmniej nie
wydaje się nam czymś kolidującym z poczuciem miary czy po prostu przyzwoitości. W
rozumieniu teorii gier tragedia jest sytuacją, pozbawioną strategii wygrywającej; niemniej jest
sytuacją wyboru między rozmaitymi „strategiami klęski”. Poszczególne strategie klęski są
rezultatami rezygnowania z rozmaitych — nietożsamych — wartości konfliktujących. A więc
wybór w sytuacji tragicznej, jako opowiedzenie się za pewnymi wartościami przeciwko
innym, nie jest ani tautologizmy, ani — empirycznie — jałowy. Ktoś ginie, lecz — dzięki
jego wyborowi — jakaś wartość zostaje, poprzez wyróżnienie, ocalona. Otóż —
zapuszczając się dalej na teren fizykalistycznej interpretacji — empiria wyjawia nam, że
istnieją dwa rodzaje porządku: deterministyczny singularnie — i statystycznie. Porządek
statystyczny zjawisk również może oznaczać ich zdeterminowanie, ale ono nie odnosi się do
indywidualnych atomów —czy ludzi, lecz do ich wielkich zbiorów. Zbiór atomowy jest, w
przeciwieństwie do ludzkiego, czysto fizykalny, dlatego stosunki, panujące w zbiorze
ludzkim, są bardziej skomplikowane. Istnieją w mim bowiem rozmaite rodzaje
nieoznaczoności (indeterminizmu). Powiedzmy, że w danym zbiorze ludzkim wszyscy jego
członkowie powzięli określone decyzje, dotyczące ich przyszłego postępowania, przy czym
nie jest to takie postępowanie, w którym zachodziłyby kolizje działań singularnych (a więc
przesądzono powszechnie albo jakiś rodzaj kooperacji, albo co najmniej czynności
nienaruszającej swobody zachowania się innych). Stan przyszły zbioru został dzięki temu
zdeterminowany i gdyby istniał ktoś („demon Laplace’a”), kto poznałby wszystkie
jednostkowe decyzje ludzi, mógłby dokładnie ów stan przyszły przepowiedzieć. Dla tego
„demona” zbiór stracił już wszelką nieokreśloność. Nie stracił jej jednak dla poszczególnych
w nim ludzi, gdyż żaden z nich nie zna wszak decyzji wszystkich innych. Ta osobnicza
niewiedza jest zatem „indeterminizmem subiektywnym” owego zbioru. Oznacza ona
ignorancję tego, czego by się z a s a d n i c z o można było dowiedzieć. (Instytut Gallupa stara
się zostać przedstawionym „demonem”.) Jednakże taki zbiór nie jest zbyt realny, ludzie
bowiem wykazują niewiedzę, nieokreśloność — także w odniesieniu do swoich własnych
decyzji. To, co ktoś myśli, że uczyni w pewnej sytuacji przyszłej, nie musi się wcale
pokrywać z jego — w owej sytuacji, gdy się ona zaktualizuje — realnym zachowaniem. Jedni
zdają sobie sprawę z takiego rozchodzenia się „auto—prognozy” z faktycznymi stanami, inni
zaś się w nim nie orientują. Wykrywać to może badanie opinii publicznej, przed wyborami
np.; gdyż pewien procent wyborców oświadcza zwykle, iż „nie wie, co zadecyduje”. Ta
singularna niewiedza jest w sumie indeterminizmem zbioru już obiektywnym, ponieważ
żadnym badaniem empirycznym (wypytywaniem, badaniem opinii) zredukować jej nie
można.
Ponadto skutki singularnych decyzji mogą wzajemnie z sobą kolidować; daje to
dodatkową nadwyżkę nieokreśloności —obiektywnej, która okazuje się wypadkową
niepewności o czynach przyszłych własnych — ale także innych ludzi — w nowych
sytuacjach nieuchronnego wyboru, jakie z takich zderzeń wynikną.
