Przeglądam wątek i widzę, że jeszcze w 2014 roku byłem tylko wierzący, w okresie 2015-2019 tylko okropnie wątpiący, może po rozmowach z ateistami i byłymi wierzącymi, a ostatnio i taki i taki, to znaczy mam całe spektrum do dyspozycji i odczuwania - od wiary do niewiary. I wybieraj co chcesz, czyli nadal nic nie wiadomo.
Doskonale pamiętam moment przełomowy, w którym zacząłem podejrzewać cały świat o taką niedoskonałość wyjściową, że uniemożliwiła nawet potencjalną szansę na wybawienie czy przekształcenie czy zmianę przez jakąś Transcendencję, Absolut, inne wersje rzeczywistości, bo po prostu nie dała rady zaistnieć, ograniczenia zamknęły jej szansę w ogóle w jedynej powstałej w końcu realnej rzeczywistości marnej.
Jedynym nowym spostrzeżeniem, które ostatnio mi się nasunęło, jest to, że wiara bywa doskonałym znieczuleniem w sytuacjach krytycznych. Śmierć, odejście bliskich, wypadki, tragedie, tsunami, bezsensowne dramaty młodych istot, przerwane marzenia i życia. Wystarczy wtedy trochę wiary, że ma to jakiś głębszy sens i nie kończy się życie nasze i naszych bliskich i umysł nie eksploduje w przeraźliwej prawdzie tych momentów i zdarzeń. Zostanie znieczulony, aby dalej przetrwać, nawet w takiej formie lekko przyćmionej.
Dąży się do prawa do bezbolesnego trwania i zakończenia losu ciała, to dlaczego nie duszy?
Kto chce, może sobie cierpieć na żywca, ale to niehumanitarne.
Wpadł mi w oko ostatnio ciekawy obraz przedstawiających spokojne umieranie świętych, w przeciwieństwie do szamocących się z bólu i nienawiści grzeszników.
"Obraz przedstawia Maryję i Jezusa towarzyszących konającemu Józefowi, który według apokryfów zmarł w wieku stu jedenastu lat. Maryja spogląda na syna z wyrazem smutku, podczas gdy Jezus teatralnie rozkłada ramiona w postawie modlitwy, prosząc Boga Ojca, aby przyjął Józefa do siebie. Jezus patrzy na Józefa z żalem, ale jednocześnie jest pogodny i spokojny[5][6]. Goya skupia się na oddaniu wyrazów twarzy postaci, zwłaszcza św. Józefa, którego usta są otwarte, być może wymawiając ostatnie słowa[7].
Goya nie mógł towarzyszyć własnemu ojcu w ostatnich chwilach życia. Istnieje hipoteza, że malując św. Józefa, malarz wykreował scenę śmierci ojca (również o imieniu Józef), w której nie mógł uczestniczyć. Nadał postaci Jezusa cechy własnej fizjonomii – Jezus jest młody i nie ma brody, jego profil może odpowiadać twarzy młodego malarza. Znajduje się w towarzystwie bolejącej matki, Maryi na obrazie, zwracającej się do syna w postawie wyrażającej niemoc wobec śmierci męża"[8]
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Amie ... obraz_Goi)
Jak widać nawet Syn Boży nie mógł docześnie nic zrobić w sytuacji śmierci własnych rodziców.
"Mroczna atmosfera obrazu jest przeciwieństwem Śmierci świętego Józefa, którą Goya namalował rok wcześniej. Odejście świętego to scena pełna ciepłego światła, spokoju i miłości, podczas gdy umierającemu grzesznikowi towarzyszy napięcie i strach[12]".
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Awi% ... grzesznika
A profesor filozofii z filmu "Bóg nie umarł" znienawidził Boga po okrutnej śmierci matki.
W 2014 roku błędnie stwierdziłem, że niewierzący pewnie nie myślą o tym, że w pewnym momencie trzeba będzie znaleźć się w chwili końca i pytania o to co dalej, tylko dopiero w chwili własnej śmierci może nagle wołają do Absolutu.
Niestety nie.
Ten moment przeżywają wielokrotnie już wcześniej z przeraźliwą realnością przy śmierci swoich bliskich.
Mają zmarłych przecież.
I co z tego wynika? Jakie wnioski wyciągają? Ktoś ze zmarłych cudownie im wstał albo uniknął śmierci?
Jezus też pochował swoich krewnych.