Niepokoi mnie usłyszane gdzieś podejrzenie, że duchowa droga mistyków polega na celowym wpędzaniu się w schizofrenię. Najpierw mistycy uwalniają się od wszelkich pragnień i pożądań, które związywały ich z rzeczywistością. Kiedy wreszcie nastąpi całkowity zanik ziemskich pragnień, czyli zupełne oderwanie się od rzeczywistości, przychodzi jakaś straszna noc ducha: człowiek wchodzi w rozdzierającą go próżnię, aż wreszcie zaczyna się ona wypełniać zupełnie inną rzeczywistością, nieziemską, która była celem tej drogi. Do złudzenia przypomina to schizofrenię, która na tym polega, że to, co rzeczywiste, w ogóle dla schizofrenika nie istnieje, istnieje zaś to, czego w rzeczywistości nie ma".
(...)
Toteż pisma mistyków -- w każdym razie mistyków katolickich -- przepełnione są szacunkiem dla ludzkiej codzienności. Oderwanie się nie może przecież oznaczać ucieczki. Stąd św. Teresa z Awili powiada, że wątpliwa to kontemplacja, jeśli wskutek zachwycenia się Bogiem zakonnicy zdarzyło się przypalić obiad. Zaś zdaniem Mistrza Eckharta człowiek święty "w każdej chwili gotów jest zejść z siódmego nieba, żeby podać szklankę wody choremu bratu". Można powiedzieć jeszcze więcej: Zgodnie z obietnicą Ewangelii (Mt 19,29), człowiek zjednoczony z Bogiem odzyskuje całą rzeczywistość stworzoną, od której w Jego poszukiwaniu się oderwał, stokroć wspanialszą.
Zauważmy jeszcze, że w dążeniu mistycznym da się stwierdzić nie tylko pragnienie oderwania od różnych spraw tego świata, ale również od samego siebie. Każdy z nas jest osobą, takimi zostaliśmy stworzeni. Czy pragnienie oderwania od samego siebie nie jest więc wypaczeniem myśli Bożej wobec człowieka? Przecież słyszymy często z ambony, że powinniśmy realizować samych siebie i dążyć do pełni swego człowieczeństwa! Przecież krytykujemy czasem mistykę hinduską czy buddyjską za jej nieliczenie się z faktem, że człowiek jest niepowtarzalną osobą!
Otóż Ten, którego chcemy kochać ponad wszystko i dla którego pragniemy oderwać się nawet od samych siebie, jest Bogiem Wszechobecnym. Ale tak cudownie wszechobecnym, że w każdym miejscu jest Go nieskończenie więcej niż rzeczy i osób, które to miejsce wypełniają. On, Nieskończony, w każdym miejscu jest cały bez reszty. Zarazem jest oczywiście większy od każdego miejsca i nawet cały wszechświat nie jest w stanie Go ogarnąć. Również we mnie jest On nieskończenie bardziej niż ja sam w sobie. Toteż odrywanie się w miłości od samego siebie może być podwójne. Na zewnątrz -- jeśli nie waham się samego siebie tracić, aby udzielać się Temu, którego kocham, między innymi przez udzielanie się bliźnim. Ale od samego siebie mogę odrywać się również niejako ku wnętrzu: jeśli pragnę przebić skorupę mojego "ja", aby wejść głębiej jeszcze i objąć w miłości Tego, który jest mi bliższy niż ja sam sobie. Jedno i drugie oderwanie się od samego siebie jeśli tylko miłość, która je sprawia, jest prawdziwa -- cudownie mnie rozszerza i wcale nie niszczy mojej osobowej tożsamości. Wręcz przeciwnie.
Jacek Sali "Pytania nieobojętne"
http://mateusz.pl/ksiazki/js-pn/js-pn_05.htm
Powiem szczerze, że prawie nic z tego nie rozumiem. Ale dosyć ciekawe

Na początek warto zbadać twierdzenie:
"Noc ducha" nie jest pustką schizofreniczną.