O czym nie wiedzą ateiści?
Moderator: moderatorzy
Regulamin forum
W tematach dotyczących choroby proszę pisać w odpowiednim poddziale "dyskusji ogólnej".
W tematach dotyczących choroby proszę pisać w odpowiednim poddziale "dyskusji ogólnej".
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
Nadzieja jest to rozpacz pokonana.
"Nawet piekło tylko dlatego stanowi sytuację absolutnie beznadziejną, że jego mieszkańcy zamykają się w nim od wewnątrz.
"Pan dotąd miłosiernie patrzy na szatana,
Lecz szatan odwraca się, by nie widział Pana"
- pisał Mickiewicz.
Świadomość sytuacji po ludzku bez wyjścia jest więc jakimś dobrem."
http://www.nonpossumus.pl/biblioteka/ja ... na/266.php
http://www.nonpossumus.pl/biblioteka/ja ... _pokonana/
"Nawet piekło tylko dlatego stanowi sytuację absolutnie beznadziejną, że jego mieszkańcy zamykają się w nim od wewnątrz.
"Pan dotąd miłosiernie patrzy na szatana,
Lecz szatan odwraca się, by nie widział Pana"
- pisał Mickiewicz.
Świadomość sytuacji po ludzku bez wyjścia jest więc jakimś dobrem."
http://www.nonpossumus.pl/biblioteka/ja ... na/266.php
http://www.nonpossumus.pl/biblioteka/ja ... _pokonana/
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
"Kiedyś marksiści zarzucali Kościołowi, że mówi ludziom o szczęściu w niebie i w ten sposób osłabia ich w pracy nad usuwaniem nieszczęścia na ziemi. A może nie był to zarzut całkiem niesłuszny? Może faktycznie jest wolą Bożą, aby nasza ziemia przemieniała się w miejsce pokoju i miłości, aż w końcu stanie się miejscem szczęścia wiecznego? A może trzeba by postawić zarzut jeszcze inny, znacznie poważniejszy: Czy myśl o niebie nie osłabia w nas wiary w zmartwychwstanie ciał, bo podsuwa nam myślenie o życiu wiecznym na sposób platoński?"
http://mateusz.pl/ksiazki/js-pww/js-pww_17.htm
http://www.nonpossumus.pl/biblioteka/ja ... cie/01.php
http://mateusz.pl/ksiazki/js-pww/js-pww_17.htm
http://www.nonpossumus.pl/biblioteka/ja ... cie/01.php
Ostatnio zmieniony pt mar 08, 2013 4:03 pm przez cezary123, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
Czy święci w niebie współczują potępionym?
Na wszystkie te pytania, jakie mi Pan zadaje, najlepiej chyba odpowiada Beata Obertyńska, osobiście bardzo wiele tej poetce zawdzięczam:
"Nie rozumiem ni nieba, ni piekła...
To wszystko
zbyt ogromne na myśl mą
- ciasną i kaleką.
Wiem tylko, że to będzie
albo Ciebie blisko,
albo od Ciebie daleko"
Wracając do pytania: współczucie jest postawą wobec ludzi nieszczęśliwych, którzy nie chcą swojego nieszczęścia. Ja nie potrafię zrozumieć, jak to możliwe, żeby ktoś świadomie i dobrowolnie chciał być nieszczęśliwy, żeby całym sobą sprzeciwiał się temu, że Bóg jest Miłością. Wydaje mi się natomiast, że trochę rozumiem to, co na temat losu szatana (a więc i wszystkich, którzy się do niego przyłączyli) mówi Adam Mickiewicz:
"Bóg dotąd miłosiernie patrzy na szatana,
Lecz on się odwraca, by nie widzieć Pana.""
http://www.katolik.pl/niebo-jest-dla-ws ... 16,cz.html
Nie interesowałem się do tej pory jak to ma w szczegółach wyglądać po śmierci ale poczytałem i posłuchałem O. Jacka Salija
i cd.
i okazuje się, że według nauki KK stan zbawionego człowieka po śmierci to jeszcze nie niebo. To tak zwany odpoczynek w "raju". Raj jest określeniem czegoś mniejszego od nieba, tak jakby to było trochę szczęśliwe oczekiwanie dusz po śmierci na niebo. Widzą już Boga, ale czekają na Sąd Ostateczny, ciał zmartwychwstanie i pewnie na nas też. Wtedy, dopiero po pełni dziejów świata, wszyscy zbawieni zmarli otrzymają zmartwychwstałe ciała chwalebne i jednocześnie dla nas wszystkich ze wszystkich czasów zacznie się prawdziwe ostateczne nieodwracalne niebo.
Jezus na przykład nie mówił łotrowi " Dziś będziesz ze mną w niebie" ale "Dziś będziesz ze mną w raju". Jako zbawiona dusza.
Nieba jeszcze nie ma. Stanie się wszędzie, gdy wypełni się do końca zbawienie Chrystusowe i nastąpi powszechne ciał zmartwychwstanie. Prawdziwe niebo to Bóg dla wszystkich.