Lecz aby uczynić obraz pełnym, trzeba uwzględnić jeszcze zjawiska całkowicie
pozapsychiczne, więc czysto fizykalne zbioru, np. katastrofy, trzęsienia ziemi, kryzysy
ekonomiczne, wypadki samochodowe, zachorowania, wygrane na loterii, itp. W sumie jest to
indeterminizm, wywołany fizykalną maturą zbioru, a więc nie tym, że składa się on z
pewnych istot żywych, obdarzonych świadomością, lecz tym, że należą do niego pewne
obiekty materialne, w materialnym bytujące środowisku. Otóż jednostka żyje i działa w
potrójnym co najmniej uwikłaniu indeterminizmów i dlatego często ,nie wie, czy
nieokreśloność jej przyszłości przedstawia miejsce dla swobodnych decyzji własnych, czy
grupowych nacisków, czy wreszcie fizykalnych zjawisk probabilistycznych. To, czy
nieokreśloność singularna jest swobodą indywidualnego działania, więc wolnością także
obiektywną, czy też wydaniem jednostki na łup statystycznych „ślepych trafów”, zależy odkonkretnej sytuacji społecznej, biologicznej i „naturalnej” (tj. wyznaczonej stanem
środowiska przyrodniczego)".
Filozofia przypadku Stanisław Lem
Re: Łamigłówka Stanisława Lema
"Człowiek, skazany na śmierć przez oprawców (sytuacja
społeczna), przez katastrofę (sytuacja „naturalna makroskopowa”), przez chorobę (sytuacja
„naturalna mikroskopowa”), jednym słowem — przez „żywioł” pochodzenia nieludzkiego
czy ludzkiego, zostaje jeszcze za życia zrównany z przedmiotem materialnym, pozbawionym
możliwości pokierowania sobą, i przez to wyrzucony poza granicę owej przestrzeni wolnej, w
której może się rozegrać — uwznioślająca los — tragedia, jako optowanie za wartościami.
Jednakowoż owa „podwójność”, dopuszczalna — przy ustalaniu kauzalnych łańcuchów —
pozwala skazanej jednostce dostąpić — czysto wewnętrznego — wyzwolenia się spod takich
zdeterminowań, a to dzięki ustaleniu, że zagładę własną uznaje się — jakoby dobrowolnie —
za ofiarę, składaną na rzecz (jakiejś wartości pozaosobniczej, np. idei, ocalenia doczesnego
lub zbawienia wiekuistego innych osób itp. Lecz aby mógł taki akt nastąpić, niezbędne są
pewne predyspozycje sytuacyjne; łatwiej „urobić się duchowo” w ukazany wyżej sposób
temu, kto ginie sam na szafocie albo dowiaduje się od lekarzy, że cierpi na nieuleczalną
chorobę, aniżeli temu, kto idzie na śmierć wtłoczony w wielotysięczne tłumy tak samo jak on
skazanych — bądź też ginącemu z ludnością całego miasta w naturalnym kataklizmie. Gdyż
dla owego „urobienia się” duchowego potrzeba po prostu pewnych mentalnych przygotowań,
refleksji, a wreszcie i świadomości, jako tako dającej się umotywować, że to, co pragnie się
uznać za ofiarę, jest nią w samej rzeczy. Chodzi o zgodę — naturalnie czysto subiektywną —
lecz wytrzymałość wiary też ma swoje psychologiczne granice: ten, kto doskonale wie o tym,
że ginie nie tylko ze wszystkimi bliskimi, ale z całym swoim narodem, prawdziwie musi
dysponować rzadką, anormalnie odporną wiarą w transcendencję, aby zdołał — w takim
położeniu — zachować przeświadczenie o doniosłości aktu samoofiarowania. Wszelako
nawet natury tak wyjątkowe będzie mógł unicestwić dostatecznie biegły, wystarczająco
przenikliwy oprawca, który stwórczy temu odpornemu przymusowe sytuacje wyboru, będące
makabryczną karykaturą położenia tragicznego,, a to np. powiadamiając skazanego, że od
niego zależy zadecydowanie o tym, który z jego najbliższych (lecz tylko jeden, powiedzmy)
będzie żył, gdy inni pójdą pod nóż; jeśli zaś podjęcia takiej decyzji odmówi, tym samym odda
zagładzie wszystkich.
