cezary123 pisze: ↑wt gru 23, 2014 2:04 pm
Przeczytałem ostatnio książkę "Śmiertelność" Christophera Hitchensa, znanego amerykańskiego ateisty.
Obejrzałem też kilka jego debat i wywiadów.
(..)
Ateiści i materialiści nie znają tajemnicy tego, co naprawdę się dzieje z duszą każdego z nas
Wierzący szukają głębszego sensu.
To teraz przyszła kolej na zrozumienie doświadczenia umierania osoby wierzącej.
Książka
"Szału nie ma, jest rak" śp. ks. Jan Kaczkowski.
https://www.wiez.pl/Szalu-nie-ma--jest- ... rta,id,290
Przede wszystkim porównanie opuszczenia swojego ciała w zjawisku śmierci do wyjścia człowieka z łona matki, w którym na pewnym etapie istnienia robi się za ciasno. Tak samo ludzie potrafiący się starzeć i umierać, traktujący śmierć, jako naturalną kolej życia, zmianę, ale nie koniec, mogą sobie tłumaczyć, że ten świat jest już dla nich za mały, za skromny, pragną czegoś więcej...
Ale przecież umieramy, znikamy dla tego świata, odchodzimy życiem od bliskich, otoczenie widzi nasz koniec, nasz stan nieprzytomności, a potem rozpadu. Jak się z tym pogodzić?
Najbardziej wzruszający fragment książki: ksiądz opowiada historię pewnego gospodarza, który wszedł na dach swojego domu i zaczął go remontować. Tymczasem na podwórku wszyscy szykują się do jakiegoś pogrzebu. Ktoś przechodzi i pyta człowieka na dachu co on tam robi.
-
A będę dzisiaj umierał, ale załatam dach, żeby żonie deszcz nie lał się do izby.
Ksiądz Kaczkowski, jako dyrektor hospicjum zetknął się ze zjawiskiem śmierci wielokrotnie. Czasem ludzie pozostający przy życiu nie chcieli wypuścić z tego świata swoich najdroższych bliskich. Wtedy przeprowadzał z nimi rozmowę i prosił, żeby pozwolili komuś na godną śmierć, nie w roztrzęsieniu i wywoływaniu poczucia winy u nie ze swojej winy śmiertelnie chorego człowieka. Bez uporczywej terapii i zmuszana go do nadludzkiego wysiłku trwania dla kogoś, kiedy już ani trochę żywym być nie można.
Z drugiej strony jednak, kiedy sam umierał i podsumowywał swoje życie, w pewien bardzo zakamuflowany sposób przemycił wielki żal i pretensje, że nie dana mu była z powodu bycia księdzem miłość ziemska.
Ten moment, kiedy podawano mu na terapii sterydy i nagle
"poczuł się jak w liceum". 
Albo kiedy przywoływał pisma doktorów Kościoła, którzy akt małżeński uznawali za uczynek zasługujący, czyli małżonkowie wzajemnie oddając sobie, co się drugiej stronie należy, zasłużą sobie również w ten sposób na szczęśliwość wieczną.
W sumie logiczne, bo to uszczęśliwia wybranego, konkretnego drugiego człowieka w pewien sposób a wiadomo, że dla Stwórcy każda jednostka jest niepowtarzalna i cenna na skalę całego Wszechświata.
Oprócz tak nowatorskiego podejścia do współżycia małżeńskiego Jan Paweł II wytycza nową perspektywę patrzenia na relację bezżenności dla królestwa niebieskiego do małżeństwa. Papież pisze: Małżeństwo i owa bezżenność ani nie przeciwstawiają się sobie, ani też same z siebie nie rozdzielają ludzkiej (i chrześcijańskiej) wspólnoty na jakieś dwa obozy (powiedzmy „doskonałych” ze względu na samą bezżenność i ”niedoskonałych” lub „mniej doskonałych” ze względu na fakt życia w małżeństwie) – ale obie te sytuacje zasadnicze, czyli jak się przywykło mówić, „stany”, poniekąd wzajemnie się tłumaczą i wzajemnie się dopełniają 22. To prowadzi nas do rozumienia Kościoła jako komplementarnej wspólnoty różnych stanów, które są sobie wzajemnie potrzebne i w jedności i różnorodności świadczą o nadprzyrodzonym charakterze własnego daru, i z których żaden nie jest ani lepszy, ani gorszy.
Niejako uwieńczeniem tej drogi promocji małżeństwa w Kościele było ogłoszenie przez Jana Pawła II pierwszej wspólnej beatyfikacji pary małżeńskiej Luigiego i Marii Beltrame Quattrocchich (21 października 2001 roku). Znamienne, że liturgiczne wspomnienie tych świętych (25 listopada) nie przypada w dzień ich śmierci, ale w dzień ich ślubu. To bardzo wyrazisty znak ukazujący, że właśnie w tym dniu nastąpił decydujący krok na drodze do świętości obojga małżonków!
http://mateusz.pl/mt/cs/malzenstwo.htm
No cóż, każdy wybiera sobie zawód albo powołanie, kiedy staje się człowiekiem dorosłym i nikt go nie zmuszał do stanu duchownego.
Polecam tę książkę obok "Śmiertelności" Hitchensa.
Można poznać dwie różne drogi życia i odmienne światopoglądy i postawy prowadzące w konsekwencji do innych doświadczeń w nieuchronnym a jednorazowym zjawisku umierania na śmiertelną chorobę.
(o ile reinkarnacja nie dała rady w ogóle zaistnieć. Jeżeli zaistniała, będzie jeszcze gorzej i trudniej...)