Na wszystkie te pytania, jakie mi Pan zadaje, najlepiej chyba odpowiada Beata Obertyńska, osobiście bardzo wiele tej poetce zawdzięczam:
"Nie rozumiem ni nieba, ni piekła...
To wszystko
zbyt ogromne na myśl mą
- ciasną i kaleką.
Wiem tylko, że to będzie
albo Ciebie blisko,
albo od Ciebie daleko"
Wracając do pytania: współczucie jest postawą wobec ludzi nieszczęśliwych, którzy nie chcą swojego nieszczęścia. Ja nie potrafię zrozumieć, jak to możliwe, żeby ktoś świadomie i dobrowolnie chciał być nieszczęśliwy, żeby całym sobą sprzeciwiał się temu, że Bóg jest Miłością. Wydaje mi się natomiast, że trochę rozumiem to, co na temat losu szatana (a więc i wszystkich, którzy się do niego przyłączyli) mówi Adam Mickiewicz:
"Bóg dotąd miłosiernie patrzy na szatana,
Lecz on się odwraca, by nie widzieć Pana.""
http://www.katolik.pl/niebo-jest-dla-ws ... 16,cz.html
Nie interesowałem się do tej pory jak to ma w szczegółach wyglądać po śmierci ale poczytałem i posłuchałem O. Jacka Salija
i cd.
i okazuje się, że według nauki KK stan zbawionego człowieka po śmierci to jeszcze nie niebo. To tak zwany odpoczynek w "raju". Raj jest określeniem czegoś mniejszego od nieba, tak jakby to było trochę szczęśliwe oczekiwanie dusz po śmierci na niebo. Widzą już Boga, ale czekają na Sąd Ostateczny, ciał zmartwychwstanie i pewnie na nas też. Wtedy, dopiero po pełni dziejów świata, wszyscy zbawieni zmarli otrzymają zmartwychwstałe ciała chwalebne i jednocześnie dla nas wszystkich ze wszystkich czasów zacznie się prawdziwe ostateczne nieodwracalne niebo.
Jezus na przykład nie mówił łotrowi " Dziś będziesz ze mną w niebie" ale "Dziś będziesz ze mną w raju". Jako zbawiona dusza.
Nieba jeszcze nie ma. Stanie się wszędzie, gdy wypełni się do końca zbawienie Chrystusowe i nastąpi powszechne ciał zmartwychwstanie. Prawdziwe niebo to Bóg dla wszystkich.
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
"Z kolei moja Najdroższa raczej obawia się Nieba: tzn. tego, że w Niebie będziemy mieli niejako klapki na oczach, widząc tylko Boga i nieustannie śpiewając Mu „Chwała”. I co najważniejsze: że nie będziemy dla siebie już wyjątkowi, że będziemy w tłumie kochających się jednakową miłością osób, że nasza miłość nie będzie już miała charakteru oblubieńczego, wyłącznego. Moja ukochana Żona pragnie, abyśmy w Niebie darzyli siebie wciąż szczególną miłością, różniącą się w jakości od tej, którą mamy do innych osób.
To, że Bóg nie zrobi z nas automatów, otaczających Jego tron i śpiewających „Święty, święty, święty”, łatwo jest mi wytłumaczyć. ...
...Trudniejsze jest dla mnie pytanie o naszą oblubieńczą miłość w życiu wiecznym. Kocham moją Żonę bardzo. Jest moją Jedyną. Gdy byliśmy w narzeczeństwie, wyznałem jej, że gdyby Ona nawet odeszła do wieczności przed naszym ślubem, to z żadną inną się już nie ożenię. Kocham ją na wieki.
Jednakże Kościół dopuszcza kolejne małżeństwo po śmierci dotychczasowego współmałżonka. Problematyczne staje się tu pytanie saduceuszy z Mt 22,28 dotyczące kobiety, mającej za życia siedmiu mężów: „Do którego więc z tych siedmiu należeć będzie przy zmartwychwstaniu? Bo wszyscy ją mieli [za żonę]”.
Jeśli ziemskie życie jest przygotowaniem do Nieba, to z pewnością dzieje się to także przez ziemską miłość. Ale to byłoby straszne, żeby współmałżonek służył tylko instrumentalnie do przygotowywania się do wiecznej miłości wobec Boga....
...Zatem podstawowe pytania, jakie tu podejmiemy, brzmią następująco: Czy miłość małżeńska ma szansę na to, żeby nie zblaknąć, albo i zgasnąć po śmierci pierwszego z małżonków? Czy małżonkowie mogą mieć nadzieję, że w życiu wiecznym nie tylko się spotkają, ale że również w niebie nadal będą związani ze sobą miłością oblubieńczą? Co więcej – że dopiero w niebie ich miłość oblubieńcza rozkwitnie w całej swojej, teraz nie dającej się nawet wyobrazić pełni?...