Takich sposobów sytuacyjnego unicestwienia godności, jak również wartości ludzkich jest
bardzo wiele i przedstawiliśmy tutaj tylko pewien przykład skrajny. Istnieją liczne metody,
umożliwiające przemienienie ofiar we wspólników dokonywanej zbrodni, i to takie nawet,
które zezwalają tak doświadczonym długotrwale zachowywać przekonanie o tym, iż nie tylko
nie czynią źle, ale, przeciwnie, przyczyniają się jakoś do uratowania określonych wartości (w
postaci życia ocalonych podczas pewnej, selekcji, powiedzmy).
Sytuacje podobne — dla obserwatora zewnętrznego — są i straszliwe, i tragiczne, ale nie
jest to tragiczność w .rozumieniu nadania decyzyjnej wolności, lecz, przeciwnie, służy
właśnie całkowitemu jej zdeptaniu; wszechwładny oprawca jest przecież tylko makabryczną
karykaturą, opatrzności czy mojry.
Toteż sytuacji takich tradycja etyczna naszej cywilizacji po prostu nie uwzględnia; a
rugując je poza sferę dostrzeganych zjawisk, umożliwia sobie „normalne” funkcjonowanie.
Ofiary nie są zasadniczo zdolne do utożsamienia katów z opatrznością, lecz transformacji
takiej sprzyja dezindywidualizujący upływ czasu i powrót stanów „normalnych”. Z ich
perspektywy można od nowa nazywać czynnik zagłady —— swego rodzaju „żywiołem”.
Lecz skoro ten „żywioł” oznacza przypadkowość, człowiek stara się go ze wszech sił
„odtłumaczyć”, a to przez nadanie przypadkowi — znamion konieczności, np.
ponadnaturalnej. Gdy miejsce ślepego trafu zajmuje Wyższy Porządek (konieczności),
zdeterminowaniu ulega także i to, co empirycznie zdeterminowane nie było (bo było—
właśnie nieokreślonością). A zatem uwznioślenie, jakiego dokonuje religia czy sztuka, jest,
koniec końców, nadwyżką porządku, którą człowiek rzutuje w świat, ale której w tym świecie— w rzeczywistości — nie ma".
Filozofia przypadku Stanisław Lem
społeczna), przez katastrofę (sytuacja „naturalna makroskopowa”), przez chorobę (sytuacja
„naturalna mikroskopowa”), jednym słowem — przez „żywioł” pochodzenia nieludzkiego
czy ludzkiego, zostaje jeszcze za życia zrównany z przedmiotem materialnym, pozbawionym
możliwości pokierowania sobą, i przez to wyrzucony poza granicę owej przestrzeni wolnej, w
której może się rozegrać — uwznioślająca los — tragedia, jako optowanie za wartościami.
