Koronawirus na pewno jest kompletnym resetem. To już nie jest paląca się Australia, wysychająca Andaluzja czy środkowe Stany Zjednoczone. Mamy do czynienia z pierwszym zjawiskiem od II wojny światowej, które dotyka praktycznie wszystkich. Dla mnie to zresztą jest coś na kształt kolejnej wojny światowej, ale kiedy używa się tego określenia, to wszyscy od razu wyobrażają sobie jakiś konflikt zbrojny, w którym ludzie się ze sobą biją. Brakuje odpowiednich słów, żeby nazwać to, co się dzieje. To jest globalne wyzwanie. Cały świat musi spojrzeć sobie w oczy i zastanowić się, czy system, który do tego doprowadził, ma jeszcze sens. Wyobraź sobie korporację, którą zaatakował wirus komputerowy, a teraz trzeba kompletnie zresetować system i postawić go na nowo. To jest zawsze bardzo trudna i bolesna sytuacja, ale wiele firm, które czegoś takiego doświadczyły, przeszło później swojego rodzaju oczyszczenie i zaczęło zupełnie inaczej pracować. My jesteśmy obecnie właśnie w takim momencie.
Demokracja doprowadziła do tego, że władze nie mogą po prostu ogłosić stanu wojennego, w którym praktycznie wszystko jest zakazane (wyjątek w UE stanowią Węgry, których system coraz bardziej zbliża się do dyktatury). Potem masz delikwentów, którzy kupują sobie buciki na mieście albo chodzą na długie spacery z pieskiem, jak gdyby nigdy nic. Zasada socjalnego dystansu jest bardzo ważna w walce z epidemią. Trzeba ją stosować nie tylko w dużych ośrodkach, w których komunikacja oraz sklepy i biura są tak zatłoczone.
Rynek musi wiedzieć na co będzie popyt po pandemii, a tego nikt nie wie w którą stronę podąży konsumpcjonizm, z 10 lat potrwa zanim będzie określone na nowo co produkować a czego nie.Generalnie świat po epidemii będzie jak Polska w latach 90. To jest idealna analogia. Stary system się skończył i nie wiadomo, co dalej. Przypomnij sobie, co się wtedy działo, totalny chaos i tzw. wolna amerykanka. Teraz też tak będzie, bo dotychczasowe reguły przestały działać, a nowych jeszcze nie ma.
Bida będzie.