...Zatem szczególność i jedyność miłości łączącej małżonków ujawni się w niebie w całym swoim, dla nas obecnie w ogóle niewyobrażalnym pięknie. Zarazem – i to o tym mówił Pan Jezus – zbawieni małżonkowie nie będą już realizowali funkcji prokreacyjnej, „będą jak aniołowie Boży”. Powiedzmy to inaczej: Również każda inna autentyczna miłość: między matką czy ojcem a dzieckiem, brata z siostrą oraz braci i sióstr między sobą, jak również bliskość łącząca przyjaciół doczeka się w niebie oczyszczenia i udoskonalenia. Jednak tylko miłość małżeńska będzie tam miłością oblubieńczą, tzn. zachowa swoją jedyność i niepowtarzalność, a swój oblubieńczy charakter odsłoni w całej, w tej chwili dla nas nieprzeczuwalnej pełni...."
http://sychar-ojacek.blogspot.com/2011/ ... iebem.html
To, że Bóg nie zrobi z nas automatów, otaczających Jego tron i śpiewających „Święty, święty, święty”, łatwo jest mi wytłumaczyć. ...
...Trudniejsze jest dla mnie pytanie o naszą oblubieńczą miłość w życiu wiecznym. Kocham moją Żonę bardzo. Jest moją Jedyną. Gdy byliśmy w narzeczeństwie, wyznałem jej, że gdyby Ona nawet odeszła do wieczności przed naszym ślubem, to z żadną inną się już nie ożenię. Kocham ją na wieki.
Jednakże Kościół dopuszcza kolejne małżeństwo po śmierci dotychczasowego współmałżonka. Problematyczne staje się tu pytanie saduceuszy z Mt 22,28 dotyczące kobiety, mającej za życia siedmiu mężów: „Do którego więc z tych siedmiu należeć będzie przy zmartwychwstaniu? Bo wszyscy ją mieli [za żonę]”.
Jeśli ziemskie życie jest przygotowaniem do Nieba, to z pewnością dzieje się to także przez ziemską miłość. Ale to byłoby straszne, żeby współmałżonek służył tylko instrumentalnie do przygotowywania się do wiecznej miłości wobec Boga....
...Zatem podstawowe pytania, jakie tu podejmiemy, brzmią następująco: Czy miłość małżeńska ma szansę na to, żeby nie zblaknąć, albo i zgasnąć po śmierci pierwszego z małżonków? Czy małżonkowie mogą mieć nadzieję, że w życiu wiecznym nie tylko się spotkają, ale że również w niebie nadal będą związani ze sobą miłością oblubieńczą? Co więcej – że dopiero w niebie ich miłość oblubieńcza rozkwitnie w całej swojej, teraz nie dającej się nawet wyobrazić pełni?...
...Zatem szczególność i jedyność miłości łączącej małżonków ujawni się w niebie w całym swoim, dla nas obecnie w ogóle niewyobrażalnym pięknie. Zarazem – i to o tym mówił Pan Jezus – zbawieni małżonkowie nie będą już realizowali funkcji prokreacyjnej, „będą jak aniołowie Boży”. Powiedzmy to inaczej: Również każda inna autentyczna miłość: między matką czy ojcem a dzieckiem, brata z siostrą oraz braci i sióstr między sobą, jak również bliskość łącząca przyjaciół doczeka się w niebie oczyszczenia i udoskonalenia. Jednak tylko miłość małżeńska będzie tam miłością oblubieńczą, tzn. zachowa swoją jedyność i niepowtarzalność, a swój oblubieńczy charakter odsłoni w całej, w tej chwili dla nas nieprzeczuwalnej pełni...."
http://sychar-ojacek.blogspot.com/2011/ ... iebem.html
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
Najlepszy portal katolicki na jaki natrafiłem. Szczególnie ciekawe książki O Jacka Salija, które są tu zamieszczone w całości.
http://mateusz.pl/ksiazki/
http://mateusz.pl/
http://mateusz.pl/ksiazki/
http://mateusz.pl/
-
- zaufany użytkownik
- Posty: 100
- Rejestracja: ndz gru 30, 2012 8:37 pm
- płeć: mężczyzna
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
O czym nie wiedzą ateiści? że mi się wysypało łaaaaaaaaa!!!
i co jo teroz poczne ;((
i co jo teroz poczne ;((
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
I ateiści nie wiedzą, że mogą przeżyć całe swoje życie będąc sługusami Antychrysta.
Nie ufając, nie wierząc w nieskończone szczęście i spełnienie człowieka, godząc się z bólem serca na przyszłe pewne unicestwienie i nieodwracalne nieskończone nieistnienie "tego czegoś", co sprawia, że istniejemy aktualnie, nie wiedzą, że popierają Kłamcę i Zabójcę.