Jednakowoż owa „podwójność”, dopuszczalna — przy ustalaniu kauzalnych łańcuchów —
pozwala skazanej jednostce dostąpić — czysto wewnętrznego — wyzwolenia się spod takich
zdeterminowań, a to dzięki ustaleniu, że zagładę własną uznaje się — jakoby dobrowolnie —
za ofiarę, składaną na rzecz (jakiejś wartości pozaosobniczej, np. idei, ocalenia doczesnego
lub zbawienia wiekuistego innych osób itp. Lecz aby mógł taki akt nastąpić, niezbędne są
pewne predyspozycje sytuacyjne; łatwiej „urobić się duchowo” w ukazany wyżej sposób
temu, kto ginie sam na szafocie albo dowiaduje się od lekarzy, że cierpi na nieuleczalną
chorobę, aniżeli temu, kto idzie na śmierć wtłoczony w wielotysięczne tłumy tak samo jak on
skazanych — bądź też ginącemu z ludnością całego miasta w naturalnym kataklizmie. Gdyż
dla owego „urobienia się” duchowego potrzeba po prostu pewnych mentalnych przygotowań,
refleksji, a wreszcie i świadomości, jako tako dającej się umotywować, że to, co pragnie się
uznać za ofiarę, jest nią w samej rzeczy. Chodzi o zgodę — naturalnie czysto subiektywną —
lecz wytrzymałość wiary też ma swoje psychologiczne granice: ten, kto doskonale wie o tym,
że ginie nie tylko ze wszystkimi bliskimi, ale z całym swoim narodem, prawdziwie musi
dysponować rzadką, anormalnie odporną wiarą w transcendencję, aby zdołał — w takim
położeniu — zachować przeświadczenie o doniosłości aktu samoofiarowania. Wszelako
nawet natury tak wyjątkowe będzie mógł unicestwić dostatecznie biegły, wystarczająco
przenikliwy oprawca, który stwórczy temu odpornemu przymusowe sytuacje wyboru, będące
makabryczną karykaturą położenia tragicznego,, a to np. powiadamiając skazanego, że od
niego zależy zadecydowanie o tym, który z jego najbliższych (lecz tylko jeden, powiedzmy)
będzie żył, gdy inni pójdą pod nóż; jeśli zaś podjęcia takiej decyzji odmówi, tym samym odda
zagładzie wszystkich.
Takich sposobów sytuacyjnego unicestwienia godności, jak również wartości ludzkich jest
bardzo wiele i przedstawiliśmy tutaj tylko pewien przykład skrajny. Istnieją liczne metody,
umożliwiające przemienienie ofiar we wspólników dokonywanej zbrodni, i to takie nawet,
które zezwalają tak doświadczonym długotrwale zachowywać przekonanie o tym, iż nie tylko
nie czynią źle, ale, przeciwnie, przyczyniają się jakoś do uratowania określonych wartości (w
postaci życia ocalonych podczas pewnej, selekcji, powiedzmy).
Sytuacje podobne — dla obserwatora zewnętrznego — są i straszliwe, i tragiczne, ale nie
jest to tragiczność w .rozumieniu nadania decyzyjnej wolności, lecz, przeciwnie, służy
właśnie całkowitemu jej zdeptaniu; wszechwładny oprawca jest przecież tylko makabryczną
karykaturą, opatrzności czy mojry.
Toteż sytuacji takich tradycja etyczna naszej cywilizacji po prostu nie uwzględnia; a
rugując je poza sferę dostrzeganych zjawisk, umożliwia sobie „normalne” funkcjonowanie.
Ofiary nie są zasadniczo zdolne do utożsamienia katów z opatrznością, lecz transformacji
takiej sprzyja dezindywidualizujący upływ czasu i powrót stanów „normalnych”. Z ich
perspektywy można od nowa nazywać czynnik zagłady —— swego rodzaju „żywiołem”.
Lecz skoro ten „żywioł” oznacza przypadkowość, człowiek stara się go ze wszech sił
„odtłumaczyć”, a to przez nadanie przypadkowi — znamion konieczności, np.
ponadnaturalnej. Gdy miejsce ślepego trafu zajmuje Wyższy Porządek (konieczności),
zdeterminowaniu ulega także i to, co empirycznie zdeterminowane nie było (bo było—
właśnie nieokreślonością). A zatem uwznioślenie, jakiego dokonuje religia czy sztuka, jest,
koniec końców, nadwyżką porządku, którą człowiek rzutuje w świat, ale której w tym świecie— w rzeczywistości — nie ma".
Filozofia przypadku Stanisław Lem