Nieświadomie marnują też swoje aktualne życie nie widząc wiecznej harmonii celów i sensów wszystkiego.(albo oddają je w ten sposób na służbę odwiecznego Wroga człowieka, pomimo jednopokoleniowego krótkiego zadowolenia i sukcesu egzystencjalnego)
A istnienie pomimo śmierci i tak niewzruszenie trwa i prowadzi do pełni.
" Perspektywą, jaką ma ludziom do zaproponowania ten antychryst, jest, oczywiście, unicestwienie. W tym względzie Kiriłłow w pełni zgadza się z Katem Lagerkvista.
Pod jednym względem obraz antychrysta, nakreślony przez Dostojewskiego w postaci Kiriłłowa, odbiega jednak, jak sądzę, od antychrysta rzeczywistego: Kiriłłow nie ma w sobie nic uwodzicielskiego, jego nihilizm jest jawny, odpychający. Rzeczywisty antychryst jest takim dopiero w momencie, kiedy już pożera człowieka, kiedy człowiek utracił już nadzieję, że z jego łap może się jeszcze wyrwać.
Za to odurzające uroki uwodzicielskie roztacza wokół siebie antychryst z opowieści Włodzimierza Sołowjowa (znajduje się ona m.in. w wydanym przez nasze Wydawnictwo Wyborze pism, t. 2). Nie tylko głosi on powszechny pokój, dobrobyt i zgodę, ale potrafi je rzeczywiście wprowadzić. Swoją przewrotność skupił na jednym jedynym: nie wierzy, że Chrystus jest Synem Bożym, który zmartwychwstał. Krótko mówiąc, nie wierzy w życie wieczne, nadzieję i wartości człowieka chce zamknąć bez reszty w tym świecie doczesnym. I w tym utożsamia się on zarówno z Katem, jak z Kiriłłowem: ostateczną perspektywą, jaką jest on w stanie roztoczyć przed ludźmi, jest śmierć. Właśnie dlatego jest on antychrystem: Chrystus jest przecież Życiem i Drogą do wiecznej pełni.
http://mateusz.pl/ksiazki/js-pww/js-pww_52.htm
Nie ufając, nie wierząc w nieskończone szczęście i spełnienie człowieka, godząc się z bólem serca na przyszłe pewne unicestwienie i nieodwracalne nieskończone nieistnienie "tego czegoś", co sprawia, że istniejemy aktualnie, nie wiedzą, że popierają Kłamcę i Zabójcę.
Nieświadomie marnują też swoje aktualne życie nie widząc wiecznej harmonii celów i sensów wszystkiego.(albo oddają je w ten sposób na służbę odwiecznego Wroga człowieka, pomimo jednopokoleniowego krótkiego zadowolenia i sukcesu egzystencjalnego)
A istnienie pomimo śmierci i tak niewzruszenie trwa i prowadzi do pełni.
" Perspektywą, jaką ma ludziom do zaproponowania ten antychryst, jest, oczywiście, unicestwienie. W tym względzie Kiriłłow w pełni zgadza się z Katem Lagerkvista.
Pod jednym względem obraz antychrysta, nakreślony przez Dostojewskiego w postaci Kiriłłowa, odbiega jednak, jak sądzę, od antychrysta rzeczywistego: Kiriłłow nie ma w sobie nic uwodzicielskiego, jego nihilizm jest jawny, odpychający. Rzeczywisty antychryst jest takim dopiero w momencie, kiedy już pożera człowieka, kiedy człowiek utracił już nadzieję, że z jego łap może się jeszcze wyrwać.
Za to odurzające uroki uwodzicielskie roztacza wokół siebie antychryst z opowieści Włodzimierza Sołowjowa (znajduje się ona m.in. w wydanym przez nasze Wydawnictwo Wyborze pism, t. 2). Nie tylko głosi on powszechny pokój, dobrobyt i zgodę, ale potrafi je rzeczywiście wprowadzić. Swoją przewrotność skupił na jednym jedynym: nie wierzy, że Chrystus jest Synem Bożym, który zmartwychwstał. Krótko mówiąc, nie wierzy w życie wieczne, nadzieję i wartości człowieka chce zamknąć bez reszty w tym świecie doczesnym. I w tym utożsamia się on zarówno z Katem, jak z Kiriłłowem: ostateczną perspektywą, jaką jest on w stanie roztoczyć przed ludźmi, jest śmierć. Właśnie dlatego jest on antychrystem: Chrystus jest przecież Życiem i Drogą do wiecznej pełni.
http://mateusz.pl/ksiazki/js-pww/js-pww_52.htm
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
Tak, gromadzę kolejne materiały do swojego hobby.moi pisze:Oho - Cezary w natarciu
Pozdrawiam.m.

A swoją drogą nie oglądałem jeszcze tego filmu. Nie wiem czy student przekonał siebie i profesora do tego, że Bóg jest.
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
Super film. 
Wzruszający i prawdziwy.
Wiarygodnie przedstawione przyczyny niewiary, idealny obraz osamotnienia metafizycznego jednostki, które równie dobrze wywołuje wiarę, zarówno wtedy gdy ludzie zawodzą, jak i wtedy, kiedy jednostce zależy na byciu z nimi.
Przypadkowe choroby i śmierć raczej wywołują zwątpienie w Absolut i na to nie ma rady. (Oprócz wiary w Boga, który też zasmakował śmierci i dzięki temu to nie jest z nim sprzeczne - Jezusa)
Jak zwykle nic nie wyjaśnione na pewno, na tle zimnej przypadkowej nic nie wiedzącej o nas rzeczywistości ale ludzkie nasze losy realnie zaistniały ze wszystkimi konsekwencjami. I nie ma odwrotu.
Tylko z tym wywaleniem z domu Aiszy przez własnego ojca lekka przesada. Nie chce mi się wierzyć, że w rodzinie muzułmanów coś takiego może nastąpić za zainteresowanie chrześcijaństwem.
Bo z tym, że kobiety są bite przez pana i władcę mężczyznę, to znany okrutny fakt.
Niewierzących pewnie drażni na przykład przedstawiona w tym filmie scena nawrócenia ateisty na łożu śmierci. Ze strachu, z tęsknoty za matką, z miłości do wierzącej ukochanej, przez którą de facto zginął, (a pastor chrześcijański odczuwający już od dawna jakiś dziwny pech utrudniający mu wyjazd uzna, że to wszystko stało się dlatego, aby mógł być akurat w tym czasie i miejscu i pomóc tej konkretnej jednostce choć na koniec pokochać Jezusa), ze zwątpienia w niewiarę, w sens racjonalizmu już w takiej sytuacji, albo z jeszcze innych "naciąganych" powodów?
I te niezwykłe tajemnicze słowa umierającego profesora filozofii: "Często mu się to zdarza"
(w odniesieniu do tak bardzo kochającego nas Syna Bożego, że ciepiącego "z naszego powodu, przez to, że istniejemy i tak się dzieje" i oddającego "za nas" życie)
W gruncie rzeczy film przedstawia racje zarówno wierzących jak i niewierzących i to, kto wygrał i miał rację, zależy naprawdę od wnikliwej interpretacji. Wszystko zmienia się zależnie od nastawienia i może być interpretowane albo ironicznie albo poważnie. A potem na jeszcze wyższym poziomie zamienia się miejscami. Na początku wydaje się, że historia popiera wiarę a potem, że wręcz na odwrót - ukazuje przypadkowość i naiwność wiary. Nie wiadomo czego mają dowodzić te zbiegi okoliczności i na przykład równoczesne cierpienie jednostki i radość nieświadomych tego tłumów.
Osamotnienie metafizyczne jednostki jednakowe wierzącego jak i niewierzącego (bo osoba z Bogiem i tak pozostaje z nim sama, nawet w wielu egzemplarzach, nawet nie samotna na poziomie ludzkim, w tłumie), jest jedynym motywem przewodnim łatwym do zrozumienia.

Wzruszający i prawdziwy.
Wiarygodnie przedstawione przyczyny niewiary, idealny obraz osamotnienia metafizycznego jednostki, które równie dobrze wywołuje wiarę, zarówno wtedy gdy ludzie zawodzą, jak i wtedy, kiedy jednostce zależy na byciu z nimi.
Przypadkowe choroby i śmierć raczej wywołują zwątpienie w Absolut i na to nie ma rady. (Oprócz wiary w Boga, który też zasmakował śmierci i dzięki temu to nie jest z nim sprzeczne - Jezusa)
Jak zwykle nic nie wyjaśnione na pewno, na tle zimnej przypadkowej nic nie wiedzącej o nas rzeczywistości ale ludzkie nasze losy realnie zaistniały ze wszystkimi konsekwencjami. I nie ma odwrotu.
Tylko z tym wywaleniem z domu Aiszy przez własnego ojca lekka przesada. Nie chce mi się wierzyć, że w rodzinie muzułmanów coś takiego może nastąpić za zainteresowanie chrześcijaństwem.
Bo z tym, że kobiety są bite przez pana i władcę mężczyznę, to znany okrutny fakt.
Niewierzących pewnie drażni na przykład przedstawiona w tym filmie scena nawrócenia ateisty na łożu śmierci. Ze strachu, z tęsknoty za matką, z miłości do wierzącej ukochanej, przez którą de facto zginął, (a pastor chrześcijański odczuwający już od dawna jakiś dziwny pech utrudniający mu wyjazd uzna, że to wszystko stało się dlatego, aby mógł być akurat w tym czasie i miejscu i pomóc tej konkretnej jednostce choć na koniec pokochać Jezusa), ze zwątpienia w niewiarę, w sens racjonalizmu już w takiej sytuacji, albo z jeszcze innych "naciąganych" powodów?
I te niezwykłe tajemnicze słowa umierającego profesora filozofii: "Często mu się to zdarza"
(w odniesieniu do tak bardzo kochającego nas Syna Bożego, że ciepiącego "z naszego powodu, przez to, że istniejemy i tak się dzieje" i oddającego "za nas" życie)
W gruncie rzeczy film przedstawia racje zarówno wierzących jak i niewierzących i to, kto wygrał i miał rację, zależy naprawdę od wnikliwej interpretacji. Wszystko zmienia się zależnie od nastawienia i może być interpretowane albo ironicznie albo poważnie. A potem na jeszcze wyższym poziomie zamienia się miejscami. Na początku wydaje się, że historia popiera wiarę a potem, że wręcz na odwrót - ukazuje przypadkowość i naiwność wiary. Nie wiadomo czego mają dowodzić te zbiegi okoliczności i na przykład równoczesne cierpienie jednostki i radość nieświadomych tego tłumów.
Osamotnienie metafizyczne jednostki jednakowe wierzącego jak i niewierzącego (bo osoba z Bogiem i tak pozostaje z nim sama, nawet w wielu egzemplarzach, nawet nie samotna na poziomie ludzkim, w tłumie), jest jedynym motywem przewodnim łatwym do zrozumienia.
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
I okropnie prawdziwy obraz wyrachowania ludzkiego w związkach miłosnych.
"Miłość to słowo nadużywane, kiedy chcemy coś osiągnąć" usłyszała od kochającego partnera kobieta w momencie, kiedy powiadomiła go, że ma raka i "zepsuła" mu układ i wielkie plany i marzenia.
Tak jakby mówił: "Tego nie było w umowie"
"Miłość to słowo nadużywane, kiedy chcemy coś osiągnąć" usłyszała od kochającego partnera kobieta w momencie, kiedy powiadomiła go, że ma raka i "zepsuła" mu układ i wielkie plany i marzenia.
Tak jakby mówił: "Tego nie było w umowie"

Re: O czym nie wiedzą ateiści?
Denerwująca jest ta scena nawrócenia ateisty na łożu śmierci.
Całe życie udawał, że tak nie będzie, a kiedy czas się kończy i tak woła do Absolutu, aby go ocalił.
Denerwujące jest dla mnie, jako wierzącego to, że już teraz wiem, że tak będzie, każdy człowiek wtedy myśli o ratunku, a niewierzący jeszcze przez długie lata będzie udawał, że problemu nie ma.
No i całe rzesze młodszych wcale nie muszą owego momentu zauważyć. Umarł, życie toczy się dalej. I tak następne pokolenie.
http://www.fronda.pl/forum/ateizm-koncz ... 59698.html
Wracając do filmu:
Znamienne jest to, że niewierzący, zarówno młoda dziennikarka jak i profesor zareagowali jednakowo na wieść o rychłej śmierci: "Nie jestem gotowy", to niemożliwe, nie teraz, to mnie nie dotyczy...
Śmierć nie jest racjonalna.
Całe życie udawał, że tak nie będzie, a kiedy czas się kończy i tak woła do Absolutu, aby go ocalił.
Denerwujące jest dla mnie, jako wierzącego to, że już teraz wiem, że tak będzie, każdy człowiek wtedy myśli o ratunku, a niewierzący jeszcze przez długie lata będzie udawał, że problemu nie ma.
No i całe rzesze młodszych wcale nie muszą owego momentu zauważyć. Umarł, życie toczy się dalej. I tak następne pokolenie.
http://www.fronda.pl/forum/ateizm-koncz ... 59698.html
Wracając do filmu:
Znamienne jest to, że niewierzący, zarówno młoda dziennikarka jak i profesor zareagowali jednakowo na wieść o rychłej śmierci: "Nie jestem gotowy", to niemożliwe, nie teraz, to mnie nie dotyczy...
Śmierć nie jest racjonalna.
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
Życie też nie jest racjonalne..

Re: O czym nie wiedzą ateiści?
Tak. Jest uzależnione na każdym stopniu od politykiZuluz pisze:Życie też nie jest racjonalne..

Przeczytałem ostatnio książkę "Śmiertelność" Christophera Hitchensa, znanego amerykańskiego ateisty.
Obejrzałem też kilka jego debat i wywiadów.
Może i coś zrozumiałem, ale jako, że nie interesuję się polityką i nie znam się na niej, to nie będę się wypowiadał. Polityka wciąga w sieć zależności i potem niespodziewanie czasem trzeba działać nawet wbrew sobie, siłą bezwładności.
Musiałbym zapoznać się szczegółowo z wszystkimi odniesieniami tej postaci do świata.
"Lekarz ów nie mógł wyjść z oburzenia, że w schronisku zabronione było także stosowanie silnych środków przeciwbólowych. - Cierpisz jak Chrystus na krzyżu - mówi [Matka Teresa do umierającego w męczarniach na raka], po czym nie uświadamiając sobie ironii zawartej w słowach cierpiącego, przytacza jego odpowiedź: - Jeśli tak, to proszę poproś go, żeby przestał".
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka ... -2011.read
Terlikowski z kolei dowodzi, że Hitchens nie zmierzył się zawczasu z możliwością swojej zupełnej nicości.
Być może właśnie nieporozumienie tkwi w różnym rozumieniu przemijania i unicestwiania tego co jest przez ateistów (znika bezpowrotnie wytworzona przez całe życie doczesna postać rzeczy), a wierzących (zgadza się, ale nie może zniknąć Bóg ani istnienie duszy, czyli ciąg świadomości rzeczywistości tylko przez siebie samego), czego ateiści w ogóle wplatają od początku w rozumowanie.
Z kolei ateiści za wszelką cenę chcieliby utrzymać jak najdłużej ową postać siebie w świecie: to co wytworzyli, relacje z ludźmi, powiązania osobiste, bliskich itd.
Tego wszystkiego nicość zupełna najbardziej boli.
http://www.fronda.pl/a/nie-ma-boga-poza ... 28059.html
Potraktowałem Hitchensa jak zwykłego, przeciętnego człowieka chorującego, cierpiącego i umierającego. Smutna, dramatyczna historia jednostki niszczonej przez śmiertelną chorobę. Prawdziwe szczególnie w momencie, kiedy wręcz obawia się, że nie zdrowiejąc, zawiedzie tych, którzy go pocieszają. W gorszych momentach rzeczywiście wprawia w przygnębienie coś takiego, jeżeli usłyszy się od innych "Wygrasz z tym rakiem".
Poruszające opisy zabiegów medycznych, utraty kontroli nad ciałem, wręcz świadomości, że najpierw stanie się bezwładne i nieposłuszne woli a potem zacznie być wręcz wrogiem.
Po prostu walczył do końca, wiedząc, że nic więcej nie ma.
Trzymał się kurczowo życia, dla siebie, swojego zawodu, kariery, dla żony i rodziny.
Dla niewierzących pozostających na świecie po prostu odeszła niepowtarzalna postać, którą był zmarły przez całe życie, skończyło się, przeminęło i tyle.
Nikt jednak nie wie, jakie były jego ostatnie realne myśli, a potem zetknięcie z jaką rzeczywistością. To jest tak samo niepoznawalne dla nas jak umieranie każdego.
Oczywiście jego zaperzanie się, że Bóg byłby cyniczny pochwalając cwaniacki wybryk uwierzenia w Niego tylko na chwilę na koniec, po całym życiu innym wypełnionym wątpliwościami, jest dla mnie irytujący.
Szukamy sensu nas i wszystkiego a nie płaszczymy się przed jakąś Wszechwiedzącą postacią. Kto ma wątpliwości, niech sobie ma. Kto nie ma - ten zaczyna wierzyć.
Tak samo uzasadnianie, że postać, która pod wpływem rozpadu końcowego organizmu szukająca księdza i tak nie byłaby nim prawdziwym. Prawda, ale to działa w drugą stronę też. Gdzie jest powiedziane, że w momentach maksymalnej wydajności i sprawności siebie znał już prawdę o wszystkim?
Zawsze można sobie wyobrazić, że był względnie niedoskonały w porównaniu z tym, kim mógłby być. I wtedy jego światopogląd też był jeszcze niedoskonały.
Zakład Pascala też nie jest po to, aby Bóg cieszył się scichapęk szamocącymi się w wątpliwościach ludźmi, tylko po to, żeby nam otworzyć oczy na dwie możliwości, które ponad naszą zdolnością poznania mogą jednakowo dobrze zaistnieć i po to, żebyśmy świadomie mogli uwierzyć w większą i wygraną dla całego istnienia.
Rację przyznałbym tylko wtedy, kiedy dowodził, że modlitwa za niego sprawiała mu podwójny dyskomfort.
Raz, jeżeli nie wyzdrowieje, narazi na wielkie rozczarowanie tych wszystkich wierzących, którzy uznali, że Bóg może pomóc, dwa - jeżeli wyzdrowieje wprawi wszystkich modlących się za niego w fałszywe przekonanie i głupie zadowolenie, że Bóg wysłuchał właśnie ich modlitw.
Tyle, że nie chodziło o sprawdzenie skuteczności modlitw.
To wszystko stare oklepane myślenie ateistów.
Przy braku jakiegokolwiek odniesienia do postaci, którą było się w życiu i powiązań życiowych realnych w świecie stają się po prostu nijakie. Nie sposób jednak zrezygnować z tej postaci i powiązań i to wydaje mi się, pokutuje u wszystkich.
W chwili śmierci jednak człowiek zostawia daleko to wszystko, staje się obdarty ze wszystkich swoich życiowych powiązań, które bezpowrotnie przeminęły, pozostały w sferze pamięci i tylko w kontekście świata pozostającego i działającego nadal i wtedy staje się tym prawdziwym sobą, bez niczego tworzącego ów obraz.
Nie wiem, co wtedy ta istota, która pozostała z byłej konkretnej postaci Hitchensa czuła, kim była i czego chciała. Będę upierał się, że chociaż obraz tego, jak umierał pokutuje wśród nas na podstawie jego życia i niewierzący nadal mogą sobie kultywować podobne poglądy, to dla niego samego w pewnym momencie wszystko się zmieniło.
Kto umarł i przeminął? Ta postać, którą wypracował na tle ówczesnej rzeczywistości zawodowej i osobistej, politycznej i w ogóle całego świata, która to rzeczywistość też już przeminęła?
Jeżeli tak, to zgodzę się z ludźmi twierdzącymi, że śmierć to koniec.
Czy umarł ten człowiek, tak, że zmieniło się dla niego wszystko w wieczny brak czegokolwiek? Skończył mu się dostęp do rzeczywistości?
Tego nie wiemy i nie możemy wiedzieć.
Koniec książki zawiera ciekawy cytat z utworu "Sny Einsteina" Alana Lightmana.
Sens tego jest taki, że w świecie nieśmiertelnych, każdy byłby unieruchomiony wiecznymi zależnościami wytworzonymi na zawsze. Dziecko wiecznie pozostawałoby dzieckiem, dziadkowie zawsze byliby starzy i grali tę rolę dla wnuków, nasi przodkowie nigdy nie pozwoliliby nam stać się sobą, nikt nie byłby naprawdę wolny....
....Hitchens pozostawałby unieruchomiony swoją rolą jaką zagrał w doczesności, oczywiście w pełni świadomie.
Ale to tylko wprowadza w błąd kolejne pokolenia.
Nie wiemy co się działo w chwili jego śmierci i kim on teraz jest, i Hitchens nie wyprowadzi nas z błędu, choćby chciał, tylko pozwoli na czas następnego naszego pokolenia widzieć w nim tylko to, co było na świecie. Niewierzący - niewierzący, Bóg nie jest wielki - Bóg nie jest wielki. W chwili końca unieruchomiło go dla świata pozostającego przy istnieniu w takiej postaci.
Istnienie zaś trwa, wbrew śmierci.
To dotyczy według mnie nieśmiertelności bez przemijania, bez rozwoju, właśnie owej nieśmiertelnej doczesności form i postaci wytworzonych przez nas nieuchronnie w świecie. Wszystkie nasze relacje z materialnym światem i ich konsekwencje, wszystkie nasze błędy i wady, zalety i sukcesy.
Rzeczywiście warto pogodzić się ze śmiertelnością doczesności.
To jest jednak pozorne, powierzchowne przemijanie.
Nie mamy dostępu do poznania tego, co się pod tym skrywa.
Ateiści i materialiści nie znają tajemnicy tego, co naprawdę się dzieje z duszą każdego z nas
Wierzący szukają głębszego sensu.
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
Widzę Cezary, że rozmowa z samym sobą sprawia Ci sporą satysfakcję, to dobrze. Podobną postawę prezentował Kamil Kończak. Nie podejmę się dyskusji. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie skłonny się w nią wikłać kiedy pojawia się postać Terlikowskiego i portal fronda. Metafizyka jest dobra dla ludzi lubiących marnować czas.
Ja też chciałbym co niedzielę w małym drewnianym kościołku wyłamywać sobie dłonie. Ja też chciałbym niewskazany palcami przejść przez życie najpoczciwiej.
Grzegorz Ciechowski
Grzegorz Ciechowski
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
To prawda, słabo się dyskutuje z elaboratami..
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
Cecha dobrego filozofa. Co to za sztuka tylko zapytać i czekać, aż ktoś zrobi za mnie wszystko. Trzeba samemu poszukiwać odpowiedzi.Faur pisze:Widzę Cezary, że rozmowa z samym sobą sprawia Ci sporą satysfakcję, to dobrze.

Przedstawiłem refleksje, które nasunęły mi się po przeczytaniu tej książki i rozejrzeniu się po odniesieniach do świata pewnej doczesnej postaci pewnej duszy.
Po śmierci mamy do dyspozycji właśnie tylko metafizykę, albo brak jakiegokolwiek odniesienia do czegokolwiek, zmarli nie istnieją świadomie, czyli dla zmarłych nie istniejemy w ogóle, ergo nie ma nas teraz wcale.Faur pisze: Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie skłonny się w nią wikłać kiedy pojawia się postać Terlikowskiego i portal fronda. Metafizyka jest dobra dla ludzi lubiących marnować czas.

Ale my nie dyskutujemy o wynikach badań nauk przyrodniczych.
Dyskutujemy o książce i jej autorze.
Terlikowski ją przeczytał, a Ty?
Re: O czym nie wiedzą ateiści?
Po śmierci nie mam nic. Najlepiej się z tym pogodzić, najlepiej jeszcze nie marnować życia, tego wszystkiego co się ma i nic więcej, na roztrząsanie co będzie po tym, jak przestanie się istnieć, bo traci się wszystko, choćby było tak niewiele warte.cezary123 pisze: Po śmierci mamy do dyspozycji właśnie tylko metafizykę